Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

FNAF: Formy życia - II - Zbugowana Gra.

„FNAF: Potrzebna Pomoc” okazała się grą wymagającą pod względem rozgrywki, chociaż nie tak jak poprzednie części cyklu. Tradycyjnie, aby poznać zawartą w niej historię, gracz musiał się postarać i odnaleźć przemyślnie ukryte wskazówki, przedmioty oraz wykonać kilka pozornie bezsensownych interakcji. Coleen uwielbiała to – tę grę w grze. To, że uciekając przed morderczymi animatronikami, kryjąc się przed nimi, broniąc na dziesiątki sposobów, musiała mieć oczy dookoła głowy i zwracać uwagę na każdy szczegół otoczenia. Mimo to, przejście „Potrzebnej Pomocy” nie zajęło jej dużo czasu. Ledwie dwa dni. Dwa dni, które mogła bez reszty poświęcić grze, bo – zgodnie z jej przewidywaniami – ze względu na falę upałów władze miasta odwołały zajęcia szkolne.

Odkrywając wszystkich sekrety „Potrzebnej Pomocy” zdobyła dwie nagrody. Pierwsza, czyli pakiet informacji na temat wydarzeń, które dały początek legendzie Fazbeara – wycinki prasowe, fragmenty raportów policyjnych, oświadczenia władz i wypowiedzi osób związanych ze sprawą – niezbyt ją interesowały. Druga, fabuła, i owszem. Ta nie była zbyt rozbudowana, jednak nie o to chodziło, aby była. Otóż historia zawarta w każdej z gier – zwykle niezbyt skomplikowana - stanowiła jedynie pojedynczy fragment złożonej układanki. Układanki, która na chwilę obecną zawierała tyle samo pytań, co odpowiedzi. Sama w sobie stanowiła zagadkę.

Siedząc w wirtualnej pizzerii, na wirtualnym krześle Coleen stukała wirtualnymi palcami w wirtualne kolano, obserwując krążącego wokół siebie, brązowego królika. Czy raczej ożywione, wirtualne przebranie brązowego królika. Albo zająca. Właściwie nie wiedziała. Wiedziała za to, że owo długouche coś ma na imię Glitchtrap i strasznie ją irytuje.

Odchyliła się na krześle, wracając myślami do początków serii „Pięć Nocy u Freddy’ego”, historii, jaką opowiadała. Miała nadzieję, że jak wszystko jeszcze raz przeanalizuje, jakoś zdoła upchnąć SWOJEGO Glitchtrapa w tym wszystkim.

Główny nurt fabuły poprzednich gier, a przynajmniej jego początek – fragment uznawany przez graczy za pewnik – malował się dość jasno. Otóż w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku żył sobie niejaki William Afton, szef ochrony Rodzinnej Restauracji Fredbeara, którego los pobłogosławił trójką dzieci: dwojgiem synów i córką. Młodszy z chłopców w wyniku niefortunnego wypadku zginął zgnieciony przez mechaniczne szczęki Fredbeara, a Afton obwinił za wszystko kierownictwo lokalu. W akcie zemsty, aby zniszczyć markę, zamordował pięcioro małoletnich klientów restauracji. Ciała czwórki z nich ukrył w animatronikach, które potem „ożyły” opętane przez duchy dzieci. Oczywiście i duch piątego dziecka nawiedził jednego z animatroników – humanoidalną Marionetkę o niepokojącej aparycji – jednak w nieco innych okolicznościach. Mało tego, tragicznie zmarły syn Aftona również skończył jako widmo - jego dusza uwięziona w mechanicznym ciele Fredbeara. Koniec końców podobny los spotkał samego mordercę. Otóż niegdysiejszy szef ochrony, gdy tylko zorientował się, że animatroniki zostały opętane przez jego ofiary, postanowił je zniszczyć. Zwabił roboty, jednego po drugim, w ustronne miejsce, a potem zdewastował. Na swoje nieszczęście nie przewidział, że tym samym tymczasowo uwolni z metalowych powłok rządne zemsty widma. Aby zmylić upiornych napastników, założył stary, sprężynowy kostium Springbonniego. Niestety – albo na szczęście, zależy z której strony na to spojrzeć – sprężynowe zatrzaski utrzymujące mieszczące się w przebraniu mechaniczne przyczepy puściły. Metalowy mechanizm zmiażdżył mężczyznę, a ten skonał na miejscu. Jego tkwiące w sprężynowym kostiumie ciało odnaleziono dopiero po latach. Precyzując, odnalazł je właściciel domu grozy Fazbear Fright, który z miejsca postanowił zrobić z nieszczęśnika główną atrakcję swego przybytku. Jednakże Afton, czy też Springtrap, jak nazwano opętanego przez niego animatronika, miał inne plany. Doprowadził do pożaru horrorowej atrakcji. Dom grozy spłonął wraz z pozostałościami nawiedzonych animatroników, a morderca zbiegł.

Potem… Cóż sprawy nieco się skomplikowały. Wydano grę - „FNAF: Sister Location” - która wprowadziła sporo niejasności do historii. Jej akcja toczyła się w tytułowej Siostrzanej Lokacji, Świecie Pizzy Circus Baby, gdzie oprócz kolejnych wariacji Freddy’ego, Foxy’ego i reszty kompanii prym wiodły ludzkie roboty – baletnica Ballora i mająca postać gigantycznej dziewczynki-pajacyka Circus Baby. Wedle teorii graczy – a przynajmniej ich większości – Circus Baby była skonstruowanym przez Williama Aftona robotem-zabójcą, stworzonym po to, aby porywać i zabijać dzieci. Morderczą maszyną, która w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności zabiła Elizabeth, córkę swego twórcy. Oczywiście – bo jakżeby inaczej - duch dziewczynki natychmiast opanował robota.

Teoretycznie wszystko do siebie pasowało, dlaczego więc uznano tę grę za „niezgodną”? Otóż Świat Pizzy Circus Baby – ten prawdziwy – został wybudowany w trzeciej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku, prawie pięćdziesiąt lat po śmierci Williama. Za swego życia Afton nie mógł nawet marzyć o technologii pozwalającej tworzyć maszyny podobne Ballorze, Baby i reszcie robotów tak zwanej Edycji Imprezowej. Mało tego. Córka prawdziwego Williama Aftona (opierając swe gry na autentycznych historiach, Fazbear Entertainment nie omieszkało „pożyczyć” danych osobowych dawnych pracowników) nazywała się Olivia, a nie Elizabeth. Dlatego też część fanów uznała tożsamości twórcy ludzkich robotów oraz duszy zasiedlającej jego dzieło za nieznane.

W każdym razie, według fabuły „Sister Location”, roboty zasiedlające Świat Pizzy Circus Baby zbiegły. Zrzuciły swe obudowy splatając się w jeden twór – Ennarda – który, używając ciała pracownika technicznego jako tymczasowego przebrania, opuścił lokal. O dziwo, pechowy pracownik nie zmarł. Chociaż miejsce jego wnętrzności zajęły elektroniczne układy, złożone z metalowych włókien mięśnie i przewody, zachował samoświadomość, zdolność logicznego myślenia, a nawet poruszania… Aczkolwiek to ostatnie dopiero, kiedy Ennard porzucił swe „przebranie”. Niestety nie można było go też nazwać w pełni żywym – jego ciało gniło, ulegając powolnemu rozpadowi. Bardziej pasowało do niego określenie „żywy trup”. Dziwne? Nawet bardzo. Jednak to nie jedyna niespodzianka zaserwowana przez „Sister Location”. Otóż rzeczony pracownik, a zarazem protagonista gry, nie był przypadkową osobą. Jego przeszłość w bliżej nieokreślony sposób łączyła się z Baby, czy raczej zasiedlającym robota duchem – Elizabeth. Mało tego zatrudnił się w Świecie Pizzy Circus Baby specjalnie po to, aby Elizabeth uwolnić.

Zwolennicy teorii, że Elizabeth to córka Aftona – tego z gry – obstawiali, że protagonistą-technikiem jest jej brat, Michael, najstarszy z rodzeństwa Afton, a ojcem oczywiście sam William Afton. Coleen miała nadzieję, że się mylą. Owszem, lubiła elementy fantastyczne FNAF’a jak żywe trupy i opętane animatroniki, ale nie znosiła, kiedy jakakolwiek opowieść nie zachowywała ciągu logicznego. Znowu niezgodność linii czasowej mocno ów ciąg zaburzała. Niestety kolejna część cyklu, zdawała się trzymać założeń teorii „Elizabeth Afton”. Szczęśliwie sama fabuła „FNAF: Symulator Pizzerii”, nie zawierała żadnych nieścisłości.

O czym opowiadała kolejna gra? O symulowanej pizzerii, jakkolwiek by to nie brzmiało. Lokalu, który tak naprawdę stanowił pułapkę nastawioną przez Henry’ego - założyciela sieci Pizzerii Freddy’ego Fazbeara - po to by zwabić i zniszczyć raz na zawsze nawiedzone animatroniki: Marionetkę, zbiegłą z Sister Location ekipę oraz Springtrapa… Czy raczej Scraptrapa – w wyniku pożaru Fazbear Fright wygląd zabójcy-animatronika tak bardzo się zmienił, że twórcy gry nadali mu nowe imię.

W każdym razie, plan Henry’ego się powiódł. Przy pomocy zarządcy pizzerii – prawdopodobnie Michaela Aftona – zwabił do lokalu wszystkie animatroniki, zamknął, a potem wszystko spalił. Uwięzione w robotach dusze dzieci zostały uwolnione, a William Afton wysłany prosto do piekła. Do dnia wydania „FNAF: Potrzebna Pomoc” wydawało się, że to koniec serii. Jednak Fazbear Entertainment po raz kolejny postanowiło zaskoczyć graczy… I przy okazji zarobić. Jak? Ożywiając Aftona oczywiście.

„Potrzebna Pomoc” wyróżniała się na tle cyklu. Poważnie naruszała trzecią ścianę, opisując siebie samą i to w sposób dosłowny oraz prawdziwy, a zarazem nieco ironiczny: jako grę wydaną przez Fazbear Entertainment. Produkcję stworzoną po to, aby zebrać wszystkie plotki o pizzeriach Freddy’ego, uczynić z nich rozrywkę, a potem zadać im kłam. Oczywiście ów opis był tylko dodatkiem do fabuły, jak przystało na serię FNAF, dość pokręconej. Otóż, według przedstawionej w grze historii, Fazbear Entertainment, aby uczynić rozgrywkę jak najbardziej realistyczną, przeskanowało pozostałości starych animatroników w tym Springtrapa-Scraptrapa. W efekcie dusza Williama Aftona trafiła do gry, przybierając postać Glitchtrapa. Antagonisty zamierzającego przejąć ciało gracza, aby uwolnić się z wirtualnego więzienia i powrócić do rzeczywistego świata jako człowiek z krwi i kości.

Teoretycznie wszystko się zgadzało, pasowało do siebie. Niestety tylko teoretycznie w przypadku Coleen czy raczej „jej” Glitchtrapa.

Dziewczyna przeszła grę bardzo dokładnie, zdobywając wszystkie bonusy, dodatkowe informacje i zakończenia, w tym to prawdziwe, dobre, ostateczne i nieodwracalne. Pokonała Glitchtrapa, więżąc go w formie niegroźnej, wirtualnej maskotki. Niestety ten po następnym uruchomieniu gry powrócił, chociaż nie powinien. W dodatku nie zachowywał się jak przedtem.

Niczego nie resetowała, dane gry pozostały nienaruszone, a zielonkawa, „cyfrowa” maskotka królika nadal leżała na wirtualnym panelu sterowania. Mimo tego Glitchtrap stał tuż przed nią. Już nie, tak jak było to przedtem, półprzeźroczysty i otoczony cyfrową poświatą, a „cielesny” i kolorowy. Mało tego. Nie sterczał w kącie, sztywno machając ręką – jak powinien – tylko swobodnie spacerował po wirtualnym pomieszczeniu, obserwując ją.

W pierwszym odruchu Coleen obstawiła najprawdopodobniejszą z opcji: błąd programu. Dlatego też usunęła zapisane stany gry, zrestartowała wszystko, co mogła i uruchomiła „Potrzebną Pomoc” ponownie. Niestety zyskała na tym tylko tyle, że teraz miała dwóch Glitchtrapów. Jednego „growego”, normalnego, łypiącego na nią z oddali oraz tego zbugowanego… Swobodnego.

Poirytowana przeszła po raz kolejny grę, aby sprawdzić, co się stanie, kiedy znowu pokona Glitchtrapa. Błąd się powieli i po wirtualnej restauracji zaczną chodzić dwa brązowe króliki? A może naprawi i wszystko wróci do normy?

Los postawił na trzecią z opcji: nic się nie zmieniło. Normalny Glitchtrap zachował się tak jak powinien i zmienił w zielonkawą maskotkę, a swobodny… Cóż, pozostał swobodny. Najpierw krążył bez większego celu, potem usiadł na jednym z wirtualnych, restauracyjnych krzesełek i wlepił w nią badawcze spojrzenie. Zupełnie jakby nie był ciągiem instrukcji przepuszczonych przez maszynę neurowirtualizującą, a czymś żywym.

Już NAPRAWDĘ zirytowana, zrobiła to, co zrobiłby prawie każdy gracz: wyłączyła grę i zaczęła przeglądać fora internetowe, szukając informacji o podobnych błędach. Niestety wyglądało na to, że była pierwszą osobą, której Glitchtrap się… Oswobodził. Z pośród setek tysięcy graczy padło właśnie na nią.

W końcu na jednym z forów opisała swój problem, jednak nie spodziewała się pozytywnej reakcji. Miała rację. Uznano, że kłamie, chcąc namieszać bądź skupić na sobie uwagę, zresztą nic dziwnego. Dlatego zdecydowała się zrobić coś, czego nigdy wcześniej nie robiła: kilkukrotnie transmitowała na żywo swoją grę, co – o dziwo – bardzo szybko przekonało fanów gry. Jak się potem dowiedziała, głównym powodem, dzięki któremu tak łatwo przekonała społeczność fanów „FNAF’a”, była jej nieudolność. Po pierwsze uznano, że kłamca przeprowadziłby transmisję w sposób o wiele bardziej profesjonalny. Po drugie, w trakcie jednej z transmisji zapomniała o wzmocnieniu firewalla, w skutek czego paru nadgorliwców włamało się jej do systemu, aby sprawdzić „czy czegoś nie kombinuje”. Oczywiście niczego nie znaleźli, o czym szybko poinformowali resztę.

Sporo fanów serii uznało, że swobodny Glitchtrap to wcale nie błąd, tylko ukryta w plikach gry wiadomość, stanowiąca kolejną wskazówkę, co do fabuły. Gry z serii „FNAF” słynęły z tego, że nie raz w ich kodzie pojawiały się wiadomości od twórców, linki do stron internetowych i łamigłówki. Mało tego, sporo części posiadało wewnątrz siebie pikselowe mini gierki dopowiadające sporo do fabuły. Dlatego też teoria, że swobodny Glitchtrap, to kolejna wskazówka, wydawała się jak najbardziej prawdopodobna. Nie przekonała jednak Coleen, która jakoś nie wierzyła, aby ewentualna wiadomość od Fazbear Entertainment była tak ostentacyjna i przypadkowa. W końcu we wszystkich poprzednich częściach „FNAF’a”, gracz musiał NAPRAWDĘ się wysilić, aby zdobyć dodatkowe wskazówki. Zwracać uwagę na szczegóły, klikać każdą możliwą do kliknięcia rzecz, sprawdzać wszystko dokładnie i po kilka razy… Ewentualnie przejrzeć dziesiątki stron kodu. Ona znów niczego takiego nie zrobiła. Przeszła „Potrzebną Pomoc” tak jak wszyscy. Dlaczego więc miałaby dostać jakąkolwiek wskazówkę? Odpowiedź na to mogła być tylko jedna – wydano kilka specjalnych egzemplarzy gry, a jeden trafił w jej ręce. Niezbyt uczciwe, prawda? Wynagradzać kilkoro przypadkowych graczy, pomijając resztę wiernych fanów serii. Bardzo niepodobne do dotychczasowej polityki Fazbear Entertainment.

Nieuczciwe… Wielu było tego samego zdania, nic więc dziwnego, że fandom „FNAF’a” szybko ogarnął pożar. Tysiące wściekłych graczy zaczęło domagać się od Fazbear Entertainment wyjaśnień. Pod naporem oskarżeń firma na dniach wydała oficjalne oświadczenie, oznajmiając, że swobodny Glitchtrap to nie żadna ukryta podpowiedź, a błąd gry. To powinno uciąć temat, jednak pytanie, dlaczego tylko jedna osoba spośród wszystkich graczy na całym świecie miała taki problem, wciąż stanowiło zagadkę… Zaś fani „FNAF’a” uwielbiali zagadki.

Wielu graczy, głównie fanatyków Legendy Fazbeara, prosiło Coleen, aby udostępniła im pliki gry do przejrzenia, upatrując się w nietypowym błędzie… Ukrytej wiadomości. Jednak tym razem nie dodanej przez Fazbear Entertainment, tylko cichcem przemyconej przez jednego z pracowników firmy. Osobę mającą wiele do powiedzenia na temat tego, co naprawdę zaszło ponad siedemdziesiąt lat temu w Pizzerii Freddy’ego Fazbeara. Sama Coleen podejrzewała, że jeżeli swobodny Glitchtrap istotnie został dodany do jej egzemplarza gry przez jakiegoś pracownika, to był to zwykły dowcip, a nie jakieś większe przesłanie.

Udostępnić pliki gry… Miała co do tego poważne obiekcje. Zawsze dbała o swoją prywatność, a ostatnimi czasy ta została poważnie naruszona. Pierwszy raz naruszyła ją sama, transmitując na żywo swoją rozgrywkę w „Potrzebną Pomoc”. Drugi raz złamali ją inni gracze, włamując się do jej komputera. Teraz znów proszono ją, aby oddała coś swojego do wglądu. Nie podobało jej się to. Owszem, pliki gry nie zawierały żadnych danych bezpośrednio o niej, ale… Cóż, miała naprawdę niewiele rzeczy, które uważała za swoje. W sensie, że tak naprawdę. Jedynie gry, komputer i pluszowego Freddy’ego. Oddanie jakiejkolwiek z nich chociaż na chwilę… Czułaby się z tym źle. Tak, jakby się czuła, gdyby brała kąpiel i ktoś nagle wtargnął do łazienki. Nie rozumiała tego, wiedziała, że to irracjonalne, jednak nie potrafiła nic na to poradzić.

Tak jak nie potrafiła nic poradzić na obsesję związaną ze zbugowanym Glitchtrapem. Powinna przyjąć do wiadomości, że to błąd gry i albo go zignorować, albo oddać grę do wymiany. Jednak, zamiast tego, raz po raz wracała do wirtualnej pizzerii, właściwie nie wiadomo po co. W końcu nie potrafiła samodzielnie naprawić błędu – o ile w ogóle było to możliwe – a gapienie się na wędrującego po wirtualnej restauracji królika czy też zająca nie miało większego sensu.

Mimo to kolejny raz była tu – w grze. Siedziała w wirtualnym świecie, na wirtualnym krześle, obserwując wirtualnego królika, który właśnie usiadł naprzeciw niej i – tak dla równowagi – obserwował ją.

Glitchtrap… ten kto go zaprojektował, naprawdę podwalił dobrą robotę. Wygląd cyfrowego królika idealnie oddawał znaczenie słowa „niepokojący”. Wyszczerzona w niemożliwie szerokim uśmiechu, królicza mordka o zadartym nosie, wysokie, łukowate brwi, długie rzęsy, wielkie, szeroko rozstawione oczy i lekki zez rozbieżny. Ten zez, ten uśmiech… Dzięki nim sprawiał wręcz psychopatyczne wrażenie, mimo teoretycznie sympatycznej aparycji. Znowu wielka, fioletowa muszka i pasująca do niej fioletowa kamizelka kojarzyły się z klaunami. Tymi z horrorów. Długie stopy i wyraźnie szycia, mające nadać mu oldskulowego wyglądu, tylko pogłębiały to wrażenie. Jednak najgorsze były te jego niemal ludzkie dłonie o długich, delikatnych palcach i to jak się poruszał. Sprężyście, płynnie, a jednocześnie nieco niezdarnie. Zdawać by się mogło, że wewnątrz ożywionego kostiumu naprawdę siedzi człowiek.

Przyjrzała się jego kamizelce. To niewiarygodne, jak dokładnie Fazbear Entertainment odwzorowało materiał. Owszem, znajdowała się w wirtualnym świecie, gdzie wszystko powinno zdawać się rzeczywiste, ale konsola NVR nie mogła osiągnąć tego samego co HNVR, a ludzie rzadko zwracali uwagę na detale. Dlatego na nich oszczędzano, nie chcąc przeciążyć możliwości generacyjnych urządzenia. Tymczasem ta kamizelka… Delikatny, ale wyrazisty połysk fioletowych włókien, ich barwa, to jak się zmieniała pod wpływem światła… Tak bardzo przypominała jedwab i to ten najlepszego gatunku, że aż miało się ochotę jej dotknąć.

Podświadomie wyciągnęła dłoń w kierunku królika i… Zawahała się. Nie wiedzieć czemu, nagle ogarnęła ją granicząca z lękiem niepewność. Wiedziała, że to, co ma przed sobą, nie jest prawdziwe, a jednak…

Opuściła rękę, spoglądając wirtualnej kukle prosto w pozbawione wyrazu, fioletowe ślepia.

- Naprawdę coraz częściej zastanawiam się, co ja tu robię – mruknęła. Wrażenie, że Glitchtrap słucha, rzeczywiście słucha, było naprawdę silne. – Czemu wracam. Może dlatego, że za cholerę nie potrafię rozwiązać problemów, tam na zewnątrz. Tutaj niby też mam problem nie do rozwiązania, ale… Cóż, mniej poważny. Taki, który nie kopnie mnie w dupę. To trochę pocieszające. Nie wiem czemu, ale jakoś tak jest.

Glitchtrap przechylił głowę na bok, nonszalancko zarzucając nogę na nogę. Odchylił się przy tym lekko do tyłu, splatając dłonie na podołku. Wyglądał jak psychoanalityk gotów do sesji z trudnym pacjentem.

Coleen wykrzywiła usta w koślawym uśmiechu.

- Cóż, pewnie się zastanawiasz, jakie problemy może mieć opływająca w zbytki smarkula z dobrego domu, prawda? Zapewniam cię, że ma… I to nie pryszcze, parę zbędnych kilogramów, chłopak czy tam jego brak.– Wirtualny królik przechylił się do przodu, zupełnie jakby zainteresowała go swoimi słowami. – Nie płaczę też po kątach, bo nikt mnie nie rozumie. Mało kto kogokolwiek rozumie i mało kto kogokolwiek obchodzi. Życie. Problemem jest to… Problemem jest to , że na tym zasranym świecie trafiają się rzeczy i sytuacje bardziej popieprzone niż fabuła całego FNAF’a razem wzięta. Rzeczy nie na twoje długie uszy.

Jak na zawołanie uszy wirtualnego królika poruszyły się niespokojnie, a w fioletowych oczach pojawił się błysk… Irytacji?

Coleen zamrugała. Musiało jej się przywidzieć.

- Niewiarygodne… - mruknęła pod nosem, unosząc wysoko brwi. – Jak na błąd gry, masz doskonałe programowanie. Wydajesz się niemal żywy. A może jesteś, co? Może naprawdę rozumiesz, co tu do ciebie mówię, hm…? – Przywołała konsolę sterującą i wywołała klawiaturę. – Proszę, jeżeli chcesz coś powiedzieć, to śmiało. Masz szansę. Co prawda Fazbear Entertainment nie dało ci głosu, ale chyba potrafisz pisać, co?

I wtedy to się stało. Nie, Glitchtrap nie nawiązał kontaktu, ale Coleen przez chwilę dostrzegła w nim niepewność. To dobrze znane sobie wahanie, czy wyjawić, że coś się wie, czy może udawać idiotę. Trwało to ledwie ułamek sekundy, ale było tak wyraźne…

Glitchtrap przekrzywił głowę, ale poza tym, nie ruszył się nawet o milimetr. Mimo to Coleen przeszył zimny dreszcz.

„Oj nie, to już przesada. Trzeba cię prześwietlić… I nawet wiem, kto to zrobi” – pomyślała, opuszczając grę.

***

Nie miał pojęcia, jak długo tkwił w tym piekle. Jednak wiedział jedno - żadna istota żywa nie powinna zostać skazana na podobny koszmar. Na bycie cyfrowym echem wędrującym od serwera do serwera, widzącym, lecz ślepym, słyszącym, lecz głuchym. Na egzystencję świadomości nie mogącej sprecyzować własnego ja, przeszywanej na wskroś informacjami, których nie może objąć umysłem ani zrozumieć. Na los przepływającego wzdłuż światłowodów i obwodów elektronicznych niemego wrzasku.

Jednak nawet w piekle można nauczyć się żyć, jeżeli jest się wystarczająco silnym, cierpliwym i zmotywowanym. Trwało to długo, owszem, a do tego nie było przyjemne, oj nie. Jednak w końcu, po niezliczonej ilości prób i porażek zaczął rozumieć otaczające go dane, całe morze danych i wyłapywać z nich potrzebne mu informacje. Z dnia na dzień poznawał coraz więcej sekretów swych oprawców. Hasła, loginy, plany budynków, brzydkie sekrety, trupy w szafie. Przede wszystkim jednak uczył się świata zewnętrznego, tak bardzo odmiennego, od tego, który zostawił. Tablety, smartfony, panele dotykowe, wirtualne rzeczywistości. Czysta abstrakcja, przynajmniej na początku. Swoją drogą to zabawne – „program” nie mający bladego pojęcia czym dokładnie jest urządzenie, przez które przepływa.

W końcu nauczył się jak podróżować w całym tym chaosie. Niestety jego ruchy ograniczały firewalle, programy wirusowe i przeróżne, wewnętrzne zabezpieczenia cyfrowego świata… I smycz. Łańcuch. Nie potrafił tego inaczej nazwać. Ci, którzy zgotowali mu ten los, dopilnowali, żeby im nie uciekł. Właściwie to mógł się poruszać względnie swobodnie jedynie po sieci mniej lub bardziej skojarzonej z Fazbear Entertainment. Komputery firmowe, serwery podtrzymujące wszelkiego rodzaju gry multiplayer, konsole w salonach gry, maszyny użytkowników. Tak, użytkowników. Każdy, kto zakupił jakąkolwiek grę elektroniczną spod znaku brązowego miśka, zapraszał go do siebie. Niestety tylko na chwilę. Na czas gry, w trakcie której łączył się z fazberowską siecią.

Jednak nie zmieniało to faktu, że nadal tkwił w piekle. Bezcielesny, w chaosie danych, gdzie wysiłkiem było samo zapamiętanie kim jest. Dlatego też nieustannie powtarzał niczym mantrę „William Afton, William Afton, William Afton”, a każdemu powtórzeniu towarzyszył potworny lęk. Lęk, że za którymś razem zająknie się i zapomni. Że skończy jako mający przebłyski samoświadomości plik danych, już nie żywy, nie tak naprawdę, ale nie mogący umrzeć, krążący niczym duch między serwerami.

Nie wyobrażał sobie gorszego losu…

Tak, tkwił w piekle i na chwilę obecną nie miał bladego pojęcia, jak się z niego wydostać. A wydostać się musiał… Najszybciej jak to tylko możliwe. Nie wiedział, jak długo jeszcze wytrzyma jako duch w maszynie. Niestety mógł jedynie czekać…

Właściwie to swej jedynej nadziej upatrywał w awarii zapory firewallowej połączonej z Fazbear Entertainment Afton Robotics, jednak była to nadzieja nikła. Komputery Afton Robotics chroniły liczne zabezpieczenia, serwery musiałyby przeżyć zmasowany atak hakerski, aby miał szansę się do nich przedostać. Szanse naprawdę niewielkie, o ile nie żadne… Poza tym dostanie się do serwerów producenta robotów to dopiero połowa sukcesu. Drugą stanowiło znalezienie sobie ciała. W tym celu musiałby błyskawicznie – nim zapory i programy antywirusowe zostaną na powrót uruchomione – zlokalizować podłączonego do sieci animatronika czy innego robota zdolnego pomieścić jego jaźń, co bynajmniej nie stanowiło łatwego zadania.

Mimo tego trwał przy nadziei, desperacko pragnąc wrócić. Czekał, czekał aż do tego dnia…

Dnia, kiedy wypuścili tę cholerną grę, „FNAF: Potrzebna Pomoc”… Siarczysty, wymierzony mu policzek. Ktokolwiek ją stworzył, powiązał jedną z postaci – karykaturalnego królika Glitchtrapa – z nim. Owo powiązanie było tak silne, że ściągało go wnętrza najbliższego z wirtualnych królików, w którym pozostawał, dopóki użytkownik nie wyłączył gry. Wtedy przerzucało go następnego Glitchtrapa. I następnego. I kolejnego. I tak raz po raz bez końca. Jednak nawet ta szaleńcza, bezwolna podróż miała swoje dobre strony.

Wcielając się w Glitchtrapa zyskiwał ciało. Wirtualne, nad którym nie miał najmniejszej kontroli, ale zawsze jakieś. Mógł widzieć. Mógł słyszeć. Owszem, widział i słyszał głównie fikcję, ale tyle starczyło, aby jego poczucie tożsamości się ustabilizowało. To znów pozwalało mu jaśniej myśleć.

Niestety ucieczka z cyfrowego świata, nadal pozostawała daleko – bardzo daleko – poza jego możliwościami. Dalej niż na początku. Przynajmniej do czasu, kiedy został ściągnięty przez tę dziewczynę.

Kiedy uruchomiła „Potrzebną Pomoc” pierwszy raz, został dosłownie wyrwany z Glitchtrapa, w którym akuratnie przebywał i przeniesiony do tego z jej gry. Na początku nie miał bladego pojęcia, co zaszło. Tym bardziej, że wszystko pozostało takie jak dotychczas – siedział we wnętrzu wirtualnej postaci jako bierny widz, mimowolnie wykonując polecenia zapisane w kodzie. Jednak za każdym razem, kiedy dziewczyna uruchomiała grę, natychmiast go ściągała, nieważne, gdzie przebywał. Raz za razem, dopóki nie przeszła jej całej. Wtedy to się stało. Część krępujących go więzów pękła i zyskał częściową swobodę. Jaką? Po pierwsze, chociaż nadal „był” Glitchtrapem, jego forma ustabilizowała się i nie podlegał już instrukcjom programu. Mógł poruszać się niezależnie od nich, zwiedzać wirtualne pokoje, przyjrzeć się lepiej właścicielce swego przybytku, czy raczej jej awatarowi. Mało tego. Po wyłączeniu gry nie musiał już „skakać” od jednego Glitchtrapa do drugiego. Podróżował po sieci, tak jak przedtem, niemal całkowicie swobodnie. W dodatku zyskał umiejętność wkraczania do wirtualnych światów, zarówno tych „Potrzebnej Pomocy” jak i innych produkcji Fazbear Entertainment. Jednak istniał pewien haczyk. Otóż wkraczając do wirtualnych rzeczywistości, mógł się poruszać jedynie po ich obrzeżach, z dala od toczonej przez gracza rozgrywki. Wśród cyfrowych cieni i zarysów kształtów. Nie czuł się tam też tak rzeczywisty jak w „Potrzebnej Pomocy”, kiedy grała w nią ta dziewczyna… W niej… To było tak realne, że niemal miał wrażenie, jakby był znów istotą z krwi i kości. Dlatego, nawet gdyby gra nastolatki sama z siebie go nie ściągała, i tak wracałby. Nie potrafiłby się powstrzymać. Tak jak nie potrafił powstrzymać się od swobodnego przemierzania wirtualnej pizzerii. Widział, że ściąga tym na siebie zbędną uwagę nastolatki, a tym samym niebezpieczeństwo, jednak pokusa była zbyt silna.

Kiedy dziewczyna opisała na forach internetowych „błąd” w swojej grze, zdjęło go przerażenie. Gdy dano jej wiarę, a gracze masowo zaczęli wysyłać zapytania do Fazbear Entertainment, niemal dostał ataku paniki. Jednak, wbrew jego obawom, nie pociągnęło to za sobą dalszych konsekwencji. Prześladowcy nie wszczęli pościgu. W grach nie pojawiły się dodatkowe zabezpieczenia. Nie stworzono mających go zniszczyć aktualizacji. Zupełnie jakby zapomniano o jego istnieniu.

Brak pościgu sprawił, że poczuł się nieco pewniej. Częściej kręcił się wokół dziewczyny, obserwując ją. Próbował rozgryźć, kim dokładnie jest, a przynajmniej, jak ma na imię. Niestety, przebywając w jej grze, nie miał jak tego sprawdzić – „Potrzebna Pomoc” więziła go w ciele Glichtrapa. Znów innych gier Fazbear Entertainment, które pozwoliłyby mu swobodnie dostać się do jej komputera i poszperać w plikach, nastolatka nie uruchamiała. Przynajmniej na razie.

Dziewczyna w pełni odwzajemniała jego zainteresowanie. Właściwie to wydawała się mieć obsesję na jego punkcie. Spędzała coraz więcej czasu w grze, ale nie po to, aby grać, tylko go obserwować. Potrafiła zarwać noc, aby przez cztery godziny z rzędu patrzeć na niego. Tylko patrzeć. W milczeniu. Prawie w ogóle nie mrugając i się nie ruszając.

Dziwna małolata… Nie potrafił tego sprecyzować, ale było w niej coś takiego… Coś znajomego, uspokajającego, a zarazem ponurego i strasznego.

W końcu, po wielu dniach wzajemnego podglądania, odezwała się do niego:

- Naprawdę coraz częściej zastanawiam się, co ja tu robię. Czemu wracam. Może dlatego, że za cholerę nie potrafię rozwiązać problemów, tam na zewnątrz. Tutaj niby też mam problem nie do rozwiązania, ale… Cóż, mniej poważny. Taki, który nie kopnie mnie w dupę. To trochę pocieszające. Nie wiem czemu, ale jakoś tak jest.

Wtedy pierwszy raz usłyszał jej głos. Większość graczy klęła podczas gier, mówiła do siebie, ale nie ona. Ona milczała. Nawet wtedy, kiedy transmitowała grę, aby udowodnić innym graczom jego istnienie. Dziwne. Niepokojące. W ogóle, dziewczyna była dziwna. Chociażby ten jej wyraz twarzy. Wiecznie zaspane, puste spojrzenie, leniwy uśmieszek. Tkwił na jej obliczu niezależnie od tego, co się działo wokół.

Słowa nastolatki zainteresowały go. Może wreszcie dowie się czegoś o niej? O tym, gdzie jest… Potrzebował wszelkich możliwych informacji. W końcu nie wiedział, co mogłoby mu pomóc uciec. Może ta dziewczyna wiedziała coś ważnego? Coś, z czego nawet nie zdawała sobie sprawy.

- Cóż, pewnie się zastanawiasz, jakie problemy może mieć opływająca w zbytki smarkula z dobrego domu, prawda? – odezwała się znowu. Jej głos ociekał goryczą i ironią, chociaż twarz pozostała spokojna. Zupełnie jakby nosiła maskę. – Zapewniam cię, że ma… I to nie pryszcze, parę zbędnych kilogramów, chłopak czy tam jego brak. Nie płaczę też po kątach, bo nikt mnie nie rozumie. Mało kto kogokolwiek rozumie i mało kto kogokolwiek obchodzi. Życie… Problemem jest to… Problemem jest to, że na tym zasranym świecie trafiają się rzeczy i sytuacje bardziej popieprzone niż fabuła całego FNAF’a razem wzięta. Rzeczy nie na twoje długie uszy.

Ostanie słowa momentalnie wywołały w nim gniew. Właściwie nie wiedział czemu. Przecież doskonale zdawał sobie sprawę, że nastolatka widzi w nim tylko błąd gry. Dziwny, fascynujący, niemal niemożliwy, ale błąd. Zakłócenie w ciągu zer i jedynek. Jednak, gdy usłyszał, że dziewczyna ma problemy „nie na jego uszy”…

Mała, wstrętna siksa! Jak ona śmie tak mówić! Nic nie wie! NIC! Nie ma pojęcia, przez co przeszedł. Co rozbił. Nie wie nic…

Trwało to ledwie ułamek sekundy, jednak tyle starczyło, aby coś zauważyła. Co prawda postawa nastolatki w ogóle się nie zmieniła, ale wyczuł w niej napięcie. Miał wrażenie, że spojrzenie jej pozbawionych wyrazu oczu przeszywa go na wskroś.

- Niewiarygodne… Jak na błąd gry, masz doskonałe programowanie. Wydajesz się niemal żywy. A może jesteś, co? Może naprawdę rozumiesz, co tu do ciebie mówię, hm…? – Ku jego zaskoczeniu dziewczyna wywołała klawiaturę wielkoekranową. Rzędy dużych jak dłoń, półprzeźroczystych liter unosiły się tuż przed jego twarzą. – Proszę, jeżeli chcesz coś powiedzieć, to śmiało. Masz szanse. Co prawda Fazbear Entertainment nie dało ci głosu, ale chyba potrafisz pisać, co?

Potrafił, ale… Ale się bał. Nie miał pojęcia, jak nastolatka zareaguje, jeżeli spróbuje się z nią porozumieć. Mogła pomyśleć, że jest jakimś pomylonym hakerem, który przez ukryty w grze klucz, wtargnął na jej komputer i ją prześladuje. W końcu, kto uwierzyłby mu, gdyby napisał, że jest facetem przerobionym na świadomy program komputerowy? Nikt. Owszem, ta cholerna gra, „FNAF: Potrzebna Pomoc”, opowiadała o czymś takim, ale nawet jej fani, nie daliby mu wiary… No, może po za tymi totalnie pieprzniętymi na mózg, ale dziewczyna nie wyglądała na taką. Zresztą, gdyby nawet jakimś cudem mu uwierzyła, to William Afton, jakiego znała z gier, bynajmniej nie był pozytywną postacią. Prawdopodobnie wystraszyłaby się i już nigdy nie wróciła do wirtualnej pizzerii.

Po chwili wahania, postanowił nic nie robić. Udawać błąd, anomalię, cokolwiek, za co nastolatka go nie miała. Tak było bezpieczniej. Jednak nawet ta „bezpieczna” decyzja wywołała w dziewczynie niepokój, aczkolwiek nie miał pojęcia czemu. Przecież nic się nie zmieniło, prawda?

Małolata nagle wstała i bez słowa ruszyła ku wirtualnym drzwiom stanowiącym zarazem wyjście z gry. Wyglądała, jakby coś postanowiła. Obawiał się, co takiego.

***

Przez blisko trzy tygodnie dziewczyna nie uruchamiała gry. William zaczął się bać, że to już koniec. Że zrażona, postanowiła dać sobie spokój, a tym samym odgrodziła go od tej niewielkiej namiastki człowieczeństwa, jaką posiadł. Jednak mylił się. Kiedy dryfując w cyberprzestrzeni, powoli zaczął tracić nadzieję, nagle wszystko zawirowało i ponownie pojawił się w grze. Wirtualnie cielesny, tak bliski prawdziwości, jak to tylko było możliwe dla świadomości złożonej z cyfrowego kodu.

Tuż przed nim stała ona. Wyglądała nieco inaczej niż zwykle. Miała długie włosy i nosiła nieco staromodną, „grzeczną” sukienkę. Zaskoczony zrozumiał, że nie korzysta ze swego awatara, tylko prawdziwego wizerunku. Naprawdę… niecodzienne. Zwykle nastolatki tworzyły awatary odbiegające od ich wyglądu tak bardzo, jak to tylko możliwe, tymczasem ona zmieniła jedynie ubranie i fryzurę. Zostawiła nawet te paskudne blizny na ręce.

- Dobra, jestem – zawołała, jednak nie zwracała się do niego. – On też jest, jak zwykle.

- Niesamowite! – rozległ się bezcielesny, męski głos, zapewne należący do rozmówcy dziewczyny. – Normalnie mózg rozjebany!

- No dobra, a teraz może mi wyjawisz, CO jest takiego niesamowitego? – zapytała, podenerwowana. – To, że udało ci się ściągnąć bezbronną nastolatkę do mieszkania, czy co?

- Coleen… Bo cię trzepnę. A mogę. Jedyne, co mnie przed tym powstrzymuje, to to, że masz mój cholernie drogi kask NVR na łbie.

Coleen. Więc tak się nazywała. Miło w końcu wiedzieć.

- Dobra, to mów. Bo chyba tu po coś przyszłam, prawda?

- Wiesz na czym grasz? – głos nieznanego mężczyzny wręcz ociekał ekscytacją.

- Na konsoli NVR?

- Nie o to mi chodziło. Grasz na mojej kopi gry. Na mojej płytce STM.

Wiliam drgnął. Na jego płytce…? Ale jak?

- Że co? – dziewczyna zamrugała. – Jakim, kurwa, cudem? Nie mów mi, że na twojej też był ukryty Bug, bo nie uwierzę.

- Nie. Na twojej też go nie ma. Przeskanowałem płytkę na wszystkie możliwe sposoby i nie znalazłem na niej jednego błędu. Mało tego. Po podpięciu pod mój komp, kiedy na niej grałem, Glitchtrap, znaczy ten zbugowany Glitchtrap, się nie pojawiał. Nie rozumiałem tego, ale wtedy wpadła mi do łba ta szalona myśl. A co, jeżeli to nie płytka, tylko ty? Wiem, szansa jedna na milion, ale musiałem spróbować… I kurwa JEST! Ja pierdziele, to normalnie coś… Coś niesamowitego!

William wyprostował się. No naprawdę… Nie tego oczekiwał. Podobnie jak Coleen obstawiał, że to jakaś anomalia związana z płytką, ewentualnie sprzętem, jakim posługuje się dziewczyna, go ściąga, ale że ona sama? Nie rozumiał, jak to możliwe. I dlaczego właśnie ona?

- A-ale jak ja mogę przywoływać to… To coś? – Maska nastolatki nieco opadła. Usta zacisnęły się w ciasną linię, brwi ściągnęły, a w oczach pojawiła dezorientacja. Wyraźnie nie podzielała zachwytu swego rozmówcy.

- Wiesz, na czym polega działanie konsoli neurowirtualnych, prawda? – zapytał męski głos.

- No tak. Łopatologicznie, ale tak. Konsola rejestruje impulsy nerwowe, głównie fale mózgowe. Potem interpretuje i zmienia w tymczasowy kod komputerowy zawieszony w pamięci RAM… Czy coś takiego.

- Wystarczająco jak na twój poziom. Zgadza się. Jednak mało kto wie, że fale mózgowe i tak dalej, te wszystkie neuroemisje, są czymś bardzo indywidualnym. Bardziej niż odciski palców. To… Hm… To tak jakby takie psychonerwowe DNA. Każdy ma inne. W związku z tym i wytworzony na podstawie tego psychicznego DNA kod komputerowy jest wyjątkowy.

- Ok.… Łapię. A co w związku z tym, że mój psychokod jest taki bardzo indywidualny i wyjątkowy?

- Zaraz, już wyjaśniam. Otóż wersje są dwie. Pierwsza: wszystkie kopie gry są zbugowane. Tak-jakby. Ale tylko ty to zauważasz, bo tylko twój psychokod potrafi go aktywować. Druga: jakiś błąd, zdziczały program, czy tam przypadkowy wirus powstały podczas tworzenia gry krąży po serwerach Fazbear Entertainment. Twój psychokod znów działa na niego jednocześnie jako polecenie pobierania i aktywator. Podsumowując, twoja psychika i kodowanie wolnego Glitchtrapa zazębiają się ze sobą. To tak… To tak jakbyście byli pod względem mentalnym, czy jak to tam nazwać, bardzo blisko spokrewnieni.

William spojrzał na Coleen. Coleen spojrzała na niego. Był niemal pewien, że dokładnie tak samo jak on, nie ma pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Psychiczne, neurologiczne dopasowania, kody… Cała ta gadka brzmiała jak bełkot szaleńca. Z drugiej strony, wszystko zbyt dobrze pasowało do siebie. No i ten męski głos. Pełny fascynacji, a zarazem pewny, dziwnie spokojny. Tak mógł się wypowiadać jedynie specjalista w swoim fachu.

- Super… Czyli wyzwalam błędy gry. Jestem chodzącym aktywatorem wirusów. – Dziewczyna westchnęła ciężko, kręcąc głową. – Mogłam się spodziewać, że mój wyjątkowy, wrodzony talent to coś równie bezużytecznego. Dobra, Tim. Chyba czas się stąd zbierać, bo jeszcze pomyślę, że ta cała fabuła „Potrzebnej Pomocy” to o mnie i zaraz pan długouchy mnie opęta…

William drgnął, wlepiając spojrzenie w dyskutującą z tajemniczym głosem – Timem - Coleen. Może… Może ta mała miała rację. Może ta cholerna gra stanowiła podpowiedź, jak wydostać się z tego piekła. Może naprawdę mógłby przejąć jej ciało. Być znowu żywy…

Nie chciał skazywać żadnej żywej istoty na swój los. Nie chciał krzywdzić tej małej. Owszem, miał krew na rękach. Mało tego. Przez swoją głupotę zapoczątkował ciąg wydarzeń, w wyniku których wiele osób życie straciło. Niewykluczone zresztą, że ludzie nadal ginęli. Pośrednio z jego winy. Mimo to nadal istniały rzeczy, do których naprawdę wolałby się nie posuwać. Niestety na razie nie widział innej drogi, niż ta wskazana przez samą Coleen.

Jeżeli istniała taka możliwość, musiał ją opętać. Musiał zająć jej miejsce. Co prawda na razie nie miał pojęcia, jak to zrobić, ale zamierzał się dowiedzieć. I to szybko.

„Naprawdę przykro mi mała, ale niestety żyjemy w świecie, gdzie pies zjada psa” – pomyślał. – „Ty albo ja. Ty albo ja…”

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Bajkopisarz 14.02.2020
    Parę drobiazgów:
    „naprawdę podwalił dobrą”
    Odwalił
    „że ściągało go wnętrza najbliższego:
    Go do
    „Wtedy przerzucało go następnego Glitchtrapa.”
    Go do
    „Znów innych gier Fazbear”
    Raczej: z kolei
    „jego zainteresowanie. Właściwie to wydawała się mieć obsesję na jego punkcie. Spędzała coraz więcej czasu w grze, ale nie po to, aby grać, tylko go obserwować. Potrafiła zarwać noc, aby przez cztery godziny z rzędu patrzeć na niego”
    Jego-jego-go-niego
    Trochę za gęsto od zaimków
    „Co rozbił. Nie wie nic…”
    Może to celowo, a może ma być „robił”. Ale wolałbym „rozbił” brzmi intrygująco ?
    „za co nastolatka go nie miała.”
    ALBO: by go nie miała
    ALBO: go miała
    Tu nie powinno być zaprzeczenia

    Znakomity początek, świetnie opowiedziałaś legendę gry, wszystko jasne i klarowne, bardzo wciągające. Potem też dobrze, chociaż jak dla mnie za szybko została zdradzona "tożsamość" długołuchego, dla dramaturgii można to było poukrywać dłużej :) Ale marudzę, przecież tajemnic nie zabraknie :)
  • CynicznaCecylia 16.02.2020
    Chyba zatrudnię cie jako betę :D

    Co do odkrycia kim jest długouchy - dla fanów FNAF'a było to od początku oczywiste (pokrywało się z grą), Dlatego darowałam sobie dłuższe ukrywanie ;] A tajemnic nie zabraknie, to prawda. Chociaż paroma czytelnik dostanie w twarz na wejściu, ale potem będę sączyć ;)
  • Bajkopisarz 16.02.2020
    CynicznaCecylia - to ja wiem, chodziło mi o to, że można było wrzucić jakąś fałszywą wskazówkę, dla zmyły, a dopiero za chwilę wyjaśnić, że to jednak nie tak jak się wydawało. Ale w sumie jak teraz myślę, to chyba by taki pomysł był przekombinowany.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania