Poprzednie częściWieś cz. 1

Wieś cz. 5

Postarał się Adam to prawda. Zbudował prostą, ale ładną i pokaźną altanę. Z dachu jej kopertowego komin wystaje, który dym z rusztu odprowadza w niebiosa, chwali Boga zapachem mięsa, Bóg to chłop, musi być mięsożercą, mówi. Co to za chłop, który mięsa nie je? Pyta retorycznie Adam. Adam, który nie tyle mięsem się żywi jak mężczyzna prawdziwy, ale i potrafi je wspaniale przygotować. Ojciec Adama nauczył, Adama ojca dziad Adama, a dziada Adama, jego pradziad i tak dalej, i tak dalej. Choć nie wiem ile prawdy w tej opowieści, bo o mięso kiedyś łatwo nie było. I w związku z tą całą rodzinną tradycją kulinarną Adam altanę zbudował pod dachem której i ruszt do pieczenia mięsa i wędzarnia i piec chlebowy, i miejsce na polana, i blaty dębowe do krojenia, cięcia i siekania w skrócie do namaszczenia tego mięsiwa przed poddaniu go obróbce termicznej. Adam to wszystko za rytuał ma, a rytuały dobrze jak są czymś podsycone, i Adam podsyca swój rytuał jak magowie, druidzi, szamani i kapłani. Bimbrem podsyca, bimber dobry jest do uprawiania rytuałów i Adam o tym wie. Tak więc i teraz rytuały się odprawiają zwane gościną, a gość w dom, to Bóg w dom.

Toast za spotkanie wypijamy, mały kieliszek nalewki mocnej, niech działa jako aperitif, niech pobudza mój apetyt. Bimber doskonały, macerowany ziołami, miodownikiem, bukwicą i pędami malin, dosłodzony miodem, wiem bo Adam mówił, wszystko z tej ziemi zebrane, fakt ten napawa mnie radością w sztucznym świecie pełnym tandety. Tu jest wieś, samowystarczalna, piękna, cicha i spokojna.

Siedzę w adamowej altanie przy stole, siedzą przy nim też inni goście, siedzi ksiądz Antonii, rześki jak zwykle, w koszulę z kołnierzem pod koloratkę przyodziany i z koloratką, siedzi Stefan ogolony na twarzy, gładki jak nigdy, też ma koszulę choć już znoszoną trochę, ale schludnie wygląda, czysto, uczesał się na bok modnie, a nie wie nawet, że modnie, Kasia mu powiedziała. Pachnie w koło pieczonym mięsem, aż ślina wypełnia moją buzię. Adam pilnuje boczku na ruszcie, pilnuje karkówki, boczku i szaszłyków, też wygląda dobrze, ma fartuch na sobie opięty na brzuchu, a pod nim też koszula elegancka ze stójką, rozpięte ma trzy guziki od góry licząc, pasuje chłop do kuchni, tęgi z niego chłop, brzuch ma wielki jak sagan. Boguśka kroi warzywa, ogórki, pomidory, rzodkiew, szczypior, paprykę. Kaśka rwie sałatę, oblewa śmietaną. Wszystko z tej ziemi. Wszystko świeże i czyste i wszyscy świeży i czyści jesteśmy, tacy się prezentujemy, celebracja wymaga czystości, celebracja wymaga świeżości. Przed wieczerzą trzeba obmyć ciało z brudu, z grzechów i udręk, trzeba oczyścić się, oczyścić umysł do wieczerzy. Wieczerza ważną rzeczą jest. Jest obcowaniem z drugim człowiekiem, dialogiem, jest wspólnym spożywaniem posiłku, piciem wina, wody ognistej i zwykłej wody, życiodajnej. Jest czymś co trzeba celebrować, jest czymś wyjątkowym, podniosłym, ważnym i często zapomnianym. Ale nie tu, tu jest ważna, mówią o tym nasze odświętne koszule. I sukienki, i spódnice kobiet. Ich fryzury, makijaże i paznokcie. Kobiety są piękną ozdobą świąt i świata. Najpiękniejszą w moim mniemaniu. Kaśka do białej sukienki lnianej, czy konopnej, na pewno tej co ją wiązałem o plecy jej nagie muskając dłońmi, do sukienki tej założyła na szyję odpustowe korale czerwone i czerwień tą samą na usta włożyła kontrastując czerwienią tą do bieli niewinnej. Kąciki jej ust czerwonych podnoszą się teraz, gdy Boguśka coś szepcze jej na ucho i gładzi dłonią po nagich plecach, które ja gładziłem niby mimochodem, w drugiej dłoni nóż wielki kuchenny dzierży Boguśka, na którego ostrzu poprzylepiane drobne ścinki zieleniny i woda. Obie się teraz śmieją patrząc na nas.

Drugi toast za spotkanie, drugi aperitif. Wszyscy wypili. Dziewczyny są urocze, dziewczyny które wznoszą toasty i piją do dna są urocze. Odkładam kieliszek na stół. Stół wyścielony jest białym obrusem, a na obrusie tace i talerze ze wspaniałościami, które ziemia ta zrodziła i które Adam z Boguśką zebrali po to byśmy mogli się nimi cieszyć. I lustruję ten stół po kolej od lewego górnego rogu z mojej perspektywy patrząc, a w rogu tym flaszka ziołowego bimbru z miodem, którą Adam co rusz rozkręca. Dalej pieczywo razowe w koszyku przykryte chustką. Pomidory nieforemne, czerwone na ćwiartki rozkrojone, papryka kolorowa w paski pocięta, sałata w śmietanie z bujnym szczypiorem, ogórki wzdłuż przecięte, solą i pieprzem potraktowane, śliskie maślaki ze słoika i ze słoika kiszone ogórki. Wszystko na tacach ułożone wzorzystych, z niebieskim laurem i z kwiatami na niebiesko malowanymi. Dalej wędliny wędzone w plastrach jak domino ułożone, boczek, słonina solona, polędwica w dwóch wersjach, wędzona na zimno i ciepło, karczek, kiełbasa z gorczycą, rolada i golonka na zimno w skórze. Potem ser biały podpuszczkowy z ziołami i pieprzem w różnych wariacjach, i karpie w dzwonkach wędzone, i pstrągi w całości, niewielkie tuszki. Jakby tego było mało Adam ściąga z rusztu upieczone mięso, karkówkę, boczek, szaszłyki i warzywa bakłażany, cukinię, cebulę, pieczarki, też pomidory i paprykę też mimo że w wersji surowej już występują, ale to nic. To zupełnie inne danie. Te warzywa wszystkie i mięsa w ziołowych marynatach skąpane, w olejach niezwykle ekstraktywnych i pysznych w kolendrze, majeranku, ziołach prowansalskich. Wszystko pachnie cudownie i intensywnie jakby co najmniej wiosna przyszła gwałtowna i nagła dająca życie wszystkiemu wkoło w ułamku sekundy po przeraźliwej zimie. Na środku stołu kwiaty polne stoją w wodzie, w szklance do piwa co Kasia je nazbierała po drodze. Są naszym słońcem, naszym centrum kulinarnego świata.

Mówię, że deszcz wisi w powietrzu, mówię to nakładając na talerz plaster wędzonego, tłustego boczku. Czujecie? Pytam. Zagajam, bo jakoś tak drętwo puki co, przynajmniej od momentu, gdy już wszyscy zasiedliśmy do stołu, może tylko to dla mnie drętwo, może to nie drętwienie atmosfery tylko niepokój wewnątrz mnie, tak to niepokój, stary dobrze mi znany niepokój, czuję delikatny ucisk w klatce, ściśnięte gardło, jakby niewidzialna dłoń mnie próbowała poddusić. Ściemniło się już znacznie, niebo jest ciemne od chmur i nocy i we mnie jest mrok. Rozganiam go celowo pytając: czujecie tę duchotę?

Adam ma nadzieję, że popada, przeżuwa coś, może kawał mięsa, mówi to poważnie, z powagą w głosie. Mówi, że deszcz potrzebny jak diabli, jak sami wiecie zresztą, wybacz Antonii za diabłów. Antonii wzrusza ramionami tylko, diabeł go nie obchodził, kiedy on teraz w raju skupiony na jedzeniu. Adam ciągnie żując coś dalej, mówiąc z pełną buzią, mówi, że ulewa dobrą rzeczą nie jest jak i susza dobra nie jest, powoli musi padać, umiarkowanie, inaczej ta woda z nieba spłynie do rzek i oceanów, a ziemia mało na niej skorzysta.

To prawda, mówi Stefan wycierając tłustą buzię papierową chustką, tylko teraz jak widać opady się pozmieniały, to znaczy kiedyś padało częściej, mówi, ale mniej intensywnie, a teraz pada rzadko i jak z cebra i nie wiem co mam tobie poradzić Adamie drogi, bo myślę tu o melioracji, czy ona teraz przypadkiem zbędna nie jest.

A co taki legat jak ty Stefan o melioracji wiedzieć może, pyta Adam i za flaszkę sięga i proponuje nalewki swojej bimbrowej flaszką ów machając wymownie, bo jak z pola rowem melioracyjnym woda ucieka tak i z niego płyny uszły.

Kobiety dziękują, winem będą się raczyć, ksiądz dziękuje i ja dziękuję. Adam do mnie z pytaniem wyskakuje jak z procy czy ja baba jestem i marszczy czoło, czy księdzem może zostałem, że wino pić będę? Pyta mnie: a ty baba, czy ksiądz? Ja ślinę przełykam tylko w chwili ciszy, a ręka na gardle mocniej się zaciska. Żartowałem, mówi, wiem, że babskie i księżulskie nawyki masz przy stole. Wybacz Antonii, zwraca się do księdza, a ksiądz znów wzruszył tylko ramionami, a mnie to pytanie trochę zaskoczyło, nie byłem na nie przygotowany, przestraszyło mnie na chwilę. Tak to lęk z pewnością, stary, dobry lęk.

Apetytu to ja pobudzać nie muszę chwilowo nalewką twoją. Winem się uraczę, a upić się też zdążę, tłumaczę, gdy ręka na chwilę odpuszcza z szyj, Adam, dzięki za troskę, oznajmiam ze spokojem. Adam spokoju takiego potrzebuje, inaczej może wybuchnąć jak wulkan, gdy go podsycić troszkę magmowymi emocjami, a ja rozładowałem się troszkę tą odpowiedzią swoją, przegoniłem lęk, ale jeszcze nie całkiem. Czy zdążę zanim alkohol zacznie działać? Mogę się tego nie dowiedzieć.

Spójrz na niego, jak on może zrozumieć, że alkohol dla mądrych ludzi, mówi Boguśka niebezpiecznie, unosząc kącik ust, dając tym świadectwo pogardy dla nałogu adamowego, chociaż nie nazywa tego nałogiem, a tym bardziej chorobą broń cie Panie Boże.

Skończ kobieto ten temat, przerywa jej Adam podniesionym głosem. Ja ciężko pracuję, deklamuje Adam, zapieprzam w polu do nocy, mówi, żebyś ty wygody miała, ciuszki, lokówki, samochody, to mi się chyba należy od życia trochę pofolgować. Wybacz Antonii, kruszeje Adam. Antonii niewzruszony zupełnie dalej zajda ze smakiem.

No tak, ciuchy z lumpeksu, sypiąca się łada, to nazywasz ...

Nie przy stole, upomina Stefan. Kłócić się, tak jak i godzić, chyba przy ludziach nie wypada, rzecze Stefan jak mędrzec. W sypialni się godzicie po kryjomu, to i się kłóćcie po kryjomu, nam wasze kłótnie potrzebne do niczego. Ksiądz Antonii zakrztusił się delikatnie od mądrości stefanowej.

Poklepać księdza? Pytam.

Lepiej niech popije ksiądz, mówi Adam flaszkę w ręku trzymając. Już połowa ponad z flaszki płynu ubyła. Ksiądz Antonii popija winem, przełyka, raz jeszcze chrząka i gotuje się do mówienia ksiądz Antonii z pełnym jak mniemam brzuchem, mniemam, wnioskuję bo zakończyć konsumpcję postanawia ksiądz. Najadł się zwyczajnie i mówić może, a jadł wcześniej jakby bał się, że mu zabiorą sprzed nosa.

Wracając do wina, przerywa milczenie Kasia, to uważasz Adamie, że wino jest dla kobiet ponieważ jest tak szlachetnym napojem jak szlachetna jest kobieca dusza, czy to raczej wynika ze stereotypu, powiązanego mocno z patriarchatem i alkoholizmem, co za tym stereotypem idzie, że polski facet wódkę powinien pić?

Ja nie uważam nic, bo ja prosty chłop jestem od pługa oderwany, ale wiem że wino to dla bab jest, przepraszam kobiet, dla klech, wybacz Antonii, oraz dla bogatych miastowych co to na nich „elyty” mówią.

A Grecy, a Włosi, a Gruzini, a Węgrzy, co o nich sądzisz? Pyta Kasia próbując rozbić stereotypową bańkę w głowie Adama, obnażyć ignorancje być może. Przecież oni wszyscy wino też piją, mówi.

A gdzie Polska, a gdzie Włochy? Pyta Adam podniesionym tonem, zbulwersował się geograficznymi porównaniami, w stół uderzył pięścią. U nich jest ciepło to wino piją, mówi, a u nas trzeba grzać się od środka.

Kasia patrzy na mnie zrezygnowana, jakby przepraszając, że nie udało się jej przekonać do poszerzenia horyzontów myślowych adamowego obiektywu. Pewne horyzonty są dla niektórych nie do zobaczenia. Nic się nie stało, mówi mój wzrok.

Ja za panią Kasią obstaję, mówi Stefan, za pani rozumowaniem świata, pani widać otwartym człowiekiem jest nie to co ten tutaj jak siebie nazwał chłop prosty. Mówi do Adama teraz, zwraca się do niego, jak żeś chłop prosty jest, to się zajmij tym pługiem coś od niego się oderwał, a nie światopoglądem się zajmujesz, żeby światopoglądem się zajmować to świata trzeba mierzyć miarą kontynentową, a nie arami świat mierzyć próbujesz.

Ot, odezwał się światowiec kurwa wielki, co nawet ara obrobić nie może. Patrzcie go kurwa światowca jaki on mądry.

Ksiądz głos zabrać postanowił widać i mówi: drodzy moi parafianie,nie przerywałem ci Adamie, usiądź i odstaw tę flaszkę na chwilę, poucza jak uczniaka, jak gnojka ksiądz Adama, ale Adam jakby wstydu nie miał, raczej z niemocy zaprzestaje swych niecnych czynności, nie ze wstydu. Bardzo mi miło, mówi ksiądz Antonii powoli i wyraźnie, naprawdę bardzo mi miło, że mnie tu zaprosiliście i że tu jestem i doceniam ten gest bardzo i gościnność waszą. Wszystko jest wyborne, pyszne i pachnące, wy jesteście piękni i wspaniali i wasz dom też wspaniały jest, ale apelować muszę o rozwagę, i wzajemne poszanowanie i mówię to do wszystkich. Szanujmy się i kochajmy, tak jak naucza nas Jezus Chrystus, zwłaszcza, że mamy dzisiaj gościa. Teraz do ciebie Adamie się zwracam, krótko i na temat, proszę tylko, pamiętaj, że wódki nie przepijesz, wódka ciebie przepije, zaleje, utopi, z mózgu twojego galaretę zrobi. Tylko tyle chciałem, organizacyjnie i wychowawczo i więcej tego nie powtórzę z racji pogardy do przemocy słownej, i miłości do dawania subtelnych drogowskazów, które bardziej na ślepców działają niźli wspomniana przemoc słowna. Na zdrowie, wznosi toast ksiądz z kielichem wina w ręku, zdrowie gospodarzy wznosi.

Cisza. Cisza jest błoga, słychać tylko ciche chrupanie świeżych warzyw, rzucie mięsa, przeżuwanie i mieszanie go ze śliną, słychać połykanie pokarmu jakby odgłosy ze studni, słychać przelatującego komara nad głową, szeleszczące obijające się o abażur skrzydła nocnych motyli, słychać myśli ludzkie, czy moje słychać myśli? Czy słychać mój lęk? Wiem, że nie, ale ten wewnętrzny skurwiel ciągle próbuje się wynurzyć. Słychać brak maszyn mechanicznych, słychać brak ruchu drzew czyli słychać ciszę, która krępuje mimo że jest błoga.

Ktoś pali? Przerywam tę ciszę. Unoszę trzy własnoręcznie skręcone papierosy, które skręciłem podczas tej burzliwej dyskusji.

Palimy we troje. Akurat trafiłem z ilością skręconych fajek. Palimy, ja, Stefan i Boguśka. Papieros w moim przypadku działa jak paradoks. Z jednej strony mnie odpręża, z drugiej niepokoi. Niepokojowi jest ciężko przebić się przez alkoholową błonę bezpieczeństwa. Boguśka jest już lekko podwędzona, i mówi, że ma dość Adama, że go w końcu zostawi, że nie ma już na niego siły, że jest ciągle młoda i stać ją nawet na żart, więc pół żartem, pół serio mówi, że jak będzie trzeba to do Stefana się wprowadzi. Stefan wyraźnie zadowolony z takiego obrotu spraw byłby, bo myśl sama taka wywołuje radość na jego poważnym zazwyczaj licu. Pyta mnie Boguśka czy wróciłbym do miasta. Wróciłbyś do miasta? pyta. Nie wróciłbym, nie chciałbym wrócić, nie teraz. Teraz próbuję wszystko poukładać w swojej głowie, a wieś służy do układania, bo układanie musi być powolne, nieśpieszne, przemyślane skrupulatnie i dogłębnie. Stefan milczy smakując się w papierosie. Boguśka na to, że ona już nie ma siły na układanie, i szkoda jej czasu, już i tak tyle go zmarnowała. Tylko co ja w tym mieście będę robiła jak ja tylko na gospodarce całe życie, przy świniach i przy polu. Liczyć umiesz, mówi Stefan, gadać umiesz jak najęta, w handlu robić możesz, a jak już robić w handlu będziesz to nie problem się nauczyć i czego innego. Tylko chęci potrzebne.

Pytanie tylko, mówię, czy jesteś w stanie zostawić te, pola, te lasy, i te łąki tak jak i ja zostawiłem te bloki, ten beton i te fabryki.

Są jeszcze kawiarnie, są kina, teatry, nigdy nie byłam w teatrze, nigdy.

Nigdy mi tego nie mówiłaś. Mogę cię zabrać, proponuję, ale widzę po Boguśce, że ta propozycja to za mało, ona już ma swoją wizję miejskiego życia w głowie, ona już widzi siebie w fotelu teatru, podekscytowana w pierwszym rzędzie, w kinie pachnącym prażoną kukurydzą i kawiarni z wąsem od dużej late i śladzie szminki na wysokiej szklance, siedzi przy stoliku oczekując na umówionego kawalera, zjawia się w idealnie skrojonym garniturze, wypomadowany i pachnący wodą kolońską i ucałuje jej dłoń na powitanie, a na pożegnanie szepnie świństwo do jej śpiącego ucha i muśnie ustami nagie udo.

Mogę jechać z tobą, ale na zawsze. Zaskoczyła mnie, aż muszę ślinę przełknąć, przetrawić niepokój. Obracam się w kierunku altany, tam siedzą pozostali i wyglądają jakby dobrze się bawili, przynajmniej Antonii z Kaśką.

Wiesz, że to niemożliwe. Wracamy do Altany.

Od wyjścia na papierosa minęło może pięć minut, a stan Adama zmienił się na stan wyraźnie wskazujący. Chwieje się Adam na krześle jakby próbował równowagę utrzymać, bo wiatr silny i zły próbuje go z krzesła ów zrzucić.

Antoni mówi, widać w dyskusję filozoficzną z Kaśką wszedł, mówi że Jezus umarł za nas, aby grzechy nasze odkupić, za wszystkich ludzi umarł i za ciebie.

Gryzie mnie jedna rzecz, mówi Kaśka, bo wy wszyscy mówicie łącznie z Jezusem na czele, że on umarł za nas, kiedy on wcale nie umarł, a go zabito. Umieranie od morderstwa różni się gruntownie w swej przyczynie, i nie wygląda to dobrze, to całe zbawianie, bo do wydarzeń post factum zawsze ideologię dobrać można, tak teorie wszystkie spiskowe na przykład działają.

Ani kompetencji do rozważań teologicznych nie posiadam, ani nie czuję się najlepszym dyskutantem, aby kościelnych tez w sposób logiczny, czy dialektyczny bronić. Ale jedno co powiedzieć mogę, aby racji kościoła swego bronić i jego dogmatów, jedno najważniejsze w zasadzie co nas wszystkich napędza, daje nadzieje, spokój i radość w byciu członkiem tej wspaniałej wspólnoty to wiara. My, chrześcijanie, katolicy, wierzymy w swojego Boga, który jest jedyny i prawdziwy i to jest dogmat i to jest prawda. Ja ciebie nie zmuszę do wiary w Boga, i Bóg cie sam zmuszać nie będzie. Może kiedyś się odnajdziecie.

Mówi Adam do księdza i do Kaśki, operuje jeszcze całkiem wprawnie plączącym się już językiem, mówi gestykulując impulsywnie rękoma, mówi patrz ksiądz i ty patrz Kasia, ty Antonii mówisz Bóg jest tak, że istnieje bo wierzysz, nie widzisz a wierzysz tak, no i dobra, a ty Kasia, mówisz że Boga to nie ma, że jak ma być jak ty go nie widziałaś, nie dotknęłaś, może ci się śnił, to maks co się mogło wydarzyć, po prostu nie ma, nie istnieje, bo nie wierzysz i koniec. A ja zobacz myślę, że Bóg istnieć musi i tu za Antkiem wyjątkowo obstawię, bo powiedz mi Kasia, skoro Boga nie ma to w co wy ateiści będziecie nie wierzyć?

Śmiejemy się wszyscy, śmiejemy się z Adama żartu, a Adam zadowolony z siebie i z faktu rozbawienia nas, i w tym ferworze za flaszkę chwyta i nalewa wszystkim, zapełnia wszystkie puste kieliszki, nie pytając czego do picia chcą goście. Teraz mają wódkę pić, bo Adam jest zabawny i Adama słuchać trzeba. I Adam toast wznosi: za sąsiadów!, krzyczy Adam i przechyla do dna i ja przechylam i Stefan. Reszta nie przechyla, reszta zostaje przy swoich winach. Bimber przegania już strach zupełnie. Już strachu nie ma, już sobie poszedł i nie wróci. Czemu wrócił dziś, nie wiem. Myślałem, że już się go pozbyłem, utopiłem w szambie, ale on jeszcze potrafi wynurzyć się i zasmrodzić mi towarzyską chwilę. Alkohol go zabija, ale wiem, że zabicie go alkoholem to skuteczny doraźnie, ale nie najlepszy na dłuższą metę pomysł, bo on strasznie lubi kaca, on kacem się żywi.

Kasiu, ty pracujesz z chorymi dziećmi prawda? Pyta Bogusia. Kasiu powiedz mi co my z tym naszym synem zrobić mamy. On jest naprawdę zdolny, tylko go już upilnować nie możemy. On matematykę lubił i rozumiał jak nikt w szkole, pani mówiła, że on najlepszy w klasie, jak nie w szkole całej z matematyki i ze ścisłych przedmiotów wszystkich był dobry, tylko te dzieciaki są okropne, okropnie mu dokuczały w szkole, spodnie kazały ściągać i on ściągał jak głupi te portki i stał z gołym siusiakiem, i nie rozumiał z czego się śmieją wszyscy i wiele takich upokorzeń przeżył, a pracowity to dzieciak, Karol potwierdzi, a teraz pić zaczął i zadaje się z jakimś przygłupami wioskowymi, większymi od niego samego, a on zdolny naprawdę dzieciak i pracowity.

Adam widać znieść nie może słuchania o swoim synu nieudanym i sam wypił dwa kieliszki jeden po drugim i teraz trzeci nalewa. Widać, że to go boli, ściska mu się twarz marszcząc jak powierzchnia włoskiego orzecha, jakby się rozpłakać miał za chwilę, nie wiem czy ze wstydu, czy z żalu, czy jeszcze z czegoś innego, ale milczy i nie płacze, i ledwo już siedzi tak się spił.

Kasia mówi, że potrzebuje on terapii, dobrego terapeuty, który zajmie się nim, to długa praca, ale może przynieść satysfakcję obu stronom. Problemem największym, mówi, było to że chodził do normalnej szkoły, tam dzieciaki zdrowe wyśmiewają się siłą rzeczy z chorych, z innych, on powinien znaleźć się w szkole specjalnej, ale któż to przecież wiedział, nikt nie jest winien w tej sytuacji i nie ma co patrzeć wstecz Bogusia.

Boguśka się tymi słowami nie przejęła, jest silną kobietą widać, patrzy na mnie i mówi, ale jakby patrzyła gdzieś poza mnie, jakby mnie nie było, mówi, że może jakby w mieście mieszkali to byłoby inaczej, łatwiej. Adam tylko patrzy na nią przenikliwie pijanym wzrokiem łypiącym z ledwo rozchylonych powiek i parska jak koń. Wstaje Adam od stołu nieporadnie, pijany już jak stodoła i mało brakowało, a by runął na stół, uratował go w ostatniej chwili Stefan ciut mniej pijany. Chodź, mówi Stefan, czas do łóżka malutki. Adam coś jeszcze próbuje jakby protestować, ale nie wychodzi z jego ust nic co mogłoby być zrozumiałe. I poszli tak, poczłapali do sypialni objęci ramionami i zniknęli za drzwiami balkonowymi, w których ledwie się zmieścili.

Patrzę na Kasię, jest piękna. Patrzę na nią i jej pożądam. Ta biała sukienka, te niewielkie piersi, ta gładka szyja i te kości obojczyków świecące, i twarz mojej Kasi, i moje włoski złote, śliczne świecące, to wszystko było moje. Ściska mi się żołądek, a ja patrzę na nią, piękną i moją, moją kiedyś, już nigdy. Chyba już jestem podpity nieźle. Antek rozmawia z Kasią o uchodźcach, Antek od jakiegoś czasu na wodzie samej jedzie, na wodzie samej a bajera się księżulkowi kręci nieźle tak patrze. Celibat kurwa, myślę sobie, no, no, no. Stefan lej, mówię do Stefana wracającego z odprowadzek pijaków. Stefan leje, przejmuje pałeczkę po Adamie i pijemy szociki, mniam, mniam. Kurwa ten Adam to umie te alkohole swoje kurwa nie powiem, mówię Stefanowi, a Stefan na to, że no umie, ale teraz moją flaszkę pijemy, tę ja przyniosłem. No kurwa Stefan to było tak od razu, to polej jeszcze sąsiedzie kochany. I leje i pijemy. Boguśka się śmieje ze mnie do księżyca jak wilk, chyba i jej szociki weszły, a było co wejść, bo wypiła z nami kilka z rzędu. Pytam kto pali, i tym razem tylko Kasia moja rękę podnosi. Skręć mi mówi i tylko ona mówi i będziemy mieli chwilę dla siebie, cieszę się. Mam już ten stan, że mógłbym palić w altanie przy wszystkich, przy jedzeniu, ale wyjdę bo z Kasią moją będę sam na sam.

I kręcę papierosa w milczeniu. I przypomniał mi się obraz jak pierwszy raz Kasię widziałem. I nie chodzi tu o pierwszy raz w życiu, to znaczy był to w pewnym sensie pierwszy raz w życiu. Rozstaliśmy się jakiś rok wcześniej, a może to dwa były, dwa lata, rozstaliśmy się kłócąc się okropnie, rzucając w siebie oprócz talerzy paskudne wyrazy i wyrażenia o wsadzaniu dziwnych rzeczy w dziwne miejsca w ciele, rzucając w taki sposób, żeby bolało, bo o niczym w takiej sytuacji durny człowiek nie myśli jak o tym aby bolało, a najbardziej bolesna jest prawda i taką o sobie usłyszałem, że jestem dzieckiem, nie mężczyzną, a chłopcem i to była prawda i może nawet dalej jest, a prawda która z moich ust wyleciała w kierunku Kasi brzmiała: ty głupia kurwo i to wcale prawdą nie było i nie jest. Później długo się nie widzieliśmy, bardzo długo, a wcześniej widzieliśmy się na okrągło. Wcześniej byliśmy przyjaciółmi i kochankami i mieszkaliśmy w małej kawalerce, albo w garsonierze, bo lepiej brzmi, a oboje lubimy jak coś dobrze brzmi i razem w tej garsonierze robiliśmy wszystko co ja lubiłem robić i myślałem, że ona też, wszystko to znaczy razem się kochaliśmy, razem paliliśmy skręty, razem oglądaliśmy najlepsze filmy, bo francuskie, bo Rohmera i czytaliśmy najlepszą literaturę, bo rosyjską, bo tu już wielu tych Rosjan było, razem próbowaliśmy potem mocniejszych dragów, bo kokainy i mocniejszych doznań seksualnych, oj mocniejszych i potem jakoś ta przyjaźń nasza osłabła jak słabnie knebel na wiercącym się jeńcu, może i Kasia się wierciła, może była jeńcem, a potem to już wszystko poszło w pizdu.

I ten pierwszy raz, co ją widziałem, ale nie w życiu tylko po życiu naszym, tym wspólnym, pierwszy raz ją widziałem z innym mężczyzną, jak szli za rękę przez ulicę, główną wtedy arterią i jednocześnie deptakiem mego miasta, szli tylko za rękę i rozmawiali i Kasia miała taką twarz radosną jak miała kiedyś ze mną, przy mnie albo i nawet jeszcze bardziej radosną niż ze mną. Później się zastanawiałem, czy w ogóle takiej radosnej u niej twarzy sobie nie wymyśliłem, czy może była przy mnie zawsze smutna, nieszczęśliwa, ale tak nie było jak się dowiedziałem, bo rozmawialiśmy później szczerze, wtedy, kiedy zostaliśmy przyjaciółmi i mi powiedziała, że i przy mnie twarz radosną miała, ale wszystko się zesrało i już radości między nami być nie mogło, nie takiej co jest między mężczyzną, a kobietą. I zobaczyłem ją właśnie wtedy pierwszy raz z innym na ulicy i uciekłem, odskoczyłem w bramę, nie zniósłbym wtedy ich spojrzenia, tej krępującej wymiany uprzejmości, tego jej szczęścia, więc stchórzyłem i uciekłem z walącym sercem i ściśniętym gardłem i czułem się źle i płakać mi się chciało, a tak naprawdę to płakałem, wyłem jak nędzny pies i trzęsły mi się ręce.

 

Skręciłem dwa fajki. Zajarałbym skręta z Kaśką jak kiedyś, wyruchałbym ją też jak kiedyś, nie, jej nie ruchałem, ją kochałem. I dziś jak na nią patrzę w tej białej sukience to aż wory mi pulsują, aż językiem krążę w wyobraźni i poruszam lekko biodrami tył, przód, tył, przód, potakuję sam do siebie, że tak, że dobra dupa z niej, i mielę językiem jak wyuzdany zbok.

Palimy w milczeniu. Pięknie wygląda z papierosem, oj tak, pięknie. Pięknie wyglądasz, mówię. Bardzo pięknie. Dziękuje mi i mówi, że się spiłem. Może i się spiłem, ale mi z tym dobrze. Mówi, że pogadamy jutro, wtedy zobaczymy jak będzie mi dobrze. Mówię, że jest piękna i słyszę, że się powtarzam. To nic, mówię, to nic, że się powtarzam, ważne to że jesteś piękna. Chwytam ją za tyłek i przyciągam mocno do siebie, wsysam się w jej szyję jak wygłodniały wampir albo pijawka. Zwariowałeś zboczeńcu?! Słyszę. Zwariowałeś kurwa zboczeńcu? Słyszę ponownie i czuję silne popchnięcie, po którym ledwo łapię równowagę i czuję też po chwili króciutkiej jak płonie mi prawy policzek, a płonie jakbym żelazko miał przyłożone na dwóch kropkach. Uciekła, a ja stoję jak kretyn i podnoszę papierosa, którego ona wyrzuciła, pali się, więc ciągnę. Widzę, że się żegna Kaśka z pozostałymi i odchodzi z Antkiem, Antek ją odwiezie, pewnie ją zerżnie głupią kurwę. Księżulku, kutasa na supeł zawiąż bo ta kurwa do ciebie się dobierze, myślę. Nie to Kasia, myślę, nie można tak mówić, to Kasia, nie można o Kasi źle mówić, ale głupia kurwa z niej, jak ona może mnie nie chcieć. Zniknęła z księdzem i dobrze, niech się pierdolą.

Pachnie kawą, o tak kawa dobrze zrobi, kawka i coś na słodko, albo słodka kawka, otrzeźwi, doda energii, do dalszego picia, do dalszej biesiady, do rozmów i do trwania w tym błogim czasie.

Polej Stefan, mówię, co będziemy tak kawę samą pić, a Stefan leje, pijemy, Stefan twardo pije, ale już twardo nie siedzi, już gnie mu ramę, wykrzywia mu kręgosłup na bok, już władzę mu odbiera, jedyną jaką posiada, a posiada i tak pozornie, bo znajdzie się jeżeli nie ktoś to na pewno coś co nad nim włada i jeżeli to nie Bóg, to są to nałogi, tak jak u mnie, nałogi i pragnienia. Boguśka pije twardo i równie twardo siedzi, zastanawiam się co włada ją, bo mąż już stracił nad nią panowanie, stracił swą męską hegemonię na rzecz jej buntu, jej marzeń i wyobrażeń, które w każdej kobiecie drzemią, ale z prawie żadnej nie znajdą ujścia, bo ich żar szybko życie gasi. Na chwilę nas przeprasza, musi nosek przypudrować, oczywiście nie gniewamy się, rozumiemy jako dżentelmeni potrzeby kobiet. Obcinam jej wielki tyłek, gdy przechodzi obok mnie i kiwam z aprobatą. Kawka postawiła mnie na nogi, kawka mocna, słodka, z pianką, taka zawsze na nogi stawia. Stefan do mnie mówi, że tęskni za mamą. Tylko ją miał w życiu, tylko ją miał i nigdy nikogo, tylko ją kochał, tylko ją i nikogo innego. Za szybko odeszła. Za szybko. Cała gmina ją żegnała, wspomina, i ludzie z miasta żegnali, miała piękny pogrzeb, piękną, białą sukienkę miała. Mówię, że wszyscy jesteśmy dzieci cośmy bez rodziców jak ostatnie sieroty, żyć nie umiemy. Wszyscy jesteśmy sierotami od urodzenia. Taki nasz los i czy mamy pięć czy pięćdziesiąt to jesteśmy sierotami. Ja tak ją kochałem, mówi. Z cierpienia i tęsknoty, mówię, biorą się wspaniałe liryki. Spróbuj, może coś z tego cierpienia wyjdzie, nie żartuję wcale, to będzie szczere i prawdziwe, mówię plączącym się językiem. Nie będę też tobie współczuł, mówię jak psycholog, znawca, bo to nic nie da, mówię, ja mówię, współczucie nie angażuje zupełnie, nie zmusza do żadnego wysiłku, dlatego jest tak często spotykane. Nie pomogę ci, nie wezmę na siebie twojego cierpienia, nie umrę od niego, bo i ty mojego na swoje barki nie weźmiesz. Przestań się użalać, radzę, lepiej polej. Mi pół, bo ja kontrolować się muszę. Stefan mówi, że już gdzieś to całe moje pierdolenie słyszał, ale milknie i polewa. Wypijam i chce mi się lać. Poszedłbym w krzaki, ale po tej kawie to może być różnie, bezpieczniej będzie na kibelek. Więc idę do domu gospodarzy.

Otwieram drzwi od łazienki, tam Boguśka, faktycznie nosek poprawia pudrem na pędzlu, kurzy się jak na drodze co nią szliśmy tutaj, wypięta przed lustrem, wypięty tyłek swój wielki ma w moją stronę, dostrzega mnie w lustrze, w lustrze tym nasze spojrzenia się spotykają i na żadnym z nas nie widać zaskoczenia, dostrzega mnie i mówi, żebym się nie krępował, więc się nie krępuję, już krępacja szans nie ma się przebić przez alkoholową barierę, jutro tak, nie dziś. Patrzę na nią, marszczę nos i kiwam głową z aprobatą do siebie i do niej, że jest dobrą dupą. Muszę się odlać, mówię i robię to, nie krępuję się. Trwa to dłuższą chwilę. Zerkam przez małe okno nad kiblem w ciemność, w pustkę, spuszczam wodę i chować zamierzam swój przyrząd, narząd, ale „nie chowaj” słyszę i czuję kobiece ciepłe ciało na swoich plecach i kobiecą, ciepłą dłoń i zaraz czuję ciepło i wilgotno i przyjemnie. Boguśka klęczy przede mną i stara się, stara się mnie zadowolić, po to by za chwilę zadowolić mną też siebie. Dobrze mi, odchylam głowę do tyłu, tak, dobrze, kręcę głową jakbym rozgrzewał szyję, kręcę szyją, brwi mi same się unoszą, samoistnie, samo czoło się marszczy od przyjemności i od przyjemności szczęka opada, choć ja i przyjemność znieczuleni jesteśmy. Chcę w okno zerknąć, by ciemność znów zobaczyć, ale prócz ciemności widzę jeszcze twarz Heńka. Gapi się na mnie, wpatruje się we mnie i w matkę swoją co klęczy przede mną, co cześć mi oddaje. Jestem pijany, więc jestem spokojny, jestem oazą spokoju, więc kręcę głową do Heńka w wyraźnym sygnale, w wyraźnym sygnale kładę swój wskazujący palec na swoje usta i równie wyraźnie mówię do niego spier – da – laj, mówię bezgłośnie, żeby nie spłoszyć matki jego, która zajęta jest teraz oddawaniem mi czci, mówię bezgłośnie, ale bardzo wyraźnie i Heniek zrozumiał, bo zniknął, spierdolił i możemy w spokoju wypełnić zamiary Boguśki, jego matki i moje.

 

Siadamy z powrotem do stołu jakby nigdy nic, jakby nic się nie wydarzyło. Udaje mi się zachować zimną twarz, Boguśce wcale to problemu nie stwarza. Mnie by stwarzało, bym nie dał rady, gdybym nie był pod wpływem, ale jestem i radę daję. Gdybym nie był pod wpływem, ogarnąłby mnie lęk. Gdybym nie był pod wpływem mięśnie moje by się skurczyły niemal krusząc kości, gardło zacisnęło dusząc, ograniczając przepływ powietrza i utrudniając przełykanie śliny, pot wystąpiłby na moje rozgrzane czoło i czułbym gorąc na całym ciele. Chciałbym wtedy zniknąć, jak zniknąć chciałby niewinny, zdyszany i śmiertelnie przerażony królik, zagoniony w ślepy zaułek przez psa wściekłego i wygłodniałego, bez ucieczki, bez szans na przetrwanie. Ale nie teraz, teraz nie czuję nic, może lekką dumę zmieszaną z subtelnym poczuciem winy i szum w głowie. Dobrze, że nie ma Kasi, ona by mnie przeczytała. Ale niedobrze kurwa, że jej nie ma. Źle zrobiłem. To żarty takie przecież były tylko. Tylko żarty. Pijesz? Słyszę. Piję, mówię i pijemy.

Mówię, że księża to pedofile i dziwne, że Antonii poszedł ruchać starą dupę skoro to pedofil. Co ty gadasz? Słyszę. A no gadam. A co? Gadać se nie można? Gadam głupoty, pijany jestem, to można. Katabas pierdolony. Zepsuty jak jego cała organizacja. Boguśka się krzywi, od mojego pierdolenia. Stefan kręci szyją. Dezaprobata dla pijaka co emocjom prymitywnym się poddaje. Stefan tłumaczy jak dla dziecka, że to nie tak przecież, że nie każdy klecha zepsuty, że mało tego, że rzadko który zepsuty jest, ale zepsucie łatwo wytykać szczególnie w takich czasach jak te, kiedy przedefiniowuje się świat, zmienia wartości, odrzuca stare, zastępuje nowymi. Miłość na ten przykład, mówi słowo miłość już nie znaczy tego co kiedyś znaczyło, a znaczyło tyle co, że Bój jest miłością, czyli miłość jest wszystkim, jest od Boga i jest najważniejsza, jest podstawą życia we wspólnocie. A dziś znaczy tyle co zwykłe uczucie takie jak strach i złość. Krótkotrwałe, spełniające instynktowne, chwilowe namiętności. Nie mnie oceniać, mówi Stefan, ale mnie się to nie podoba.

A jakie to ma znaczenie, mówię ja, jakie to ma znaczenie jak i tak wszyscy umrzemy. Jak i tak piekło nas pochłonie, a na ziemi zeżrą nasze ścierwo robale padlinożerne i nie bez powodu takie robale, bo padliną jesteśmy, niczym więcej.

A no padliną, mówi Stefan. Ale nie zawsze tą padliną byliśmy, nie zawsze nią jesteśmy. Czy nie ma nic na świecie co by piękne było, radosne, dające nadzieję i właśnie miłość? Pyta Stefan, ale chyba retorycznie pyta, nie patrzy na mnie, patrzy w niebo.

Nie ma. Mówię, nie wierząc w to tak naprawdę, bo jasne, że jest. Mam nadzieję, że jest, ale mówię, że nie ma, bo jestem zły na ten świat co bywa piękny i bywa brzydki, świeży i zepsuty, pełen miłości i nienawiści ale i pełen nadziei na te pozytywne przeciwieństwa, bo gdyby nie nadzieja to by nie było niczego. Grzmot, błysk. Znów grzmot. Pachnie ozonem, pachnie burzą. Pierwsza kropla, druga, trzecia. Pada. Mocno pada, ale rytmicznie, miarowo.

 

Adam idzie, wynurza się z ciemności jak upiór, pijany upiór, gruby i ledwo na nogach się trzymający, człapie, powłóczy nogami.

Ty kurwo! Mówi do Boguśki. Ty kurwo! Powtarza i strzela ją w pysk otwartą dłonią, backhandem. Ty ruchawico! Poprawia jej forehandem. Boguśka twarz chowa za łokciami i wyje, ale nic nie mówi. Mówienie tutaj na za wiele się nie zda. Mówienie pogorszyć sytuację jej i tak nie najlepszą by mogło, więc milczy, mimo że wyje.

Adam uspokój się, krzyczę Ale on nie słucha i się nie uspokaja i uderza mnie sierpowym prawym z zaciśniętej pięści znienacka, choć nagłość tego ciosu spodziewana, zamiar pijanego jest czytelny i padam na ziemię i on też na mnie pada, bo już to za dużo dla jego równowagi do wytrzymania, więc pada na mnie, ale ja już za bardzo bólu nie czuję, nie czuję śladu jego pięści na policzku i nie czuję jego bezwładnej masy na sobie. Nie ma siły bić widzę, bo pewnie by bił, gdyby siłę miał, ale nie bije. Próbuje wstać, Stefan mu pomaga ze wstawaniem, trwa to chwilę, jest nieporadne, śmieszne i przeraźliwe zarazem, ale udaje się. Adam bierze ze sobą flaszkę, pije z gwinta i znika w ciemnościach człapiąc. Widmo.

Ja wstaję. Otrzepuję się i zerkam w dal w ciemne zwykle niebo, ale teraz wyraźnie inne, łuną oświetlone jak aureolą świętą, jakby znak z nieba. Łuna w deszczu się tli. Stefan też to widzi i Boguśka. Wszyscy widzimy, zerkamy po sobie, oni twarze mają jakby wiedzieli, a ja wiedzieć nie chcę, odganiam tę wiedzę od siebie panicznie i jak najdalej, ale ona nie chce dać za wygraną, ona chce być zrozumiana, nie chce zniknąć w powietrzu, chce się zasiać w głowie, mej konkretnie głowie, bo ta wiedza zna swoje przeznaczenie i wie gdzie jej miejsce. Panika postępuje, odganiam już bez sił prawie, ale jeszcze skutecznie i nagle wszystko sens traci, ta moja cała walka paniczna i z góry skazana na porażkę, sens traci, bo Stefan krzyczy: pali się! Kurwa twój dom się pali! Krowy muczą w oddali.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Kariyash dwa lata temu
    Koniec.
  • Trzy Cztery dwa lata temu
    O! Wciągająca opowieść, pisana ciekawym językiem.
    Obfita, prawdziwa, żrąca, pijąca, kopulująca, a też filozofująca wieś ze swoimi radościami i smutkami.
    I ksiądz ze "świętym" albo raczej "śpiewnym" (takim "egzotycznym") akcentem w wymawianym jego imieniu - Antonii.
    Haha, fajne to podwójne "i" (ale raz napisałeś z jednym tylko).

    Nie czytałam wcześniejszych części. Teraz na 100% przeczytam.

    Życzysz sobie komentarzy, czy raczej nie?

    Mogę wskazać błędy, jakie zauważę, jeśli masz chęć poprawiać tekst.

    W tej cz. masz raz "Antoni" zamiast "Antonii" i literówkę w słowie Bóg. Wyszło Bój.
    Bój - ósmy akapit od dołu. Na końcu piątej linii tego akapitu, także od dołu licząc.

    Albo to piękne zdanie, i kolejne. Warto o nie zadbać:

    Polej Stefan, mówię, co będziemy tak kawę samą pić, a Stefan leje, pijemy, Stefan twardo pije, ale już twardo nie siedzi, już gnie mu ramę, wykrzywia mu kręgosłup na bok, już władzę mu odbiera, jedyną jaką posiada, a posiada i tak pozornie, bo znajdzie się jeżeli nie ktoś to na pewno coś co NAD NIM WŁADA i jeżeli to nie Bóg, to są to nałogi, tak jak u mnie, nałogi i pragnienia. Boguśka pije twardo i równie twardo siedzi, zastanawiam się CO WŁADA JĄ...

    - zamiast "nad nim włada" daj "nim włada" (włada się czymś/kimś, chociaż nad czymś/kimś można mieć moc)
    - zamiast "co włada ją" daj "co włada nią" (włada - kim? czym? - nią).

    Takich drobiazgów jest jeszcze kilka, ale wartość tekstu, styl i treść, są ponad błędy.
  • Kariyash dwa lata temu
    Dziękuję za tak obfity komentarz i za poświęcenie czasu temu tekstowi. Wszelkie uwagi są przeze mnie mile widziane. Błędów na pewno jest sporo, bo najlepszy w redakcji tekstu to ja nie jestem niestety. Jeżeli masz ochotę na wskazanie błędów językowych czy też logicznych lub czegokolwiek co wydaje się niejasne, to proszę bardzo, z przyjemnością dowiem się czegoś o swoim tekście.
  • Trzy Cztery dwa lata temu
    Dobra. Wkrótce zacznę czytać i komentować.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania