Poprzednie częściJak kochać? - Prolog.

Jak kochać? - Część 8.

Chór aniołów błądzi echem wśród łez nieba, świat marnieje, Księżyc gaśnie. Gdzieś tam za uchem szumią mu powiewy nadziei szeptane przez róże białe, rosnące na mogile umarłej miłości.

Czy dusze mają sens?

 

 

Kyungsoo otworzył gwałtownie oczy i spojrzał szybko w stronę drzwi. Która godzina? Pierwszy raz czuł się jakby czas go dotyczył. Rozglądnął się jeszcze raz po pokoju, było już jasno. Noc minęła, w dodatku dość spokojnie. Ale co się stało z Jonginem?

 

Leżał na stercie kocy, poduszek, i porozrzucanych ubrań. Gdzieś pod nogami plątały mu się porozrzucane kartki, nieudane listy i rysunki, nad którymi pracował w apogeum nudy.

Podniósł się do siadu i przeczesał włosy do tyłu, czując na dłoni ich brud. Nie pamiętał, kiedy ostatnio brał prysznic i choć nigdy mu to jakoś szczególnie nie przeszkadzało, teraz poczuł palący wstyd. Nie chciał, by Jongin zobaczył go w takim stanie, nie takiego nieczystego i zapuszczonego. Jego ciało prawie gniło od brudu, który tak bezwstydnie na nim ciążył. Nie wyglądał jak człowiek – wyglądał jak jego wrak. Potrzebował oczyszczenia, zarówno tego dosłownego jak i przenośnego.

 

Westchnął.

 

Uniósł się z podłogi.

 

Podszedł do drzwi i uchylił je.

 

Choć miał taką nadzieję, to szczerze nie sądził, że zastanie za nimi standardowy zestaw śniadaniowy od samego Kim Jongina. To dlatego na sam widok liściku i świeżo pachnącej róży uśmiechnął się szeroko i niemal od razu złapał tackę z jedzeniem, by jak najszybciej przenieść ją do pokoju. Usiadł na jedynym wolnym od śmieci i niepotrzebnych pierdół miejscu na podłodze, po czym jeszcze raz przestudiował kremową kopertę pachnącą egzotycznymi perfumami. Zwlekał nad jej otwarciem, bo czuł dreszcz ekscytacji, wiedząc ile emocji się w niej znajduje. Jongin miał to do siebie, że pisał bardzo zawile, czasami też niezrozumiale, a jednak każde napisane przez niego słowo było dla Kyungsoo niemal namacalne. Czuł je całym sobą.

 

Uśmiechnął się znowu i ostrożnie, aby nie uszkodzić listu, otworzył zaklejoną kopertę.

Spojrzał na pierwsze słowa i dopiero wtedy zrozumiał, jak Jongin chciał to wszystko zakończyć. Po prostu odejdzie i zostawi go samego. Nie będzie już róż, zachodów i wschodów słońca, metafor i tych wszystkich pierdolonych rzeczy, które owiały go sentymentalnością.

Przełknął ślinę i wybiegł z pokoju ciągle czytając znienawidzony już pożegnalny list. Nie patrzył przed siebie, patrzył jedynie na te wszystkie wyzbyte sensu słowa, których naprawdę nie potrafił zrozumieć. Obijały się o niego jak o ścianę, nie pozostawiając po sobie nic - żadnej treści, jakby nie istniały.

 

Wzrok podniósł dopiero wtedy, gdy wpadł do jadalni, gdzie akurat jedzono śniadanie. Na jego widok prezes wstał niemal automatycznie, przewracając swoje krzesło. W pomieszczeniu nastała cisza, a atmosfera zagęściła się tak, że oddech stał się czymś abstrakcyjnym. Każde spojrzenie utkwione było w wątłej posturze chłopaka, który panicznie rozglądał się po jadalni szukając tej jednej specjalnej twarzy. Jednak jego już tam nie było. Spojrzał zatem na swojego ojca, który z rozchylonymi z zaskoczenia ustami mu się przyglądał.

 

- Gdzie on jest? – spytał drżącym głosem, czując jak jakaś jego cząstka umiera. I nie wiedział, czy to na widok płaczącego prezesa, czy z powodu odejścia Kaia.

 

- Wy-wyjechał – wydukał jedynie, bo szok odebrał mu mowę. Wpatrywał się na wychudzoną sylwetkę syna i jego podkrążone oczy, niby takie puste, a lśniące od łez. Odchrząknął i starał wziąć się w garść. – Dwie godziny temu opuścił rezydencję – powiedział oficjalnym, chłodnym dość głosem.

 

Kyungsoo opuścił wzrok i jeszcze raz spojrzał na trzymany w dłoniach list. Drżącymi dłońmi przejechał po każdym słowie, po czym czując wzbierającą się w nim złość podarł papier na drobne kawałeczki. Już sam nie wiedział, czy był zawiedziony, czy smutny, czy może zły. Nie obchodziło go to. Nie obchodził go też Kai, ani ta jego pierdolona obietnica.

 

Prezes widząc syna w takim stanie podbiegł do niego i położył mu dłoń na chudym ramieniu, jednak ten ją odtrącił i wybiegł z pomieszczenia, pozostawiający wszystkich w osłupieniu.

 

Wpadł do pokoju, zamknął drzwi ostentacyjnie nimi trzaskając i z frustracją spojrzał na bukiet białych róż znajdujący się na komodzie w kącie jego pokoju. Podszedł do niego i rzucił nim o podłogę, rozbijając przy tym szklany flakon.

 

Zaśmiał się gorzko i histerycznie, odchylając głowę do tyłu, by jakoś zatamować łzy.

 

Ale to nie pomogło, bo i tak się złamał.

 

Upadł na kolana, przez co drobinki szkła wbiły się w jego skórę i w ręce, z których powoli zaczęła sączyć się krew. Syknął, po czym ostrożnie wyciągnął ostre kawałki i odrzucił gdzieś w przeciwległy kąt. Mierząc się z kolejnym atakiem płaczu schował twarz w zakrwawione dłonie i starał się uspokoić.

 

Przed

oczami

ciągle

miał

tylko

zachody

Słońca.

 

Zrozpaczony wstał tym razem nie zważając na szkło, które wbijało się w jego stopy. Gniewnie spojrzał na białe róże, które chwycił w dłonie, aby wyładować na nich całą swoją złość. Agresywnie rozszarpywał ich pąki i rozsypywał po pokoju. Biel pokryła się czerwienią.

 

Wrzeszczał. Czuł się oszukany. I płakał.

 

 

Stał na peronie czekając na pociąg, który spóźnił się już dobrą godzinę.

 

Pustym wzrokiem przyglądał się czule żegnającym się parom, co sprawiło, że uśmiechnął się ironicznie, bo to tak jakby świat składał się jedynie z pożegnań i nadziei na ponowne spotkanie. Choć dla niektórych nadzieja może być ostatnią nadzieją, jak w przypadku Kyungsoo.

Westchnął.

 

Dlaczego wszystko co widział, zobaczył, czy usłyszał, sprowadzał do jego osoby?

 

Nie chcąc się bardziej dołować, spojrzał na zachmurzone niebo, kryjące za sobą słońce. I wtedy dotarło do niego, że nawet po świcie D.O nie byłby słonecznym dniem. Do przegnania chmur potrzebny jest wiatr, a Kai nie był na tyle porywczy i gwałtowny, by móc nim być. Tak czy siak wszystko co robił, było skazane na porażkę.

 

Z zamyślenia wyrwał go dzwonek jego telefonu i delikatne wibracje w kieszeni jako spodni.

 

Wyciągnął komórkę, a gdy ujrzał na wyświetlaczu imię swojej siostry, uśmiechnął się lekko.

 

- Cześć.

 

- Nini. – Ton jej głosu wydawał się niepokojący. Zmarszczył brwi, bo miał złe przeczucia.

 

- Stało się coś?

 

- Kyungsoo wyszedł z pokoju, szukał cię.

 

Jongin poruszył się niespokojnie.

 

- Co?

 

- Jest okropna afera. Kyungsoo zachowuje się dość histerycznie.

 

- Nie mogę wrócić. – Wyprzedził jej prośbę.

 

- Jongin.

 

- Nie.

 

- Zabijesz go – cisnęła.

 

Cisza.

 

- Dałeś mu s i e b i e, tę pierdoloną sentymentalność i obietnice, a dobrze wiesz jak to wszystko razem działa. Miałeś go tym uratować, a ostatecznie go tym zamordujesz. Musisz wziąć za to odpowiedzialność.

 

- Dałem mu obietnice, które złamałem.

 

- A czy to w tej chwili jest najważniejsze?! – krzyknęła. – Bardziej boli go fakt, że go zostawiłeś niż to, że nie zdołałeś dotrzymać obietnicy.

 

- Sus-

 

- Jongin, wybieraj. Wolisz uratować własną dumę czy człowieka?

 

Pociąg nadjechał, Kai przymknął powieki i zaśmiał się gorzko.

 

- Już wybrałem.

 

Rozłączył się, wyłączył telefon i wsiadł do wagonu.

 

Świat to przecież ciągłe pożegnania i nadzieja.

__________________

 

Zbliżamy się do końca :)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Pasja 21.04.2017
    Kyungsoo wyszedł i to już jest sukces. A jednak wsiadł do pociągu. Ale z nadzieją. To chyba nie będzie ostatnie pożegnanie. Pozdrawiam
  • MinYoongi 21.04.2017
    Dziękuję i pozdrawiam :)
  • Tanaris 29.04.2017
    Ale wyszedł, na chwilkę. To już jakiś sukces. :) czy na pewno odjedzie i zostawi przyjaciela? Leci 5 :)
  • KarolaKorman 20.05.2017
    Pięknie porównujesz. Te wszystkie uczucia, które się w nich zrodziły mogą ich połączyć albo pogrążyć do reszty. Smutna końcówka, ale może właśnie ta decyzja pomoże zawalczyć DO

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania