Poprzednie częściWyspa Nawiedzona I

Wyspa Nawiedzona VI - KONIEC

Obudziłem się nad ranem. Chłodny powiew wiatru nieśpiesznie pobudzał mnie do życia. Słońce nieśmiało wyłaniało się zza horyzontu, a spokojne fale w jednostajnym tempie obmywały piaszczysty brzeg wyspy. Powoli docierało do mnie, co się tutaj wydarzyło zaledwie kilka godzin temu.

Kiedy z trudem wstawałem z mokrego piasku, w głowie wciąż rozbrzmiewały dokuczliwe szumy. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to miejsce, gdzie, przynajmniej ubiegłej nocy, stała drewniana komórka. Teraz zamiast niej można było dostrzec rozkopany dół, wokół którego z podłoża wyrastały połamane pnie drzew. Wszędzie leżały jakieś gałęzie i deski, co kazało mi podejrzewać, że chyba faktycznie doszło tu do eksplozji.

Omiotłem wzrokiem okolicę, lecz nigdzie nie mogłem dostrzec Jonasa. Niemrawo ruszyłem w stronę lasu. Pod moimi butami rozbrzmiewały żałosne trzaski łamanych gałązek. Nagle rzucił mi się w oczy dziwny przedmiot przysypany piaskiem. Kucnąłem, po czym ostrożnie wziąłem go do ręki. Był to nóż. A właściwie to, co po nim zostało. Z mocno porysowanego trzonka wyrastało ułamane ostrze, którego nieregularna krawędź mieniła się czarnym nalotem. Odrzuciłem je z powrotem na ziemię, a następnie ponownie ruszyłem na poszukiwania Jonasa.

Odnalazłem go dziesięć minut później. Chudzielec leżał pod drzewem jakieś trzydzieści metrów od miejsca, gdzie znajdowała się komórka Eliasa. Z jego nosa biegła czerwona strużka zaschniętej krwi. Zaniepokojony złapałem go za ramię i delikatnie poruszyłem. Pierwsza próba nie przyniosła efektów, podobnie zresztą jak druga czy trzecia. Czułem coraz większy niepokój, gdy powieki Jonasa w końcu lekko się poruszyły. Zaraz też otworzył oczy.

– Żyjesz? – Głupotę tego pytania zrozumiałem dopiero po chwili.

– Która godzina? – zapytał z trudem.

– Żebym ja to wiedział…

Jonas potrzebował piętnastu minut, żeby się otrząsnąć z wrażeń minionej nocy. Na szczęście krew z nosa nie świadczyła o niczym groźnym. Chudzielec mógł normalnie chodzić, bez narzekania na ból.

– Co się wczoraj stało?

Popatrzyłem na Jonasa. Miałem niewielką nadzieję, że on mi o tym opowie. Sam pamiętałem bardzo mało, choć pewnie więcej od niego.

– Myślę, że wczoraj raz na zawsze rozprawiliśmy się ze złymi mocami panującymi na tej wyspie – wyjaśniłem.

Jonas nie pamiętał kompletnie niczego, dlatego musiałem zacząć od początku. Przypomniałem mu o zajściu w rezydencji szwedzkiego kupca, zniknięciu bandy Vikinga, spotkaniu Eliasa Lidnberga i o jego opowieści.

– To znaczy, że… ty go zabiłeś?

– Użyłeś chyba nieadekwatnego słowa – zauważyłem. – Nie można zabić czegoś, co nie jest istotą żyjącą.

– Ale Elias był człowiekiem.

– Nie. On był tworem mocy panujących na wyspie. Był uosobieniem całego zła, które tutaj spotkaliśmy.

– Jak na to wpadłeś? Ja nie miałem kompletnie żadnych podejrzeń.

– Na początku też myślałem, że ten cały Elias jest tym, za kogo się podaje. Jednak wymyślona przez niego historia nie wydawała się być wiarygodna. To był mój pierwszy argument, żeby mu nie ufać. Drugi to wynik logicznego myślenia. Skoro przybył na wyspę tyle lat temu, przeżył opętanie rodziny Lidnbergów, to jakim cudem dożył takiego wieku? Bez jedzenia? W pobliskich wodach nie ma przecież ryb, a na wyspie trudno znaleźć jakiekolwiek owoce czy warzywa. Jeszcze ta komórka… Nie wiem, jakie trzeba mieć zdrowie, żeby w niej mieszkać.

– A trzeci argument?

– Trzeci to moment, gdy Elias dał nam te dziwne zwoje do podpisania. Możesz mnie wyśmiać, ale wiele razy widziałem na filmach podobne sceny. Nigdy nie kończyły się dobrze. Poza tym, sam słyszałeś jego obietnice. „Będziecie w stanie zrobić dosłownie wszystko”. Wtedy nie miałem już żadnych wątpliwości, jak postąpić. Wyjąłem nóż i z całej siły zadałem mu cios.

Jonas przez chwilę rozważał moją relację. Sprawiał wrażenie nieco zdezorientowanego, co niespecjalnie mnie dziwiło. Czułbym się identycznie, gdyby ktoś opowiadał mi takie rzeczy.

– To znaczy, że możemy wracać do domu?

Kiwnąłem głową. Oczywiście, mogliśmy. Problem był jednak inny. W jaki sposób to zrobimy?

– Mamy kilka opcji – wyjaśniłem. – Możemy na przykład zbudować tratwę, czekać aż na horyzoncie pojawi się jakiś statek albo poszukać na wyspie telefonu.

Pomysłów miałem całe mnóstwo, choć żaden z nich mnie nie przekonywał. Tratwa? Kiedy my na niej gdziekolwiek dopłyniemy? Prędzej umrzemy z głodu na otwartym morzu.

Strapieni ruszyliśmy w kierunku brzegu wyspy. Patrząc na swoje zniszczone adidasy, pomyślałem że mogłem wziąć inne buty, przez co na moment się uśmiechnąłem.

Idący obok Jonas nagle się zatrzymał. Zignorowałem to, lecz kiedy usłyszałem jego głos, podniosłem głowę. Przy brzegu stał kuter, dokładnie ten sam, którym przybyliśmy na Wyspę Nawiedzoną. Z niedowarzeniem spojrzałem na przyjaciela. Ten przez chwilę kręcił głową, po czym z dziką wręcz energią rzucił się biegiem w kierunku starocia. Wpadł na pokład, krzycząc:

– Jest! Chodź tutaj! Wracamy do domu!

Śladem chudzielca ruszyłem w stronę kutra. Nie mogłem uwierzyć w takie szczęście. Ta nieufność stopniowo zamieniała się w podejrzliwość. Gdy wkroczyłem na deski pokładu, zapytałem:

– Czy to w ogóle działa?

W odpowiedzi Jonas uruchomił silnik. Ten zacharczał raz, drugi, aż w końcu odpalił. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

Piętnaście minut później moje czarne myśli ulotniły się niczym dym przez otwarte okno. My naprawdę wracaliśmy do domu.

– Myślisz, że jest jeszcze jakieś jedzenie?

Pytanie przyjaciela sprawiło, że poderwałem się na nogi.

– Musi być – rzuciłem przez ramię, biegnąc schodami pod pokład.

Dopadłem do połamanej szafki. Gdy otworzyłem drzwiczki, ujrzałem całe bogactwo konserw i innych produktów spożywczych. Podłoga za mną zaskrzypiała. Widocznie Jonas też nie mógł się doczekać.

– Popatrz na to – powiedziałem, odwracając się.

Spojrzałem mu prosto w oczy. Oczy, które nie należały do Jonasa. Za mną stał Elias Lindberg.

– Z Wyspy Nawiedzonej nie ma powrotu – usłyszałem.

Wtedy poczułem ból w okolicach brzucha. Opuściwszy wzrok, ujrzałem wystający trzonek noża, tego samego, którym miałem zniszczyć Eliasa. Pod nim, na szarej koszulce, rozlewała się czerwona plama. Po raz ostatni spojrzałem w oczy Lidnberga. Uwierzyłem wówczas w jego słowa.

Z Wyspy Nawiedzonej nie ma powrotu.

 

Zapraszam na moją stronę:

https://kakarottoopowiadan.wixsite.com/kakarotto

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • fanthomas 16.04.2017
    Dobre to było. I ten zwrot akcji pod koniec. Właśnie takie zakończenie tej historii jest najlepsze. 5 Jakie masz teraz plany co do pisania?
  • Kakarotto 17.04.2017
    Dzięki za komentarz. Myślałem ostatnio, żeby spróbować napisać jakieś krótkie opowiadanie pełne "abstrakcyjnego/czarnego (albo po prostu specyficznego :D) humoru". Poza tym planuję spróbować swoich sił w opowiadaniach, których akcja toczyłaby się w przyszłości - typowo futurystycznych. To jednak za jakiś czasi, teraz mam na głowie kilka konkursów literackich. Pozdrawiam ;)
  • fanthomas 18.04.2017
    Tak, coś z abstrakcyjnym albo czarnym humorem chętnie przeczytam.
  • Tanaris 17.04.2017
    Będzie kontynuacja? Aż chce się twoje opowiadanie czytać dalej. Dla mnie świetne, 5
  • Kakarotto 17.04.2017
    Kurczaki, dzięki :) Myślę, że kiedyś jeszcze wrócę na Wyspę z inną historią ;)
  • Tanaris 17.04.2017
    Kakarotto Na pewno przeczytam :D
  • detektyw prawdy 17.04.2017
    Genialne zakonczenie, chociaz jedyne co mnie zastanawialo to te ,,adidasy", myslalem ze akcja dziala sie gdzies w sredniowieczu, zatem ,,adidasy" bylyby nie na miejscu. Tak czy inaczej piatka.
  • detektyw prawdy 17.04.2017
    W sumie to wlasnie, w ogole w tym opowiadaniu nie bylo czasu, trudno byloby sie domyslic czy to jakies sredniowiecze czy wspolczesnosc. Takie troszke do poprawy wg mnie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania