Wierna... kałuża cz. 1

Wierna... kałuża

 

Część 1

 

Szum i łopot wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała w górę, na długi, ciągnący się w poprzek drogi różowy sznur, rozpięty między kominami dwóch, naprzeciwległych budynków, a na nim makarony różowych wstążek niby ptasie skrzydła, rozpościerających się szeroko na szarym niebie.

Westchnęła ciężko. Gdzieś z boku zawiało mocniej wilgotnym wiatrem, zapachniało mokrą glebą, dłoń musnął zagubiony, żółty liść. Wzdrygnęła się. Brrr! W końcu to już jesień. Dobra, dosyć, czas do szkoły.

Poprawiła szelki plecaka i koronki przy kurtce, sprawdziła czy żadne cekiny na botkach nie odpadły. Wszystko w porządku. Idziemy.

Zanim jednak wyszła ze swojego podwórka, musiała ominąć wielką kałużę, która zadomowiła się tu od dziesięciu lat i jakoś nigdy nie chciała zniknąć.

Czy to pogodna wiosna, czy ciepłe i suche jak pieprz lato, kałuża nigdy nie chciała do końca wyschnąć, stanowiąc dla domowników oraz innych, okolicznych osób nie lada przeszkodę. Tak i teraz Kasia musiała nadłożyć nieco drogi, by ominąć złośliwe bajorko, w którym niby w lustrze, odbijały się teraz łopotliwe wstążki.

Gdy już ominęła tę przeszkodę, skierowała się w stronę niewielkiego lasu. Szła już jakiś czas leśnym duktem rozmyślając czy dzisiaj spotka w szkole Marcina. Było by jej miło, dałaby mu tę książkę, o którą prosił. Chwilę, jak to się nazywało "Słodka perełka", "W różanym ogrodzie", nie. A może "Srebrzysta wstęga". Nie, nie, to było coś z wodą, z rzeką. Aaa, "Wierna rzeka"! No tak, przecież ma w domu tę książkę. Wygrzebała ją na strychu, mocno zniszczoną i poplamioną przez muchy, ale nie ma innej, więc da mu taką.

Patrzyła na drzewa, takie zwykłe i naturalne w tej październikowej szarości. Rosną sobie spokojnie, nikt ich nie zaczepia, nikt niczego od nich nie chce, nikt na nich nic nie wiesza. A gdy jest słońce, to gra świateł w zółciach, brązach, pomarańczach i czerwieniach sama robi swoje, a rozśpiewany, rozedrgany las, z wiewiórkami, myszkami i ptaszkami pomykającymi tu i tam i zbierającymi zapasy na zimę, dopełnia reszty. I niczego więcej nie potrzeba, żeby było ładnie.

Z zamyślenia wyrwały ją czyjeś piski i śmiechy. Uniosła głowę. Gdzieś w oddali zobaczyła migające między drzewami szare i czarne dresy. To jakieś chłopaki grali w piłkę. Że też im nie jest zimno, i dlaczego nie są w szkole, o tej porze! I biegać wśród tych liści i konarów za piłką. Tylko liście chrzęszczą i gałęzie się łamią pod ich stopami. Ale szaleją! Jeszcze się poślizgną, przewrócą, ubłocą, ale im zazdroszczę! - Westchnęła Kasia.

I rzeczywiście, jeden z nich się przewrócił, ale szybko wstał, otrzepał się i dalej ganiał za piłką. Potem na konarze przewrócił się ktoś inny i też nic się nie stało. Ogólnie było dużo śmiechu i zabawy, trochę przekleństw, gdy piłka nie trafiła do bramki. Ciekawe, gdzie w lesie jest bramka, przecież tam tyle zakamarków.

Nagle piłka wystrzeliła między drzewami, odbiła się od nich i wylądowała pod stopami Kasi. Stanęła zaskoczona, tym bardziej, że stanął też przed nią szczupły, zgrabny chłopak o ciemnych włosach i bardzo pięknych czarnych oczach. Pod wpływem tych oczu serce Kasi zabiło żywiej, a na jej szczupłej, wiośnianej twarzy pojawił się ładny rumieniec. Chłopak też był zakłopotany. Zarumienił się, oczami ocienionymi przez długie rzęsy wskazał na piłkę.

- Możesz rzucić do mnie piłkę - poprosił.

Ta prośba wyrwała nastolatkę z odrętwienia. Spojrzała w dół, na piłkę. Była szara, zakurzona i brudna od błota. Spojrzała na swoje haftowane srebrną nitką jedwabne rękawiczki. Trochę żal, ubrudzą się. Trzeba zdjąć, ale trudno jest. Wokół tyle wilgoci, przykleiły się do dłoni, a on przecież czeka. Ukradkiem zerknęła na chłopaka i zdawało jej się, że w jego ślicznych oczach widzi wyrzut, że ona taka wykwintna dama, że nie zaryzykuje ubrudzenia sobie tych fikuśnych rękawiczek, by podać mu piłkę. A właśnie, że tak! A co tam!

Schyliła się i chwyciła piłkę. Już widziała jak mokry brud wsiąka w biel na palcach. Już też widziała, co jej za to grozi.

- Proszę - rzekła podając chłopcu piłkę.

- Dziękuję.

Spojrzenie uradowanych, wdzięcznych, orzechowych oczu wynagrodziło jej wiele, ale czy wszystko. To jednak za mało, więc zapytała.

- Jak masz na imię?

Już chciał odpowiedzieć, kiedy nagle rozległo się z głębi lasu.

- Pioter, no odrzuć piłkę!

Chłopak wzruszył ramionami i uśmiechnął się nieśmiało.

- Teraz już wiesz.

Potem spojrzał skonsternowany w tamtą stronę. Z zarośli wybiegło trzech chłopców, jeden słoneczny blondynek w szarym dresie, drugi mały, szpakowaty w czerni a trzeci sympatyczny grubasek w ciemnoszarym dresie z napisem "Victoria 20" i z szopą bujnych, rudych loków na głowie. Wszyscy trzej chłopcy stanęli skonsternowani i zawstydzeni widokiem dziewczyny.

W ich oczach jawiło sie oczekiwanie, co teraz zrobi ich kolega, kogo wybierze, ich czy nowo poznaną koleżankę. Kasia chyba także była równie zmieszana i tak samo ciekawa, jak teraz zachowa się Piotrek On widocznie to pojął, bo rzekł wyraźnie.

- Sorry, koledzy.

Pożegnał ją przepraszającym spojrzeniem i odwrócił się w stronę przyjaciół. Kasi, nie wiadomo dlaczego, zrobiło się przykro, ale nie dała tego po sobie poznać. Dalej uśmiechała się do nowo przybyłych.

- No łapcie chłopaki! - odkrzyknął i kopnął piłkę z całej siły, aż zawirowała w powietrzu i łupnęła o najbliższe drzewo, a potem jeszcze o kolejne, i o kolejne. Tylko samego Piotrka już nie było, bo pobiegł gonić za hulającą zabawką. Jego przyjaciele także już zniknęli. Zresztą Kasia nie przypuszczała, że go jeszcze kiedyś zobaczy. Mimo to dalej stała i przyglądała się grającym, mając nadzieję, że choć z daleka mignie jej gdzieś wysmukła postać w ciemnoszarym dresie.

Dziewczyna jeszcze długo patrzyłaby za chłopakiem, ale przypomniała sobie o szkole. W mig spojrzała na swój zegarek z plastikowymi kryształkami. Miała tylko piętnaście minut, a była jeszcze tak daleko od przystanku autobusowego. No nie, trzeba przyspieszyć. I rzuszyła przed siebie żwawym truchtem wymachując solidnie ramionami, by dodać sobie werwy.

W końcu zdyszana dotarła na przystanek autobusowy. Już nie było tam wielu ludzi, bo ci, co mieli pojechać o optymalnej porze, dawno już pojechali.

Na przystanku czekali tylko jakiś staruszek w szarym płaszczu i kaszkiecie i starsza pani w kraciastej chustce na głowie. Mężczyzna siedział na ławce i czytał jakąś książkę. Kasia z ciekawości zerknęła na okładkę. "Wierna rzeka" Żeromskiego, no patrzcie, ta książka chyba ją prześladuje, przeszło jej przez głowę. Ale jaka zadbana książka, niepoplamiona, chyba nowa. Postanowiła zapytać.

- Dzień dobry. Dawno pan kupił tę książkę?

Staruszek w pierwszej chwili nie skojarzył, o co chodzi, natomiast kobieta

w chustce z ciekawością spojrzała na dziewczynę.

- Przepraszam, ktoś coś do mnie powiedział? spytał starszy pan.

- Tak, to ja. - Dziewczyna uśmiechała się do niego przyjaźnie. Staruszek jeszcze przez chwilę był zdezorientowany, ale niebawem jego dobre, bladoniebieskie oczy rozjaśniły się radosnym blaskiem a na pomarszczonej twarzy pojawił się szczerbaty uśmiech.

- A to ty dziecko, o co pytałaś?

- O książkę, chyba jest nowa?

- A gdzie tam. - Machnąl ręką dziadziuś.. - Mam ją jeszcze od dzieciaka.

Kasia zrobiła wielkie oczy.

- No niemożliwe! Jest taka gładka, nieporwana i nie ma pozaginianych rogów.

Mężczyzna zrobił zadowoloną minę.

- Bo ja dbam o książki.

Kasi zrobiło się trochę głupio. Staruszek widocznie to wyczuł, bo uśmiechnął się do niej pobłażliwie.

- No nie martw się. Mogę ci ją podarować.

- Serio! - Kasia nie mogła wyjść z podziwu. - Chce mi pan podarować swoją, tak ładną, książkę. Przecież ona jest taka piękna. Przecież pan wcale nie musi tego robić, nie ma pan żadnego obowiązku. Ja tylko zwróciłam uwagę, że jest zadbana, to wszystko!

I naraz zrobiło jej się bardzo przykro, że miałaby nagle niemal, że wyrwać temu człowiekowi jego ulubioną książkę, i to w trakcie, gdy siedział tutaj pochłonięty pięknem lektury. Przecież sama znała treść "Wiernej rzeki", przecież to ona sama zarekomendowała tę powieć Maćkowi.

- Serio chcę ci ją podarować, za darmo, w domu mam jeszcze drugi egzemplarz, a widzę, że ci się podoba.

- Bardzo. Ale panu też się podoba, przecież widzę.

Dziecko. - Mężczyzna uśmiechnął się pobłażliwie. - Owszem, uwielbiam tę książkę, bo znam już ją doskonale. Czytam ją już piąty raz.

- Piąty raz, tę samą książkę!

- Tak, oczywiście nie raz za razem. Czytam też wiele innych książek, ale tak, do "Wiernej rzeki" powracam dość często.

Kasia uśmiechnęła się rozbawiona.

- Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.

- A jednak. - Odpowiedział jej szczerbatym uśmiechem.

Kasia jeszcze raz niepewnie spojrzała na książkę.

- I naprawdę mogę ją wziąć?

- Tak.

Kobieta w kraciastej chustce, która do tej pory cały czas przysłuchiwała się ich rozmowie, posłała jej porozumiewawczy uśmiech.

- Bierz, bierz panienko, kiedy pan tak ładnie prosi - rzekła.

- Dobrze, tylko zrobię miejsce w plecaku..

W mig otworzyła plecak, poszukała odpowiedniej przegródki, maskotkę, ołówek z piórkiem, kosmetyki, żelowe bransoletki z dzwoneczkami, woreczki z ususzonymi kwiatkami przerzuciła między podręczniki, katalogi i broszurki, i wnet zrobiło się miejsce na książkę. Po czym nieśmiało wyciągnęła po nią rękę i delikatnie, by jej przypadkiem nie uszkodzić, umieściła ją w plecaku.

Na obojgu staruszkach zrobiło wielkie wrażenie, z jakim szacunkiem i delikatnością obchodziła się z lekturą.

- Dziękuję. Jeszcze nigdy nie miałam czegoś takiego.

- Na pewno mu się spodoba - powiedziała starsza pani.

-- Słucham, komu?! - Kasia nie mogła wyjść z podziwu. Wstała niepewnie.

Nie mogła oderwać oczu od zdumiewającej starszej pary. Nie mogła pojąć, skąd by mieli wiedzieć.

- Nic, nic - powiedział staruszek.

- No jedź już do szkoły - dodała jego towarzyszka.

Kasia spojrzała na zegarek. To była ta pora. I rzeczywiście gdzieś w oddali już różowił się autobus. Wsiadła. Jeszcze stojąc na platformie pojazdu, zanim drzwi się zamknęły, patrzyła uważnie na zagadkową parę. Oni żegnali ją uśmiechami pełnymi zrozumienia i dobroci.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • LittleDiana 16.02.2021
    Ogólnie super, tylko trudno mi uwierzyć w staruszka który mówi "serio" albo daje swoją książkę obcej panience :) Dodam Cię do obserwowanych i zapraszam do mnie :)
  • Agat 25 16.02.2021
    Bardzo dziękuję za zaproszenie :) Na pewno skorzystam.
  • Bajkopisarz 18.02.2021
    Ogarnij sobie zaimki, bo masz ich trochę za dużo. Nie że jakaś wielka zaimkoza, ale kilkunastu możesz się śmiało pozbyć.
    W treści to nie wiem, mam mieszane uczucia. Z jednej strony jest nieźle, ale z drugiej nie wiem jeszcze co właściwie chcesz tutaj zrobić. Czy napisać powieść obyczajową, czy jednak komedię. Jesteś na granicy, ocierając się o oba gatunki – krok od pastiszu i krok od dramy. Możesz pójść w humor, możesz być na serio. Teraz stoisz w rozkroku i owszem da się tak dojechać do końca, ale to będzie trudne niezwykle.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania