Zagubiony umysł Rozdział 1 - List

Drogi przyjacielu,

jeśli wciąż mogę Cię tak nazywać. Od dawna wiedziałem o chorobie, która w końcu mnie pokona. Kiedy będziesz czytał ten list zapewne, ja będę już wielkim przegranym. Jesteś jedyną osobą, którą mógłbym poprosić o tak wielką przysługę. Choć trudno było mi zebrać w sobie siłę, by w końcu ją wypowiedzieć.

 

Miałem w głowie cały czas ten dzień siedem lat temu, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni i rozstaliśmy w dość nieprzyjemny sposób. Nigdy nie miałem Ci za złe tego, co się stało, ale nie potrafiłem wyjść z otwartymi ramionami jako pierwszy. Przepraszam za bycie okrutnym przyjacielem.

Wiem, że udało Ci się osiągnąć wszystko, o czym marzyłeś. Mimo tego, co się zdarzyło śledziłem o Tobie wszelkie wzmianki. Szczerze cieszę się Twoim szczęściem i żałuję, że nie mogliśmy zobaczyć się jeszcze raz.

 

Moja mała Lucretia skończyła wczoraj osiem lat. Jest taką słodką dziewczynką, proszę zaopiekuj się nią, gdy mnie już zabraknie.

 

Rodzina Lucii nigdy jej nie zaakceptuje i pozbędzie się jej przy pierwszej możliwej okazji. Proszę, jesteś ostatnią opcją, która mi została. Nie musisz się jej bać, trzeba tylko pomóc jej kontrolować jej zdolności. Wiem, że to dużo, ale proszę...Jeśli będzie trzeba, zastąp jej mnie, niech nawet nazywa Cię tatą, pogodzę się z tym zza grobu. Tylko niech będzie bezpieczna i szczęśliwa. Nie chcę jej zostawiać. Tak bardzo nie chcę, ale niedługo umrę. Nic nie da się zrobić… Proszę, przyjmij ją. Błagam Cię…

 

Przepraszam i dziękuję za wszystko

Twój mam nadzieję przyjaciel L.

 

Od początku wiedziałem, kto był autorem tego listu. Rozpoznałem jego charakter pisma, który znałem już od szkoły średniej. Od samego początku przeczuwałem też, że to nie będą dobre wiadomości, nie spodziewałem się jednak, że nagle dowiem się o śmierci przyjaciela. Opadłem na fotel w moim gabinecie i zacząłem płakać, starając się wylać z siebie całą złość i żal za te lata, kiedy ja również mogłem wyciągnąć rękę. Rozstaliśmy się siedem lat temu w złej wierze przeze mnie, czemu zatem ten głupek mnie przepraszał. To ja powinienem go wspierać, kiedy został sam z dzieckiem po śmierci Lucii. Uciekłem wtedy jak skończony tchórz, bo spojrzałem w oczy niewinnego dziecka, które po prostu urodziło się z tą zdolnością.

 

Zacząłem wyrzucać sobie, że gdybym nie był tak dumny, to może zauważyłbym coś wcześniej i namówił go na leczenie, wspomógł finansowo czy jakkolwiek był przy nim. Nie wyobrażałem sobie, co mógł wtedy czuć. Przytłaczające uczucie odpowiedzialności wobec córki, samotność, brak wsparcia przede wszystkim ze strony rodziny i przyjaciół. Zacisnąłem bezsilnie pięści, nie wiedząc jak poradzić sobie ze stratą. Nagle usłyszałem pukanie i do pomieszczenia weszła bezszelestnie moja żona z niezbyt zadowoloną miną.

 

- Victor przybiegł przed chwilą, że usłyszał, jak płaczesz i przestraszył się, że coś stało - powiedziała chłodnym tonem, lecz jej głos stał się delikatniejszy, gdy zauważyła, że nasz młodszy syn nie kłamał. - O co chodzi?

 

Wskazałem głową dokumenty, które dostałem wraz z listem od przyjaciela. Martha przebiegła je wzrokiem, próbując jednocześnie ukryć, że nie do końca podoba jej się to, co widzi. Czaiło się w jej spojrzeniu pewnego rodzaju pobłażanie nad moją reakcją.

 

Nigdy nie darzyła jakąś szczególną sympatią ani Leonarda, ani jego żony. Uważała ich tendencję do poświęcania się dla innych za śmieszną i głupią, jednocześnie, darząc ich cichym szacunkiem za zawodową drogę, jaką obrali.

 

- David, pozostaje pytanie, co chcesz z tym zrobić?

 

- Jak to co? - powiedziałem, nieco wstrząśnięty lekceważącym tonem głosu żony. - Wypełnię ostatnią wolę przyjaciela.

 

- Nie weźmiesz pod uwagę mojego zdania?

Mierzyliśmy się przez chwilę wzrokiem, lecz żadne z nas nie ustąpiło na tym etapie. Również kolejny tydzień opiewał w zażarte, codzienne dyskusje na ten temat, lecz nie chciałem się poddać i wymusić na żonie zgodę na opiekę nad Lucretią. W tym okresie jednak najbardziej niespokojne były nasze dzieci, które niechętnie obserwowały próby dorosłych, by nie podnosić na siebie głosu.

 

Chociaż chłopcy nie znali szczegółów, domyślali się, że chodzi o coś poważnego, ponieważ zazwyczaj konflikty rozwiązywaliśmy, rozmawiając i traktując je jak problem biznesowy, który trzeba było rozpracować dla dobra obu zainteresowanych stron.

 

Ostatecznie dobroć, która nadal gościła gdzieś w sercu mojej żony, zwyciężyła. Martha jednak zaznaczyła, że nie mam od niej oczekiwać, że będzie zastępowała Lucretii matkę. Zawsze chciała mieć tylko jednego potomka, potem jednak wpadliśmy z Victorem, a teraz oczekiwałem, że przyjmie z marszu z otwartymi ramionami pod swój dach kolejne dziecko. Z jednej strony rozumiałem, jak ważna dla niej jest kariera, nigdy tego nie ukrywała, dla mnie też zawsze ten aspekt życia był niezwykle istotny, ale nie mogłem pozostać obojętny wobec tego niewinnego dziecka.

 

Po załatwieniu wszystkich formalności i przerobieniu mojego gabinetu na dziewczęcy pokój nadszedł dzień, kiedy mogłem pojechać po Lucretię do sąsiedniego miasta, gdzie do tej pory przebywała z rodziną zastępcza. Na całe szczęście mój przyjaciel zabezpieczył prawnie małą, by nie trafiła do rodziny matki, która szczerze jej nienawidziła, podobnie jak Leonarda. Byłem zdenerwowany, lecz nie chciałem, żeby było to widać na mojej twarzy.

 

Próbowałem trzymać się w myślach wspomnienia radosnego przyjęcia wiadomości o ‘siostrze’ przez Victora. Starszy Hyacinth w czasie rozmowy, kiedy im to przekazywałem, swoją odpowiedź wyraził wzruszeniem ramion i podkreśleniem, że liczy się tylko dla niego, żeby mu nie przeszkadzała. Nie spodziewałem się po nim innej reakcji, zaczynał już powoli żyć w swoim świecie, do którego na razie nikogo nie dopuszczał, z kolei młodszy nie raz prosił nas o rodzeństwo.

 

Trzymając się myśli o moim małym sojuszniku, uśmiechnąłem się lekko i zapukałem do drzwi. Po chwili otworzyła je kobieta w średnim wieku i przyglądała mi się przez chwilę.

 

- Pan po Lucretię, prawda? Ponoć był pan przyjacielem Leonarda? - zapytała, a w jej głosie usłyszałem zarzut. Domyśliłem się, że musiała znać go osobiście, a ja miałem to nieszczęście teraz na nią trafić. - Mała wie, że jeżeli coś się będzie działo złego, ma się ze mną skontaktować, więc lepiej… - Ton wypowiedzi był coraz bardziej agresywny, wtedy w korytarzu pojawiła się Lucretia w czarnej sukience za kolana z pluszowym żółwiem w ręku.

 

- Nie trzeba go straszyć, ciociu - powiedziała po cichu, a jej głos był niezwykle spokojny i łagodny. Bałem się, że stanie się to, co za pierwszym razem, kiedy się spotkaliśmy. To niepokojące uderzenie energii i poczucie, jakby ktoś włamywał się do twojej głowy, lecz nic takiego się nie stało. Wtedy miała zaledwie roczek i zwaliło mnie to z nóg, teraz jednak ku mojemu zdziwieniu nic takiego się nie stało. Czułem jednak, że coś w jej wyglądzie się zmieniło, ale jeszcze nie potrafiłem określić co dokładnie.

 

- Jesteś już gotowa? - zapytała zdziwiona kobieta. - Myślałam jeszcze, żeby zaprosić pana Davida na kawę, porozmawiać, powiedzieć mu coś o tobie.

 

- Mam już wszystko, nie ma sensu przedłużać. Będę dzwonić, co najmniej raz w tygodniu - powiedziała dziewczynka i podeszła do mnie, kierując wzrok w podłogę. - Miałabym tylko prośbę, chciałabym pojechać do mamy i taty na cmentarz, żeby się pożegnać, nie będzie to dla pana problemem?

 

- Nie, ależ oczywiście, że nie - odpowiedziałem zaskoczony jej prośbą oraz spokojem i dojrzałością, które od niej biły. Różniła się tym znacząco od mojego, będącego w tym samym wieku Victora, którego było wszędzie pełno.

 

Nie spodziewałem się, że to pójdzie tak sprawnie. Mała miała do zebrania tylko dużą walizkę z ubraniami i butami oraz karton z zabawkami, książkami i przyborami szkolnymi. Pożegnała się ze swoją dotychczasową opiekunką krótkim uściskiem, a następnie podreptała spokojnie za mną, jakby od dawna była na to przygotowana.

 

W samochodzie siedziała w milczeniu, dopóki nie znalazłem najbliższej kwiaciarni, wtedy po raz pierwszy ujrzałem na jej twarzy zmartwienie, gdy niepewnie zajrzała do portfela i szukała kwiatów, na które będzie ją stać i będą godne nagrobków jej rodziców. Leonard zabezpieczył ją finansowo, lecz ja miałem rozporządzać jej majątkiem, dopóki dziewczynka nie ukończy co najmniej szesnastu lat.

 

- Wybierz, co ci się podoba, ja zapłacę - powiedziałem, samemu zastanawiając się, co wybrać.

 

W końcu wyszliśmy oboje z bukietami w ręce. Lucretia wybrała lilie w różnych kolorach, jak mi powiedziała później, dlatego, że to były ulubione kwiaty jej mamy. Ja wziąłem bukiet, który na szybko skomponowała dla mnie florystka, po tym jak powiedziałem, że idziemy na cmentarz. Nie byłem na pogrzebie, szedłem za Lucretią, która doskonale znała drogę do miejsca ostatniego spoczynku rodziców. Pochowano ich razem, tak jak chcieli i jak często z tego żartowali, kiedy jeszcze utrzymywaliśmy ze sobą kontakt.

 

Kwiaty trafiły do wazonu, stojącego na prostym, szarym grobie. Powiedziałem małej, że pójdę po wodę, chcąc dać jej czas na pożegnanie, kiedy wróciłem siedziała na ziemi i płakała. Stanąłem za nią, przysłuchując się jej łzom, wiedząc, że muszę też dać jej możliwość wypłakania się, sam uroniłem kilka łez. Dla przyjaciół, których straciłem, a nigdy nie zadałem sobie wystarczającej ilości trudu, by się pojednać.

 

Po kilku minutach Lucretia uspokoiła się i pociągając nosem, wstała i odwróciła się w moją stronę. Podałem jej chusteczkę, którą przyjęła z wdzięcznością. Podniosła na chwilę wzrok, wciągnąłem głęboko powietrze i wtedy zrozumiałem, co przez cały czas mi nie pasowało, co się w niej zmieniło.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • kigja dwa lata temu
    Zapowiada się całkiem ciekawa i enigmatyczna seria.
    Żałuję tylko, że to nie XIX wieczna Anglia.

    Zwróciłam uwagę na pozycję wymagające edycji:
    *Ostatecznie dobroć, którą nadal gdzieś w sercu moja żona, zwyciężyła jednak Martha zaznaczyła, że nie mam od niej oczekiwać, że będzie zastępować Lucretii matkę. - coś się poplątało
    *Leonard zabezpieczył ją finansowo, lecz ja miałam rozporządzać jej - miałem

    Pozdrawiam :))
  • ryba dwa lata temu
    Dziękuję serdecznie, już poprawiam te fragmenty. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania