Poprzednie częściKolekcjoner #1

Kolekcjoner #2

Następnego dnia, z samego rana, wyszedłem z domu, żeby zebrać wyznaczony przez Salomona ekwipunek. Trzy latarki już miałem, z tym że w jednej wyczerpały się baterie, lecz nie stanowiło to problemu, ponieważ w koszyku na szafie było ich całe mnóstwo. W celu zdobycia pozostałych latarek postanowiłem udać się do mojej cioci Anne, dziadka Oliviera oraz mieszkającego w domu obok Rogera. Oczywiście najpierw swe kroki skierowałem do sąsiada.

Zastukawszy kilka razy w imponująco duże drewniane drzwi, odczekałem chwilę, nim na zewnątrz wyjrzała starsza już kobieta, zapewne babcia Rogera.

- Dzień dobry, czy zastałem Rogera?

Przyjrzawszy mi się dokładniej, staruszka odpowiedziała:

- Wyszedł do sklepu zaledwie kilka minut temu. Zaraz wróci. Wejdź, przez ten czas napijesz się herbaty.

Mimo moich niezwykle usilnych, choć grzecznych, odmów, nie dałem rady powstrzymać staruszki od porwania mnie do środka. Wiedziałem jak potoczy się nasze wspólne picie herbatki. Wedle mych przewidywań, gdy tylko szklanka z parującą cieczą wylądowała na stole, natychmiast rozpoczęło się „bombardowanie”.

- A powiedz mi chłopcze, gdzie chodzisz do szkoły?

- Uczęszczam do collège'u przy ulicy…

- Świetnie, świetnie. Jak miewają się twoje zamiary na przyszłość? Myślałeś już kim będziesz jak dorośniesz?

- W zasadzie to zastanawiałem się nad medycyną, ale doszedłem do wniosku…

- O! Medycyna! Brawo, chłopcze, mierzysz bardzo wysoko. Nie to, co Roger. On mówi, że zamierza poświęcić się pracy w warsztacie ojca. Może byś tak z nim pogadał? Spróbuj go przekonać, żeby zastanowił się nad czymś konkretniejszym.

- Oczywiście – odparłem najkrócej jak mogłem, bojąc się że po raz kolejny moja odpowiedź zostanie przerwana w połowie.

Starsza pani bardzo powoli, acz dosyć konsekwentnie, zaczęła podejmować temat zakładania rodziny. Przerażony pytaniami, jakimi mogłaby mnie uraczyć, postanowiłem się ewakuować. Na szczęście odsiecz przyszła sama. Oto w kuchni pojawił się Roger. Burza rozrzuconych na wszystkie strony świata włosów sprawiała, że nie sposób było go pomylić.

- Cześć, Antoine. Widzę, że moja babcia już zadbała, żebyś się nie nudził – powiedział uśmiechając się przy tym złośliwie.

- Tak, ale ja tylko na chwilę. Roger, nie miałbyś pożyczyć latarki?

Ciekawość momentalnie odmalowała się na twarzy chłopaka.

- W jakimś konkretnym celu?

- Tak. Wieczorem razem z Salomonem i kilkoma innymi osobami idziemy…

- Chodź, to pogadamy na górze – przerwał, a ja pomyślałem że takie wtrącanie się komuś w słowo, to jego rodzina ma chyba w genach.

Rozsiadając się na łóżku spojrzałem na kolegę.

- Idziecie na poszukiwania skarbów?

- Skąd wiedziałeś? – zapytałem zaskoczony.

- To nie jest zbyt rozsądne, Antoine. Kilka dni temu jakaś grupka z okolicznych wsi zjawiła się o północy w starej piekarni. Oczywiście, oni również chcieli znaleźć zagubione własności Michela. Nie znaleźli. Wiesz dlaczego? – Przecząco pokręciłem głową. – Dlatego, że przyjechała po nich policja. Po prostu komuś bardzo nie spodobało się, że ktoś wtyka nos w nie swoje sprawy i zawiadomił patrol.

- Kto mógł to zrobić? Przecież to stara i opuszczona dziura.

- No właśnie, a jednak mimo to poszukiwacze skarbów wylądowali w areszcie.

- Tak właściwie ja wcale nie chciałem tam iść, tylko tak jakoś się wplątałem w całą akcję.

- Zrobisz, jak uważasz – stwierdził, dając mi do ręki latarkę. – Tylko bądź ostrożny.

- Będę. Postaram się jakoś odwołać cały plan.

- Salomon będzie wściekły. Wiesz, że on nie odpuszcza. Masz tylko dwa wyjścia: albo zrezygnujesz samemu albo pójdziesz razem z nimi.

Kiwnąłem jedynie głową. Podziękowałem mu, pożegnałem się, po czym ruszyłem po kolejne dwie latarki. Zarówno ciocia Anne, jak i dziadek Olivier chętnie pożyczyli mi urządzenia, o które ich poprosiłem. Na mojej głowie została jedynie apteczka. Mógłbym ją znaleźć w samochodzie, ale tata rano pojechał do pracy i wróci dopiero po dziesiątej. Postanowiłem chwilę odpocząć, a przy okazji pomyśleć. Siedząc na drewnianej ławce usytuowanej obok biegnącej wzdłuż dróżki, poczułem na sobie czyjeś spojrzenie. Kiedy jednak się odwróciłem, nie zobaczyłem nikogo podejrzanego. Wydawało mi się, pomyślałem. Nie bacząc już na moje przywidzenia, doszedłem do wniosku, że po apteczkę należy się udać do garażu. Tata z całą pewnością ma zapasową, będę musiał jedynie trochę poszukać. Kiedy tylko wstałem, znów ogarnęło mnie to samo poczucie. Ktoś mnie obserwuje. Gdy odwróciłem głowę, jakieś sto metrów w tyle, za drzewem stała zakapturzona, odziana w długi po kostki czarny płaszcz. W jej białej jak śnieg dłoni spoczywała długa laska, na której owa postać się wspierała. W tym momencie zabrakło mi tchu. Przerażony ruszyłem biegiem przed siebie. Zatrzymałem się dopiero jakiejś pięćset metrów dalej. Nikt za mną nie szedł. To było bardzo dziwne. Chyba będę musiał na jakiś czas zrezygnować z oglądania horrorów.

Oddychając coraz spokojniej, powoli poszedłem szukać apteczki.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Juri69 17.08.2016
    Super ;D Jeszcze lepiej niż wcześniej :> Pod tamtym też zostawiłam komentarz, trochę później niż inni, ale zawsze coś ;) Czekam na następne ^^
  • Szalokapel 24.08.2016
    A więc, na wstępie serdecznie dziękuję za wizytę u siebie. Twoje komentarze są bardzo miłe i motywujące. Znalazłam chwilę i stwierdziłam, że poświęcę ją na czytanie kontynuacji tego opowiadania. Bardzo przepraszam za moją długą nieobecność. Co do rozdziału, jest strasznie (w dobrym sensie, haha) wciągający! Przepłynęłam szybko przez niego, super zbudowane napięcie i świetne opisy. Rewelacyjnie piszesz, zapewne kiedyś już o tym wspominałam. Zostawiam piątkę.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania