Poprzednie częściDemoniczna Aureola Rozdział 1

Demoniczna Aureola, Rozdział 2, cz. 2

Zeszłam do kuchni i sięgnęłam do szafki po szklankę. Nalałam soku pomarańczowego i wypiłam jednym haustem, dopiero teraz poczułam, jak bardzo chce mi się pić i jak boli zaschnięte gardło. Moja wyobraźnia stanowczo przesadziła karmiąc mnie takimi snami, przez które miałam być rozbita cały dzień.

Zrobiłam sobie kanapkę z sałatą i pomidorem, przyprawiając mocno pieprzem. Usiadłam na krześle i wyciągnęłam książkę. Drzwi otwarły się i do pomieszczenia wszedł ojciec przeciągając się leniwie.

- Dzień dobry, bestyjko. - Pocałował mnie w czoło. Uśmiechnęłam się do niego czule.

- Dzień dobry, tatuś. Chcesz coś do picia?

- Kawę. Mocną, czarną, stawiającą na nogi. - Westchnął chowając twarz w dłoniach. Ziewnął głośno.

Napełniłam ekspres do kawy i ustawiłam program na espresso.

- Zła noc? - Zerknęłam na niego przez ramię wyciągając filiżankę.

- I to jak, pół nocy nie zmrużyłem oka, a jak już mi się udało, to musiałem wstać. - Przecierał oczy.

Filiżanka napełniła się, a kuchnia zapachniała aromatem świeżo zaparzonej kawy.

- To postawi Cię na nogi. - Pocałowałam go w czubek głowy i usiadłam zabierając się za posiłek.

- Jesteś nieoceniona, wiesz? - Uśmiechnął się pogodnie. - Co ja bym bez Ciebie zrobił?

Zaśmiałam się, a moje policzki oblał rumieniec.

- Pewnie zmusiłbyś mamę, żeby wstała i Ci zrobiła.

- Wiesz, że jak mama ma wolny dzień, to nic nie jest wstanie dobudzić jej przed dziesiątą. Ani pożar, ani żaden kataklizm. - Przewrócił oczami.

- Ray ma to po niej. - Spojrzałam skonsternowana. - Właśnie! Gdzie on jest? Nie zaśpi?

- Nie, dzisiaj mają na popołudnie. - Odparł spokojnie. - Nie tęsknisz za lekcjami z tatusiem?

Teraz to ja przewróciłam oczami.

- Nie, dobrze mi wiedząc, że jestem anonimowa. - Wyszczerzyłam zęby.

Uniósł brwi i przekrzywił głowę.

- Ach tak? - Prychnął. - Źle Cię uczę?

- Nie, jesteś czasami bardziej wymagający niż dla innych uczniów. Ale w tej nowej szkole jest... Inaczej.

Pominę wątek, że spotkałam pewnego nieziemsko przystojnego chłopaka, którego dotyk przeszywał moje ciało docierając do najgłębszych zakamarków duszy.

- Inaczej dobrze czy inaczej źle? - Dopytywał.

- Inaczej dobrze. - Uśmiechnęłam się. - Nie sądziłam, że ludzie są tacy fascynujący. Niby jesteśmy identyczni, ale jednak różnice są ogromne. Bywają zabawni i okrutni zarazem. - Westchnęłam opierając twarz na ręce. - Kiedy ktoś nie wpasowuje się do ich stylu, potrafią bez ogródek wyśmiewać się z niego i poniżać.

- No wiesz, kiedy się wkurzą nie rzucają w Ciebie ogniem. - Zaśmiał się.

- Myślą zupełnie inaczej, dla nich wszystko jest albo czarne albo białe.

- Używają znacznie mniej czynności mózgowej, niż my i przez to nie są wstanie zrozumieć tak wiele. Wyróżniasz się w tej szkole.

- Nie. Staram się przechwytywać ich zachowania i być taka, jak oni. Mam naprawdę fajną klasę i dobrze dogaduję się z Sue. - Uśmiecham się.

Ojciec patrzy na mnie przenikliwie.

- Ta Sue... - Wydusza w końcu. - Jaka jest?

- Sympatyczna, trochę infantylna, ale będąc z nią czuję się całkowicie normalna.

- A teraz jesteś nienormalna? - Prycha przewracając oczami.

- Nie przewracaj oczami, bo to nie ładne. - Uśmiecham się tryumfalnie i dodaję. - Nie zmieniłabym swojego życia za nic, tatuś. Po prostu fajnie jest poczuć się kimś innym, kimś, kto nie jest otoczony darami.

- Teraz tak mało Cię widuję.

Uśmiechnął się blado i wziął łyk kawy. Zamknął oczy i powąchał pobudzający aromat.

- Przyzwyczajaj się, jak wyjdę za mąż, będziesz widział mnie jeszcze rzadziej. - Zaśmiałam się, a ojciec zgromił mnie wzrokiem.

- Żadnych mężów, co najmniej do setki! - Warknął.

- Chcesz mi dać szlaban do stu lat? - Skrzywiłam się. - Za co?

- Za to, że bardzo Cię kocham, córciu!

Zaczęliśmy się śmiać, a całe zmęczenie i nieprzyjemny sen odszedł w niepamięć.

Do kuchni wszedł zaspany Ray patrząc na nas skrzywiony i ręką zasłonił otwarte w ziewnięciu usta.

- Hej. - Rzucił przeciągle i skierował się od razu do lodówki.

- A może Ci herbatę zrobić? - Spytałam.

- No właśnie, synek. Nie od razu zimne pijesz, organizm trzeba rozgrzać. - Ojciec wpatrywał się w niego z troską.

Usiadł na krześle i przecierał zaspane oczy.

- Jaki ja miałem ciężki sen dzisiaj. - westchnął. A ojciec wyprostował się i wpatrywał z ciekawością. - Najpierw mi się śniła jakaś polana, która nagle zmieniła się w pobojowisko, a później jakiś łysy wielki facet stojący na czele armii. - Po tych słowach ojciec wyraźnie się spiął, a krew z policzków mu odpłynęła.

- Za dużo filmów, Ray. - Prychnęłam.

- A Tobie co się śniło, Ness? - Odparował. - Twój ukochany?

Palnął i otworzył szeroko oczy zdając sobie sprawę z tego, co powiedział. Skrzywił się przepraszająco i zacisnął usta w cienką linię. Woda zagotowała się, więc wstałam pospiesznie i zalałam herbatę.

- Ukochany? - Ojciec patrzył to na mnie to na brata.

- Pan Rochester. - Jęknął starając się naprawić sytuację.

- No tak. - Ojciec wydawał się być skonsternowany. - Muszę iść, kocham was. Do wieczora!

Wyszedł szybko z kuchni zostawiając nas w zdziwieniu.

- Co mu się stało? - Zapytałam nadal poruszona jego zachowaniem.

- Nie mam pojęcia, ale wydaje mi się, że stary zwariował. - Zaśmiał się łagodnie.

- Mi się śniło coś podobnego. - Zniżyłam głos i zbliżyłam się do niego. - Dotknęłam ręki tego chłopaka i cała plaża w Walii zamieniła się w wielkie pole bitwy.

- Może to coś znaczy?

Z konsternacji wyrwał nas dźwięk mojego telefonu informujący o smsie. Wyciągnęłam go z torby. To od Jonathana,moje serce mocniej zabiło a policzki oblał rumieniec.

"Do zobaczenia... Za parę chwil. J."

- To od niego? - Ray patrzył na telefon.

- Tak. - Odpowiedziałam niepewnie. - Muszę się zbierać do szkoły.

- Ness! - Krzyknął.

Zatrzymałam się w połowie drogi i odwróciłam w jego stronę.

- Miłego dnia. - Uśmiechnął się.

- Miłego dnia. - Odparłam i pobiegłam do samochodu.

 

Przez całą drogę do szkoły czułam dziwny niepokój promieniujący wzdłuż całego ciała. W rozluźnieniu nie pomagał nawet piękny głos Ellie Goulding płynący z samochodowych głośników. Rozsądek z podświadomością tym razem przyznawały sobie rację w dosadnym krytykowaniu mojego zachowania i zgodnie informowały o konsekwencjach mojego postępowania. A raczej o reakcji rodziny, która gotowa będzie zamknąć mnie w jednym z podziemnych lochów piwnic posiadłości.

Zaparkowałam samochód i weszłam do szkoły. Sue czekała na mnie w głównym holu, zobaczywszy mnie od razu do mnie podbiegła.

- Cześć, Ness!

- Cześć, Sue. - Uśmiechnęłam się. - Co się stało? Jesteś taka podekscytowana.

- Zgadnij, kto mnie zaprosił na imprezę szkolną.

Imprezę szkolną? Dlaczego nic o tym nie wiem.

- Na jaką imprezę? - Skrzywiłam się. - Ale mów, kto!

- Jamie! - Pisnęła.

- No to moje gratulacje! - Przytuliłam ją. - W końcu się odważył. Mówiłam Ci, że ewidentnie mu się podobasz.

Nie wspomniałam o czytaniu mu w myślach, kiedy na nią patrzył,jak na kąsek do schrupania.

- Nie sądziłam, że mówisz poważnie. - Zarumieniła się.

- Dlaczego miałabym kłamać? - Prychnęłam.

- On jest zbyt przystojny dla mnie. - W jej oczach pojawiło się zakłopotanie.

- Sue! - Zganiłam ją. - Co Ty wygadujesz? Jesteś śliczna, brakuje Ci jedynie pewności siebie.

- Naprawdę? - Jej policzki były niemal purpurowe.

- Oczywiście. Ale nad tym popracujemy. - Zaśmiałam się.

Odwróciłam się gwałtownie i wpadłam na Jonathana. Otwarłam szeroko oczy, a język ugrzązł mi w gardle i nie mogłam wydusić z siebie słowa.

- Cześć. - Spojrzał na Sue i na mnie.

- Cześć. - Odparła zarumieniona i spuściła szybko wzrok. - Ness, czekam na Ciebie przy sali.

- Dobrze. - Aparat mowy wreszcie zaczął działaś. Spojrzałam na chłopaka. - Hej.

Sue poszła szybko na górę, a my zostaliśmy sami. Dookoła uczniowie przechodzili robiąc szum.

- Nie ładnie nie odpisywać na smsy. - Spojrzał z wyrzutem.

- Przepraszam, Panie Apodyktyczny. - Prychnęłam, a niesforny rumieniec ujawnił moje zawstydzenie.

Uśmiechnął się łagodnie.

- Przeprosiny przyjęte, Panno Ciągle Się Rumienię. - Odparował.

- Co masz pierwsze? - Zapytałam.

- Serio? - Zaśmiał się. - Będziemy rozmawiać o lekcjach?

- No... Chyba tak. - Bawiłam się rękoma chcąc nieporadnie ukryć zdenerwowanie. - A o czym innym byś chciał?

- Może na początek zaproponuję Ci wspólne wagary. Z daleka widać, że jesteś zbyt pilna.

- Nie chodzę na wagary, więc odpowiedź będzie negatywna. - Powiedziałam tonem bardziej obrażonym, niż zamierzałam.

- Propozycja nie podlega dyskusji. - Puścił mi oczko. Chwycił mnie mocno za ramię i ciągnął w stronę wyjścia. Wyrwałam się i nie wiedząc czemu szłam posłusznie za nim.

- Propozycja, która nie podlega dyskusji przestaje być propozycją i staje się natręctwem. - Prychnęłam.

- A więc jestem natrętem. - Otwarł przede mną drzwi i gestem dłoni przepuścił mnie. - Panie przodem.

- Dziękuję.

Niechętnie opuściłam szkołę szukając w oknie twarzy Sue. Zauważyłam ją na drugim piętrze, patrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami, z których można było wyczytać "Idziesz na wagary?". Skinieniem głowy odpowiedziałam na jej pytanie i pomachałam idąc dalej w kierunku parkingu.

- Jestem ciekawa, jak chcesz jechać razem. - Prychnęłam przewracając oczami wiedząc, że tego nie zauważy.

- No cóż, problem rozwiązał się sam. - Uśmiechnął się łobuzersko. - Tak się szczęśliwie złożyło, że dziś rano mój samochód się popsuł i musiałem jechać autobusem.

Nie uwierzyłam mu. Otwarłam szeroko usta chcąc coś powiedzieć, ale szybko je zamknęłam. Dobrze wiedziałam, że zaplanował to już z samego rana, a jego samochód z pewnością cały i działający czekał na niego w garażu. Rzuciłam mu kluczyki, złapał zręcznie, a jego oczy rozbłysnęły, jak dziecku, które dostało wymarzony prezent.

- Dajesz mi poprowadzić? - Niemalże pisnął.

- Nie, chciałam Cię nimi zabić i wrócić do szkoły. - Zmrużyłam oczy.

- Czy Ty się ze mnie śmiejesz? - Uśmiechnął się sarkastycznie i przechylił głowę krzyżując ręce na piersi.

- No, jeszcze zacznij tupać nóżką. A teraz z łaski swojej otwórz drzwi, zanim ktoś nas zauważy.

- Czyżbyś bała się, że ktoś na nas doniesie? - Prychnął i posłusznie nacisnął guzik otwierający drzwi. - Proszę bardzo, Pani.

Zaśmiałam się kręcąc głową. Był tak uroczy w swoich docinkach, że nie mogłam się na niego gniewać. Lubiłam go coraz bardziej z każdym wypowiedzianym słowem. A moja wściekła podświadomość chodziła po mojej głowie z transparentem "Niebezpieczeństwo".

 

Zaparkował na bocznej, kamiennej drodze. Po obu jej stronach rozciągał się szpaler z Klonów Zwyczajnych, których liście tworzyły kontrast z ciemnym brązem runa.

- Zaparkowałeś właśnie tutaj, żeby mnie zabić, zakopać i wziąć mój samochód? - Wyszczerzyłam zęby.

Przewrócił oczami i westchnął zrezygnowany.

- Ależ ma Pani o mnie złe zdanie. Nie chcę Cię zabić, ani wziąć Twój samochód. Na razie mój jest całkiem sp... - Kaszlnął. A ja się zaśmiałam. - Będzie sprawny, jak go naprawią.

- Więc?

- Czy Ty musisz wszystko wiedzieć, Ness? - Pokręcił głową. Wskazał na wydeptaną dróżkę. - Idąc tamtędy dojdziemy do przepięknego stawu w samym środku lasu. Idealne miejsce na randkę.

- Na randkę? - Otwarłam szeroko oczy.

- A nie można połączyć tych dwóch rzeczy? Wagary i randka.

- To restauracje i kwiaty wyszły z mody? - Prychnęłam.

Uśmiechnął się cwaniacko i zdjął z ramienia torbę. Zajrzałam do środka, koc, pojemniki z kanapkami i coś zapakowanego w szary papier. Spojrzałam na niego pełnymi zdziwienia oczami.

- Planowałeś to! - Pisnęłam.

- W szkole nie mamy czasu porozmawiać spokojnie. - Puścił mi oczko.

Ruszyliśmy przed siebie, a moja podświadomość szalała. Wyglądem teraz przypominała wściekłego byka szykującego się do skoku na matadora. Z nosa leciał biały dym, jak w kreskówce.

Byłam jednocześnie podekscytowana i zła na siebie, że pozwalam tej znajomości się rozwijać. Wiedziałam, że robię źle, ale brnęłam w to, jak ćma, która zaczarowana leci w stronę ognia wiedząc, że jeśli będzie zbyt blisko spłonie. Jednak to całe zagrożenie bladło w porównaniu z jego błyskiem w niebieskich, niesamowicie przyciągających oczach.

Zerkałam na niego z podziwem, a moje ciało ogarnęły stada motyli wijąc się i sprawiając przyjemny ból.

 

Jonathan rozłożył brązowy koc z białymi wzorami kwiatów, na moje oko to były róże. Na mim postawił plastikowy pojemnik z kanapkami i dwie puszki Pepsi. Spojrzałam na niego rozbawiona, całkowicie urzeczona jego troską. Usiadłam na kocu i podparłam się na łokciach.

- No, no! - Kiwnęłam głową. - Dobra robota.

- Uff! - Otarł teatralnie pot z czoła. - Cieszę się, że chociaż raz udało mi się zaspokoić Twoje potrzeby.

Nie wiem dlaczego, ale zrobiłam się niemal purpurowa na twarzy. Jego słowa, choć nie miały drugiego dna przepełnione były.. Właśnie, czym? Seksualnym napięciem i nie miałam pojęcia jak bardzo może to być peszące.

Przy nim czułam się tak wyjątkowo, choć musiałam tłumić swoje moce. Nie mógł dowiedzieć się o mnie niczego, ponieważ żyliśmy w ukryciu. W ukrytej przed wścibskim wzrokiem ludzi posiadłości oddawaliśmy się nauce, jak kontrolować swoje dary.

- Lubię tu przychodzić, kiedy mam kiepski dzień. - Westchnął patrząc na wodę.

- Jest tutaj bardzo spokojnie, można pomyśleć. - Odparłam zgadzając się z nim. I zrozumiałam, że bardzo pragnę dowiedzieć się, co mu sprawia przykrość.

- Z nikim tu jeszcze nie byłem, chociaż wiem, że to znane miejsce. - Uśmiechnął się blado.

- To była Twoja samotnia?

- Tak, Ness. Znalazłem je, kiedy moi rodzice się rozwodzili, potrzebowałem spokoju i czasu do przemyśleń, a nie chciałem ich obarczać swoimi humorami. Więc przychodziłem tutaj po szkole i godzinami wpatrywałem się, jak wiatr gładzi powierzchnię wody, szumu liści i ćwierkania ptaków. Chyba tylko dzięki temu nie zwariowałem ani nie zacząłem sprawiać kłopotów.

Poczułam ukłucie w brzuchu. Zrobiło mi się go naprawdę żal. Musiał dużo przejść.

- Kiedy się rozwiedli?

- Dwa lata temu, ogłosili to po moich szesnastych urodzinach. - Skrzywił się, jakby zjadł coś niedobrego. - Nigdy nie obarczali mnie swoimi problemami, nigdy nie kłócili się przy mnie, dlatego nie mogłem zrozumieć, dlaczego się rozwodzą. Teraz mój ojciec ma nową rodzinę, a mój ojczym jest całkiem w porządku.

- Przykro mi. - Szepnęłam i bezwolnie dotknęłam jego ramienia. Wzdrygnął pod moim dotykiem, a ja znów poczułam przyjemny prąd przechodzący przez moje ciało i dotykający mojej duszy.

- To stare dzieje. - Uśmiechnął się patrząc mi głęboko w oczy. Zarumieniłam się. - Zabrzmi to głupio, jak powiem, że uwielbiam patrzeć, jak się rumienisz?

- Eee... - Otworzyłam szeroko oczy zbita z pantałyku. - Chyba nie. Uznam to za komplement i podziękuję.

- Otwierając się przed Tobą liczyłem, że i Ty to zrobisz, ale widzę, że jesteś bardzo skryta. - Uśmiechnął się. - Zjedz coś. Na pewno jesteś głodna.

- Jadłam przed wyjściem, ale spróbuję. Nie otruję się? - Udałam przerażenie, a on zaśmiał się promiennie. To piękny dźwięk, dzięki któremu moje serce przyspieszyło.

- Bardzo zabawne. - Prychnął. - To tylko chleb orkiszowy, sałata i ogórek.

- Też jesteś wegetarianinem? - Uśmiechnęłam się.

- Nie, ale z tajnych źródeł wiem, że Ty jesteś. Dla mnie normalna kanapka. - Zaśmiał się pokazując plasterek szynki.

- Sue Ci powiedziała? - Ugryzłam kanapkę. Pyszna!

- Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ musiałbym Cię zabić, a chociaż sceneria jest bardzo ku temu sprzyjająca, to bardzo by mi Ciebie brakowało. - Szepnął tak zmysłowo, że moje ciało momentalnie odpowiedziało na to kuszenie. Przygryzłam wargę. - Widzę, że ten sposób mówienia bardzo na Ciebie działa.

- Jonathanie, powinieneś zejść troszkę z poziomu swojego ego, ponieważ upadek może Cię bardzo boleć. - Zarumieniłam się.

- Twój sarkazm też lubię. - Zaśmiał się.

Mimo, że nie byłam głodna zjadłam wszystkie kanapki, by sprawić przyjemność Jonathanowi. Starał się szykując je, więc to była jedyna forma podziękowania, jaką mogłam mu ofiarować. Czułam się tak pełna i zmęczona.

Usłyszałam dźwięk smsa, wyciągnęłam szybko telefon z torby. Cztery nieodebrane wiadomości od taty. Ciśnienie podeszło mi do głowy, a serce biło tak mocno, omal nie rozrywając klatki.

"Jestem w domu. Musimy porozmawiać. Kocham Cię. Tata."

Wysłano dwie godziny temu, musiałam nie słyszeć w samochodzie.

"Kochanie, jak będziesz mogła to przyjedź jak najszybciej do domu."

"Córeczko??? Tata"

I ostatni, który przyszedł przed chwilą.

"Daj znać, czy nic Ci nie jest inaczej złamię obietnicę i wejdę do Twojej głowy! Martwię się! Tata".

Odpisałam mu szybko w strachu, by nie odczytał moich myśli.

"Przepraszam, tatuś. Nie słyszałam telefonu, bo wyciszyłam. Jestem w bibliotece, ale niedługo będę w domu. Ja Ciebie też kocham. Możesz odetchnąć i trzymać się swojej obietnicy. Ness".

- Co się dzieje? Jesteś blada. - Dotknął mojego policzka, a ja poddałam się przyjemnemu uczuciu, jakie sprawił mi jego dotyk.

- Muszę wracać do domu, mój tata się niepokoi. - Szepnęłam. - Odwiozę Cię do domu.

- Szkoda. - Westchnął. - Ale rozumiem, jeszcze jesteś niepełnoletnia. Nie chcę, żeby mi policja wleciała na chatę.

Policja to naprawdę najmniejsze zło, pomyślałam od razu. Na chatę mógł mu wlecieć mój ojciec albo co gorsza Azazel. I nawet Ariel by mu nie pomógł!

 

Przyjechałam do domu po dwudziestu minutach. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę osiemnastą. Cóż, przynajmniej uwierzy, że zasiedziałam się w bibliotece. Jeśli chodzi o książki, jego też pochłaniają tak bardzo, że traci poczucie czasu. Mam nadzieję, że nie będzie mnie za bardzo wypytywał, co dokładnie robiłam. Mój ojciec bywał czasami nadopiekuńczy, a jego rodzicielska miłość bywała za bardzo przytłaczająca.

Weszłam do domu rozglądając się dookoła, z salonu dochodziły zdenerwowane głosy.

Na skraju stołu siedział Azazel, a po drugiej stronie ojciec, po jego prawej mama, Ray i Ariel, a po drugiej Mistiq, Rafael, Fanuel i Jane.

- Co się stało? - Wszyscy odwrócili się w moją stronę.

- No wreszcie jesteś! - Prychnął Ray.

- Ness, miło Cię znów widzieć. - Fanuel wpatrywał się we mnie, a ja zarumieniłam się.

- Mi też jest miło, Fanu.

- Nie czas na uprzejmości! - Syknął Azazel, ale uspokoił się od razu, gdy Jane dotknęła jego dłoni.

- Ness. - Ojciec wziął moje dłonie w swoje i spojrzał troskliwie. - Zebraliśmy się tutaj, bo istnieje pewne zagrożenie.

- Jakie? - Otwarłam szeroko oczy.

- Pamiętasz dzisiejszą rozmowę o śnie? - Zaczęła gładko mama.

Kiwnęłam potakująco głową. Zebranie rodzinne z powodu snu mojego brata?! Ja rozumiem, że Nadnaturalni są lekko przewrażliwieni, ale żeby aż tak? Ja też mam koszmary, każdy je ma.

- Możliwe, że Agares znów chce zaatakować. Nie udało mu się ze mną, więc próbuje wtargnąć do waszych myśli. - Jane spojrzała na mnie i skrzywiła głowę. - Czy Tobie śni się coś niepokojącego?

Zaschło mi w gardle na wspomnienie tego snu, ale nie mogłam o nim powiedzieć. Jonathan odgrywał w nim kluczową rolę, a nie chciałam, by się o tym dowiedzieli.

- Nie. - Skłamałam.

- Na pewno, Nessie? - Ariel spojrzał na mnie pełnym troski wzrokiem. Azazel natomiast nie przestawał mrużyć oczu.

- Tak, na pewno. Może Ray miał po prostu koszmar? - Westchnęłam.

- Nie, skarbie. - Ojciec zaśmiał się smutno. - Za dużo szczegółów się zgadza.

- Ja również miewałam sny o końcu, w którym dokładnie wszystko czułam. - Odparła Jane.

- Jakie to były sny?

- Na początku przyjemne, widziałam Azazela który wyciągał do mnie rękę, a później obraz się zmieniał. Wszędzie smród, spalone drzewa.

Zbladłam. Miałam taki sam sen! No, z jednym małym szczegółem.

- Dlatego musisz być czujna, Ness. - Wtrącił Fanuel. - Będę odwoził i przywoził ze szkoły.

- Co?! - Krzyknęłam. - Nie!

- Ness, to konieczne. - Ojciec westchnął ciężko i obdarzył przepraszającym spojrzeniem. - Dobrze to wiesz.

- Tak. - Skapitulowałam. Jeśli chodzi o ostrożność nigdy z nimi nie wygram, a nie chciałabym, żeby Azazel nabrał podejrzeń, a ojciec wchodził mi do głowy. Nie zniosłabym ciągłego panowania nad myślami, tym bardziej, że coraz częściej myślę o Jonathanie.

Po omówieniu wszystkich środków ostrożności i całej historii Agaresa wreszcie atmosfera rozluźniła się na tyle, żebyśmy mogli coś zjeść. Ariel skinieniem ręki sprawił, że na stole pojawiło się pełno kanapek i herbat w gustownych, kryształowych szklankach.

Po zebraniu wszyscy goście rozpłynęli się w powietrzu zaraz po czułym pożegnaniu. Wreszcie mogłam iść do pokoju, gdzie nikt nie miał rozpracowywać moich gestów i słów. Mogłam się w końcu rumienić ile zdołałam bez skrępowania przez czujne oko Azazela. Mój dziadek, jak nikt inny potrafił rozgryźć kłamstwo tylko patrząc na jakiegoś człowieka.

Otworzyłam szeroko okno wpuszczając do wnętrza chłodne, wieczorne powietrze. Z oddali dochodził stłumiona muzyka świerszczy, a delikatny wiatr muskał korony drzew, by utworzyć wspaniały, niepowtarzalny akompaniament do dźwięków przyrody. Sierp wczesnego księżyca wpadał przez szyby tworząc w pokoju naturalne oświetlenie. Całość była tak odprężająca, że mogłam w spokoju zająć się rozmyślaniami.

Najbardziej niepokoiły mnie moje uczucia do Jonathana. Nawet, jako nastolatka, która ma prawo zakochać się bez pamięci w nieznajomym chłopaku, wydało się to stosunkowo nie na miejscu. Znam go od niecałych dwóch tygodni, choć to słowo zbyt szumnie użyte. Tak naprawdę okazję porozmawiać mieliśmy dopiero dzisiaj. Na wspomnienie jego dłoni dotykającej mojego policzka chmara motyli zaczęła kręcić się po ciele, a krew uderzała przyjemnie w każde zakończenie. Czy to normalne? Nie mam pojęcia, a nie mogę nikogo zapytać o radę. Sue z pewnością doradziłaby mi coś z punktu widzenia ludzi, ale czy to odnosi się także do istot nadnaturalnych? Ray byłby wściekły, tata zabiłby z pewnością Jonathana, a mnie wepchnął do lochu, mama pochłonięta jest pracą, a Ariel na tysiąc procent doradziłby mi szczerą rozmowę ze Stwórcą. Azazel... Azazela i Jane w ogóle pod uwagę nie biorę!

Z przemyśleń wybudził mnie dźwięk komunikatora we włączonym komputerze. Podeszłam do biurka i wzięłam urządzenie, po czym usiadłam na łóżku i sprawdziłam nadawcę.

Moje ciało przebiegł przyjemny, niemal rozkoszny dreszcz. Jonathan! Uśmiech sam pojawił mi się na twarzy.

"Dobry wieczór. Mam nadzieję, że spędziłaś dzień równie przyjemnie, jak ja. Szkoda, że tak szybko uciekłaś... Odwożąc mnie przy okazji do domu. Dziękuję."

Od razu wzięłam się za odpisywanie.

"Dobry wieczór, Panie Wyrozumiały. Owszem, dzisiejszy dzień spędziłam bardzo miło. Nie sądziłam, że chodzenie na wagary okaże się takim przyjemnym doświadczeniem. Jutro czas wracać do szarej rzeczywistości, więc radziłabym Ci iść spać. Również dziękuję za ten dzień i za zaufanie, jakim mnie obdarzyłeś."

Szara rzeczywistość... Faktycznie, miała okazać się szara. Mój nadopiekuńczy tata zadecydował, że Fanuel będzie odwoził mnie do szkoły. Cieszę się, że wygląda na co najmniej dwadzieścia pięć lat, bo z całą pewnością Ojciec byłby gotów zapisać go do szkoły i co najgorsze, do mojej klasy.

"Żartujesz? Kto kogo obdarzył większym zaufaniem? Ja jedynie opowiedziałem Ci co nie co o mnie, Ty natomiast musiałaś walczyć ze swoimi przypuszczeniami, jakobym miał Cię zabić, zakopać i odebrać Twój samochód"

Zaśmiałam się do komputera i przygryzał wargę. Dobry humor nie opuszczał go nawet o jedenastej. Wystukałam szybko odpowiedź.

"Znam wiele technik samoobrony. Nie dałbyś mi rady"

Czekałam na odpowiedź w nadziei, że zrozumie mój żart. Nie jestem w tym dobra, Nadnaturalni mają bardzo małe poczucie humoru.

"Czyżbyś stawiała mi wyzwanie, Ness? W porządku!"

Odetchnęłam z ulgą widząc, że zrozumiał. I znów przygryzłam wargę przejeżdżając palcem po policzku.

Kolejny raz dźwięk komunikatora poinformował o nadchodzącej wiadomości. Kliknęłam w link. Strona przeskoczyła na You Tube, by po chwili z głośników popłynęła spokojna, smutna melodia fortepianu. Przeczytałam, kto jest autorem. Michael Ortega, a tytuł nosił "It's hard to say goodbye". Uśmiechnęłam się blado wsłuchując się w tą piękną muzykę.

"To czuję za każdym razem, kiedy mi uciekasz."

Spojrzałam na monitor i otwarłam szeroko oczy. Wzruszył mnie tym wyznaniem. Rumieniec oblał moje policzki, które zabarwiły się natychmiast na purpurowo.

"Do tej pory nie żegnałam się z Tobą na długo. Widujemy się codziennie."

Chciałam obrócić to wszystko w żart, by nie narobić sobie większych nadziei, niż miałam.

"Tylko w szkole. Po niej trudno Cię złapać."

"Jutro też się zobaczymy. A teraz idź spać."

"Apodyktyczna Ness. To nawet miłe połączenie. Masz rację, muszę się położyć. Dobrej nocy."

"Dobranoc."

Zamknęłam laptopa uśmiechając się do siebie. Moja podświadomość tupała nogą ze zmrużonymi oczami i założonymi rękami. Była wściekła i wcale się jej nie dziwię. Pomijając uczucie szczęścia, które teraz wypełniało mnie całkowicie, też byłam na siebie zła. Nie powinnam nigdy pozwolić na to, by złamać obietnicę złożoną ojcu.

 

Śniłam tym razem o polanie wypełnionej trawą z kontrastującymi gęsto makami. Ciepły wiatr muskał moje policzki, a szum oddalonych o kilkaset metrów drzew dochodził do moich uszu. Ktoś przytulił mnie od tyłu, odwróciłam się pospiesznie w jego kierunku. To był Jonathan, serce zaczęło bić mi szybko pompując krew do policzków, które zarumieniły się na kolor purpury.

- Ness. - Szepnął niskim głosem, tak zmysłowym, że dźwięk ten od razu trafił do mojego podbrzusza. - Moja słodka, niewinna Ness.

Odchyliłam głowę delektując się jego słowami, a on całował mnie delikatnie po szyi. Uczucie to było równie palące co przyjemne. Jego słodka woń docierała do mojego nosa.

- Pragniesz mnie. - Szepnął wprost do ucha uwodzicielsko. Moje ciało przebiegł dreszcz. Poczułam, ze uśmiecha się łagodnie.

- Tak. - Wydyszałam. - Bardzo Cię pragnę, Jonathanie.

Jednym, szybkim i zdecydowanym ruchem ściągnął ze mnie turkusową sukienkę, która opadła bezdźwięcznie na ziemię. Położył mnie na brązowym kocu z białym motywem kwiatów. Poczułam przyjemny ciężar jego ciała na sobie, by po chwili zatopił swoje usta w moich.

Jego dotyk był niesamowity, wypełniał całe moje jestestwo. Dotykałam jego ciała z zachłannością, oczarowana jego gładką skórą i umięśnioną sylwetką.

Otworzyłam oczy przepełniona pożądaniem. Nade mną nie było Jonathana, a wysoki, łysy mężczyzna majestatycznie wyginający usta w tryumfalnym uśmiechu. Wyglądał jak Bóg. Od razu go rozpoznałam. Agares! Serce mi się ścisnęło, jedyne, czego pragnęłam w tej chwili to obudzić się.

- Ness. - Szepnął. Jego głos był potężny, nad wyraz niski i stanowczy. - Nie możesz mi się oprzeć. Dam Ci wszystko, czego zapragniesz. Nikt tutaj nie rozumie, że tak bardzo potrzebujesz Jonathana, prawda? Jeśli pójdziesz za moim głosem będziesz mogła to mieć. Nie będziesz musiała się ukrywać, ani czuć winna.

- Nie. - Syknęłam mrużąc oczy. - Nigdzie z Tobą nie pójdę, Agares.

- W porządku. To musi być Twoja decyzja i zapewniam, że nadejdzie dzień, w którym sama mi się oddasz. Pomyśl tylko, jak długo będziesz wstanie ukrywać swoje uczucia? - Dotknął ogromną dłonią mojego policzka. Wzdrygnęłam się z niesmakiem. - To, co łączy Ciebie i Tego chłopca jest wyjątkowe, a Twoja rodzina nie jest wstanie tego zaakceptować.

- Nic o mnie nie wiesz. - Ryknęłam.

Zaśmiał się ironicznie i pokręcił głową.

- Wiem o Tobie więcej, niż Ci się wydaje. Jesteś naznaczona mrokiem, w końcu Twoja dusza sama odnajdzie swoją drogę. A ja będę czekał. Nie opuszczę Cię na krok, Vanesso.

Zatopił swoje wargi w moich w namiętnym pocałunku. Zrobiło mi się nie dobrze, chciałam się wyrwać, ale jego uścisk był zbyt mocny.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • NataliaO 25.04.2015
    Bardzo fajne gładkie dialogi. I ten podstęp przy samym końcu nie złe, co ja mówię świetnie opisane; 5:)
  • joana 25.04.2015
    Dziękuję, cieszę się, że Ci się podoba. ;) Mam nadzieję, że kolejne części nadal będą interesujące. ;) Pozdrawiam.
  • Angela 25.04.2015
    Bardzo podoba mi się jaki kontakt ma Nes z ojcem. Dialogi są świetne,
    a całe opowiadanie czyta się lekko, i z przyjemnościom : ) 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania