Zmierzch Północy cz.1
Jedna z dłuższych ulic w tamtym rejonie miasta tego ranka okryta była mglistą pierzyną. Wszystko jakby zamarło. Większość panoszących się po ścianach kamienic lub skrytych w ciemnych zakamarkach uliczek śmieciowych, Purpurowych Bomblów, które o poranku uwielbiały służyć niektórym jako chodzące budziki, teraz skrywała się w ściekowych odmętach. Niby nieszkodliwe, oślizgłe śmieciojady, ale jakoś nikt nie miał odwagi, aby przepędzać je ze swojego parapetu. Mosiężne, donatowate latarnie w kolorystyce owoców leśnych już od godziny stygły rozgrzane swym jarzącym się przez ostatnią noc światłem. Po kolejnych kilku minutach narastającej ciszy niepokojący spokój został przerwany przez warkot silnika. Na ulicy pojawiło się rdzawo zabarwione auto. Jechało powoli i dość niezgrabnie. Co jakiś czas zjeżdżało na lewą stronę, by po chwili wrócić na stronę prawą. Zostawiało za sobą czarny kłąb dymu. Pojazd zatrzymał się gwałtownie pod kamienicą numer dwadzieścia trzy.
Budynek był zamieszkały dopiero od drugiego piętra. Parter i pierwsza kondygnacja już od lat stały puste, jeśli nie liczyć różnorakiego robactwa. Czerwone Pachołki czy też Słomiane Romki nie jednego pozbawiły kompletnego zestawu żył i tętnic. Te mieszkające w pustych mieszkaniach nie różniły się od nich zbytnio. Jednak zapas innego typu pokarmu zmieniał ich nawyki żywieniowe. Drzwi kierowcy otworzyły piskliwie. Mgła powoli opadała, co sygnalizowało, że za kilkanaście minut rozpocznie się szał pobudkowy. Kilkaset osób jednocześnie wstanie z łóżek lub kolektywnych inkubatorów sennych i rozpocznie sielankę, lub udrękę dnia codziennego. Dla jegomościa Ambrożego ta część miasta była słabo znana. Zamieszkana głównie przez podstarzałych i zgorzkniałych emerytów uwielbiających opluwać wybieranych przez siebie przechodniów z okien swoich nor. Ulica Miastka Kołkobródki była główną siedzibą najgorszych zgredów na południe od centrum.
W momencie przejścia przez próg klatki schodowej jego brzoskwiniowy płaszcz w czarno — zielone kropki pokrył się lekką warstwą kurzu. W ostatniej chwili przysłonił swą cytrynową czuprynę przed takim samym losem. Powoli zaczął stawiać kolejne kroki na coraz to wyższych stopniach. Gdy dotarł na pierwsze piętro, poinformowany o dziwadłach zamieszkujących tamte opuszczone mieszkania przyspieszył kroku. Jednocześnie starał się zerwać lepką pajęczynę, która przywarła do jego porzeczkowej brody. Jego celem było mieszkanie na czwartym piętrze. Na trzeciej kondygnacji spotkał jednego z tamtejszych mieszkańców. Emerytowany Oślizgłag Zezowaty w bordowej marynarce z laską w dłoni stał przed wejściem do jednego z mieszkań.
Pozdrowienia kwaśnych deszczy — przemówił ochrypłym głosem.
— To do mnie? Jestem z północnego okręgu i nie znam tutejszych zwrotów powszechnych.
—Z północy? Na taką melinę od bogatych przybywasz?
— Nieistotne w tej chwili — unikał rozmowy wiedząc, że stare Oślizgłagi to gorsze ścierwo niż robale zżerające ludzkie tętnice.
— Ludzie to słaby towar, ale tutaj nie jeden skończył na ćwiartkach — Pokręcił łbem, po czym wpełznął do swego mieszkania.
Ambroży nawet nie zastanawiał się nad sensem tych słów. Ruszył dalej. W końcu stanął przed podrapanymi i upapranymi w kleistej substancji drzwiami. Ledwo działający dzwonek tym razem wydał z siebie dość wyraźny sygnał. Nie minęło dziesięć sekund, a drzwi odtworzyła mu zgarbiona starucha. Dwugłowiec. Prawie jak człowiek, tylko że łby dwa i ogólny stosunek egzystencjalny się nieco różni. Ich gatunek wyznawał, że gdy czują, że to koniec ich obowiązkiem jest poderżnięcie sobie co najmniej jednego gardła.
— Pozdrowienia kwaśnych deszczy — przywitała go uradowana na obu równie szpetnych twarzach.
— Dla ciebie również cokolwiek to znaczy.
— Język południowców jest sztuką nie do opanowania dla innych. Nawet jeśli myślisz, że wiesz wszystko to i tak ktoś zawsze może nasrać na twoje ego. Ale mniejsza. Zapraszam do środka.
—Nie mam zbyt wiele czasu. Tylko kilka istotnych spraw i już mnie nie ma.
Zaprowadziła go przez wąski pokryty pajęczyną po obu stronach korytarz do salonu. Różowo — pomarańczowe ściany zlewały się kolorystycznie z umeblowaniem tego samego koloru.
— Mam jeszcze kilka litrów wywaru z nóżek Czaplichomików. Może się napijesz?
— Chyba podziękuję. Ostatnio nie najlepiej znoszę te regionalne przysmaki.
- W takim razie co chcesz wiedzieć? Bo chyba nie przyjechałeś tu dla rozrywki? Tylko głupiec zapuszcza się w ulice, gdzie człowiek nie raz staje się ofiarą.
— Walenty Rozmazaniec. Podobno mieszka w tym rejonie.
— Walenty? Tak wiem, o kogo chodzi. Ostatnio pełzał w kamienicy na skrzyżowaniu Drozdowej z Faranczykówki. Numer dwadzieścia, mieszkanie na szóstym piętrze.
— Prowadził tu mały biznesik. Podobno nieźle szło.
— Ta buda z breją dla Oślizgłągów? Co z tego, że jest większość? Takiego gówna to nawet robal z parteru by nie tknął.
– Tylko tyle? Nic więcej?
— Co mam ci jego biografię streścić? Znałam go sprzed czasów szlajania się po śmietnikach, aby przeżyć. Tyle, co wiedziałam, o jego sytuacji teraźniejszej powiedziałam.
— A mówi ci coś Kibel dla Informatyków? Plotki na południowych krańcach wrzą tym tematem.
— Niewykluczone, że i dotarły do mnie — oznajmiła z lekko podejrzliwym tonem.
— To wyjątkowo dobrze się składa. Powiedz zatem, co wiesz.
Komentarze (49)
"Większość panoszących się po ścianach kamienic lub skrytych w ciemnych zakamarkach uliczek śmieciowych, Purpurowych Bomblów, które o poranku uwielbiały służyć niektórym jako chodzące budziki, teraz skrywała się w ściekowych odmętach." - godne odnotowania. Dość długie i całkiem ujęte.
" Po kolejnych kilku minutach narastającej ciszy niepokojący spokój przerwał warkot silnika." - sbstrahuję od ujęcia "niepokojący spokój", bo być może gra słów jest zamyślna, jednak "przerwał warkot silnika" - to brzmi, jakby ten spokój przerwał warkot. A jest odwrotnie. Lepiej więc będzie: "Został przerwany (ewentualnie: zakłócony) przez warkot silnika".
"Pojazd zatrzymał się gwałtownie pod kamienicą numer dwadzieścia trzy." - no taki smaczek, to muszę wyjąc 23 ;)
"Budynek był zamieszkały dopiero od drugiego piętra. Parter i pierwsza kondygnacja już od lat były niezamieszkane przez ludzi. Teraz było to siedlisko robactwa różnorakiego." - 3x był/było.
Zobacz:
Budynek był zamieszkały dopiero od drugiego piętra. Parter i pierwsza kondygnacja już od lat stały puste, jeśli nie liczyć różnorakiego robactwa. - wywaliłem 2x był
"- Pozdrowienia kwaśnych deszczy — przemówił ochrypłym głosem.
- To do mnie? Jestem z północnego okręgu i nie znam tutejszych zwrotów powszechnych." - fajny zapis. Podoba mi się.
Reszta już z telefonu, za jakiś czas.
"Ledwo działający dzwonek tym razem wydał siebie dość wyraźny sygnał." - zjadłeś z
"Prawie jak człowiek, tylko że łby dwa i ogólny stosunek egzystencjalny się nieco różni. Ich gatunek wyznawał, że gdy czują, że to koniec ich obowiązkiem jest poderżnięcie sobie co najmniej jednego gardła." - sam zamysł mi się bardzo widzi. Pogrzebałbym jednak w zapisie.
Moze:
Prawie jak człowiek, tylko że łby dwa i ogólny stosunek egzystencjalny nieco inny. Gatunek ten wyznawał, że gdy czuli nadchodzący koniec ich obowiązkiem było poderżnięcie sobie co najmniej jednego gardła. - mój zapis w sumie też bez szału. Nie wiem. Pokombinować trzeba.
"- Pozdrowienia kwaśnych deszczy-" - odstęp po deszczy.
"- Do ciebie również cokolwiek to znaczy." - chyba "dla"
"- Język południowców jest sztuka nie do opanowania dla innych." - sztuką
"- Nie mam zbyt wiele czasu. Tylko kilka istotnych spraw na ten czas i już mnie nie ma." - Tu w zapisie masz czas, czasu.
Obmyśl coś.
"Zaprowadziła go przez dość wąski pokryty pajęczyną po obu stronach korytarz do salonu." - bez dość. Po prostu wąski. Słowa typu: jakiś, jakaś, dość, trochę - to maniery ludzi niepewnych siebie.
Wysyłam to, żeby się nie skasowało i zaraz siadam do ostatniego kawałka.
Starczy:
pomarańczowe ściany zlewały się kolorystycznie z umeblowaniem.
"- Walenty Rozmazaniec. Podobno mieszka w tym rejonie — zmarszczył czoło, po czym wyjął z kieszeni płaszcza zabazgraną kartkę." - zmarszczył nie odnosi się do dialogu. Z wielkiej.
"- Co mam ci jego biografie streścić? " ę
"- Niewykluczone, że i dotarły do mnie — wodziła swymi czterema oczami po suficie." - wodziła z wielkiej.
OK. Intrygujące w treści. Surrealne i popieprzone, ale od groma drobiazgów, detali. Większość wyłożyłem, bo wiem, że się napracowałeś i chcę Cię potraktować serio.
Tekst się broni pod kątem treści (jako wstęp do czegoś) ale wymaga jeszcze szlify.
Silne 4± bo na piątkę niestety za mało.
Pozdro.
Popraw, popraw.
„czarno — zielone” – czarno-zielone* tu krótka kreseczka
„Nieistotne w tej chwili – unikał” – a tu już długa
Ogólnie masz trochę kreseczkowy chaos.
„jeden skończył na ćwiartkach — Pokręcił łbem” – kropci brakuje
„Różowo — pomarańczowe” – Różowo-pomarańczowe*
„Nie minęło dziesięć sekund, a drzwi odtworzyła mu zgarbiona starucha. Dwugłowiec. Prawie jak człowiek, tylko że łby dwa i ogólny stosunek egzystencjalny się nieco różni” – hahaha, okeeej, fajne uniwersum, kupuję
„- Walenty Rozmazaniec. Podobno mieszka w tym rejonie. Zmarszczył czoło, po czym wyjął z kieszeni płaszcza zabazgraną kartkę” – Tu chyba też kreska przed „Zmarszczył”, kończy się część mówiona. Can Ci pedział z wielkiej, ok, ale kreska zostać powinna.
„Kibel dla Informatyków” – to nie z tw? :D
„Niewykluczone, że i dotarły do mnie — Wodziła” – kropka tam
Teraz tak. Plusy – staranne i opisy, widać, ze dopracowane. Fajne nazewnictwo. Spokój narracji, w sensie – opisujesz wszystko na tyle, by obudziło wyobraźnię, ale niezbyt rozwlekle, więc nie jest nudne. Świat tworzysz niestandardowy, zaciekawiający, więc czekam na kolejną część.
Minusy – nadal sporo błedów zapisowych, ale to wszystko można doszlifować. Kwestia wprawy.
Takie 4,5 przez błędy, ale dam 5 na rozruch.
No i seria widmo przestała być serią widmo! Super.
Aaaa więc... Ambroży na zawsze będzie mi się kojarzył z Kleksem i nikt tego nie zmieni.
Ciut za dużo dziwnych, niepotrzebnych opisów.
Starasz się, to widać i idzie ci naprawdę super.
Tylko zastanawiam się ile w tym wszystkim jest Marusia...
Jednio potwierdzę. Naprawdę widać, że się starasz.
Chyba nie, bo TW miał o Wyspie
Jeśli już musi być tak, moze:
"Ambroży Pikiel: Na skrajnym wariactwie cz.1
Ambroży Pikiel — Na skrajnym wariactwie cz.1
No nie wiem, głośno myślę.
luźna myśl
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania