Poprzednie częściStrach przed nieznanym - Prolog

Strach przed nieznanym - Rozdział II

Rozdział II

Heldar Tagr studiował zwoje akt związanych ze sprawą niejakiej Salo Inesti i jej pięcioletniej córeczki Leji oskarżonych o kradzież dwóch bochenków chleba, trzech srebrników i dziewięciu miedziaków w trakcie zbierania ofiar na Kapitułę Spirytualistyczną przy Świątyni Siryx. Gdyby występek nastąpił na szkodę kogo innego, a nie czarodziejów, to by co najwyżej instygator robót przymusowych się domagał, aresztu i naprawienia szkody w najgorszym razie. A, że pokrzywdzonym była Kapituła, to Heldar Tagr szukał precedensu, żeby złodziejki od śmierci uratować w przypadku Salo, a przed pozbawieniem obu dłoni w przypadku Leji. Niestety jego poszukiwania nie przynosiły póki co żadnych rezultatów, a warunki pracy wykluczały zaangażowanie asystentki, lub któregoś z aplikantów do pomocy. Atmosfera w biurze była bowiem tak gęsta, że miał ochotę spróbować pociąć ją nożykiem do poczty. Odkąd zmienił się partner zarządzający w biurze – fili w mieście Radymno znanej na całą Unię „Kancelarii Adwokackiej Van Gibrillan i wspólnicy”, w której pracował Heldar, humory szefowej paraliżowały jakiekolwiek kontakty towarzyskie w trakcie pracy. Bite osiem godzin, pod warunkiem, że nie nadarzała się okazja, żeby wybrać się z klientem do trybunału albo urzędu instygatora miejskiego, spędzał człowiek pochylony nad aktami i zwojami, a najwyższą aktywnością było skrobanie pism urozmaicone ewentualnie wypadem do magazynku po atrament, celem uzupełnienia kałamarza. O jakiejkolwiek pogawędce z innym pracownikiem, niewinnym flircie z asystentką mógł gryzipiórek zapomnieć. Póki nowa partnerka zarządzająca siedziała przy swojej katedrze, wszystkie głowy spuszczone były na nos na kwintę, a przeszywającą ciszę zaburzały jedynie dźwięki przewracanych zwojów i skrobania piór.

Dairin Corany majestatycznie wstała od katedry i oznajmiła pracownikom biura, że kancelarię za chwilę odwiedzi niezwykle ważny klient, którego przyjmie w auli konferencyjnej i niech nikt nie waży się przeszkadzać w rozmowie, pod rygorem zakończenia kariery u Van Gibrillana. Jak tylko partnerka zarządzająca opuściła pomieszczenie podniósł się wyraźny, choć niezbyt głośny gwar.

- Jak myślisz Hel, co to za ważna persona, że Corany nie raczyła nas poinformować o kogo chodzi? - spytała Jene, asystentka Heldara.

- No właśnie panie Mecenasie, nie przypominam sobie, żeby pani Corany była kiedykolwiek tak tajemnicza i stanowcza informując o nowym kliencie. Zawsze chełpiła się jeszcze przed spotkaniem kogo sprowadza do biura i jakiego zażąda honorarium – wtórował asystentce aplikant o jakimś dziwnym południowym imieniu, którego Heldar nigdy nie mógł zapamiętać.

- Nic nie myślę i nie obchodzi mnie kto to może być. Skoro to taka tajemnica, to pewnie Corany weźmie sprawę na siebie razem z honorarium, a my obejdziemy się smakiem jak przy casusie tego napadu na karawanę krasnoludzkich handlarzy. Tak czy inaczej jeśli chcecie wrócić dzisiaj do domów, znajdźcie mi precedens na jutrzejszą rozprawę, w którym oskarżony o występek na szkodę Kapituły Spirytualistycznej uszedł z życiem. Ja idę do trybunału, może znajdę coś w którymś z urzędowych zbiorów orzeczeń trybunałów apelacyjnych i Sądu Królewskiego.

Cały zespół zabrał się za przeszukiwanie archiwów kancelaryjnych, a Heldar zbierał do torby czyste zwoje, kałamarz i ulubione pióro, które dostał od swojego patrona po zdaniu egzaminu adwokackiego. Po wrzuceniu niezbędnych do notowania przyrządów skierował się ku drzwiom. Zanim zdążył opuścić pomieszczenie, usłyszał jak ktoś wywołał jego imię z górnego piętra budynku.

- Mecenasie Tagr – to był podniesiony głos Dairin Corany – czy możemy prosić Pana do auli konferencyjnej?

Mecenasie? Prosić? Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio partner zarządzająca Corany tak się do niego zwracała.

Oczywiście, już idę – odpowiedział, po czym udał się schodami na górę w kierunku auli.

Kiedy wszedł na korytarz Dairin Corany czekała na niego, przytrzymując drzwi do auli, aby nikt nie mógł wejść do pomieszczenia bez jej zgody. Odezwała się ponownie, tym razem przyciszonym, dochodzącym przez zaciśnięte zęby głosem.

- Za drzwiami siedzi wysoki przedstawiciel Kapituły Spirytualistycznej przy Świątyni Siryx, przyjechał tu prosto ze stolicy. Twierdzi, że ma pilne zlecenie dla Kancelarii, rozmawiał w naszej głównej siedzibie z samym Van Gibrillanem i otrzymał rekomendację zlecenia sprawy właśnie tobie. Od dziesięciu minut tłumaczę mu, że to jakieś nieporozumienie, że jesteś szeregowym palestrantem naszego biura, a do tego nie wykazujesz nadgorliwości jeśli idzie o przywiązanie do Kościoła Siryx.

- Dzięki za dobre słowo, sam bym siebie lepiej nie zarekomendował. Czego dotyczy sprawa, którą chce zlecić?

- Nie chciał powiedzieć. Gadać będzie tylko z tobą, ale wymogłam swoją obecność przy spotkaniu. Nie palnij tylko czegoś nieodpowiedniego na temat Kapituły. Wchodź. - wycedziła po raz kolejny przez zęby Dairin Corany.

Heldar nie widział jej tak wściekłej, odkąd przyjechała do Radymna ze stolicy, żeby zarządzać tutejszym biurem. Sam liczył, że obejmie funkcję partnera zarządzającego po starym Nungu, ale życie po raz kolejny pokrzyżowało mu plany i dało lekcję pokory. I tak praca w biurze zamieniła się w koszmar za sprawą wścibskiej i na swój sposób okrutnej Dairin Corany, która jak głosiły firmowe plotki została zesłana na prowincję za karę, po tym jak wyszedł na światło dzienne jej romans z Van Gibrillanem.

Po przekroczeniu drzwi pierwsza głos zabrała Dairin.

- Wielce Czcigodny Wielebny przedstawiam waszej świętobliwości mecenasa Heldara Tagra. Mecenasie oto Wielebny Malelokar, wysoki przedstawiciel Kapituły Spirytualistycznej przy Świątyni Siryx.

- Chwała Dobrej Siryx. Zaszczytnie jest mi pana poznać mecenasie Heldarze Tagr – zaczął rozmowę przedstawiciel Kapituły, który prawnikowi skojarzył się za sprawą zdobiącej twarz brody z kozłem. Do tego kozłem starym i spasionym. To, że spasionym nic dziwnego, członkowie Kapituły nie przywykli do życia w biedzie.

- Eee, tak witam. Mi też jest... - nie zdążył dokończyć, w słowo wszedł mu najwyraźniej nie zrażony świeckim powitaniem rozmówcy wielebny.

- Wieść niesie, że jest pan biegły w sztuce czytania i interpretacji aktów prawnych, a do tego się pan zgniłych kompromisów podczas sporów trybunalskich nie ima. Takiej persony Kapituła potrzebuje. Po takiego advocatusa przybyłem ze stolicy. - Dairin wyglądała na wyraźnie zirytowaną.

- Pochlebiają mi te słowa, ale niestety nie mogę udzielić pomocy Kapitule – wydawało się, że oczy Dairin wyskoczą z oczodołów, a żyłka na skroni omal nie eksplodowała.

- Co ty piep... czemu nie? - wycedziła przez zęby partnerka zarządzająca, była bliska załamania nerwowego.

- Zachodzi konflikt interesów, który uniemożliwia mi reprezentowanie Kapituły. Jestem obrońcą niejakiej Salo Inesti i jej córki Leji oskarżonych o występki na szkodę Kapituły.

- Czy wskazane przez mecenasa niewiasty są elfkami, krasnoludami bądź orkami? Czy też zarzucono im morderstwo wyznawcy Siryx bądź członka Kapituły? - odezwał się po chwili niezręcznej ciszy Wielebny Malelokar.

- Nie. Z tego co mi wiadomo elfy i orki w ogóle nie podlegają jurysdykcji Unijnej, a krasnoludy w bardzo ograniczonym zakresie – odrzekł Heldar. - A występek, który im zarzucono to kradzież pożywienia i pieniędzy składanych w ramach ofiary na Kapitułę.

- Niebłahy to zarzut – znów po chwili milczenia zagaił wielebny – niebezpiecznym procederem byłoby poniechać oskarżenia. Ale Kapituła sowicie wynagrodzi pańską pracę, proszę określić honorarium i rozważyć odstąpienie od obrony rabusiów, jeśli etyka panu przeciwnych interesów reprezentować nie pozwala.

- Etyka nie pozwala mi też odstąpić od obrony. A jak wielebny łaskaw był zauważyć nie przepadam za kompromisami – wydawało się, że Dairin Corany chciała coś powiedzieć, ale głos ugrzązł jej w gardle.

- Cóż. Przybywam z wyraźną dyrektywą aby panu misję zlecić. Przyznać zatem muszę, że pańska postawa nie pozostawia mi wyboru...

- Wielce Czcigodny... - próbowała ratować sytuację partnerka zarządzająca.

- Ma pan moje słowo, że w dniu dzisiejszym oskarżenie wobec tych nieszczęsnych istot zostanie wycofane. Czy w tym układzie możemy mówić o zleceniu Kapituły?

- Muszę przyznać, że jestem zaskoczony takim obrotem sprawy. Słucham zatem w jaki sposób mogę pomóc Kapitule.

- Z pewnością doszła pana uwadze wiadomość o nieszczęściu, które dwa tygodnie temu wydarzyło się w gospodarce Lorda Oberdyna, niedaleko Vaergik.

- Yhym... - kto by nie słyszał, pomyślał Heldar, historii o bogatym idiocie, który wybił cały oddział Gwardii Królewskiej.

- Zatem panie Heldar Kapituła pragnie polecić panu obronę Lorda Oberdyna w procesie przed Sądem Królewskim. Trzeba natychmiast ruszać do stolicy, aby mógł się pan przygotować do procesu.

Spojrzenia Heldara i Corany spotkały się. Oboje, nie znając szczegółów wiedzieli, że sprawa jest stracona. Na gospodarce Oberdyna został wybity cały oddział gwardii, a dwóch gwardzistów, których ciał nie zidentyfikowano, a którzy rzekomo uszli z życiem, przepadło bez wieści. Pozostali świadkowie nic nie pamiętają, a elfy zniewolone przez Lorda nie będą mogły w świetle prawa złożyć zeznań przed sądem.

- Wspaniale! - pierwsza przerwała ciszę Dairin, której najwyraźniej poprawił się humor. - Targ! - podjęła po chwili – ja z Wielebnym przygotuję umowę i umocowanie, a ty już idź szykować się do podróży. Słyszałeś chyba, że czas nagli. - Jej mina świadczyła o tym, że nie potrafi ukryć radości z powodu wyjazdu Heldara. Chociaż on sam był pewien, że jeszcze bardziej cieszy ją perspektywa porażki podwładnego.

 

***

Heldar Tagr wszedł do biblioteki Wszechnicy Radymskiej otulonej przez wszędobylski półmrok. Od samego wejścia uderzył go specyficzny zaduch towarzyszący starym księgom. Miał niecałe dwie godziny, żeby przygotować się do podróży. Zawodowa intuicja podpowiadała mu, że lepiej będzie spakować zwoje i glosy kryminalne, które w miarę możliwości studiować będzie w trakcie przejazdu do stolicy, niż wór z rzeczami osobistymi, które miały w zwyczaju nie wracać z podróży. W najlepszym wypadku wracać zdekompletowane.

Wiedział dokładnie czego szuka. Komentarz „Criminal code Regnum” autorstwa preceptora Gadinetha – pozycja obowiązkowa. „Zbiór orzeczeń Unijnych w sprawach karnych” i „Roczniki apelacyjne” również znalazły się w rękach Heladara. Krążył dalej pomiędzy zakurzonymi regałami mając nadzieję znaleźć cokolwiek pomocnego w prowadzeniu obrony w tej z góry przegranej sprawie. W pewnym momencie bezwiednie zatrzymał się przy jednej z półek przy prześwicie pomiędzy książkami. Zza prześwitu obserwowały go kobiece brązowe oczy podkreślone mocnym makijażem, jedno częściowo zasłaniały krwisto rude włosy. Ich spojrzenia spotkały się przed dłuższą chwilę, jednak Heldar pierwszy spuścił wzrok. Po momencie nieśmiało znów spojrzał w oczy postaci zza książek, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że obserwowała go od dłuższej chwili, jednocześnie nie zdecydował się, żeby podjąć jakąkolwiek rozmowę. Po raz drugi zwieszając spojrzenie ruszył dalej przed siebie. Kiedy doszedł do końca regału wpadł na nieznaną sobie kobietę. Mimo, że odniósł wrażenie jakby odbił się od ściany, ona się nie poruszyła. Po rudych włosach i znajomych brązowych oczach poznał, że to ta sama osoba, która przyglądała mu się przez książki. Była ubrana w ciemny, długi płaszcz z pokaźnym kapturem. Heldarowi strój ten skojarzył się ze strojem szpiega albo jakiegoś północnego kapłana. Ponownie dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy i ponownie nie potrafił wydusić z siebie słowa.

- Heldar Tagr jak mniemam – odezwała się melodyjnym, przyciszonym głosem nieznajoma.

- Eee, yyy a kto pyta, jeśli mogę spytać? - odrzekł nieco zmieszany.

- Możesz spytać mecenasie, z tym że na odpowiedzi jest jeszcze za wcześnie. To wprawdzie nasze pierwsze lecz nie ostatnie spotkanie. Na ten moment chcę cię jedynie ostrzec. Twoja misja w stolicy jest bardzo niebezpieczna.

- O tak, każda akcja godząca w interes Królestwa, nawet mająca miejsce przed sądem, w majestacie prawa jest... ale zaraz, zaraz... a skąd Pani, eee, Ty wiesz, że się wybieram do stolicy? Czy my się znamy? - Heldar był coraz bardziej zbity z tropu.

- Ja wiem co nieco o tobie, ale dla twojego bezpieczeństwa lepiej będzie, jeśli nasze spotkanie zachowasz dla siebie, a moje imię zostanie póki co tajemnicą. Proces, którego się podjąłeś nie jest przegrany. Przyjdzie ci jednak zmierzyć się z niebezpiecznym przeciwnikiem i nie mówię o królewskim instygatorze. Za nim, a w zasadzie za całą królewską machiną stoi niejaki Makawity Wenerand.

- Widzący Wenerand? A co on ma do tego procesu? - Heldar już kompletnie nic nie rozumiał. - Jak dotąd nikt mi nie wyjaśnił co wspólnego z tą sprawą ma Kapituła Spirytualistyczna, a dowiaduję się, że zamieszany jest też Widzący Wenerand?

- Spirytualistyści mają swój wymierny interes w obronie Oberdyna. Ten stary dureń został już wiele miesięcy temu zmanipulowany. Żadna z trzech poprzednich żon nie mogła mu urodzić syna dziedzica. Wykorzystała to Kapituła. Jej przedstawiciele przyszli do zrozpaczonego, zapitego Lorda i obiecali mu pomoc jeśli stanie się gorliwym wyznawcą Siryx. Oczywiście jego wiara musiała być podbudowana solidną ofiarą. Pijany Lord zobowiązał się na piśmie oddawać na rzecz kapituły ćwierć zysków pochodzących z gospodarki. Kapłani Kapituły przekonali go, że jedynie nowa młoda żona może spełnić jego marzenie i dać mu dziedzica, dodatkowo zapewniali, że z pomocą Siryx dobiorą odpowiednią kandydatkę. Niezwłocznie zaaranżowali obrządek zaślubin i upozorowali samobójstwo poprzedniej małżonki. Dalszą część historii wszyscy znają. Stary Lord pojął młodą małżonkę, która urodziła mu syna. Z nieoficjalnych informacji wiem, że w trakcie pokładzin oblubienica była już ciężarna. Inną zagadką jest, jak udało się Kapitule przewidzieć, że wybranka urodzi właśnie syna. Moim zdaniem to albo przypadek albo jakiś nieznany mi rodzaj magii. Jeśli miałabym postawić na którąś z tych opcji pieniądze, obstawiłabym możliwość pierwszą.

- „Nieznany mi rodzaj magii”, powiadasz. Zatem magiczko wytłumacz mi jaka jest w tym wszystkim rola Weneranda?

- A skąd twoim zdaniem Gwardia Królewska znalazła się w posiadłości Oberdyna w dniu urodzin z rozkazem zabicia długo wyczekiwanego potomka gospodarza?

- Rozumiem, że Widzący namierzył narodziny czarodzieja mentalisty, a to oznacza dla noworodka wyrok śmierci. Ale dalej nie rozumiem co Makawity Wenerand ma wspólnego z procesem.

- Problem sprowadza się do tego, że dziecko urodzone przez Oberdyna nie było mentalistą.

- Niemożliwe! – zaoponował Heldar – Skąd możesz to wiedzieć? W jakim innym celu Król wysyłałby gwardię, żeby zabiła dziedzica Lorda który wyżywia niemal pół Królestwa? Czyżby Widzący się pomylił?

- Nie, nie pomylił się. - odrzekła ze spokojem, który zadziwił prawnika. - Tak się składa, że dzieci ze zdolnościami mentalistycznymi rodzą się bardzo rzadko. Po głośnych wydarzeniach we wsi Gurag, które miały miejsce ponad rok temu, w Unii, ani z tego co wiem w miastach północnych nie przyszedł na świat żaden mentalista.

- To niemożliwe – przerwał czarodziejce Heldar – przecież na mocy wydanego wówczas wyroku Królewskiego Gwardia zabiła co najmniej dwadzieścioro dzieci. A ty mówisz, że żadne z nich nie było mentalistą. Mało tego twierdzisz, że Makawity się nie pomylił! - dostrzegł kątem oka, że czytelnicy przebywający w bibliotece zwrócili się w jego kierunku. Ostatnie słowa najwyraźniej wybrzmiały zbyt głośno. Zauważyła to również czarodziejka.

- Przykro mi ale nasze spotkanie dobiegło końca. Przemyśl dobrze to czego się dowiedziałeś i miej pewność, że spotkamy się w stolicy. Tymczasem dla własnego bezpieczeństwa z nikim nie rozmawiaj o tym spotkaniu. - Czarodziejka odwróciła się na pięcie i skierowała ku regałom z książkami, które zasłoniły ją od użytkowników czytelni.

- Zaczekaj.... - Heldar chciał złapać ją za ramię, lecz w momencie gdy wyciągnął rękę tajemnicza interlokutorka zdematerializowała się, a prawnik niemal upuścił dźwigane tomiska.

Po odzyskaniu równowagi stał przez dłuższą chwilę jak wmurowany. Co to ma znaczyć? - zastanawiał się – przecież to bez sensu. O ile czarodziejka nie kłamała interes Kapituły w obronie Oberdyna jest jasny. Ale dlaczego Makawity Wenerand kazał zabić dziecko Oberdyna, skoro rzekomo nie było mentalistą? To nie ma żadnego sensu. Ta rudowłosa wiedźma najwyraźniej mnie okłamała, nie uwierzę, że z rozkazu Króla giną niewinne dzieci. Nie wiem jaki interes ma Wenerand w zabijaniu dzieci, w szczególności dziecka Oberdyna, ale nie wiem też jaki interes ma ta czarodziejka w skierowaniu mojej uwagi na Weneranda. Widzący jest szanowaną na dworze postacią, a ta znikająca kobieta bez dwóch zdań jest wyjętą spod prawa czarodziejką - mentalistką. I co miało znaczyć, że dla własnego bezpieczeństwa lepiej zachować spotkanie w tajemnicy. Przecież to brzmiało jakby ona osobiście mi groziła. Nie, nie ma powodów by jej wierzyć – wykoncypował Heldar. - Zajmę się obroną Oberdyna najlepiej jak umiem i nie będę się przejmował tą wiedźmą. Honorarium zaproponowane przez Kapitułę działa na wyobraźnię, a ewentualne uniewinnienie zwiększy zyski i zapewni wdzięczność wpływowej instytucji. Kto wie, o ile Siryx naprawdę istnieje, może będzie mi wynagrodzone też po śmierci.

Poprawiwszy sobie nieco nastrój Heldar Tagr zebrał potrzebne materiały. Po opuszczeniu biblioteki udał się do domu. Stamtąd zabrał worek podróżny z niezbędną garderobą i strojem sądowym, po czym spotkał się z Wielebnym Malelokarem przy bramie miasta, gdzie już czekał wielki podróżny powóz zaprzężony w osiem koni, opatrzony znakiem Siryx, a także czterech rycerzy na koniach. Ich zbroje również naznaczone były znakiem Odradzającej się Bogini.

Heldar wsiadł do wozu, który okazał się być na tyle przestronny, że wydzielono w nim dwa odrębne pomieszczenia. Wspaniale. – pomyślał – uciążliwość ponad tygodniowej podróży zostanie zrównoważona minimum prywatności, która pozwoli swobodnie przygotowywać się do procesu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania