Szachownica kolorowych marmurów - Czerń i Biel - część 5

- Jakieś osiemdziesiąt lat temu na świat przyszły bliźniaczki. - Twarz Arcyartystki zaczęła tonąć we wspomnieniach. - Nadano im imiona, Cyrdia i Ravna. Prócz krwi nie łączyło ich nic innego. Cesarskim zwyczajem jedna miała zostać cesarzową, zaś nadwyżkę królewskiej krwi wychowano na dworze i zrobiono z niej użyteczną, mądrą ozdobę, potrafiącą rozbawić tłum i przeliczyć rachunki, a wolnej chwili namalować portret i ułożyć wiersz. - Przerwała na chwilę, jej oczy odtworzyły obrazy, które tylko ona mogła zobaczyć. Eliza siedziała cicho, obserwując. - Nie wiem kiedy, ani jak, ale Ravna wyhodowała w sobie tę myśl, która oplotła jej serce niczym bluszcz, opętała umysł pnączami obsesji. Była święcie przekonana, że jest zdolna osiągnąć mrzonkę, którą sobie stworzyła – nie wiem czy za pomocą ksiąg, czy może ktoś ją zindoktrynował, czy padła ofiarą magicznych wizji. Nie wiem. Faktem jest, że Ravna Merne za życiowy cel obrała sobie stworzenie utopii, w którym nie ma kłótni. Nie ma walki. Jest jednomyślność, nie ma własnych zdań, jest konsensus i kompromis bez spierających się stron.

Spojrzała na kobietę uwięzioną w szmaragdzie, układając kolejne słowa, dobierając je ostrożnie.

- Kiedy zginęli nasi rodzice w wyniku powstań religijnych, ta myśl opętała Ravnę i wszyła w nią tak głęboko, że obecnie mogę ją uważać bardziej za personifikację tej myśli niż osobę. Przejęła rządy. Wypędziła filozofów, wypędziła wieszczy, kapłanów, wypędziła artystów, pisarzy, poetów, malarzy, muzyków, wypędziła sztukę, kreatywność i wolność myśli z tego miasta. Zostali naukowcy, by technologia dalej mogła się rozwijać. Zostałam ja, bo byłam przydatna. - Przez jej twarz przebiegła pojedyncza emocja, Eliza nie potrafiła jednak rozpoznać jaka. To mógł być wyrzut sumienia, może smutek, może zwykłe „co by było gdyby”. Zniknęła jednak tak szybko, jak się pojawiła. - Zablokowała granice państwa-miasta, rozstawiła wojska, pozostałych w mieście rebeliantów wymordowała szybko i krwawo, by zastraszyć ludzi. Nastała nowa era, era czystej nauki, era jednomyślności i faktu. Era Jedynej Prawdy. - Zaczęła przechadzać się dookoła szmaragdu, mierząc go spokojnym spojrzeniem. Nie przestała jednak mówić. - Lecz wtedy nie było jeszcze tak źle, ludzie tworzyli po cichu, po kątach spisywali myśli, nie zgadzali się w duchu, nie mówiąc tego głośno. Nikt nie mógł ci wejść tak głęboko do głowy, by wyplenić myśl, empiryzm, percepcję. Do czasu. - Stanęła twarzą w twarz z dziewczyną za taflą kamienia. Zdawała się lekko pływać tam wewnątrz, unosić jak w odmętach oceanu. - Z pięćdziesiąt lat temu na świat przyszła dziewczynka zrodzona z cesarskiego łona. Nadano jej imię Eliza. I już w chwili narodzin wiadomo było, że dziewczynka jest inna, równie inna co śmiertelnie chora. Jej umysł toczyła choroba, której nie znajdziesz w medycznych księgach.

Uśmiechnęła się smutno, lecz nie bez satysfakcji. Malarka przez chwilę miała wrażenie, że dostrzega nutę podziwu w jej oczach, kiedy tak patrzyła na córkę cesarzowej.

- Jej umysł toczyła, według cesarzowej, choroba artyzmu, talent tak głęboki i bogaty, że zdawało się, że rozlewa się na otoczenie. Kwiaty rosły przy niej szybciej, kolory stawały się intensywniejsze, muzyka piękniejsza, wiersze sięgały duszy z dziecinną łatwością. Dla mnie stanowiła symbol nadziei, szansy na powrót do lepszego wczoraj. Ale dla cesarzowej i jej wizji świata była to właśnie ta śmiertelna choroba. Oczywiście wcześniej próbowała ją zindoktrynować, wychować, stłamsić. Nie dała rady. Dla tej dziewczyny powstawały pucze, strajki, rebelie, wszystko kończone krwawo, na szafotach i gilotynach, jedyny teatr smutnego miasta jedynej myśli. Wydawało się, że z krwią poległych spływały ze świata kolory i piękno. Eliza wystąpiła przeciwko matce. A matka odpowiedziała. Obsesyjnie i okrutnie, wierząc, że walczy w imię wyższej idei. Otruła własną córkę. Zatruła jej umysł – dziwną magią, słowem, prawdziwą trutką przygotowaną przez nadwornego chemika. Ja... - zająknęła się, zawahała, niepewna jak coś ująć - pomogłam Elizie doczołgać się tutaj. I tutaj zobaczyłam, jakie cuda może zdziałać magia. Jakie okrutne piękno skrywa, jak ironiczne poczucie humoru ma. Jak wyśmiewa nasze starania, niczym my wyśmiewamy mrówki budujące mrowiska. Zaklęła Elizę – czy może z pomocą magii Eliza sama siebie zaklęła? - w ten kamień, ten szmaragd koloru jej oczu, zaklęła i zatrzymała ją w czasie, gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią, na granicy dwóch światów. Jednak to było za mało, by powstrzymać truciznę w jej żyłach, krwi, mózgu – potrzebne było lekarstwo, które mogła osiągnąć tylko artystka. Więc zaczęła wysysać piękno z tego miasta. Znikały kolory, cichły ptaki, padały motyle niczym zwykłe muchy, muzyka zmieniła się jedynie w głuchy, niedosłyszalny łoskot, ludzie nie potrafili składać już wierszy. Stracili wyobraźnię. Eliza dostała się do umysłów ludzi i wyparła z nich każdą piękną myśl, każdy fragment artyzmu, by móc dalej żyć i przeżywać piękno wewnątrz swojego więzienia. Wszczepiła wszystkim fałszywe poczucie, że tak było od zawsze, ułożyła im wspomnienia i życie, jakby urodzili się w tym czarno-białym świecie. Chciała przeżyć, za wszelką cenę nie chciała zmarnować swojego talentu, czy możemy ją za to winić? Paradoksalnie pomogła matce – pozbawiła Metropolii wszystkiego, co mogło doprowadzić do rozłamów, zniwelowała wszelkie zarzewia konfliktów. Zdołała zespolić się z miastem, nadała mu świadomości, sprawiła, że zaczęło żyć wedle jej wypaczonego, zbezczeszczonego umysłu.

Zatrzymała się na moment, oddychając szybko i ciężko. Gdzieś tam wewnątrz niej właśnie wirowały emocje, przelewały się gorącymi strumieniami na przemian z chłodna rzeką opanowania. Patrzyła, patrzyła okrutnie, oskarżycielsko, pełnym wyrzutu i gniewu spojrzeniem i wszystko to zdradzały oczy. Jej postawa dalej pozostawała niewzruszona, nieruchoma niczym kamień, naprzeciw którego stała.

- Wtedy zaczął pojawiać się cień – wznowiła po chwili - wtedy pierwszy raz usłyszałam pomruk jej rozpadającego się umysłu, jak przebiegał po ulicach Metropolii. Lecz zdarzyło się jeszcze coś – miasto i magia wystąpiły przeciwko samym sobie. Powstał Landszaft, niektórzy się przebudzili. Miasto zaczęło zwalczać wirusa, chwytając się ostatniej żywej myśli w umyśle Elizy – pragnienia zemsty, tak potężnego, że aż rozdzierającego duszę. I sądzę... - zawahała się, poprawiła. - Jestem przekonana, że jej dusza rozpadła się wtedy i przejęła dziecię, które tego samego dnia pewien artysta wysłała za morze wraz z matką, by mogli uciec od tego przeklętego miejsca. Z tego co wiem i widzę, matka nie przeżyła, miasto tkwiło już w niej zbyt głęboko. Ale ta żywa, pełna chęci walki i pałająca żądzą zemsty część duszy Elizy Morne przeżyła. Pod postacią Elizy Farver.

Malarka czuła jak kamienne mury wspomnień i zbieranych przez lata poglądów, wiedzy, wniosków okazały się nagle kruchymi zapałkami iluzji i pękały jedna po drugiej, łamane słowem. Łzy popłynęły po policzkach, niemalże wrząc i wypalając skórce, serce biło coraz szybciej i mocniej, rozpaczliwie pragnąć zagłuszyć rzeczywistość. Dłonie i kolana drżały, jakby nie mogły znieść ciężaru chwili, przed oczami nagle wykwitły ciemne plamy. Siłą woli zdołała się skupić do słuchania, choć umysł krzyczał wniebogłosy, wyrywając kolejne kartki z przebiegu życia. Wszystko przed Landszaftem wydawało się być wytworem wyobraźni, historią przeczytaną dawno temu, w kompletnie innym świecie.

- Więc oto i cała historia – kończyła Cyrdia. - Oto cała baśń, pełna magii, zagadek, przeznaczenia i splecionych losów. Oto bajka o złej królowej, o walecznej księżniczce, o skłóconej krwi i obsesyjnej idei. Oto cała historia, Elizo Farver, tak nieprawdopodobna, że aż nienaturalnie prawdziwa.

Spojrzała na nią z morderczą determinacją wyrytą w rysach.

- Eliza Morne musi umrzeć.

Pierwsza Landszaftu nie zauważyła jak dziewczyna uwięziona w kamieniu otworzyła oczy.

I równie szybko je zamknęła.

 

Na moment zapadła cisza, pozwoliły więc, by słowa opadły swobodnie, nasyciły się znaczeniem i przeniknęły przez skórę. Cyrdia nie ponaglała, cierpliwie czekając, aż Eliza połączy wszystkie fakty, dopisze sobie te brakujące i po prostu się uspokoi.

- Prawie jak baśń, prawda? - zapytała w końcu, by przerwać ciszę.

- Jeśli to jest baśń, to odbita w bardzo krzywym i spękanym zwierciadle – odpowiedziała malarka, próbując utrzymać fason, lecz bez większego powodzenia. Ukryła twarz w dłoniach.

- Życie jest takim zwierciadłem – stwierdziła Łabędziowa Dama, owijając się suknią, jakby chowała skrzydła. - Czy masz jakieś pytania?

- Oprócz tego, czy to wszystko w ogóle jest prawdą? - prychnęła Eliza. - Mnóstwo.

- Nie mamy zbyt wiele czasu. Wybierz najważniejsze.

- Dalej nie wiem, co skrywa ten cień. Poza tym, że odkrywa ją – wskazała na szmaragd – i ten kamień.

Cyrdia wskazała głową na sklepienie.

- Zaraz się dowiesz. Dalej.

- Czemu jeszcze jej nie zabiliście, skoro wiedziałaś cały ten czas, gdzie jest?

- Bo szmaragd nie otworzy się, dopóki nie zginie cesarzowa, a my nie potrafimy go zniszczyć w żaden znany sposób. To jej warunek. To powiedziała mi resztką przytomności nim zamknął ją kamień. Nim jej umysł stał się na dobre spaczony.

- Czyli to jest ultimatum?

- Tak. Śmierć za śmierć.

Eliza zacisnęła pięści i odetchnęła głęboko, szykując się do następnego pytania. Wiedza bywała przerażająca, a teraz ten strach wyciskał z niej trzewia.

- Czy ja... jestem nią? Czy ja umrę wraz z nią?

Tym razem Cyrdia zastanowiła się nad odpowiedzią.

- Nie – rzekła w końcu, choć nie był to ton pełen pewności. - Zawierasz w sobie jej cząstkę, zostałaś zbudowana na podstawach, które ona ci dała. Ale jesteś inną osobą. Czasem widzę jej błysk w twoich oczach. A czasem widzę Elizę Farver. Czy umrzesz wraz z nią? - zrobiła pauzę, ważąc słowa. - Tego nie wiem.

Średnia ocena: 3.9  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • TeodorMaj 06.10.2016
    Podoba mi się ta seria :) Fajnie napisana, przyjemnie się czyta. :)
  • Arysto 06.10.2016
    Cieszę się ;) Mam nadzieję, że dotrwasz do końca, Teo! Do następnego ;)
  • ausek 07.10.2016
    Ta część dotychczas jest moją ulubioną. Nie mam pojęcia, jak Ty to robisz, że czytając tekst mam przed oczyma niemy film. Tak, niemy. I nie pytaj dlaczego - takie są najlepsze. Pozwalają użyć swojej wyobraźni w odbiorze tego, co sugeruje reżyser. Ty zaś, jako autor - niczym te napisy, dodajesz przysłowiowe wisienki na torcie. Czekam na kolejne części. ;)
  • Arysto 10.10.2016
    Odpowiadam tadadadadam!
    Ale na wszystkie Twoje komentarze odpowiem:

    Nie strachaj się mnie, bom Ślepy i gafy też strzelam czasem z rozrzutu, ot, pisarski żywot, że gdzieś się chochlik wkradnie, gdziesiej się posieje te źle złożone zdanie, a gdziesiej się potknie o interpunkcję. Tedy nie bój nic, wytykaj te błędy, bo to błędy i trza je plewić.
    Aczkolwiek ogródków nigdy nie lubiłem ;( Ale w literackim to bym mógł.

    A nie słyszałem, jeszcze, żem mistrz kukiełek, dziękuję, dziękuję, to nowy komplement, bardzo dobry na początek dnia ;D Dobra przyprawa do kawy. Prawda to, że jest to starsze opowiadanie sprzed dwóch lat nawet chyba. Albo sprzed roku, ten czas, ten czas.

    O reżyserze to też nowe dla mnie, to już dwie przyprawy do kawy, cynamon i marcepan, moje ulubione. Ale dziękuję, nie wiedziałem, że taki ze mnie huncwot i przechera, tak mi się widzi, że fajnie jest być takim reżyserem, malarzem słów, tak czynić komuś magię o porankach i wieczorach...

    Dziękuję! :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania