Poprzednie częściStrony, Prolog.

Strony, 3.

W drodze powrotnej do domu wstąpiłam do czynnego dwadzieścia cztery godziny na dobę sklepu i kupiłam karmę dla kota, jakąś zwykłą kuwetę i kilka zabawek oraz drapak. Miałam na dzieję, że Esmeralda jest na tyle ludzka, że nie podrapie mi mebli. Na drugą w nocy byłam w domu. Pierwsze co zrobiłam, po wypuszczeniu kota na podłogę, to zrzuciłam buty. Nogi pulsowały mi z bólu od nich. Następnie rzuciłam na krzesło kurtkę i przeszłam do kuchni. Moje mieszkanie miało dwa pokoje i łazienkę. Jeden duży, cały biały z oknami na całą ścianę i z drewnianą podłogą, łączył kuchnie, salon i jadalnie.

Weszłam teraz do części kuchennej, położyłam torebkę na biało-szarym blacie i wyjęłam puszkę pepsi z lodówki, by następnie otworzyć ją z cichym sykiem i wypić. Następnie przeszłam, mijając szklany stół i cztery, białe krzesła, weszłam na biały, puszysty dywan, mijając stolik do kawy i skórzaną, białą kanapę, a następnie weszłam do łazienki,

wyjmując uprzednio z nierozpakowanej torby czarne dresy i czarny podkoszulek na ramiączkach. Wzięłam szybki prysznic, zmyłam makijaż, umyłam zęby i natarłam się cytrynowym balsamem. Następnie weszłam do mojej sypialni, przeszłam po śliwkowym dywanie, wpatrując się w biel ścian, a następnie ściągnęłam z okrągłego łóżka fioletowy koc i wzięłam ze sobą poduszkę. Gdy wróciłam do salonu, Esmeralda leżała na skórzanym fotelu, zawinięta w kłębek. Nasypałam jej do miski karmę, a do drugiej nalałam wody. Kuwetę postawiłam w łazience, a zabawki po prostu rzuciłam na ziemię.

Następnie położyłam się na kanapie, położyłam poduszkę pod głowę i nakryłam się kocem, a potem sięgnęłam po pilota i włączyłam telewizję. Zasnęłam ukołysana kolejną częścią "Doktora House'a".

Obudziło mnie natarczywe pukanie do drzwi. Z jękiem otworzyłam jedno oko, telewizor nadal chodził, tym razem leciał jakiś teleturniej. Zegarek w moim telefonie wskazywał dziesiątą trzydzieści. Odrzuciłam koc i wstałam z kanapy, trochę obolała. Słońce zaglądało do mojego mieszkanka przez wielkie okna. Przeklęłam samą siebie, za to, że nie zasłoniłam ich żaluzjami. Zabijając się o własne buty otworzyłam drzwi. W progu stał Ian, w krótkich spodenkach i miodowej koszulce, trzymając w rękach siatki z zakupami.

- Pomyślałam, że nie masz pewnie nic na śniadanie.- uśmiechnął się uroczo.- Obudziłem cię?

- Tak trochę.- ziewnęłam.- Wejdź.

Wpuściłam go do środka. Rozglądnął się po pomieszczeniu z zaciekawieniem, a następnie położył siatki na blacie.

- Nie zmieniło się tu.

-Kiedy niby miało?- spytałam.

Ian wzruszył ramionami.

- Nie wiedziałem, że masz kota.- wskazał palcem na jedzącą Esmeraldę.

- Nie raz cię jeszcze zaskoczę.- zażartowałam.

Ian z uśmiechem pokiwał głową. Następnie zaproponował, że zrobi mi śniadanie, sobie drugie. Ja w tym czasie poszłam się ogarnąć. Szybko wzięłam prysznic, delikatnie się pomalowałam i ubrałam ciemne jeansy, krwistoczerwoną bluzkę na ramiączkach z koronkowym tyłem oraz długi, srebrny naszyjnik. Przyjrzałam się swojemu odbiciu.

Wyglądałam dobrze. Korektor ukrył niewielkie oznaki zmęczenia, a maskara wydłużyła moje rzęsy. Miałam jasną jak śnieg cerę, pełne wargi i dziewczęce rysy twarzy. Duże oczy w kolorze gorzkiej czekolady, tak podobne do tych mamy, podkreśliłam kredką do oczu, a mocno falowane, czekoladowe włosy do pół pleców rozczesałam szczotką. Jeansy

opinały moje długie nogi, a obcisłe ubranie podkreślały moją szczupłą sylwetkę. Bez ukochanych i znienawidzonych jednocześnie szpilek miałam sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu. Gdy wyszłam z łazienki Ian kończył przygotowywać kawę i jajecznicę, a Esmeralda wylegiwała się na blacie. Zgoniłam ją stamtąd, a ta się obraziła.

- Smakowicie pachnie.- stwierdziłam.

- Nie wiedziałaś, że jestem świetnym kucharzem?- zażartował i podał mi kubek z kawą.

Wzięłam łyka, czując na języku znajomy gorzki smak. Nie słodziłam ani herbaty, ani kawy. Nie widziałam sensu w osładzania czegoś, co piję się, bo jest gorzkie.

- Najwyraźniej lista twoich zalet jest bez końca. Boże, to jest niezłe.- powiedziałam po pierwszym kęsie.

Zjedliśmy śniadanie w milczeniu, tak samo dopiliśmy kawę. Później Ian dopiero mnie poinformował o celu swoich odwiedzin.

- Więc Alice chce mnie widzieć.- westchnęłam.

- Mama nalegała.- pokiwał głową.

- Musisz dać mi chwilę. Nie było mnie pół roku i muszę choć trochę tu ogarnąć.

Ian pokiwał głową i rozsiadł się na kanapie, oglądając powtórkę meczu. Tymczasem ja rozpakowałam się, wytarłam kurze, poodkurzałam, wytarłam podłogi i posprzątałam włazience i kuchni. Po tych czynnościach nie miałam siły żyć. Nie mniej doprowadziłam mieszkanie do stanu używalności. Później pogłaskałam Esmeraldę, ubrałam klasyczne szpilki i skórzaną kurtkę, a później wsiadłam z Ianem do jego Vana i pojechaliśmy do ciotki. W domu była tylko ona. Jak się dowiedziałam po drodze od Iana, Adrian był już w przychodni, gdzie pracował, Dylan poszedł na basen, a Jasmine i Paule jak zawsze poszli

się gdzieś szlajać. Ciocia siedziała przed laptopem w salonie, z kubkiem herbaty i pracowała. Na nosie miała okulary i wpatrzona była w monitor. Oderwała się od roboty, dopiero kiedy Ian chrząknął.

- Ach, Ian, Vesper. Mam nadzieję, że Ian cię nie obudził.- uśmiechnęła się szeroko.

- Nie, nie.- umiejętnie skłamałam.

Ian uniósł brwi, ale nic nie powiedział.

- To dobrze. Ian, sprawdź czy cię nie ma na górze. Siadaj, Vesper. Zrobię herbatę.

Ian znów uniósł brwi, ale posłuchał się matki i wyszedł z pokoju, zamykając drzwi. Usiadłam przy stole, a ciocia zgarnęła z niego dokumenty i laptop, a następnie zaczęła robić herbatę. Alice była tym typem człowieka, który uważał, że herbata rozwiąże wszystkie problemy, a herbata z sokiem malinowym to dar Boga.

- Pewnie się zastanawiasz czemu cię tutaj zaprosiłam.- powiedziała.- Szczególnie, że wczoraj się widziałyśmy. Mam nadzieję, że w niczym ci nie przeszkodziłam.

- Nie, w niczym.- odparłam, a Alice postawiła przede mną kubek, z której parowała gorąca herbata z sokiem.- Poza tym taka zaskoczona nie jestem. W końcu wczoraj spoliczkowałam Jasmine.

Byłam niemal pewna, że ciotka będzie chciała mi zrobić na ten temat wykład. Już się na to przyszykowałam, ale czekało mnie rozczarowanie.

- Nie o to chodzi.- odparła ciocia, siadając obok mnie.- Znaczy, oczywiście, bardzo źle zrobiłaś. Nie powinnaś na nią podnosić ręki, to było karygodne zachowanie i powinnaś ją za to przeprosić...

- W życiu.- odparłam.

- Ale jesteś zbyt podobna do Luciena, by oczekiwać tego po tobie.- dokończyła, ignorującmnie.

Wuj przypisywał tą cechę mojej mamie, Alice ojcu. Byłam ciekawa kto miał rację. A może oboje chcieli widzieć we mnie swoje zmarłe rodzeństwo? To była niepokojąca myśl.

- Chciałam się z tobą spotkać z innego powodu.- powiedziała.- Widzisz, mniej więcej dwatygodnie po twoim wyjeździe zaczęły znikać młode czarownice. Na początku myśleliśmy, że to wina Josepha, ale zniknęły też Tamte. Ian się tym zajął. Znalazł ciało jednej. Było zmasakrowane...- głos się jej załamał i minęła chwila nim znów podjęła opowieść.- Wszystkie były mniej więcej w twoim wieku, wieku Jasmine. Boję się o nią. To coś czego nie znamy. Ian nadal to bada, ale brak mu... Predyspozycji. Pomyślałam, że może ty...

- Czekaj chwilę, Alice. Oczekujesz, że znajdę morderców, którzy lubują się w takich dziewczynach co ja? To samobójstwo, Alice!

- Wiem, ale może jednak... Martwię się o Jasmine... Ona nie jest ostrożna. Wystarczy, że muszę chronić ją przed Josephem Steadtlerem, nie dam rady jeszcze przed nimi. Proszę cię, Vesper. Pomóż Ianowi.- położyła swoją rękę na mojej, niemal mnie błagając.

Westchnęłam ciężko. Powinnam była jej odmówić, ale skoro zagrożenie było realne, a nadodatek dotyczyło też ludzi popierających wuja... Nie pozostawiała mi wyboru.

- Dobrze, Alice. Zrobię to.- westchnęłam.

- Dziękuje. Widziałam, że mogę na ciebie liczyć.- uśmiechnęła się ciepło.- Zawołam Iana, aby odwiózł cię do domu. Pewnie jesteś zmęczona.

W tym samym momencie do kuchni wszedł Paul, a za nim Barbie. Chłopak miał na sobie dresy i koszulkę z krótkim rękawem, a Jasmine w różowej, letniej sukience i sandałach. nałożyła na twarz ogromna ilość makijażu, ale ja i tak widziałam sporego, sinego siniaka na jej policzku. Musiałam przyłożyć jej mocniej, niż myślałam. Poczułam nagły przypływ dumy. Zignorowała mnie i podeszła do lodówki, a w tym samym momencie zszedł Ian. Opuściłam dom Alice z nim. Chłopak od razu chciał się zabrać do pracy, ale odmówiłam, wykręcając się zmęczeniem. Poprosiłam za to by zawiózł mnie do fałszerza papierów. Po złożeniu zamówienia odwiózł mnie do domu. Naskrobałam na szybko list do wuja na temat prośby Alice, gdy tylko mój kuzyn wyszedł. Dałam go Esmeraldzie, która obiecała jeszcze dziś wrócić z odpowiedzią. Opuściła moje mieszkanie w postaci kota, dopiero za miastem miała się zmienić. Nadal zmęczona po podróży spędziłam południe i wieczór przed telewizorem, żywiąc się chińszczyzną. Esmeralda nie pojawiła się do dwudziestej drugiej, o której poszłam spać.

 

Mam nadzieję, że z formatem będzie już ok... :)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • NataliaO 06.04.2016
    Jest oki :) Co do rozdziału jak zawsze duży plus za naturalność, i zgrabnie napisany tekst. 5:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania