Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Z pamiętnika polskiego repatrianta - Znowu na blokowisku.
Pisałem już kiedyś o mieszkaniu w bloku, jednak wtedy podchodziłem do tego zagadnienia, jako nieprzyjemnego wspomnienia, momentu z mojej przeszłości, który nigdy już nie wróci. „Oj, ty biedny głupcze!” – Mówię teraz sam do siebie, kiwając głową z politowaniem, bo siedzę na pierwszym piętrze poznańskiego bloku, umieszczonego w sercu, poznańskiego blokowiska. Teraz, to po ciszy i spokoju zostały jedynie wspomnienia, skutecznie każdego dnia przepędzane przez nieustający hałas egzystencji moich sąsiadów – żeby ich tak pokręciło.
Nawet nie wiem gdzie zacząć. Od kogo? Może od bloku właśnie z wielkiej płyty, postawionego za poprzedniego systemu, kiedy każdy z budowlańców patrzył tylko, jak robić żeby zaoszczędzić jak najwięcej materiałów, już i tak deficytowych i po skończonej robocie przynieść je do własnego domostwa. Pracowałem kiedyś w polskiej firmie remontowej, widziałem te cuda – ściany z gazet, zaprawę z prawie samego piasku, która kruszy się w palcach, kable przeciągnięte przez pokój po przekątnej, zamiast prowadzone wzdłuż ścian, jak być powinno i wiele innych. W moim bloku, oszczędzali na grubości ścian, nie wiem jak, ale tak być właśnie musiało bo są nie grubsze od deski a wykonane chyba z dykty lub kartonu. Albo z gówna, bo słychać przez nie wszystko, każde szepnięcie, pierdnięcie, upuszczoną łyżkę czy widelec. Ileż to już razy leżałem gotowy do snu czekając jak sąsiadka z dołu skończy pojękiwać w rytm skrzypiącego łóżka, czując się we własnej sypialni jak intruz-podglądacz.
A skoro już o niej mowa. Jest to osoba, która każdego ranka pozdrawia nowy dzień okrzykiem „Kurwa, kurwa, kurwa!”, a ja z góry odpowiadam jej jak echo, ze starego kawału o bacy „Mać, mać, mać!”. Nie wiem czy tak kobieta gdzieś pracuje, ale wydaje się, że nie, bo w domu jest zawsze. A zawsze kiedy jest w domu słucha nowego popu na cały regulator – jedynej muzyki, poza discopolo której nie jestem w stanie znieść. Mało tego, należy do tych osób, które gdy spodoba im się jakaś piosenka, słuchają jej w kółko, raz za razem, aż im zbrzydnie. Ja próbuję pisać, żona czytać jakiś tekst filozoficzny, czy inny etnograficzny wymagający skupienia i całkowitej atencji gdy z dołu po raz szósty rozbrzmiewa ta sama melodia do której jakiś kastrat piszczy „I love your body”, przez jakieś pięć minut w kółko, a sąsiadeczka co kilkanaście sekund wrzeszczy „łuuu, łuuu”. Szału można dostać, ale staram się być osobą cywilizowaną, szanującą wolność i gusta innych ludzi, czekam więc na próżno aż empatia i dobre maniery wezmą górę a głupia frelka, ściszy, założy słuchawki, wyłączy. Słowem: zrobi coś przez co moje życie znów nadawać się będzie do życia. Nie.
Mojej żonie puszczają nerwy i włącza jakiś deth metal, kredki czy innych kanibali. Nie mam zatem dłużej wyjścia idę, do pokoju i od wejścia oznajmiam mojej lepszej połówce:
– Robisz to źle. Zaczynasz wojnę, zamiast zniszczyć przeciwnika pierwszym uderzeniem.
– To co mam do cholery zrobić? – krzyczy ona w szale. – Ja już nie mogę, nie wytrzymam, to są techniki którymi CIA torturuje więźniów, puszczając im w kółko tą samą gównianą piosenkę!
– Taktykę masz dobrą – tłumaczę nie tracąc opanowania. – Tylko broni potrzeba ci lepszej. Patrz i ucz się.
Podpinam głośniki do komputera, i podkręcam na pełen regulator, zalezienie piosenki-tajnej broni zajmuje mi tylko sekundę. Już po chwili z mocą T34 uderza silny bas krasnoarmiejca: „Союз нерушимый республик свободных”.
– Gimn Sovietskogo Sojuza! – przekrzykuję chór i orkiestrę. – Niezawodny!
Przekonałem się o tym już dawno temu, mieszkając w innych blokach, mając innych nieznośnych sąsiadów. Moc ukryta w brzmiących nie okiełznaną siłą nutach hymnu ZSRR, w aranżacji chóru Armii Czerwonej, zakańcza każdą „muzyczną przepychankę” jak blitzkrieg po pakcie Ribbentrop-Mołotow. Myślę, że nie chodzi tu nawet o konotacje, czy znaczenie słów, ale siłę, potęgę i dumę z jaką ten utwór jest wykonywany.
Ja sam podczas jego trwania kolibie się w rytm, z palców na pięty, cicho i z zadowoleniem mrucząc pod nosem
–Славься, Отечество наше свободное, Дружбы народов надёжный оплот!
Pieśń się kończy a ja od razu wyłączam głośniki. Nie słychać niczego poza wszechobecną, niczym nie zmąconą ciszą.
–Zadziałało – szepce moja żona w zachwycie.
–Oczywiście. Zawsze działa.
–A co, jeśli kiedyś zawiedzie? – pyta jak zwykle martwiąc się na zapas.
–Niemożliwe. Ale gdyby... Wtedy puścimy grindcore. Chociaż obawiam się trochę, że może to być wbrew którejś z Konwencji genewskich.
Sąsiadkę z dołu mam więc mniej więcej opanowaną, wiem jaką wtoczyć artylerię w miarę potrzeby, i mimo iż nadal puszcza przy każdej okazji to co ona za muzykę uznaje, to wiem, że mogą zniszczyć ją jej własną bronią, kiedy tylko przyjdzie mi na to chęć.
Inaczej ma się już sprawa z sąsiadami z prawej, nazywanymi przez nas gopnikami, ze względu na podobne upodobania estetyczno-społeczne, łączące ich z tą ciekawą subkulturą, która wyewoluowała za naszą, jakżeby inaczej, wschodnią miedzą. Około połowy lutego wracałem z balkonu po wypaleniu na mrozie papierosa, gdy moich uszu dobiegło przeokrutne skrzypienio-rzężenie, dźwięk brzmiący jakby ktoś bardzo szybko próbował otworzyć nigdy nieoliwione wrota piekieł.
–Koty w rui?! – powiedziałem do żony. – Przecież to jeszcze nie marzec!
–To nie żadne koty – roześmiała się. – Gopnikom się dziecko urodziło, to ono płacze.
Wsłuchałem się w przerażające dźwięki, faktycznie dochodziły jakby zza ściany, ale nie mogłem uwierzyć, że mogą one dobiegać z ludzkiego gardła.
–Musisz się mylić. To nie może być człowiek.
–Mówię ci – upierała się żona. – Widziałam ich na zewnątrz i właśnie tak to dziecko płakało.
–To co ona jest, cholera, ta gopnica? Rosmery z filmu Polańskiego?! Przecież to brzmi jakby ktoś gwałcił kota kosą spalinową!
I tak to trwa od półtorej miesiąca, szczególnie w sobotnie noce, gdy wyobraźnia podsuwa mi taką scenę rozgrywającą się w domostwie gopników. On ubrany w czteropaskowy dres adidosa, łysy z wywalonym brzuszyskiem wciśniętym w kusy i poplamiony prążkowany podkoszulek, siedzi przed telewizorem i sączy z puszki czerwonego Foxa. Nagle patrzy na zegarek, po czym zrywa się z kanapy i krzyczy:
–Kurwa, stara już po dziewiątej. Czego nic nie mówisz?!
–Sebastian proszę cię, kurwa, raz byś odpuścił – zaklina ona podnosząc na niego czerwone i zapuchnięte ze zmęczenia oczy. – Adaś dopiero usnął.
–Ni chuja. Jestem są siadem i mam swoje obowiązki!
Po czym idzie do drugiego pokoju, przyciska wiertarkę do podziurawionej jak ser szwajcarski ściany i wierci kilka dziur w przypadkowych miejscach. Na co mały Adaś, drzemiący w kołysce, otwiera żółte ślepia, przecięte pionowymi źrenicami i wrzeszczy głosem diabła wrzuconego do wody święconej.
A ja w ogóle nie lubię dzieci, nawet takich zwykłych – ludzkich. Dlatego nie mam swoich, bo dzieci wrzeszczą, ciągle wrzeszczą i nie wiadomo o co im chodzi. Dumnie nazywamy siebie homo sapiens – człowiekiem myślącym. Uważamy się za istoty wyższe, wybrane, obdarzone niepowtarzalną inteligencją. Wystarczy spojrzeć na nasze młode by zdekonstruować ten buńczuczny mit. Sarna w dzień po narodzeniu potrafi chodzić biegać, ukrywać się, rozpoznawać swoją matkę po głosie i odpowiadać jej. Ludzkie szczenie potrzebuje średnio półtora roku, żeby przestać pod siebie srać i szczać. Żeby pojąć podstawy mowy, która ponoć odróżnia nas od zwierząt. W wieku dwóch lat dzieciak dalej nie umie trafić jedzeniem do swojej jamy chłonąco-trawiącej, więc rozsmarowuje pokarm wszędzie od czubka głowy po stopy skrzętnie omijając jedyne miejsce gdzie powinien trafić. Jednak jeśli wyciągnie łapę z nosa albo tyłka, trafia nią bezbłędnie prosto do gęby (swojej lub twojej, jeśli masz pecha być zbyt blisko). To ma być istota wyższa? Władca planety? Dobre sobie. Coś co przez pierwsze dwa lata swojej egzystencji bez przerwy wyje i cieknie z każdego otworu w ciele, pełznąc na brzuchu jak pokryty śluzem robal, miało by być wyjątkowe? Nie uwierzę w to. A jakby tego było mało, to po tym jakże nie higienicznym okresie trzeba się tym czymś jeszcze co najmniej ze trzynaście lat opiekować, żeby było mniej więcej w stanie samo zadbać o swoje najprostsze potrzeby. Rzadko dzielę się tymi spostrzeżeniami, bo nauczyłem się już, że wykluczają mnie one z grona ludzi uznawanych za normalnych, w naszym społeczeństwie. Zazwyczaj ktoś podniesionym głosem oznajmia ze świętym oburzeniem „przecież sam byłeś dzieckiem!”. No, byłem. Byłem też anarchistą. Czy to oznacza, że mam teraz pójść pod jakiś most, chwycić pierwszego brudasa z irokezem na głowie, zabrać go do domu, karmić ubierać i płacić za niego wszystkie rachunki przez następne osiemnaście lat? „Sam byłeś dzieckiem” – co za kretyński argument.
Potem widzę tych młodych ludzi, którzy dali się przekonać społecznemu mitowi, że dziecko jest największym błogosławieństwem w życiu. Matki o trzęsących się rękach i martwych rybich oczach. Ojców, przedwcześnie posiwiałych lub wyłysiałych, przygarbionych od ciężaru bezbrzeżnego szczęścia spoczywającego na ich barkach. Rodziców szepczących o niespełnionych marzeniach, których wyrzekli się na rzecz budowania rodziny. Jak moi sąsiedzi z góry, którzy mimo że mieszkanie mają i posiadają, dni spędzają na klatce schodowej wraz z ich rozkoszną pociechą, która nigdy, przenigdy się nie zamyka. Nie wypowiada nawet słów, tylko w kółko „ioioioioioioioio” albo „łałałałałałałała” tudzież „jejejejejejejeje” czy tym podobne monosylabowe niekończące się litanie, wzmocnione przez echo korytarza, którym podróżują w górę i w dół przynajmniej dwadzieścia razy dziennie (przy czym, jedna podróż nigdy nie jest krótsza niż pięć minut). Albo w ogóle stoją na nim godzinami, rozmawiając z drugą sąsiadką z góry, która jest stara i głucha więc ma telewizor włączony na pełen regulator dwadzieścia cztery godziny na dobę. Żeby się z nią porozumieć więc, trzeba krzyczeć, tym głośniej, że trzeba przekrzyczeć wyjące z jej mieszkania telepudło i drącego się smarkacza, który nie lubi być zagłuszany więc wyje coraz bardziej. Podczas kiedy z dołu kastrat śpiewa „I love your body”, sąsiadeczka jęczy, jej łóżko skrzypi, a gopnik za ścianą wierci w akompaniamencie, skrzeczenia diabelskiego pomiotu, którego nazywa Adasiem. Kurwa, jak ja się cieszę, że w Polsce nie można mieć broni palnej, bo już dawno widzielibyście mnie w wiadomościach.
Jedna mi zostaje nadzieja. Sąsiadka z lewej. Nigdy z jej mieszkania nie słyszałem jednego dźwięku, niczego, długo zastanawiałem się czy tam ktoś w ogóle żyje, ale spotkałem ją kilkakrotnie przy drzwiach. To złota kobieta, wspaniała i kochana, nawet dzień dobry nie odpowiada! Trudno mi sobie wyobrazić lepszego sąsiada. Zawsze więc, pozdrawiam ją gdy mijamy się na klatce, tylko po to, by usłyszeć jak ona milczy w odpowiedzi spuszczając nieśmiało wzrok. Dlatego w tym roku wrzuciłem jej nawet na walentynki kartkę do skrzynki na listy. Napisałem w niej: „Droga Pani, jest pani wspaniała. Niech się Pani nigdy nie zmienia! Podpisano: CICHY wielbiciel”, i zawsze ze strachem myślę o dniu, w którym ona powie „Dzień dobry” i cały czar pryśnie, a ze mnie ujdą resztki nadziei na spokojne życie w bloku.
Komentarze (46)
Pozdrawiam.elka.
Pan Czepialski przeprasza ale...
dres adidosa - ?
Jestem są siadem - literówka
nie higienicznym - przymiotnik w przypadku
Żeby się z nią porozumieć więc, trzeba krzyczeć, - imho "więc" w złym miejscu
P.S. Dres adisosa, oryginalny z czterema a nawet sześcioma paskami, można kupić u większości obwoźnych sprzedawców zza Buga (5 ojro, polecam).
,, Jestem są siadem '' - razem, chyba że to tak specjalnie
,,otwiera żółte ślepia, przecięte pionowymi źrenicami i wrzeszczy głosem diabła wrzuconego do wody święconej.'' - świetne porównanie czy coś tam, zwłaszcza te kozie oczy, och
,,jeśli wyciągnie łapę z nosa albo tyłka, trafia nią bezbłędnie prosto do gęby '' - cudne spostrzeżenie. Ono też idealnie nadaje się do kierowców na światłach lub w korku - lepiej patrzeć zawsze prosto przed siebie :)
,,To złota kobieta, wspaniała i kochana, nawet dzień dobry nie odpowiada!'' - pewnie myśli żeście zza Buga, a ma uprzedzenia
Pośmiałam się i za to wielka piąteczka :)
Świetnie piszesz nadal Nazareth, a nie wiem, czy nie jeszcze lepiej niż było to za czasów, kiedy wstawiłam tu parę swoich opowiadań i tekstów. Jak to miło poczytać dobry tekst, taki nie zawierający w sobie pretensji i szczery...
Błędy Ci już wypisali, więc nie będę się powtarzać, z resztą, co mi tam. Dla mnie jest dobrze, lubię po prostu ten styl i wyraz tekstu... Z resztą, może bardziej się znam na wierszach. :)
Zapraszam w wolnej chwili i pozdrawiam :)
coś Ty za jedna?
Czytałam kiedyś Twój blog z opowiadaniami i tekstami, które piszesz. Na opowi publikowalam z takim samym obrazkiem.Dodałam dziś jeden tekst ale nikt go jeszcze nie zaakceptował. Z pewnością, gdy go przeczytasz, poznasz kim jestem. Nick zachowam dla siebie, zbyt dużo się zmieniło... ;) Pozdrawiam deszczowo ;)
w sumie dobra reklama
"bo siedzę na pierwszym piętrze poznańskiego bloku, umieszczonego w sercu, poznańskiego blokowiska" - Naz nie wiesz co dobre (!), wychodzę na balkon na parterze bloku w samym sercu mojego blokowiska i uważam, że to najpiękniejsze miejsce w jakim kiedykolwiek mieszkałam (a liczba tych miejsc jest prawie dwucyfrowa). Z prawej mam supermarket, z lewej basen, z przodu drzewa i drugi blok, dziewięć klatek, cztery piętra, samo centrum, najlepsze wg mnie osiedle w tym mieście. 20 minut spacerkiem do pracy. Piękne, duże błonie do spacerów z psem obok. Park - siłownia. Kino. Galeria sztuki w domu kultury. Knajpy. Biblioteka. BIBLIOTEKA <3 Tętniące życie, choć jestem pustelnikiem, ale jak widać specyficznym. Tak popatrz na to blokowisko, ej. Mnie w bloku słyszy cała klatka, jak się śmieję, jak się kłócę, jak ubijam kotlety, jak mój pies szczeka, jak mi skrzypi także, jak rozmawiam przez telefon z przyjaciółką, która akurat gdzies poza zasiegiem i trzeba jej głośno i wyraźnie, no całe moje życie jak w Big Brotherze jest nasłuchiwane przez, raczej cichych, sąsiadów. Ja też nie jestem jakaś szczególnie głośna, i 50 % czasu mnie nie ma w domu, a 25 % śpię, więc dużo nie zostaje. No ale jednak słychać wszystko, z tym, ze ja nauczyłam się mieć to w dupie. No bo co zrobię. Przecież nie sposób chodzić na palcach, ale o tyle dobrze, że pode mną piwnica. Sąsiedzi się kłaniają, więc chyba nie jest źle. Ale jak mieszkałam w domu, a mieszkałam lata całe, to dostawałam nerwicy, każde skrzypnięcie, każdy szelest, wszystko było dziwne. Wokół czorno, cicho, niemiło. Matko Bosko, tu jak mi sie coś tłucze, to nawet nie zwracam uwagi, bo wiadomo, że sąsiedzi. A najzabawniejszy dźwięk to takie szuranie w wc nade mną, jakby ktoś przesuwał dupą po wannie, zawsze o 1 w nocy, poprzedzone ciurem z kranu. Znaczy sąsiad wrócił z drugiej zmiany i się moczy. Hehe. Ja nie wiem, ale mi jakoś bezpiecznie w środku miasta. Nie czuję tego tłumu wokół, uwielbiam wychodzić na papierosa właśnie koło 1 - 2 w nocy, kiedy wiem, ze wszyscy są wokół, ale śpią. Czasem przejedzie jakiś samochód, czasem zaszczeka pies w oddali, neon nad supermarketem migocze i bzyczy, forsycja pod balkonem przypomina o wiośnie, wszystko pachnie mieszanką deszczu i miasta. Niech zdechnę, ale jest cudownie.
Tylko u mnie w klatce nikt nie słucha muzyki, jakoś tak wyjątkowo głośno. Wcześniej miałam wkurzajacych sąsiadów, ale to bym musiałam epopeje napisać, żeby to ogarnąć.
"Około połowy lutego wracałem z balkonu po wypaleniu na mrozie papierosa, gdy moich uszu dobiegło przeokrutne skrzypienio-rzężenie, dźwięk brzmiący jakby ktoś bardzo szybko próbował otworzyć nigdy nieoliwione wrota piekieł.
–Koty w rui?! – powiedziałem do żony. – Przecież to jeszcze nie marzec!
–To nie żadne koty – roześmiała się. – Gopnikom się dziecko urodziło, to ono płacze." - o kurde, małego dziecka to żaden z moich sąsiadów nie miał i chwała Bogu! Tego bym chyba nie udźwignęła. Chociaż ja śpię jak zabita, to mi to wszytsko jedno :D
"–Musisz się mylić. To nie może być człowiek.
–Mówię ci – upierała się żona. – Widziałam ich na zewnątrz i właśnie tak to dziecko płakało.
–To co ona jest, cholera, ta gopnica? Rosmery z filmu Polańskiego?! Przecież to brzmi jakby ktoś gwałcił kota kosą spalinową!" XDDDDD I dalszy dialog sąsiadów, no uśmiałam się :D
"A ja w ogóle nie lubię dzieci, nawet takich zwykłych – ludzkich. Dlatego nie mam swoich, bo dzieci wrzeszczą, ciągle wrzeszczą i nie wiadomo o co im chodzi." - witaj w klubie. Będę matką geriatryczną. O ile będę. Nie ograniam dzieci, nie można mnie zostawić z dzieckiem, dziecko wporzo, ale ja się nudzę, normalnie przewraca mi żołądkiem, wywala mi go do wierzchu, jprdl, no nie do ogarnięcia.
"Coś co przez pierwsze dwa lata swojej egzystencji bez przerwy wyje i cieknie z każdego otworu w ciele, pełznąc na brzuchu jak pokryty śluzem robal, miało by być wyjątkowe?" - XDDDDD
"Rzadko dzielę się tymi spostrzeżeniami, bo nauczyłem się już, że wykluczają mnie one z grona ludzi uznawanych za normalnych, w naszym społeczeństwie." - jakbyś był kobietą to dopiero byś poczuł, ja już usłyszałam, że jestem "złym człowiekiem", bo nie lubię dzieci i "zdechnę w samotności", bo przecież celem życia każdej kobiety jest bycie inkubatorem, w radości bólu zamienić swoje życie w jeden wrzask, pieluchy, kupy, kasze, podkrążone oczy, nieprzespane noce, zero czasu dla siebie, rozstępy, zasypki, maści, kolejki u lekarzy, a w rezultacie niezadowolonego i zbuntowanego nastolatka ciskającego się po domu. No szczyt marzeń. Wiem, strasznie agresywnie to piszę, ale temat bardzo drażliwy. Cieszę się, że są jeszcze inni ludzie, którzy maja takie podejście jak ja. Co nie zmienia faktu, że może kiedyś zdecyduję się jednak na ten hard core, ciągle mam walkę w głowie, miało przyjść z czasem, ale już widzę, że mi zycia braknie zanim do mnie instynkt macierzyński sam przyjdzie. Nie mogę zrozumieć jak może sie na to ot tak decydować. Jak , po co, dlaczego, loool. Dla mnie to najtrudniejsza decyzja w życiu. A jestem dość odważna raczej.
"Kurwa, jak ja się cieszę, że w Polsce nie można mieć broni palnej, bo już dawno widzielibyście mnie w wiadomościach." mnie też, na stówę.
Boski tekst. Szura po mózgu. Masz pionę wielką jak stodoła. :)
Jak to mówią nie to dobre co dobre tylko co komu smakuje. W Stanach mieszkałem tam gdzie diabeł mówił dobranoc, żadnych sklepów, basenów, bibliotek, pływalni, tylko pola i lasy. W nocy było tak cicho, że na zewnątrz żar papierosa trzeszczał w uszach i było słychać padający śnieg - to było najpiękniejsze miejsce w jakim ja mieszkałem mimo iż nadal uważałem że za dużo tam ludzi i jesteśmy zbyt plisko cywilizacji, bo po zakupy jechało się tylko 45min. Ale właściwie, przy odrobinie samozaparcia można by to też ominąć bo w końcu był ogródek warzywny i lasy pełne zwierzyny. Tam czułem się bezpiecznie, strzelba przy łóżku, pistolet za pasem gdy byłem na zewnątrz, w razie potrzeby wystarczyłby jeden telefon o dowolnej porze dnia lub nocy i miałbym pod domem pełno pickapów, pełnych wkurwionych facetów z rękami pełnymi broni. Ale potrzeby nie było, znałem większość samochodów mijających mój dom, większość ludzi mijanych na ulicy. Gdy przejeżdżałem obok domów znajomych i widziałem że na ich podjeździe stoi samochód, którego nie znam zatrzymywałem się i pytałem kto i po co. Oni robili to samo dla mnie, pomagaliśmy sobie ze wszystkim i na każdym kroku, bo kto inny by nam pomógł? Nie mogę powiedzieć że w mieście czuję się zagrożony, bo nigdy i nigdzie się tak nie czułem ;) Wychowałem się w parszywej dzielnicy robotniczego miasteczka, wiem jak o siebie zadbać, ale czuję się nieswojo, jakbym był obcy, bo przecież jestem. Te wszystkie bloki, setki świateł błyszczących w oknach, ludzie skupieni jedni na drugich, poupychani w betonowych ulach to jest takie... nienaturalne. Brzydzi mnie to, jeśli mam być szczery, a to tylko malutki Poznań. Zawsze kiedy trasa wypadała mi koło NY i widziałem panoramę miasta myślałem o tym, że to są wszystko ludzie, miliony ludzi stłoczonych na małej wysepce, dosłownie jedni na drugich, parę razy się mało nie porzygałem, nie wiem czemu tak mam, ale tak właśnie jest.
Zawsze ciągnęło mnie do lasu, z dala od wszystkich, od lat nie mogę przestać myśleć o Alasce. Mała jednoizbowa chata w buszu. Tęsknie do tego życia do świata, którego nie znam. W filozofii takie zjawisko nazywa się sehnsucht - świadomość tego wcale nie sprawia, że łatwiej sobie z tym radzić. Gdyby nie rodzina, moje zobowiązania wobec nich... nie rozmawialibyśmy dziś :) Zebrałbym na bilet, siekierę, strzelbę i trochę amunicji i tyle by mnie wszyscy widzieli. Ja nie umiem w ludzi. W mieście czuję się jak wilk w zoo, na każdego człowieka patrzę jak na potencjalnego wroga, denerwuje mnie ich obecność, sam fakt, że są tak blisko mnie, że jest ich tak dużo.
I cóż - fragment o dzieciach to tak jakby żywcem wyjęty z mojej głowy. Zawsze się dziwiłam, dlaczego tak wielu ludzi podąża schematami, bo "tak się powinno", "taka jest kolej rzeczy", zupełnie wbrew zdrowemu rozsądkowi i kosztem samych siebie. Nie sądzę, by świadoma rezygnacja z posiadania dzieci była egoistyczna - przeciwnie, bo jeśli nie jest się w stanie czegoś zrobić dobrze, choćby w stopniu minimalnym, nie powinno się tego robić w ogóle - wychowanie dziecka właśnie do takich rzeczy należy. Nie będę się jednakowoż nad tym rozwodzić - tekst się do mnie bardzo wpasował i tyle. ;)
Też nie uważam, że bycie świadomym własnych ograniczeń np. w zapewnieniu bytu dziecku było egoizmem, to realizm, wierność własnym ideałom. Ale myślenie jest trudne a 90% ludzi nie widzi związku między jedzeniem i sraniem.
Cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu, ale przede wszystkim, że znowu się tu pojawiłaś, chociażby na chwilę.
A i ja schematycznie, z przyzwyczajenia, czasem się tu pojawiam, aby odwiedzić starych znajomych - póki co nikt mi zabronić nie może. ;)
Tu bez przecinka przed "jako", bo to porównanie proste.
"momentu z mojej przeszłości,"
A czyja to ma być przeszłość? ;) Wywaliłabym "mojej"
"umieszczonego w sercu, poznańskiego blokowiska."
Tu już nie wiem, po co Ci był ten przecinek po "sercu" :D
"Teraz, to po ciszy i spokoju zostały jedynie wspomnienia,"
bez przecinka. :) W ogóle "to" możesz wywalić, chyba że chcesz, żeby tak swojsko było. Mam w głowie komentarz Motomrówki? chyba taki nick ma, że nie lubi ona ludzi, którzy wytykają przecinkowe błędy i nie uzasadniają dlaczego. Sorry, nie wiem, jak to powiedzieć. :D Po prostu bez przecinka i tyle. To nie jest żadne porównanie, ten przecinek nie oddziela zdań składowych... nie przed każdym "to" go stawiamy.
Dobra, starczy, bo przecinków u Ciebie może nie jak na lekarstwo, ale jednak mało. Gdzieś w czeluściach opowijskiego forum jest poradnik odnośnie interpunkcji, całkiem sensowny moim zdaniem. Zajrzyj, będzie ładniej. Podobno pomaga też czytanie tekstów na głos. Jakieś literówki też były, ale nie chciało mi się zatrzymywać, żeby je wypisać ani potem ich szukać.
Gdybyś wydał jakieś opowiadanka czy coś, to chętnie bym sobie przeczytała, bo lubię taki styl. Nawet taki ból dupy, który tu zaprezentowałeś, lubię. :) No więc dzięki, że mogłam przeczytać :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania