Za drugim horyzontem (I)

Ostatnia noc w cieple puchowej pierzyny płynęła powoli, nieśpiesznie ku bladym przebłyskom świtu. Śnił o wielu rzeczach, jakby wszystko to, co przeżył dotychczas skumulowało się w jednej, wydawałoby się nieskończonej choreografii, w jednym wielkim bałaganie równoległych zakończeń, zarówno tych złych, jak i dobrych. Za oknem porywisty wiatr poruszał siecią drutów wysokiego napięcia zawieszonych na stalowych potworach. O nich też śnił. Szedł pomiędzy dwoma z ciążącymi w głowie, ponurymi myślami.

To było jak dwa mrugnięcia okiem i jeden długi krok. Potem wszystko niespodziewanie ogarnął oślepiający blask. Był już zupełnie gdzie indziej. Stalowe potwory nadal pluły piekielnymi błyskawicami, ale on już ich nie słyszał. Siedział spokojnie w bajecznej kawiarni, tonąc w takt nużącej melodii dzieciństwa. Wspomnienia mieszały się z dziwacznymi wizjami wyidealizowanych marzeń. Większość z nich jawiła się jako naiwne próby wypełnienia pustki, otchłani zdolnej wessać każdy promyczek nadziei. Mógłby pójść na łatwiznę i wmówić sobie, że to wszystko pochodzi z zatrutego marazmem serca. Ale ta pustka istniała jeszcze głębiej.

Obudził się o bladym brzasku. Na zewnątrz nadal panował półmrok, ale niebo wyraźnie bledło, traciło swoją esencjonalną czerń z każdą kolejną minutą. Po kwadransie był już gotów. Wygodny fotel przygotował tuż przed snem w rogu pokoju. Obok niego drewniany stolik. Na stoliku ''nowe życie''. Strzykawka z nienaturalnie długą igłą prezentowała się bardziej jak narzędzie eutanazji, niż jak to nazwał Maciek: portal. Ale on wiedział przecież, co mówi. Nawet jeśli przemawiało przez niego płynne szczęście, którym raczył się co rano. Warto spróbować, warto uciekać, póki jeszcze można. Usiadł niepewnie z podwiniętym rękawem bluzy. Zdezynfekował ramię i chwycił za strzykawkę. Nie ma już odwrotu. Błękit oczu zbladł wyraźnie. Już nie podkreślały jego białej czupryny tak wyraziście, jak dotychczas. Teraz tworzyły z nią portret ćpuna przed wyborem życia. Dłoń ze strzykawką zastygła w powietrzu. Wstrzymał oddech. Spojrzał jeszcze raz przez okno. Czarny kundel biegł po drugiej stronie ulicy. Skomlał przeraźliwie, rozglądając się wokoło. Wbiegł na jezdnię, kilka sekund, pisk opon, czerwona plama krwi na asfalcie. Nie, on nie chce tu być.

Na początku były zawroty. Świat tańczył, gdy on stał w miejscu. Wszystko dążyło do jednego — zlania się w bezkształtną masę. To był tamten świat. Zamknął oczy od razu. Strach mu tak kazał. Po kolejnych minutach czuł, że wszystko zwalnia, układa się na nowo, lepiej. Kulminacją był zapach świeżego asfaltu. Poczuł ten smród nagle, ot tak. Przełamał się i otworzył oczy. Leżał na środku nowiutkiej szosy biegnącej najwyraźniej przez bujny las. Wokoło panowała cisza. Czuł w ustach posmak krwi. Wstał powoli, nie wiedząc dokładnie, co się stało. Las wyglądał bardzo zwyczajnie. Przeciętna, nudna zbieranina drzew i krzewów. Pomiędzy nimi okryte przez wzrokiem człowieka dzikie zwierzęta i cholerne owady, przygrywające im arię wścieklizny.

Dokąd iść? W głowie miał kompletną pustkę. Co dalej? Nie ma przecież nic. Żadnego ekwipunku, pieniędzy czegokolwiek by przeżyć. Ale jeśli Maciek mówił prawdę, te wytwory tamtego uniwersum są tutaj zbędne, wręcz działają jak przeszkody.

Po prostu ruszył przed siebie. Tam gdzieś jest to miejsce. Ten upragniony spokój. Tam musi iść. Nie przeszedł jednak dziesięciu kroków, a ponownie leżał obolały na asfalcie. Mógłby przysiąc, że uderzył w niewidzialną ścianę. Zaczął obmacywać jezdnię, a potem szedł coraz wyżej i wyżej. Pole siłowe? Cholera wie. Faktem było, że coś zagradzało mu dalszą podróż w obranym kierunku. Pierwsza oznaka inności. To odkrycie napełniło go błogą nadzieją. Zawrócił mimochodem. Teraz będzie z górki. Szedł powoli, niespiesznie rozglądając się nieustannie. Nie z poczucia niebezpieczeństwa, ale ciekawości. Chciał dostrzec te różnice. Dopóki ich nie znajdzie, będzie miał czas na wymyślenie sobie nowego imienia. Michał już nie żył. To imię cuchnęło tamtym światem, tamtymi wyborami. Bezustannego poszukiwania ratunku pośród coraz to gorszych katów. Wciągnął w płuca świeże powietrze. Było takie lekkie i czyste. Takie jak opowiadał Maciek.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Pan Buczybór 23.01.2019
    esencjonalna - esencjonalną
    pieniędzy czegokolwiek - przecinek po pieniędzy
    Takie jak - przecinek po takie

    No, bardzo ciekawe opowiadanie. Ładne, działające na wyobraźnię opisy, intrygująca akcja. Będę czytał kolejną część
  • marok 24.01.2019
    A zapraszam. Git, że strawne.
  • fanthomas 24.01.2019
    To jest to torture porn czy jeszcze nie?
  • marok 24.01.2019
    Jeszcze nie
  • TrzeciaRano 24.01.2019
    Gdzie przecinki
  • marok 24.01.2019
    Nwm
  • Marok, oto Twój zestaw :)
    Postać: Handlarz księżycówki
    Zdarzenie: Uprowadzenie słonia z ZOO

    Gatunek: Opowiadanie przygodowe/drogi
    Czas na pisanie: 10 luty (niedziela) godz. 20.00

    Powodzenia :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania