Coś się kończy, coś się zaczyna ~ Rozdział 2 "Mgła i zniknięcie"
Ośmiu jeźdźców dosiadających czarnych koni opuściło właśnie bezpieczne mury twierdzy i wraz ze wschodem słońca ruszyli na szlak. Wypoczęte wierzchowce pędziły na złamanie karku, czując na sobie bat swoich panów. Dla podróżujących liczyła się każda godzina.
Prowadzący kolumnie jeździec odziany był w skórzaną tunikę, nałożoną na kolczugę i przepasaną grubym pasem, za którym zatknięte były dwa miecze. Srebrny i stalowy. Jego białe jak śnieg włosy powiewały na wietrze, ukazując liczne blizny na twarzy. Pamiątki po potworach. Był wiedźminem.
Za nim jechała kobieta, która zerkając przez ramię, rozmawiała z dwiema innymi damami biorącymi udział w wyprawie. Nosiła czarną suknię bez pleców i równie ciemne trzewiki z farbowanej skóry smoka. Na szyi miała gwiazdę z obsydianu, która idealnie pasowała do jej fiołkowych oczu.
Spinając wodze, kobieta przyśpieszyła i gdy zrównała się z mężczyzną, przemówiła spokojnym i melodyjnym głosem.
— Masz w ogóle jakiś plan, czy tylko będziesz rąbał mieczem, kogo popadnie?
— Znasz mnie — odparł wiedźmin — Nie lubię skomplikowanych planów. Odnajdę Ciri, zabiję Avallacha i wrócę do normalnego życia.
— Czyli do siekania potworów?
Mężczyzna spojrzał na nią z wyrzutem i wstrzymał konia. Reszta kompanii uczyniła to samo i odwracając głowy, udawali, że nie podsłuchują. Nie chcieli zostać wciągnięci w kłótnię dwóch kochanków. Szczególnie że jedno z nich miało tendencje do strzelania błyskawicami z palców bez wyraźnego powodu.
— Jeśli mogę — wtrąciła rudowłosa kobieta w błękitnej sukni, która poprawiając na prędcy wiązany kok, postanowiła zainterweniować.
— Nie teraz Triss — syknęła czarodziejka, mierząc przyjaciółkę srogim spojrzeniem — Musimy to obgadać.
— Innym razem — odparł zeskakujący z wierzchowca starszy osobnik w kolczudze i czarnym płaszczu z kapturem, spod którego sterczała rękojeść miecza.
Nagle zrywający się wiatr zatrząsł koronami drzew, o mało wyrządzając ogromnych szkód. Chroniące się za chmurami słońce spowiło dolinę w mroku, a pojawiająca się dodatkowo mgła, ograniczała widoczność. Wszyscy wiedzieli, że nie jest to zwyczajna mgła i ustawiając się w kręgu, dobyli broni. Pierwszym, który zareagował na zjawisko, był wysoki, bardzo umięśniony wiedźmin ubrany w skórzaną kamizelkę i dzierżący dwa, średniej długości miecze.
Odpychając się od ziemi, skoczył między drzewa i wykonując kilka obrotów, wyciągnął dłoń przed siebie. Ku zaskoczeniu nie mógł zacisnąć pięści. Coś lub ktoś blokował czynność swoją obecnością.
Chwile później pod nogami Geralta wylądował najzwyklejszy w świecie dojrzały mglak. Grzebiąc w ziemi pazurami, próbował wstać, lecz ciężki upadek zakończył się złamaniem prawej kończyny. Jego szara skóra pełna wystających żył silnie pulsowała z każdą sekundą, doprowadzając stwora do szału. Wyglądało na to, że jest chory.
— Kto to widział, żeby chore bydlę rzucało się na ośmiu ludzi — splunął Vesemir, klękając nad ciałem.
— Musiał cierpieć — odparł mężczyzna w czerwonym, haftowanym kaftanie stając obok czarodziejek i podaj im zmoczone wodą chusty — Zatkajcie usta.
— Ty chyba żartujesz! — wrzasnęła Triss — Teraz chcesz go pociąć i badać?!
— Eskel przestań — dodał czwarty, wskakujący z powrotem na siodło mężczyzna o czarnych, krótkich włosach. Nosił wyjątkowo grubą zbroję ze wzmocnieniami i doszywanym płaszczem. Jako jedyny nie miał przy sobie miecza — Sekcje zwłok zrobisz kiedy indziej. Skup się na zadaniu.
— Właśnie — rzekł Geralt, wbijając klingę prosto w rdzeń kręgowy stwora, zadając mu bezbolesną śmierć.
— Powtórzmy plan — dodał spokojnie Letho, udając, że sytuacja z mglakiem się nie wydarzyła.
— Eskel i Lambert popłyną na Skelige — zaczął Vesemir — Odnajdą tam Codringhera i Coëna, wiedźminów ze szkoły niedźwiedzia i gryfa, którzy uciekli od wojny i zaczęli normalne życie.
— Triss, Keira i Letho jadą do Temerii — kontynuował Geralt — Znajdziecie Jaskra, który pomoże wam w zebraniu sojuszników.
— Zapomnij — oburzyła się rudowłosa czarodziejka, robiąc krok w stronę wiedźmina — Nigdzie nie jadę z królobójcą.
— Mnie też to się nie podoba, lecz mam pewną sprawę do króla Bussiego.
— Ty? — zdziwił się Eskel — I syn Foltesta? Ciekawe, o co chodzi.
— To już nie nasza sprawa — ucięła Yen — Jedziecie razem. Vesemir zawraca do Kear Morhen i przygotowuje twierdzę na nasze przybycie. Wszystko jest wyjaśnione w liście.
— Jasna sprawa — odparł wiedźmin i przewracając oczami, dodał — A gdzie magiczne proszę?
— Poproszę — wyjąkała czarodziejka, powstrzymując się od komentarzy.
— Natomiast ja — kończył Geralt, przerywając Lambertowi, który szykował się do riposty — Odwiedzę Redanię i Aedirn. Tamtejsze władze wiszą mi przysługę.
— Nic z tego! — wrzasnęła Yennefer i kładąc rękę na barku wiedźmina, zniknęła z nim w blasku pomarańczowych świateł.
Nikt nie zdążył nawet pisnąć, gdy kobieta i mężczyzna zostali pochłonięci przez jasny portal.
Przełykając ślinę, wszyscy pojechali w swoją stronę.
Komentarze (4)
Znalazłam kilka brakujących polskich znaków i przecinków, ale nie ma sensu wypisywać :)
pozdrawiam :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania