Maciek cz. 3
W pierwszą sobotę kwietnia miałam zamiar wybrać się z Fifami na rajd Pierwiosnki. Doszłam do wniosku, że przez zimę zaniedbałam klub i znajomych i najwyższa pora to naprawić. Zresztą, mówiąc szczerze, postanowiłam sprowadzić znajomość z Maćkiem do właściwego wymiaru, póki czas. Wiosna rozbuchała się nagle, z dnia na dzień i czasami wpadałam w zbyt romantyczny nastrój... A on? Zaproponowałam mu - trochę z grzeczności, a trochę jako sprawdzian, na ile mu na mnie zależy, żeby poszedł ze mną - ale odmówił. Za to zaraz po niedzieli zadzwonił, że OTOP organizuje w najbliższy weekend wyjazd na Wyspę Sobieszewską na liczenie ptaków i może byśmy się razem wybrali? Tym razem to ja powinnam była odmówić, tym bardziej, że to był ostatni weekend przed Wielkanocą i wiedziałam, że w domu znowu wywołam burzę, że nie pomagam. Ale nie potrafiłam zrobić tej przykrości - przede wszystkim sobie.
Wypad okazał się bardzo udany. Maciek próbował przedstawić mi Wojtka, a on na to przytulił mnie i oświadczył:
- Przecież my się znamy! To moja ulubiona Dama do wspólnego waletowania!
Nie przypuszczałam, że po tej jednej nocy jeszcze mnie pamięta, a już na pewno nie pamiętał, jak mam na imię. Ale bardzo poprawiło mi to nastrój, a jeszcze bardziej ucieszył mnie zły humor Maćka. W końcu nie dał mi żadnego powodu, żebym się przed nim tłumaczyła, więc niech sobie myśli, co chce!
Zaraz po Wielkanocy zaczęliśmy chodzić na ten kurs tańca. Odbywał się dwa razy w tygodniu , między 20.00 a 21.30, a ponieważ rzeczywiście miałam zajęcia do wieczora, Maciek brał Malucha rodziców i podjeżdżał po mnie na uczelnię. Dzięki temu potem w miarę szybko wracałam do domu, ale też nie miałam możliwości pochwalić się chłopakiem przed dziewczynami, bo wypadałam z ćwiczeń w biegu. Za to kiedy weszliśmy na pierwsze zajęcia z kursu tańca, przywitało nas zdziwione;
- Oooo, Pan Magister też tutaj!
Magister, znajome dziewczyny, o co w tym wszystkim chodzi? – myślałam zdziwiona.
- Nie mówiłem ci, że pracuję na Polibudzie? - zapytał z miną niewiniątka – Nie pomyślałem, że teraz dopiero będę miał przechlapane. Nie mogę się zbłaźnić, muszę się podwójnie starać!
Nie, nie mówił. Uświadomiłam sobie, jak niewiele o sobie mówił. Owszem, nie miał oporów, żeby zapraszać mnie do domu, ale poza tym – zero informacji!
Kurs był strzałem w dziesiątkę! Zrozumiałam wreszcie, że w tańcu zawsze próbowałam przejmować inicjatywę i próbowałam prowadzić. Ale to dlatego, że nie trafiłam dotąd na silnego, zdecydowanego mężczyznę. Maciek taki był. Oczywiście, początki nie były łatwe, Maciek wręcz po pierwszych zajęciach westchnął z podziwem, że nie spodziewał się tu aż takiej gimnastyki. Ale skoro postanowił udowodnić studentkom, że też daje radę, musiał się starać. Wkrótce wirowaliśmy swobodnie na parkiecie, a w tangu nie mieliśmy sobie równych. Niestety moje serce biło coraz szybciej i coraz trudniej było mi widzieć w Maćku tylko kumpla. Jeszcze próbowałam się z tego wyplątać, jeździłam na wszystkie rajdy z Fifami, a na początku maja wyjechałam na tygodniową wycieczkę naukową z uczelni, ale kiedy po powrocie znów stanęliśmy na parkiecie, wszystko wróciło.
- Słuchaj, czy ty w ogóle dostrzegasz te wszystkie dziewczyny, które się za tobą oglądają? Te ich spojrzenia? - zapytałam go kiedyś.
- Dziewczyny mnie nie interesują – odburknął.
- Widzę właśnie. Ale ja też jestem dziewczyną! – zaryzykowałam. Nawet nie spojrzał.
- No właśnie, jesteś! - powiedział jakoś dziwnie. Nie bardzo wiedziałam, jak to rozumieć, a pytać nie śmiałam.
Po ostatnich zajęciach wyszliśmy w ciepły, niemal letni wieczór.
- Wiesz co? - odezwał się Maciek - Tak dziś ładnie, może podjedziemy choć na chwilę na bulwar, przejdziemy się trochę?
Spojrzałam na zegarek. W końcu oszczędzamy sporo czasu, wracając samochodem, więc czemu nie?
- Właściwie... moglibyśmy się przejść.
- Chodźmy! - niespodziewanie wziął mnie za rękę. Ale jeśli w tym momencie zawirował mi cały świat, bardzo szybko spadłam znów na ziemię – w domu przywitano mnie awanturą.
- Gdzie ty się włóczysz? Nie widzisz, która godzina? Znowu ojciec nie będzie mógł zasnąć przez ciebie!
- Przecież wiecie, że w piątki wracam wieczorem!
- O tej porze? Godzinę temu powinnaś być w domu!
- Powinnam, ale nie jestem. – Już się zdenerwowałam. W końcu nie rozmawiają z piętnastolatką. .Za chwilę skończę studia, zacznę pracować, a przez to, że dalej muszę mieszkać z rodzicami, wciąż będę traktowana jak małe dziecko.
- A w ogóle to potrzebny ci ten kurs tańca jak dziura w moście! I to włóczenie się z tym całym Maćkiem po nocach! - słyszę jeszcze. – Lepiej byś zrobiła coś pożytecznego!
Tym razem przeholowali. Przenoszę się myślami daleko wstecz. Mam dwanaście, może trzynaście lat. Stoję na podwórku z kolegą, Ryśkiem K. znanym dziś biznesmenem. Ale to nieważne, ważna jest ta rozmowa, pierwsze w życiu, dziecinne, wyznanie miłości. Niestety, mama właśnie wróciła z zakupów i jednym pogardliwym słowem, brutalnie, zniszczyła całe moje szczęście. Poczułam się zbrukana, jakby przyłapała mnie na grzechu. Wstydziłam się. Coś się bezpowrotnie skończyło, a ja długo jeszcze płakałam wieczorami w poduszkę.
Ale teraz jestem dziesięć lat starsza i sama będę układać sobie życie! Tylko czy na pewno? Maciek raz, ni stąd, ni zowąd, przynosi mi wielki bukiet bzu
- A, bo tyle jest tego u nas przed domem, a ty mówiłaś że lubisz - to znów wycofuje się na pozycję kumpla. Zaczynam się czuć jak na huśtawce i myślę, że podobnie było z Krasnalem. Czy coś ze mną jest nie tak?
Na moje szczęście nadszedł czerwiec i z konieczności musiałam ograniczyć nasze kontakty. Załatwiłam sobie praktykę już w tym miesiącu, bo dawno zaplanowałam, że na trzy miesiące wyjadę do rodziny w USA. To był najlepszy moment, bo wiadomo, że po dyplomie nikt nie dałby mi paszportu i wizy, a egzaminy po czwartym roku były na tyle łatwe, że mogłam się nie obawiać oblania. Nie przyznałam się dotąd nikomu ze znajomych do wyjazdu, żeby nie zapeszyć. Popołudniami, po pracy w laboratorium, zabierałam się za naukę. Musiałam zdać bromatologię i wojsko, żeby dostać zgodę rektora na wyjazd. I wreszcie nadszedł ten dzień, kiedy z sukcesem zakończyłam sesję egzaminacyjną. Kiedy wychodziłam z sali, zobaczyłam Maćka, czekającego na mnie z bukietem ogrodowych kwiatów (przecież wiedziałem, że zdasz). Zaskoczył mnie, nie spodziewałam się go tutaj. Poszliśmy na kawę do Jagienki.
- Masz już jakieś plany na wakacje? - zapytał. Zawahałam się.
- Być może pojadę do Stanów. Czekam na paszport, więc to jeszcze nic pewnego...
- Super, że nic dotąd nie powiedziałaś. – Jest wyraźnie zły, a ja źle się z tym czuję.
- Nikomu dotąd nic nie mówiłam, żeby nie zapeszyć. Wiesz dobrze jak to jest – paszport, wiza – nie ma żadnej pewności, że uda się ją dostać. A zaproszenia od rodziny załatwiałam już jesienią, zanim się poznaliśmy – próbuję się tłumaczyć.
- Jasne – Maciek stara się zbagatelizować temat – Nie martw się, na pewno dostaniesz. Jesteś jeszcze przed dyplomem.
- A właściwie czemu pytałeś? - wracam do początku naszej rozmowy.
- Już nieważne. – macha niedbale ręką.
- Powiedz! – nalegam.
- Wojtek z ekipą wybierają się kajakami na Biebrzę. Myślałem, że moglibyśmy do nich dołączyć.
- Ooooo! A czy ty przypadkiem nie byłeś trochę zazdrosny o moją znajomość z Wojtkiem? - Usiłuję żartować, bo jest mi naprawdę przykro. Znowu coś mnie ominie, w dodatku na takim wyjeździe nasza znajomość może wreszcie nabrałaby jakichś rumieńców. Przez chwilę myślę, że może jednak nie dostanę tej wizy i problem sam się rozwiąże, bez mojego udziału.
- Przykro mi... - Kapituluję w końcu i nawet (!) ośmielam się dotknąć jego ręki.
- Daj spokój! - Cofa rękę – Będziesz miała wspaniałe wakacje.
* * *
Komentarze (3)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania