Poprzednie częściStrony, Prolog.

Strony, 2.

Wyszłam z sali spotkań znużona i zmęczona. Zegar wiszący w holu wskazywał

dwudziestą drugą, a ja jeszcze niedawno odbyłam długą podróż, więc oczywiste było, że

zmęczenie będzie wdawać mi się we znaki. Alice uśmiechała się delikatnie, idąc za mną .

Wiedziałam dlaczego... Ludzkie liceum, na samą myśl dostawałam dreszczy. Będę

musiała wyrobić legitymację, zrobić zdjęcie i sfałszować rok urodzenia oraz świadectwo

ukończenia gimnazjum. Dużo roboty, ale miałam nadzieję, że choć częścią zajmie się

Alice. Jasmine stała w holu, skrzyżowała ręce na piersiach i naburmuszona opierała się o

ścianę. Obok niej stał jej brat, ten wyglądał raczej na znudzonego.

- Już po spotkaniu, powiem wam to co musicie wiedzieć podczas kolacji.- zwróciła się do

nich Alice.

Jasmine spojrzała na nią wielce obrażona.

- Zdrajcę wpuszczacie na spotkania.- zarzuciła jej. - Pół roku spędziła z tym popaprańcem, który wymordował mi rodzinę. Myślicie, że nadal jest taka idealna?

Uniosłam dumnie głowę i spojrzałam jej prosto w oczy. Byłam wyższa od niej o pięć

centymetrów i nad nią górowałam. Nie oszukujmy się, górowałabym nad nią, nawet

gdybym była niższa.

- Pochlebia mi to, Jasmine.- odparłam.- Aby w twoim przypadku dojść do takiej teorii,

musiałaś poświęcić wiele czasu na rozmyślanie. Cieszę się, że imponuję ci aż tak, że

rozmyślasz o mnie dniami.- uśmiechnęłam się ironicznie.

Jasmine zrobiła pogardliwą minę i wyprostowała się, rzucając mi jawne wyzwanie.

- Córka kurwy i zdrajcy nie jest dla mnie wzorem.

Spoliczkowałam ją.

Uderzenie odbiło się echem po korytarzu. Nie zorientowałam się nawet kiedy to

zrobiłam, poczułam jedynie pieczenie po wewnętrznej stronie ręki. Byłam wściekła, złość

paliła moją skórę niczym ogień, a krew gotowała się we mnie. Dziewczyna patrzyła się na

mnie z niedowierzaniem, a właściwie szokiem wymalowanym na twarzy, trzymając się za

czerwony policzek. Paul natychmiast staną między mną, a Jasmine, rzucając mi jawne

wyzwanie. To było aż śmieszne. Byłam w stanie go zabić, nim reszta by się zorientowała i

uciec jeszcze trzy razy. Zamiast tego opuściłam rękę i spuściłam wzrok. Czułam na sobie

spojrzenie wszystkich ludzi stojących w holu, jak i tych wyglądających z salonu i kuchni,

aby zobaczyć co się stało. Uśmiechnęłam się lekko, chcąc pokazać, że już nad sobą

panuję. Straciłam kontrolę, a to nie powinno się zdarzyć. Spojrzałam na zszokowaną

ciotkę.

- Nie zostanę na kolacji, Alice. Wątpię aby Jasmine chciała siedzieć przy jednym stole z

córką kurwy i zdrajcy. - powiedziałam chłodno.- Jasmine, Paul. Do zobaczenia

następnym razem.

Oby ci został ślad, głupia zdziro, pomyślałam.

Wyszłam z domu nie oglądając się za siebie. Alice mnie nie zatrzymywała. A tego się

spodziewałaś? To dom Jasmine, głupia! Zawsze wezmą jej stronę. Nie powinnam jej

uderzyć. To może przynieść mi kłopoty. Nie potrafiłam jednak tego żałować. Wsiadłam

do auta i wytrącona z równowagi ruszyłam. A potem poczułam ciepło rozchodzące się

po moim ciele, jak zawsze gdy byłam smutna, przestraszona, zła lub po prostu samotna.

Jakby przychodził do mnie wtedy jakiś duch i koił moje nerwy. Jako mała dziewczynka,

wmawiałam sobie, że to moja mama, która nadal się mną opiekuje. Teraz wiedziałam, że

to nie możliwe, ale i tak lubiłam tak myśleć.

Do Londynu dojechałam w mniej więcej dwie godziny. Przejechałam przez centrum by

zatrzymać się przy latarni, na jednej z ciemnych uliczek mieszczących się na obrzeżach.

Zimna mgła otoczyła całe miasto, snuła się nad brudną rzeczką, wijącą się między

wysokimi, zaśmieconymi brzegami. Strzelisty komin, pozostały po zrujnowanym młynie,

który górował nad okolicą, był mroczny i złowieszczy. Słychać było tylko cichy szmer

czarnej wody i nie było widać żywego ducha prócz mnie. Gdy wypuszczałam powietrze z

buzi, zmieniało się w białą parę. Powietrze było ciężkie, przeszłam przez dziurę w

metalowej siatce, wchodząc na kamienisty chodnik. Moje szpilki stukały o podłoże, kiedy

weszłam w wąskie przejście między dwoma domami, wiodące do drugiej, niemal

identycznej uliczki. Niektóre z latarni były uszkodzone i między kręgami ziały plamy

ciemności. Wyszłam z obskurnych uliczek. Za nimi nie było nic, prócz pustego wzgórza,

pogrążonego w mroku. Dopiero po pierwszych piętnastu krokach, kiedy przekroczyłam

barierę, której zadaniem było zatrzymanie nieproszonych gości, zobaczyłam wąską drogę, prowadzącą do ciężkiej, żelaznej bramy. Stanęłam przed nią, a ta po chwili się

otworzyła. Znów ruszyłam ścieżką, obrośniętą z obu stron wysokimi krzakami. Nie było

latarni, otaczały mnie egipskie ciemności. W końcu doszłam do wysepki, na której

zasadzono krzewy krwistoczerwonych róż, przeszłam obok niej i zatrzymałam się przed

dworkiem. Był wielki i wysoki, o szarym kolorze. Do dwuskrzydłowych, ciężkich,

mahoniowych drzwi prowadziły marmurowe schody. Obok stały kolumny, a na nich

opierał się balkon, znajdujący się centralnie nad drzwiami. Po bokach dworku

znajdowały się niewysokie wieże. Czarny Dwór Josepha. Jego nowa kryjówka.

Weszłam po schodach, słychać było tylko ciche stuk, puk które produkowały moje

szpilki, stukając o podłoże. Stanęłam przed drzwiami i zastukałam do nich. Po paru

minutach otworzył mi mężczyzna o wyglądzie zawodowego boksera. Bran miał krótkie,

jasne włosy, piwne oczy i pokryte bliznami ręce i dłonie. Uśmiechnęłam się od niego

ironicznie.

- Och, proszę. Brandon Smith wyszedł ze swojej budy.- zadrwiłam.

Bran przesunął się, wpuszczając mnie do wielkiego holu. W centralnym miejscu stały

szerokie schody z ciemnego drewna, prowadzące na pierwsze piętro. Podłoga była z

ciemnego marmuru, do ścian przyczepione były świeczniki, jedyne, choć słabe źródło

światła. Ciężkie, krwistoczerwone zasłony do podłogi były zaciągnięte.

- Pan je kolację w jadalni, Vesper.- powiedział, ignorując moją obrazę.

- Przekaż kuchni, że zjem z nim.- odparłam, a Bran pokiwał głową.- Grzeczny piesek.-

pochwaliłam go.

Następnie skierowałam się na prawo i otworzyłam dwudrzwiowe drzwi, by wejść do

jadalni. Pomieszczenie był ciemne, ściany były szare, w czarne zawijasy, podłoga z

ciemnego drewna, a czarne zasłony okalały okna. Na długim, ciemnym stole stały

świeczniki, a krzesła stojące przy nim były obite krwistoczerwonym materiałem. Na

przeciwko drzwi wejściowy stał kominek z mozaiki kamieni we wszystkich kolorach

szarości. Trzaskał w nim ogień, dodając pokoju przyjemniejszego charakteru. Tyłem do

kominku, przy stole, na największym krześle siedział mężczyzna, jedzący kolację w

postaci pieczeni. Joseph był trzydziestodziewięcioletnim czarodziejem o jasnej cerze i

ciemnobrązowych oczach oraz błyszczących, kasztanowych włosach. Jego ciało było

kościste, był wysoki i miał cienką linię zamiast ust. Jego twarz pokrywały blizny,

najgłębsza biegła od czoła aż do kącika ust, wykrzywiając jego twarz w wiecznym

grymasie. Miał na sobie czarną szatę, a na serdecznym palcu tkwił srebrny pierścień w

kształcie litery S.

- Witaj, wuju.- powiedziałam wesoło i usiadłam przy stole, obok niego. Podniósł wzrok i

obdarzył mnie chłodnym spojrzeniem.

- Wyglądasz na zmęczoną.

- Bo jestem.- odparłam prostolinijnie.

Do jadalni weszła rudowłosa kobieta i postawiła przede mną talerz z warzywami,

pieczenią i ziemniakami oraz kubek z ciepłą herbatą. Odprawiłam ja kiwnięciem głowy, a

następnie wzięłam sztućce i spróbowałam pieczeni.

- Dobra.- skomentowałam.

- Mam tylko to co najlepsze.- odparł z cieniem rozbawiania.- Mów więc.

- Alice ma wyborną herbatę.- odparłam.

- Wiesz, że nie o to mi chodzi.

Westchnęłam i wzięłam łyka ciepłego płynu. - Elfy nie chcą się do nich przyłączyć, Stan podjął temat zombie. Zamierzają stworzyć

więcej antidotum. Wysyłają człowieka do wilkołaków. Chcą umieścić swojego człowieka

w rządzie śmiertelników. - wyrecytowałam.

Kącik ust wuja uniósł się nieznacznie ku górze, co w jego wydaniu było uśmiechem.

- Zdziwią się, gdy zastaną tam Jamiesona.- stwierdził.

- Powiadomiłam ich o Amelii, tak jak ustaliliśmy. Oraz o twojej przeprowadzce. I planie

zabicia Jasmine.

- Co oni na to?

- Wyznaczyli mnie do ochrony. Mam iść za nią do liceum.- powiedziałam z lekką

pretensją w głosie.

Joseph pokiwał głową i napił się czerwonego wina z kieliszka.

- To dobrze. Będziesz blisko niej, oznacza to, że jeśli trzeba będzie się jej pozbyć, to nie

będzie to trudne. Dasz jej radę, prawda?

Pokiwałam głową. Dać radę bym jej dała, nie koniecznie chciałam stanąć do takiego

zadania. Ale coś mi mówiło, że Dyktatora to mało obchodziło. Wuj spojrzał na mnie

uważnie. Czułam się, jakby jego ciemno oczy były w stanie zerknąć w moją duszę.

-Co się stało? Jesteś zdenerwowana, Vesper.

- Uderzyłam Jasmine.

Jego brew powędrowała do góry.

- Dlaczego?

- Obraziła mnie.

Wuj zaśmiał się w głos, a jego śmiech odbił się echem od ścian. Przeszedł mnie dreszcz.

- Masz temperament po Noxis. Moja siostra również była taka... wrażliwa.

- Nie jestem wrażliwa, a dumna.- poprawiłam go.

- Oczywiście.- zgodził się dla świętego spokoju wuj.- Potrzebujemy łącznika. Nie będziesz

tu przyjeżdżać tu. to zbyt ryzykowne.

Drzwi do jadalni uchyliły się, ale nie dostrzegłam nikogo. Dopiero gdy stworzenie

przeszło obok mnie zauważyłam je. Nadal było białe, nie większe niż ośmiomiesięczne

dziecko i wyższy niż mały pies. Powoli rosło. Miało błyszczące, twarde jak skała łuski w

kolorze krwi i duże, białe ślepia. Jego ogon był długi i wił się przy każdym kroku, dzięki

niemu utrzymywał równowagę. Jego drobne, acz ostre jak diamenty pazury połyskiwały,

a drobne, białe i ostre zęby jak igły było widać w szczęce. Skrzydła były złożone, a szyja

długa.

- Drago nie urósł.- zauważyłam, biorąc smoka na ręce.

Pogłaskałam go po łuskowatej głowie, a ten przymknął oczy i lekko zamruczał.

- Daj mu jeszcze trochę czasu. Nabiera powoli sił. Póki co myślę, jak wykluć

niebieskiego.- westchnął Joseph.- O czym to ja... A, tak. Potrzebujemy łącznika.

Wybrałem Esmeraldę, jest zmienną. Nieokreśloną. Będzie z tobą mieszkała pod postacią

kota, nie zajmie wiele miejsca.- zadrwił.

Wywróciłam oczami. Drzwi znów się otworzyły i tym razem do pokoju weszła kobieta

przed trzydziestką, nie specjalnie wysoka o śniadej cerze i błyszczących, czarnych

włosach do pasa oraz zielonych, kocich oczach.

- Poznajcie się. - powiedział wuj.

Kobieta uśmiechnęła się tajemniczo, a następnie zmieniła postać. Najpierw jej ciało

przeszły niekontrolowane dreszcze, a po chwili jej sukienka opadła na ziemię, a zamiast

Hiszpański stał kruczoczarny kot o szarych oczach i rozumnym spojrzeniu. Wskoczyła na stół i usiadła.

- Muszę podjechać więc jeszcze po karmę i kuwetę.- zakpiłam.

Drago prychnął, wypuszczając z nozdrzy szary dym.

Następne częściStrony, 3.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • wolfie 27.11.2015
    Nadrobiłam zaległości w Twoim opowiadaniu i jest ono jak najbardziej w moim stylu :) Odnośnie błędów - przeszkadzał mi jedynie ten dziwny format tekstu, zarówno w pierwszej, jak i w tej części. Zostawiam dwie piątki :)
  • Katerina 27.11.2015
    Nie mam pojęcia co mój komputer za foch strzela. Poprawialam ten format przed dodaniem i znów to samo. Eh... Będę kombinować jak to naprawić, a póki co przepraszam za niedogodność i dziękuję za ocenę :)
  • BreezyLove 27.11.2015
    Od samego początku mnie wciągnęło, więc czekam na dalsze części :) 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania