Poprzednie częściZagubiony umysł Rozdział 1 - List

Zagubiony umysł Rozdział 4 - Koszmar

Byłam w pokoju, który przygotowali dla mnie Parkerowie. David nie wydawał się odbiegać mocno od tego, co opowiadał o nim tata. Jego obaj synowie również zapowiadali się na miłych ludzi. Moi nowi bracia. Zaśmiałam się z brzmienia tego słowa, bo przecież miałam już braci, tylko takich, którzy nigdy się nie narodzili. Moja mama poroniła czterokrotnie zanim donosiła ciążę ze mną, ale sama przypłaciła to życiem. Lucas byłby chyba w wieku tego starszego Parkera, Hyacintha. Prawda, tato? Jednak go nie ma, podobnie jak Leona, Lewisa i Liama. Nie ma nikogo, zostałam całkowicie sama.

Siedziałam przed lusterkiem, które ustawiłam na biurku i wpatrywałam się w swoje odbicie, zastanawiając się, czy mogę stworzyć więź z kimś, przed kim muszę ukrywać swój prawdziwy wygląd. Zdjęte soczewki już leżały w specjalnych pojemnikach z płynem. Mogłam po raz kolejny spojrzeć w swoje złote oczy, których tak nienawidziłam. Zastanawiałam się, czy moje rodzeństwo też urodziło by się z tą dziwną zdolnością. Miałam nadzieję, że tak, może wtedy nie byłoby to tak przytłaczające, bo ktoś by mnie rozumiał i przechodziłby przez to samo.

Wzięłam szczotkę do włosów i szybko rozczesałam kasztanowe włosy. Były już bardzo długie i wymagały ręki fryzjera, ale tata często zapominał o takich rzeczach. Pewnie ciocia w końcu by mnie tam zaprowadziła albo sama podcięła końcówki. Jego umiejętności ograniczały się do zaplecenia prostego warkocza. Cieszył się wtedy i mówił, że wyglądam z taką fryzurą zupełnie jak mama. To był jej znak rozpoznawczy z często w szpitalu, gdzie pracowali, powoływał się na “panią z pięknym, długim warkoczem”. Widywałam ją tylko na zdjęciach i we wspomnieniach taty, ale cieszyłam się, że mam chociaż to.

Rzuciłam jeszcze okiem na biurko, na którym leżały przybory szkolne, które chciałam uporządkować następnego dnia, zastanawiając się jaka będzie moja nowa klasa. Wiedziałam, że rozmyślania nie pozwolą mi szybko zasnąć, mimo to wolałam się już położyć. Byłam właśnie dwa kroki od łóżka, kiedy usłyszałam niespodziewany odgłos otwieranych drzwi. Nieświadomie podążyłam za tym i odwróciłam się. Wtedy mój wzrok napotkał ten oceaniczny, nieco zabrudzony błękit w oczach Victora. Poczułam jak moja świadomość z ogromną siłą wyrwała się, żeby jak huragan wpaść do umysłu mojego nowego brata. Bez pukania, podobnie jak on wszedł do pokoju, nie wiedząc co go czeka.

Widziałam, jak opada pod wpływem mojej mocy, przestraszyłam się. Czułam, że wszystko zostało zaprzepaszczone. Obiecałam przecież, że ich nie skrzywdzę, a zrobiłam to już po kilku godzinach od swojego przybyciu. Coś mną targnęło i chwyciłam leżące na biurku nożyczki z zamiarem wbicia ich sobie w oczy. Płakałam i przepraszałam, widziałam jak David już podbiegł do swojego syna i trzymał go w objęciach. Trzymałam ostrza kilka centymetrów od oczu, nie mogąc wykonać ostatecznego ruchu. Tata mówił, że są piękne i niezwykłe, jak mogłam to zignorować.

– Zrób to! – usłyszałam krzyk Davida. – Zobacz, co zrobiłaś mojemu synowi! Zrób to, wyłup sobie oczy!

Miał ten wyraz twarzy, wściekły i jednocześnie przerażający. Chciałam to zrobić i błagać o przebaczenia, którego bym nie otrzymała, ponieważ krzywda została już wyrządzona. Nie wypuściłam nożyczek z dłoni, ale nie potrafiłam tego zrobić. To on tu wszedł, nie zrobiłam tego specjalnie, czy to się nie liczy? Łzy sprawiały, że widziałam jak przez mgłę, rozpoznałam jednak sylwetkę Davida, który wytrącił mi nożyczki z ręki, pochwycił i uniósł w górę.

– Nie potrafisz zrobić nawet tego. Nie zasługujesz na to, żeby żyć. Powinnaś umrzeć, tak jak twoi bracia, matka a potem ojciec. Szkoda, że w ogóle się urodziłaś – mówił z taką pewnością w głosie, jakby to była najbardziej oczywista prawda.

– Jesteś potworem! – krzyknął Victor, który zbliżał się do mnie na kolanach, w oczach mając pustkę, w którą kazał mi spoglądać. – Zobacz, co mi zrobiłaś! Patrz!

Odwróciłam wzrok, nie mogłam. Nie chciałam. Na głos mówili to, co od dawna krążyło w mojej głowie. Potwór, dziwak, dziecko, które nie powinno się narodzić. Już to wszystko wiem, chciałam krzyknąć, ale nie zdążyłam, ponieważ poczułam, jak na plecach chłodne, nocne, jesienne powietrze. A potem tylko spadałam w momencie uderzenia o ziemię…

 

Obudziłam się spocona i przestraszona. Cała się trzęsłam. Dotknęłam swojej twarzy, która była mokra od łez. Kolejne oddechy stawały się coraz łatwiejsze, rozglądałam się niepewnie. Jeszcze nie do końca wybudzona dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, gdzie jestem, ale wcale mnie to nie uspokoiło. To nie było moje miejsce, nie czułam się tu bezpiecznie. Chciałam uciec, znaleźć się gdzieś indziej. Chwyciłam tylko jedną rzecz, która mi to dawała. Następnie wybiegłam z domu, zabierając kluczyki od samochodu. Dobrze, że tamtej nocy nie było ruchu na drogach, ani że nie natknęłam się na patrol policji. Stan w jakim się znajdowałam nie sprzyjał bezpiecznemu prowadzeniu auta. Chciałam się tylko znaleźć jak najszybciej mamy i taty. Wcisnęłam pedał gazu jeszcze mocniej. Po około trzydziestu minutach zahamowałam gwałtownie przed cmentarzem. Biegłam drogą, którą znałam na pamięć, nie przeszkadzała mi nawet ciemność. Upadłam na kolana przy grobie rodziców i położyłam ramiona i głowę na zimnym grobie. Płakałam i tęskniłam za nimi.

– Czemu nie mogę być z wami? – pytałam, łkając. – Czemu musiałam się taka urodzić? Po co mnie im oddałeś tato? Powinnam wtedy to zrobić, prawda? Wtedy mogliby się mnie pozbyć, dla wszystkich byłoby lepiej, prawda?

Czułam zimno, które przeszywało moje ciało coraz bardziej. Chociaż była końcówka lata, nocami bywało chłodno, zwłaszcza że byłam w cienkiej piżamie i leżałam na ziemi, ale czułam się spokojniejsza. Byłam w końcu przy ukochanych rodzicach. Nie obchodziło mnie teraz nic, chciałam tylko, żeby serce przestało mi łomotać. Nie chciałam już czuć strachu, tylko spokój. Czy normalne życie, to było aż tak wiele, o co mogłam prosić? Uspokoiłam się po jakimś czasie i w końcu ponownie zasnęłam, tym razem bez zbędnych koszmarów. Otulał mnie tylko chłód nocy, mojego przyjaciela, ponieważ wtedy nic nie widziałam. Moje chwilowe wybawienia od mocy…

Kilka godzin później usłyszałam swoje imię, powtórzone kilkukrotnie zmartwionym głosem. Rozpoznawałam go. Hyacinth? Co on tu robi? Jeszcze zanim otworzyłam oczy, ktoś zasłonił mi je dłonią. Dotknęłam jej i przesunęłam palce do nadgarstka, by wyczuć bransoletkę. Też ją dobrze znałam, bo długo ją wybierałam by była idealnym prezentem dla Victora. Co się dzieje?

– Lulu, nic ci nie jest? Co ty tutaj robisz? – pytał Hyacinth, zdenerwowanym głosem.

– Lucretia, dziecko! – Usłyszałam kolejny głos, tym razem kobiecy głos. – Mieszkam niedaleko, musimy ją tam zabrać.

– Ciocia Bernadett? Ciociu to ty? – zapytałam zdezorientowana.

Victor nadal zasłaniał mi oczy, pomógł mi wstać i zaczął prowadzić w stronę samochodu, ignorując resztę, która męczyła mnie pytaniami.

– Pan Tarcza, gdzie on jest? – Przypomniałam sobie o maskotce, którą tutaj przywiozłam.

Zaczęłam znowu się denerwować i nieco uspokoiłam dopiero, gdy znowu znalazła się w moich rękach. Przytuliłam ją mocno do siebie i pozwoliłam dalej prowadzić się Victorowi. Nagle uświadomiłam sobie, dlaczego zachowywał się tak dziwnie. Musiał wiedzieć, że nie mam soczewek i mogłaby stać się coś, czego wszyscy byśmy w różny sposób żałowali. Ciocia rzeczywiście mieszkała nieopodal, ale i tak podjechaliśmy tam wszyscy samochodami. Po tym jak weszliśmy do środka szybko udałam się do łazienki, Victor wtedy szybko włożył mi coś do ręki. Soczewki? Uratował mnie, czasami myślałam, że to przyjaciel, na którego nie zasługuje. Szybko je założyłam i w końcu mogłam na spokojnie przemyśleć całą sytuację.

Śnił mi się koszmar, przyjechałam tutaj pod wpływem emocji, które wywołał. A teraz znajdowaliśmy się w mieszkaniu cioci Bernadetty, która nie była ze mną spokrewniona, ale dla rodziców była niczym rodzina. Pomagała tacie przy opiece nade mną. Była opiekunka mojej mamy, kiedy ta zaczęła pracować w szpitalu. To tutaj przebywałam po śmierci taty, a zanim wzięli mnie, zgodnie z wolą taty, Parkerowie. Chciałam wyjść i poprosić o coś ciepłego do picia, ale usłyszałam jak pod drzwiami kłócą się moi bracia.

– Victor, czy Lulu coś bierze? Czy wy coś bierzecie? – zapytał się zdenerwowany Hyacinth. Domyśliłam się, że Victor zaprzeczył i w jakiś sposób mu odpyskował. – Ale raczej nie spędzała całych nocy na cmentarzu – odpowiedział starszy z nich.

Poczułam ukłucie w sercu, obwiniałam się już o wiele rzeczy, a najbardziej bolało mnie, kiedy kłócili się z mojego powodu. Nie dogadywali się ogólnie, a nie chciałam, żeby sytuacja się jeszcze bardziej pogorszyła.

– Zamknijcie się oboje – powiedziałam, wychodząc z łazienki. – Zapominamy o tym, co się stało. Nic nie mówicie o tym w domu. Koniec tematu.

Poszłam do salonu, wiedziona zapachem malinowej herbaty. Ciocia już czekała tam z kocem, pod którym kazała mi usiąść. Dopiero w tej chwili uświadomiłam sobie, że odczuwam przeraźliwe zimno. Uszykowała również leki i suplementy, aby spróbować choć częściowo zapobiec jakiejś infekcji dróg oddechowych, która zapewne mnie niedługo czekała.

– Dziękuję ciociu – powiedziałam, ujmując w dłonie gorący kubek.

Spojrzała na mnie uważnie i z lekką złością, spowodowaną moją głupotą. Na kolanach trzymałam Pana Tarczę, nie chciałam się z nim rozstawać nawet na chwilę. Wtedy do pokoju weszli również moi bracia, usiedli z obu stron mnie i teraz cała trójka się we mnie wpatrywała, oczekując wyjaśnień. Bałam się podnieść wzrok znad szklanki, żeby zobaczyć co myślą.

– Miałam okropny koszmar – powiedziałam.

– Co to było, że nie mogłaś pójść do Victora, czy zadzwonić do kogokolwiek, włączając w to mnie? – zapytał rzeczowo Hyacinth. – Co było aż tak strasznego, że zmusiło cię do takiego zachowania?

– Nie chce o tym opowiadać – odpowiedziałam stanowczo. – Wiem, że zareagowałam zbyt gwałtownie, ale ostatnio mam tyle na głowie…

– To nie jest wystarczający powód, Lucretio – odezwała się ciocia. – Pamiętam, jak wymykałaś się na cmentarz prawie każdej nocy zaraz po pogrzebie twojego taty, wtedy wiedziałam, gdzie cię szukać, ale dzisiaj jak zadzwonił do mnie Hyacinth… Przypomniało mi się, jaki wtedy cierpiałaś, jak nic nie mogłam dla ciebie zrobić, przestraszyłam się, że znowu stało się coś, co…

– Ciociu, to był tylko okropny koszmar – powtórzyłam. – Nic mniej, nic więcej.

– Dobrze, że Victor mógł sprawdzić lokalizację auta w telefonie. Zrobił to zaraz, jak zorientował się nad ranem, że cię nie ma. Zadzwonił po mnie i przyjechaliśmy tu moim samochodem. Po drodze zadzwoniliśmy do pani Bernadetty, żeby też jak najszybciej poszła sprawdzić, czy może cię tam nie ma. Napędziłaś nam takiego stracha Lulu…

– Przepraszam – mruknęłam. – Nie chciałam.

Tak samo jak w moim śnie, nie chciałam nikogo skrzywdzić, nie chciałam nikomu nie sprawić przykrości.

– Na początku nie chciałam, żebyś tam trafiła – westchnęła ciocia. – Ale widząc jak ta dwójka się o ciebie troszczy, cieszę się, że twój ojciec podjął słuszną decyzję.

Wiedziałam, że to prawda. Często o tym myślała, kiedy u niej była zaraz po pogrzebie, czy potem, kiedy ją odwiedzałam i cieszyłam się, że w końcu to zrozumiała. Ostatecznie Parkerowie stali się moją rodziną i było mi z nimi dobrze. Niechętnie jakiś czas później puściła nas z powrotem do domu. Hyacinth denerwował się, ponieważ Ginny do niego wydzwaniała, zniecierpliwiona jego nieobecnością. Victor nic nie mówił, cały czas był zdenerwowany i zaciskał pięści. Wiedziałam, że tym razem chodzi tylko i wyłącznie o mnie. Jechaliśmy razem, on prowadził, a ja siedziałam na przednim siedzeniu, tak jak wtedy, gdy pierwszy raz do nich trafiłam.

– Porozmawiaj ze mną – powiedział, kiedy wymusił na mnie uszczypnięciem, bym na niego spojrzała.

– Nie chcę – mruknęłam. – Więcej tego nie zrobię.

– Lulu, co ci się śniło?

– Jedźmy do domu – powiedziałam, zmieniając temat. – Dzisiaj jeszcze obiad u rodziców.

Odwróciłam wzrok i do końca drogi spoglądałam w okno. Co miałam mu powiedzieć, że śniła mi się pierwsza noc u nich. Wspomnienie, które mieszało się ze snem, tak że nie mogłam tego odróżnić. Nie mogłam mu oznajmić, że w tym śmie jego ojciec wypchnął mnie przez okno, po tym, jak go zaatakowałam, ponieważ był zbyt ciekawskim dzieckiem. Że usłyszałam, że jestem potworem, który nie powinien nigdy się urodzić. Victor za bardzo by się tym przejął, a potem obwiniał siebie, że to wywołała nasza wczorajsza rozmowa.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania