Coś się kończy, coś się zaczyna ~ Rozdział 1 "Gość na zamku" cz.1/2
Stojący na wysokim wzniesieniu zamek nie był już rozpadającą się ruiną, z której sypie się tynk, a okazałą warownią mogącą przetrwać tysiące najazdów. Wzniesiona z białego kamienia twierdza wyglądała jak najpiękniejszy klejnot wśród szarych i popękanych górskich stoków. Otaczający ją las również zmienił się nie do poznania. W miejscu starych, spróchniałych dębów i połamanych sosen wyrosły cisy, modrzewie, świerki i inne, pełne majestatu drzewa, nadając okolicy żywych barw. Do okolicznych stawów i jaskiń zawitały zwierzęta, zaczynając od małych rybek, a kończąc na niebezpiecznych, czarnych niedźwiedziach. Cała dolina, poprzecinana licznymi rzekami, zdawała się wrócić do życia. Smutek, rozpacz i żal już dawno opuściły krainę, stwarzając azyl dla zagubionych wędrowców.
Jednym z takowych był samotny jeździec na siwej klaczy, która zmęczona kolejnym dniem jazdy, padła martwa pod ciężarem właściciela. Klnąc pod nosem, mężczyzna zeskoczył z wierzchowca i odciągając ciało na bok, porzucił je pod drzewem. Nie mogąc uwierzyć w zrządzenie losu, nieznajomy zabrał swój dobytek, jakim był miecz, płaszcz z kapturem i niewielka kusza. Ruszył przed siebie, skupiając swój wzrok na piaszczystej drodze prowadzącej do zamku.
***
W tym samym czasie stojący w środku kamiennego kręgu mężczyzna o białych włosach rozpoczynał jak zwykle o tej porze trening. Unosząc długi na czterdzieści cali miecz, uważnie spojrzał na otaczających go przeciwników. Nie był pewien ich reakcji ani tego, co planowali przed treningiem. Wiedział natomiast, że jeden błąd będzie go kosztował sprzątanie zamkowej stajni, gdzie od tygodnia leży martwy gryf, którego przytargał Vesemir w celu użycia jego piór do wypchania materacy.
Wiedźmin zamknął oczy i ustabilizował oddech. Oddychał płytko i cicho, ponieważ nie chciał, żeby Eskel lub – co gorsza – Lambert wyczuli w nim niepokój i zdenerwowanie. Nie mógł sobie pozwolić na błąd.
Nagle świat ucichł, zostawiając wojownika sam na sam ze swoimi zmysłami. Do jego uszu nie docierał nawet najcichszy słowiczy śpiew, który o tej porze roku rozbrzmiewa wśród drzew. Słyszał tylko cichy brzdęk metalowego obcasa, uderzającego o biały bruk, którym wyłożony był dziedziniec.
Geralt otworzył oczy i momentalnie złożył się w półobrocie, unikając ostrej klingi miecza. Łapiąc równowagę, sparował kolejny atak, wyprowadzony z lewej, prosto w skroń. Brzdęknęła stal. Odepchnięty Eskel ciął jeszcze raz, tym razem z prawej, chcąc trafić w udo. Spudłował. Miecz minął lewy but Geralta, który odskakując w bok, kopnął przyjaciela w kolano, wytrącając go z równowagi. Idąc za ciosem, próbował znokautować przeciwnika, lecz doskakujący go Lambert sprawnym kopnięciem, wyrwał wiedźminowi miecz z ręki. Bezbronny mężczyzna złożył palce w znak Aard i pchnął towarzysza z całej siły na podnoszącego się z ziemi Eskela. Impet uderzenia wyrzucił ich obu poza teren areny.
***
— Koniec! — rzucił Vesemir, pojawiając się na arenie nie wiadomo skąd — Mamy gościa.
Przez główną bramę wszedł właśnie wysoki, przesadnie umięśniony mężczyzna. Jego potężne ramiona były efektem licznych mutacji, których konsekwencją był szybki wzrost tkanki mięśniowej. Oprócz tego, w oczy rzucała się łysa, pokryta blizną głowa oraz małe, żółte oczka, świdrujące wzrokiem każdy napotkany cel. Stojąc tak przed trójką wiedźminów, nieznajomy zrzucił resztki płaszcza, odsłaniając umięśniony tors i opadający na pierś wisiorek wiedźmińskiej szkoły żmii. Wszyscy dobrze go znali i wiedzieli, że znajomość z nim szybciej czy później kończyła się śmiercią osób trzecich. Pierwszym, którym odważył się postąpić kroku w jego stronę, był Vesemir.
— Czego tu szukasz?
— Chciałem tylko odwiedzić starych przyjaciół — odparł mężczyzna i dobywając miecza, rzucił go przed siebie — To na znak moich dobrych zamiarów.
— Znamy się nie od dziś — splunął Lambert, podnosząc broń i przywiązując ją do pleców, dodał — Co ty knujesz Letho?
— Potrzebuję pomocy...
Komentarze (5)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania