TW któreś tam - 4 (Zenek Korniszon na Islandii)
Miejscowy cwaniaczek
Gorące źródła
Szaleńcza miłość
Podniecenie
Wściekłość
Zenek Korniszon jak zwykle wylegiwał się na ławeczce pod rozłożystym kasztanowcem. Cień otulał jego spracowane żulerką ciało; Zenek spał błogo, pochrapując z cicha.
Tak minęło przedpołudnie i zapewne minęłoby i popołudnie, gdyby nie jego kompan Maciek z Brodą. Szarpnął Zenkiem bez krzty delikatności, robiąc sobie miejsce na ławeczce i odpalił flaszkę. Zenek szybko wtłoczył z powrotem w usta zmięte przekleństwo: widok flaszki rozpogodził jego smętne oblicze. Takie przebudzenie było w porządku, kompan stanął na wysokości zadania i savoir vivre w tym momencie nie był wymagany, a wręcz zbędny.
Łyknęli po głębszym, nie certoląc się kieliszkami, pili milczkiem z gwinta. Widać było jednak, że Maćka coś niepokoi, spluwał często, gęsto zielonkawo-srebrzystą flegmą, celując uparcie w tokujące gołębie. W końcu zapalił dość pokaźnego kiepa, trzy czwarte było jeszcze do użytku, zaciągnął się głęboko, charknął wyjątkowo soczyście i stwierdził, jakby wyrażał jakiś aksjomat: "Jedziem na Islandię" "Kurwa, gdzie?" "Kurwa, na Islandię, na gorące źródła" i smarknął.
Okey, można i na Islandię, co mu tam.
Maciek w końcu jednak puścił farbę. Wyszło na to, że zadurzył się w słynnej piosenkarce Bjerk, którą pisze się przez o z dwiema kropkami. Po Zenku to spłynęło: nie znał tej pani, ani nic o niej nie słyszał, zasięgnął jednak informacji, gdzie ta rzeczona Islandia się mieści. Okazało się, że to wyspa gdzieś na Biegunie Północnym.
"Hmm, a jak zamierzamy tam się dostać?" Maciek wzruszył ramionami: "Ile się da na piechtę, a resztę promem i autostopem".
Na początek usadowili się w opróżnionym kontenerze po śmieciach, zarzucili kilkoma workami i czekali na śmieciarkę.
Czekali i czekali, aż odurzył ich unoszący się wokół smród, a brzęczenie much spowiło i utuliło do krzepkiego snu...
***
— Zenek, wstawaj, wyłaź z tych śmieci, jesteśmy na Islandii! — krzyczał podniecony Maciek. Otwarł z trudem oczy, blask światła wręcz go poraził po ciemnościach kontenerowych. Okazało się, że przetransportowali ich na wyspę bez przystanków pośrednich. Ponoć miał miejsce jakiś układ, wymiana podwójna i w zamian za polskie śmieci, Islandczycy zaoferowali całe tony chrobotka reniferowego do wypasu żubra białowieskiego.
Mniejsza zresztą z tym: dla Zenka i jego kompana, układy polityczno-gospodarcze nie miały większego znaczenia, gdy zaistniała dla nich możliwość pozbycia się wieloletniego brudu w gorących źródłach Islandii! I biegali tak, nadzy i szczęśliwi, taplali i pluskali w każdej napotkanej kałuży, w każdym napotkanym gejzerze; czochrali bobry, grasowali w sitowiu o nowiu, zajadali garściami tufy i pumeksy powulkaniczne.
O rubinowym wieczorze, okraszonym dość kiepską i kiczowatą zorzą polarną — te zestawy kolorystyczne gryzły ich wysublimowany zmysł artystyczny — naszła ich refleksja.
— Co tam brachu z twoją Bjerk?
Maciek ino tylko se westchnął, a siorbnął nozdrzem, a to lewym, kolejno prawym, a wzdychnął se tak rzewnie, że Zenkowi aże śpik zmroziło w kzyzu. Zaintonowali razem, zatem do wtóru, pieśń tęskną, nostalgiczną, ojczyźnianą "Górolu, cy ci nie żooool? Górolu wracaj, do hoooool" Tak śpiewali i zawodzili smętnie, a głosy im się załamywały z tej żałości wielkiej, jakby na obczyźnie całe lata zmarnotrawili, a nie raptem godzin kilka.
Nagle Maciek zerwał się jak oparzony.
— Dość tego! Ja te małe suczke dopadne! — To mówiąc, wzuł portki, poprawił fryzurę i jak tylko wybrzmiały jego groźne słowa, objawiła się zza krzaka wzmiankowana Bjerk. Była nadzwyczaj kuso ubrana, co niedziwne przy gorących źródłach i nuciła swój przebój sprzed lat: https://www.youtube.com/watch?v=bJDGqP0kDcA
Maćka zamurowało, Zenka zresztą też, aż mu korniszon stanął w gardle z tego napięcia i stanęli tak murem przed tą Wenus z Reykjaviku.
Działy się później niestworzone rzeczy, nie będę ich tu opisywał, bo mielibyście wrażenie brania udziału w połączeniu kiepskiego pornola z operą mydlaną, zwłaszcza że nie wiadomo skąd, przypałętał się nawet sam Lars von Trier, by z pełnym zaangażowaniem wziąć udział w orgii.
***
W końcu jednak przyjechała śmieciarka, wysypała zawartość kontenera do swego przepastnego wnętrza, a wielki tłok wgniótł Zenka i Maćka w odpady komunalne.
Tak to smutno kończy się ta baśń o dwóch takich, co zdobyli Islandię.
Komentarze (22)
http://www.opowi.pl/zenek-korniszon-zagajenie-a35070/
O ile faktycznie umarli. Żule to twardy naród :)
Zakurwiście wyszło.
Piąteczka za pomysłowość i pozdrawiam!
Niezła schiza ;)) Fajne i na luzie ;)
Pazdrawljaju ;))
"Hmm, a jak zamierzamy tam się dostać?" Maciek wzruszył ramionami: "Ile się da na piechtę, a resztę promem i autostopem".
Na początek usadowili się w opróżnionym kontenerze po śmieciach, zarzucili kilkoma workami i czekali na śmieciarkę.
Czekali i czekali, aż odurzył ich unoszący się wokół smród, a brzęczenie much spowiło i utuliło do krzepkiego snu...” :D (jest to jakiś pomysł)
To jest opowiadanie awanturniczo-przygodowe! Gites Nun, fajnie wyszło :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania