Głosy Nawii(2014) Rozdział 4 - Wola Światowida

Byłem pewien, że widok Miłoroda pędzącego w moją stronę z ogromną maczugą, będzie ostatnim co zobaczę w swej egzystencji.

Jednak jak to mawiają, niezbadane są wyroki boskie.

Nie pomyślałbym, że z opresji uratuję mnie mój własny ojciec. Wyrodny ojciec.

Maczuga Miłoroda zamiast mnie zmiażdzyła powietrze, gdy Światowid przeniósł mnie do swojego zamku w Wyraju.

Mój ojciec uśmiechał się od ucha do ucha jakby widok mnie, o włos od śmierci rozbawił go do łez.

- Szkoda, że nie widziałeś swojej miny, Chors. To powinna być przestroga dla zbyt odważnych.

- Żałuję- odparłem ironicznie, przyglądając się zamkowi.

Bezwątpienia należał do majestatycznych miejsc. Można było odnaleźć w nim wszystko, co słowiańskie. Drewniane maski, pierwsze dzidy, figurki bogów wypalane w ogniu. Ściany zamku porastała winorośle, które opasały w każdym milimetrze jego gliniane mury. Do sali tronowej prowadził zwodzony most nad tęczową rzeką, który opuszczano tylko i wyłącznie na rozkaz Światowida. Sala tronowa nie była pomieszczeniem zamkniętym. Wokół niej było pełno łuków wychodzących na zewnątrz, które wpuszczały do środka promienie letniego Słońca.

Światowid zmierzył mnie wzrokiem. Powstał nagle, otrzepując błękitno-złotą szatę i podszedł do mnie powolnym krokiem. Całkiem groźnie.

- Z jakiego powodu zapuszczasz się w czeluście Kraju Zniczy? Przecież wiesz, że ci goście cię nienawidzą.

- Myślę, że nie należy to do twoich zmartwień. Dlaczego mnie uratowałeś? Nie dawałeś znaku życia od czterystu lat.

Światowid rozglądnął się, jakby upewniając, ż enikt nas nie podsłuchuję.

- Bałem się – wyszeptał, upewniając się, że nikt nie słyszy. - Bałem się ciebie, Chors.

Nie do końca rozumiałem co miał przez to na myśli.

- Jak mogłeś się mnie bać? Jesteś starszy. Silniejszy. To twoja wola dała nam życie.

- Właśnie dlatego się bałem. Ponieważ masz w sobie cząstke mojej woli.- świdrował mnie wzrokiem. Szukał śladów amoku.

- Nigdy... Nigdy nie czułem takiego gniewu, Chors. Czarna dziura, która pożera cę od środka. Myślałem, że to mnie zabiję.

- To było dawno.

- Jednak ślady zostały- odpowiedział Światowid dotykając swojej głowy. - Sny mnie opuściły.

- Więc ty też masz sny? - zapytałem.

- Też? -powtórzył.- Więc ty również śnisz?

- Od niedawna. - odpowiedziałem. Światowid, był starszy. I choć go nie cierpiałem, wiedziałem, że mógł znać sedno.

- Ja, będąc Wolą Najwyższego, posiadam sny, które są odpowiednikami jego próśb. Jednak wy… Nie powinniście śnić. Oprócz nas - waszych kreatorów, śnią tylko ludzie. Jednak ludzkie sny są zagmatwane przez fałsz. Nie zawsze można im ufać.

- Więc co się dzieje? Bogowie śnią, umierają... Wrota Krainy Umarłych są otwarte.. Co tu się dzieje do cholery?

Milczenie Światowida wskazywało na to, że coś ukrywał.

- Światowidzie!

- Nic nie... Nie wiem… Powinieneś już iść. Ześle cię piętro niżej.

- Nie… Nie możesz tego zrobić...

Ostatnie słowa uwięzły mi w gardle, gdy wielobarwna powłoka zaczęła mnie otaczać ze wszystkich stron. Ci z wyobraźnią pewnie porównali by to do gęstego, kłębiastego tunelu. Przejścia pomiędzy światami.

- Lecisz do Egiptu. Masz tam sprawę do załatwienia.

Co? Nie!

Skurwysyn.

Suche powietrze i mikroskopijny piach, wdzierały się do każdego zakamarka mojego ciała jak robactwo. Niezrozumiała plątanina przeróżnych hieroglifów, burz piaskowych i wiatru tak gorącego, iż miało się ochotę rozpłynąć tak, jak się stało. Byłem w centrum tego wszystkiego.

W oddali ujrzałem odrestaurowaną konstrukcję Doliny Królów. Ozyrys uwielbiał wystrój tamtych czasów. Stałem na środku placu kilkadziesiąt metrów przed wejściem do pustynnego królestwa. Wokół mnie rozciągały się pozostałości oazy. A może to była tylko fatamorgana?

Przekląłem w myślach Światowida. W Egipcie był on. Dadźbóg. Napewno o niego mu chodziło.

- Chorrsik? - ramiona mi opadły, gdy tylko usłyszałem ten głos. - O na Amona, to Choorsik! Wujku! Wujku! Chorrsik przybył. Szybko!

Tylko nie to.

- Saba al hir !

- Saadot belkak, Chors.

- Mnie również. Ale mów po "ichniemu" dobrze? Nie rozmawiałem w waszych hieroglifach ponad czterysta lat.

Ozyrys, bóg Pól Jaru, będącym siedliskiem umarłych, był szczupłym, wysokim mężczyzną o śniadej karnacji i ciemnych oczach wymalowanych na czarno. Na głowie nosił koronę atef, zdobioną piórami. Jego ciało było zabandażowane, a na bandażach nosił luźną białą szatę. Uśmiechnął się.

- Nie odwiedzałeś nas.

Zmaiast odpowiedzieć, zakasłałem, gdy drobiny piasku przyniesione przez wiatr wleciały mi do ust. Cholerne pustynie. Mógłby chociaż zrobić iluzję piasku, a nie gromadzić ten prawdziwy.

- Moglibyśmy porozmawiać w środku? Ten piach mnie drażni.

- Jak sobie życzysz. Gość w dom, bóg w dom- zażartował.- Horus opowiadał, że zniknąłeś nagle z wesela. Nawet z nikim się nie pożegnałeś.

Musiałem…. Coś załatwić.

- Coś załatwić? - powtórzył przechodząc przez drzwi, które wyznaczała ściana sypiącego się nieustannie piasku. - Doszły mnie słuchy o niespodziewanych odwiedzinach Thjaziego.

Przeklęta kablówka. Doprawdy czasem miałem ochotę wydrzeć wszystkie „przewody“, które sprawiały, że działała. Zyskałbym tym sposobem więcej prywatności.

- Wejdźmy do środka. Napewno chcesz zobaczyć brata.

Zaprowadził mnie do wnętrza pałacu idąc wzdłuż zimnego, piaskowego korytarza. Skręciliśmy w odnogę, gdzie umiejscowione były pokoje dla gości, a tam zobaczyłem stworzenie, którego zdawałem się nie widzieć od tysiącleci.

Gdy byłem w amoku, Dadźbóg uciekł. Nie mówiąc nikomu ani słowa. Zaszył się na egipskich ziemiach i od tej pory zrobiło się o nim cicho..

Dadźbóg o złotych, sterczących włosach przywodzących na myśl promienie słoneczne, spojrzał na mnie znad talerza przysmażonych karaluchów. Na policzkach miał wytatuowane podwójne, czerwone paski.

Usiadłem przed moim bratem jednego dnia.

Nie lubiłem go. Nie lubiłem jego złotych włosów i oczu. Złotych rzęs i brwi. Niewinnego wyrazu twarzy i zmieszania w oczach, gdy na mnie patrzył.

To był jednak mój brat. On również się zmienił... wydawał się być silniejszy.

- Dawno cię nie widziałem. - szepnął, nie przestając mi się przyglądać. - Wydajesz się inny.

Uniosłem brew.

- Ty również.

- Mawiają, że Księżyc wędruję na równi ze Słońcem.

- Tylko, że oboje są swoim odbiciem- dokończyłem.

Równocześnie zwróciliśmy wzrok na Ozyrysa, który stanął naprzeciw nas, szczerząc się jak głupi do sera. Postawił na stole nową miskę pełną karaluchów, a starą włożył pod pachę.

- To niecodzienny widok. Widzieć waszą dwójkę razem.

- Ukartowaliście to ze Światowidem. Przyznaj się.- mruknąłem.

- Nic o tym nie wiem.

Ozyrys nie umiał kłamać. Zniknął, zostawiając nas samych.

- Wrota Krainy Umarłych osłabły - strzeliłem prosto z mostu. Bóg zatrzymał się w pół ruchu. Ozyrys odchrząknął.

- Skąd to wiesz?

- Powiedzmy, że mam swoich informatorów.

- Również o tym słyszałem. Że została zachwiana równowaga pomiędzy światami.

- Co masz na myśli mówiąc "zachwiana"?

- Brakuję miejsca. Dusze są rozczłonkowane.

- Przez co?

Dadźbóg przełknął karalucha. Powstrzymałem odruch wymiotny.

- Słyszałeś kiedyś o demonach?

Pokręciłem głową.

- Nigdy. Dlaczego pytasz?

- Podobno teraz demony przejęły kontrolę. Zapomniano o nas, zapomniano o Najwyższym. Na Ziemi rządzi teraz anarchia uwarunkowana przez system.

- Czym są demony?- zapytałem.

- Nie jestem pewien. Wszyscy definiują je inaczej. Są stare. Podobno starsze od nas. Mówią, że stworzyła je sama Ciemność.

- Dlatego Wrota są otwarte? Oni je otworzyli?

Potaknął, a ja milczałem dłuższą chwilę ukłądająć w głowie puzzle.

- Jak minęły ci wieki, Chors? - zapytał, zjadając ostatniego karalucha. Gdy nie odpowiadałem, ten nachylił się do stołu.- Nie zabijasz już dla zabawy?

Spojrzałem na niego rozgniewany.

- Nie byłem sobą, Dadźbóg.

- Byłeś. To byłeś ty, Chors.

Patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

- A Nawia? Jak tam moi pobratymcy?- zmienił temat.

- Sam możesz to sprawdzić.

Dadźbóg spoglądał na mnie badawczo.

- A ty? Co z tobą?

- To, co zawsze.

- Gdzie Knedel?

Gdy o nim wspomniał niewidzialna gula wyrosła w moim gardle.

- Nie ma go.

- To gdzie jest?

- Nie żyję.

Dadźbóg zamarł. Nawet on wiedział ile ten koto- pies dla mnie znaczył.

- Przykro mi.

- Wcale nie jest ci przykro. Odszedłeś od nas. Przestałeś być naszym bratem.

Dadźbóg poruszył się niespokojnie.

- Czy ty w ogóle wiesz, Chors, dlaczego odszedłem?

Nie odpowiedziałem. Czekałem, aż on kontynuuje, a wiedziałem, że to zrobi.

- Tak jak i Światowid czuję swoje dzieci, ja czuję ciebie. Słońce oświetla Księżyc. Księżyc daję cień. Nie mogłem wytrzymać tego napięcia. Musiałem zniknąć.

Patrzyłem na niego dłuższą chwilę, próbując poukładać sobie w głowie informacje, jakie usłyszałem. Zniknął z mojego powodu?

Powstałem bez słowa. Gdzieś tam w środku rozumiałem cierpienie mojego brata.

- Do zobaczenia, Dadźbóg.

Dłonią zatoczyłem koło i otworzyłem portal do Nawii.

- Do zobaczenia, Chors.

Ostatnie słowa rozbrzmiały w mojej głowie niczym echo.Wkroczyłem we mgłę.

***

Obudziłem się w cieniu Dębu. Słowiańskie bóstwa, gdy tylko wyczuły moją aurę spowrotem w domu, otoczyły mnie zasypując gradem pytań. Nie odpowiedziałem na żadne.

Zasnąłem.

Gdzie się znalazłem? Tak naprawdę nie obchodziło mnie to. Liczył się fakt, iż śniłem.

Pośród gęstego lasu rozciągającego się wokół mnie, nie mogłem dostrzec niczego więcej prócz cieni drzew. Na niebie królował Księżyc w pełni. Obejrzałem się za siebie. Wiedziałem, że ktoś na mnie patrzył. Wiedziałem, że ktoś mnie obserwował, jednak nie potrafiłem nikogo dostrzec.

A może nie mogłem?

Głos w głowie nakazał mi uciekać, jednak ja go nie usłuchałem. Nie czułem, by głos ten był mi przychylny. Cały w strachu czekałem, aż obserwator zdradzi mi swą tożsamość.

Dostrzegłem srebrne oczy.

Oczy należące do Ypryfil. Istoty, którą spotkałem w zamku.

 

***

Obudziłem się, lustrując wzrokiem białę ściany i surowy wystrój pomieszczenia. Czułem jakbym znajdował się w celi. Odór palonych ziół przenikał moje nozdrza.

Dom Welesa. Gdy ten fakt do mnie dotarł, wściekłość zalała mnie ze wszystkich stron. Wystrzeliłem z łóżka jak z procy, chcąc jak najszybciej rozliczyć się z tym łajdakiem.

Znalazłszy Welesa w równie surowo urządzonej kuchni, miałem ochotę rozerwać go na strzępy. Gdy spostrzegł, że stoję dwa kroki za nim, odskoczył przerażony jakby w obawie, że przebiję go sztyletem.

- Knedel nie żyje - wycedziłem przez zaciśnięte zęby. - Widziałeś to i nic nie zrobiłeś.

- Nie... Chors... - zaczął wymachiwać gwałtownie rekami. - To był zwykły przypadek. Nie wiedziałem, że to się tak skończy. Nie chciałem tego. Nie planowałem.

- Nie wiedziałeś... Nie planowałeś..… - powtórzyłem. - Nie kłam, Weles. Gdyby nie to wszystko, co uczyniłem ostatnimi czasy...

- Nie kłamię. - przerwał mi. - Przysięgam!

- Twoje przysięgi nic dla mnie nie znaczą.

Weles wpatrywał się we mnie dłuższą chwilę, jakby w oczekiwaniu na cios, który nie nastąpił.

- Jeśli znajdę jakikolwiek dowód potwierdzający moją tezę, klnę się na Najwyższego, że cię zabiję.

Bóg magii potaknął energicznie. Strach w jego umyśle nieco zelżał. Usiadł przy okrągłym stoliku gładząc opuszkami palców kulę schowaną w lnianym worku, przewieszonym u jego pasa.

- Dowiedziałeś się, czego trzeba? - zapytał jak gdyby nigdy nic.

- Naprawdę myślisz, że po tym wszystkim cokolwiek ci powiem?

Weles wpatrywał się we mnie dłuższą chwilę.

- A czy ty naprawdę myślisz, że miałem coś wspólnego ze śmiercią Knedla?

- Tak myślę. Nie zabijam jednak teraz bez powodu. Masz dużo szczęścia.

Weles odwrócił wzrok. Wiedziałem, że coś ukrywa.

- Nie. Nic nie wiesz. Nic nie rozumiesz. Nie wiesz, jak to jest mieć kogoś przy sobie

- Możesz mamić sobie ludzi do woli. Możesz bawić się bogami do woli. Ale mnie nie traktuj na równi z resztą. Ja jestem inny.

- I uważasz, że czyni cię to silniejszym i lepszym?

- Sprytniejszym. Od ciebie.

- Jeszcze do mnie wrócisz.- powiedział, a ja uniosłem kącik ust.

- Albo ty do mnie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania