Poprzednie częściKowalska - część 1

Kowalska - część 3

Wszyscy się trochę boczyli na Kowalską z powodu historii z Jankowiakiem. Czas jednak goi rany. Po paru godzinach szkoła tętniła już gwarem i śmiechem.

– Proszę – powiedział dyrektor Jątczak.

Do gabinetu weszła zapłakana kobieta podtrzymywana przez trzęsącego się mężczyznę.

– Słucham państwa. Czym mogę służyć? – zapytał dyrektor z uśmiechem.

– Je … jeee ... jesteśmy roooo ... rodzicami Jaaaa … Jaaaaaa ... Jankowiaka – powiedział, jąkając się, mężczyzna.

– Jankowiak? Jankowiak? – dyrektor szukał w pamięci. – Ach, to ten, co skoczył z dachu.

Kobieta zaczęła spazmatycznie płakać.

– Wie pani – zaczął dyrektor. – Wszystko zależy od dobrego wybicia. To są lata treningu. Potem trzeba odpowiednio balansować podczas lotu. No, i lądowanie oczywiście. Chłopak był amatorem. Tak nie można.

– Niech pan przestanie – załkała matka Jankowiaka. – Jak pan śmie.

– Nie, no, dobrze, dobrze. Ostatecznie mógł spróbować lądować z przysiadem, ale to żenada.

– Zgłosimy to do prokuratury! – krzyknęła kobieta.

– No właśnie. Telemarkiem powinien, ma pani rację to się nadaje do prokuratury.

– Gd … Gd … gdzie jest ta dzi … dzi … dziwka – wyjąkał ojciec Jankowiak.

Do gabinetu wpadła katechetka Zduńska.

– Nie bluźnij chamie! – krzyknęła w kierunku mężczyzny.

– O, jest pani. – powiedział dyrektor Jątczak. – Nie wiem, ale chyba chodzi im o Kowalską. Może ją pani wezwać?

– Tak. Już pędzę.

Po minucie i szesnastu sekundach katechetka przyprowadziła Dorotę Kowalską do gabinetu.

– Ty dziwko! – krzyknęła matka Jankowiaka, kiedy zobaczyła dziewczynę.

– O co chodzi panie dyrektorze? – zapytała Kowalska. – Dlaczego ta pani mnie obraża?

– Bluźni. A kysz – wtrąciła się Zduńska.

– To są rodzice Jankowiaka – powiedział dyrektor.

W Kowalskiej wszystko zaczęło wrzeć.

– Aaaa! No tak! Ładnie go wychowaliście. Dupek, nawet nie wiedział co do czego. Myślałam, że chce mnie przelecieć, a on mi tu: położę się do łóżka z tobą, w pościeli, z poduszeczką i kołderką. Debil.

Matka Jankowiaka zaczęła się dusić.

– Wo ... wo … woo … – Jankowiak ojciec próbował coś powiedzieć.

– Wo … woo … wobec tego powiedziałam, że ma spierdalać, chuj jeden – dokończyła Kowalska.

Matka Jankowiaka spadła z krzesła i przestała się ruszać.

– Wo … woo … wooo ... woody jej dajcie – wypowiedział się wreszcie mąż leżącej.

Katechetka złapała Jankowiakową za przegub.

– Nie żyje, szkoda wody.

– Ja nawet nie mam tutaj wody – dodał dyrektor. – Tak na marginesie. Mamy u nas w szkolę dobrego logopedę. Może się pan zapisze na zajęcia. Dwanaście tysięcy za lekcje bierze, ale jest super. Przestanie się pan jąkać na mur beton. Bo tak to już nie idzie pana słuchać.

Serce Jankowiaka ojca nie wytrzymało. Katechetka Zduńska również jego złapała za przegub.

– To samo. Co za ludzie. Cała ta rodzina jakaś dziwna panie dyrektorze. A, przypomniało mi się. Mam te nasiona.

– No, pani Zduńska. Świetnie. To niech mi pani powie jeszcze raz, jak je się sadzi.

– No. Już mówię. Więc musi pan najpierw je namoczyć w …

Katechetka długo tłumaczyła z pasją, jak sadzić nasionka. Ciała Jankowiaków wyniosła z gabinetu woźna Zofia. Zakopała je w szkolnym ogródku.

Jankowiak ojciec był jedynakiem. Oprócz syna, niefortunnego skoczka, nie mieli więcej dzieci. Podobno jacyś krewni mieszkali w Nowej Zelandii, ale czy jeszcze żyją? Tym sposobem linia genealogiczna Jankowiaków się skończyła.

 

CDN.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • KarolaKorman 27.02.2015
    A było przespać się z Kowalską i zasiać syna, ale wcześniej by trzeba było ziarenko zamoczyć :)
  • Drassen Prime 01.03.2015
    Wreszcie daję ci 5! Historia o Kowalskiej jest zajebista!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania