Poprzednie częściMaciek cz.1

Maciek cz. 4

Oczywiście, wizę dostałam. Wróciłam z Warszawy w Boże Ciało i jak to często się zdarzało, telefon był głuchy. Nie wiedziałam, czy Maciek próbował do mnie dzwonić, zresztą nie byłam pewna, kiedy wrócę, bo kolejki do ambasady amerykańskiej bywały długie, nawet kilkudniowe. Mogłam oczywiście spróbować zadzwonić do niego z budki telefonicznej, ale trochę się bałam, że jest na mnie obrażony. Postanowiłam poczekać, może naprawią te telefony, a jeśli nie, zadzwonić do niego w poniedziałek z automatu. Tymczasem w poniedziałek rano czekał na mnie pod laboratorium.

- Słuchaj, Mała – tak czasem do mnie mówił – jestem już spóźniony na Polibudę, ale chciałem sprawdzić, czy już wróciłaś i co załatwiłaś?

- Udało się – mówię bez specjalnej radości – Może masz czas dziś po południu, to pogadamy na spokojnie. Telefon ciągle u mnie nie działa.

- No wiem. Ale u nas zaczęła się sesja i nie wiem, kiedy znajdę chwilę, na pewno nie dzisiaj. W razie czego będę cię jakoś łapał tutaj.

- Pracuję do końca tego tygodnia, a bilet na samolot mam na 3 lipca! - wołam za nim, bo już wskakuje do samochodu.

No cóż, nie było czasu w tym tygodniu – a może to ze strony Maćka była tylko wymówka – żeby się umówić. Ja zresztą też miałam małe urwanie głowy – pakowanie, kupowanie prezentów dla rodziny... Mimo wszystko było mi przykro, że prawdopodobnie wyjadę bez pożegnania. A kto wie, co będzie za trzy miesiące? Niespodziewanie Maciek zaproponował, żebyśmy w ten ostatni, sobotni wieczór wybrali się razem na tańce.

- W końcu po coś chodziliśmy na ten kurs! - oświadczył.

Przyszedł po mnie w garniturze; pierwszy raz go tak zobaczyłam, no ale to była era dancingów i nie wypadało być inaczej. Oniemiałam, to był cios w samo serce! Postanowiłam nie pić wiele tego wieczora, bo bałam się, że całkiem się rozkleję i gotowa będę rzucić mu się na szyję, nie zważając na nic. Maciek zachowywał się z rezerwą, a ja postanowiłam się do niego dostosować. Rozmawialiśmy o mojej rodzinie w Stanach, gdzie mieszkają, co robią, co ja będę tam robiła.

- Mam siostrę w Stanach, w Chicago – odezwał się nagle.

- Naprawdę? Starszą? Czemu nic nie mówiłeś? Mogłabym wziąć dla niej listy od was, czy coś... Czy – waham się tknięta nagłą myślą – może nie macie ze sobą kontaktu?

- Oczywiście, że mamy! I mamy kogoś, kto regularnie zabiera dla niej listy i paczki, dlatego nie chciałem cię fatygować, tym bardziej, że będziesz dość daleko. Siostra jest młodsza, w twoim wieku, to jej był ten sprzęt narciarski dla ciebie... - zamyśla się, a ja nie drążę tego tematu, bo widzę, że budzi w nim jakieś emocje.

Potem sporo tańczyliśmy i nawet nie wiem kiedy atmosfera zaczęła się rozluźniać. Widziałam już tylko jego oczy wpatrzone w moje, czułam oddech tuż przy uchu, we włosach. Nigdy jeszcze czas nie biegł tak szybko. Na sali zostaliśmy już tylko my, kelnerzy popatrywali na zegarki, ustawiali krzesła, porządkowali stoliki. Maciek lekko dotknął mojego ramienia:

- Trzeba wracać...

Parę pustych ulic i już jesteśmy koło mojego domu; stoimy naprzeciw siebie bezradni, niezdolni wykrztusić jednego słowa pożegnania.

- Już nie wrócisz? - mówi cicho Maciek.

- Dlaczego tak sądzisz?

- Stamtąd się nie wraca.

- Ja wrócę, na pewno! – brzmi to w moich ustach prawie jak przysięga, ale to dobrze, tak właśnie chcę.

- Nie wygłupiaj się Mała! To szansa, jeśli uznasz, że tam będzie ci lepiej, nie wahaj się! Ale napisz do mnie, chciałbym wiedzieć, jak sobie radzisz. I przyślij swój adres.

- Mogłam przecież dać ci go już teraz! Ale niestety nie znam go na pamięć...

- Dzięki temu musisz napisać do mnie pierwsza – uśmiecha się lekko. Schyla się i dopiero teraz lekko, leciutko całuje mnie w usta. Tyle co muśnięcie, a przecież pamiętam je jeszcze w samolocie i to wspomnienie pomaga mi przetrwać przez pierwsze dni TAM.

Jestem w Nowym Jorku! Wcale się nie cieszę. Jestem przerażona! Ruch, gwar niespotykanych rozmiarów. Obce miasto, niby znany, ale trudny do zrozumienia język. Olbrzymi dworzec lotniczy, przez który przewalają się tłumy ludzi, a ja nie mogę zrobić kroku nie tylko dlatego że jestem niedoświadczoną podróżniczką i nie bardzo wiem, co powinnam teraz zrobić, ale także dlatego, że boję się zgubić. Tylko patrzeć, jak ktoś uzna mnie za łatwy łup i napadnie. Chce mi się płakać. Jestem sama, większość pasażerów Polaków leci dalej do Chicago. Wujek może po mnie przyjechać dopiero jutro, bo dziś pracuje, a jutro tu jest wielkie święto – 4 lipca. Z kolei ja nie mogłam przylecieć jutro, właśnie ze względu na to święto.

Biorę się w garść. Na kartce mam zanotowany adres hotelu, w którym ma na mnie czekać zarezerwowany pokój. Wystarczy tylko przywołać taksówkę.

Pokój w hotelu wydaje mi się najbezpieczniejszym miejscem na ziemi. Postanawiam nie ruszać się z niego aż do przyjazdu rodziny z Hartfordu.. Schodzę tylko na kolację, zamawiam „something for dinner”, bo tylko na tyle mnie stać – byłabym zdolna wymyślić jeszcze co najwyżej owsiankę i jajka na bekonie. Na wszelkie indagacje odpowiadam na wszelki wypadek „I don't understand”. Potem w recepcji kupuję „a postcard” i piszę do Maćka. Parę słów, tyle tylko, że jestem przytłoczona Ameryką, nie jestem w stanie wykrzesać teraz więcej, ale pamiętam o nim, doleciałam szczęśliwie i czekam na list. Podałam też swój hartfordzki adres. Nie pisałam więcej nie tylko z powodu oszołomienia. W dalszym ciągu nie bardzo wiedziałam, jak mam się do Maćka odnosić. Wolałam żeby to on pierwszy napisał dłuższy list i „odsłonił karty”. Niestety, odpowiedź też była dosyć krótka. Pisał, że kiedy tylko skończą się egzaminy wstępne, ma zamiar wybrać się na dłuższą włóczęgę – trochę z Wojtkiem na Biebrzę, później trochę sam. Żebym się nie martwiła, jeśli nie będzie od niego wieści, bo będą raczej „z dala od cywilizacji”. I żebym dobrze się bawiła i korzystała ile się da. Tyle, że ja nie pojechałam się tam bawić. Miałam pracować, żeby oddać ojcu pieniądze, które pożyczył mi na bilety lotnicze – tak się umówiliśmy. Nadwyżkę, jako osoba zupełnie niepraktyczna, zamiast po powrocie przeznaczyć na samochód, albo kupno mieszkania, postanowiłam przeznaczyć na wycieczki. W tym sensie rzeczywiście skorzystałam, ile się dało. Uznałam, że mogę już więcej do Stanów nie wrócić, więc warto zobaczyć trochę więcej, niż Hartford. Był więc Boston, Nowy Jork, Filadelfia i Waszyngton. Żałowałam tylko, że nie starczy mi funduszy na Niagarę, Wielkie Jeziora, czy Kalifornię. Ze wszystkich tych miejsc wysyłałam kartki do Maćka, ale nie doczekałam się już odpowiedzi. Nie miałam czasu się tym martwić, pomyślałam, że nagadamy się po powrocie, zresztą pamiętałam, co napisał mi o pobycie w głuszy. Gdzieś w głębi duszy tliło mi się irracjonalne przekonanie, że może Maciek tak tylko napisał, a naprawdę wybiera się do siostry i chce mnie odwiedzić. Oczywiście, tak naprawdę zdawałam sobie sprawę, że to bzdura, ale czasem miałam ochotę trochę się połudzić. Wiedziałam też, jak wygląda korespondencja między Polską a USA. Listy potrafiły iść tygodniami, a niektóre w ogóle nie dochodziły. Napisałam więc w końcu Maćkowi, że wracam najpóźniej, jak to możliwe, to jest 3 października. Uznałam, że na piątym roku uroczyste rozpoczęcie mogę już sobie podarować.

Wróciłam rzeczywiście na ostatnią chwilę, bo samolot miał awarię i wystartował prawie 12 godzin później. Stąd też od pierwszych chwil pochłonęła mnie organizacja zajęć na uczelni, zdobywanie skryptów i podręczników, zapisanie się do upatrzonej pracowni na magisterkę. Trochę mi kołatało z tyłu głowy, że Maciek mnie nie szuka, ale odsuwałam to na razie od siebie. Pewnie w ogóle nie dostał mojego listu – tłumaczyłam sobie jego milczenie. Nieliczne wolne chwile spędzałam ze znajomymi, ciekawymi, jak tam jest na tym „zgniłym Zachodzie”. W końcu jednak zadzwoniłam do Maćka, ale powitał mnie jedynie długi sygnał w słuchawce. Taka sytuacja powtórzyła się kilka razy, uznałam więc, że tym razem jego telefon jest zepsuty. Tylko dlaczego nie szukał mnie w inny sposób? Wiedziałam już, że jak chce, to potrafi. Czyżby rzeczywiście nie dotarł do niego mój list z informacją, że wracam? Postanowiłam pojechać do niego i przekonać się, co się dzieje. Niestety, drzwi też nikt nie otwierał. Było to dość dziwne, ale jeszcze wtedy tak bardzo mnie nie zaniepokoiło. Tym razem jednak zdecydowałam się nie odpuszczać i wracałam tam kilkukrotnie, o różnych porach. Niestety, mieszkanie wyglądało na opuszczone. Niby w oknach wisiały firanki, ale światła się nie paliły, mimo coraz szybciej zapadającego zmroku. Cóż, trzeba było pogodzić się z prawdą – nie tylko Maciek, ale i jego rodzice zniknęli, jakby rozpłynęli się w powietrzu. Tylko dlaczego bez słowa? Czemu nie skreślił choć paru zdań wyjaśnienia, nie wysłał listu tu, lub do Stanów? A może napisał do Stanów, tylko minęłam się z jego listem? Może oni wyjechali tam, do siostry, a ja, nie wiedząc o tym, wróciłam tutaj? Snułam coraz bardziej nieprawdopodobne scenariusze, wyobrażałam sobie, że może moi rodzice chowali listy od Maćka do mnie. Tylko po co? I w jaki sposób tłumaczyłoby to zniknięcie całej jego rodziny? A może...- uderza mnie nagła myśl – może Maciek napisał, że przenoszą się całą rodziną do Stanów, a moi rodzice przeczytali ten list i schowali, bojąc się, że w takim wypadku mogłabym już nie wrócić? Nie chcę widzieć pokrętnej logiki mojego rozumowania. Przecież gdyby chciał mnie zatrzymać w Stanach, napisałby tam, a nie na gdyński adres i moi rodzice nigdy by się o tym nie dowiedzieli. Jestem tak ogłupiała, że nie wiem już, co mam myśleć i robić. U kogo zasięgnąć języka. Zdaję sobie sprawę, że jest jedna osoba, która może wiedzieć, co się stało – Wojtek. Ale w życiu go o to nie zapytam. Przecież oni wszyscy uważali nas za parę. Miałabym się przed nim przyznać, że nie wiem, gdzie się podział „mój” chłopak? Zresztą, gdyby ktokolwiek miał mi coś do przekazania, na pewno już dawno by to zrobił.

To boli. Czy można zracjonalizować ból? Przecież nic sobie nie obiecywaliśmy... Może coś sobie wyobrażałam? Może byliśmy tylko przyjaciółmi, albo po prostu dobrymi kumplami? Tyle, że przyjaciół też nie zostawia się tak bez słowa! A jednak mimo wszystko nie umiem się tak zwyczajnie na Maćka wściec i przekreślić go grubą krechą. Jak by nie spojrzeć, to było bardzo miłe pół roku – próbuję tłumaczyć jego, sytuację, wszystko. Ciągle mam poczucie, że jest gdzieś jakieś wytłumaczenie, tyle tylko, że ja go nie znam.

 

A dying flame, you're free again

Who could love and do that to you

All dressed in black, he won't be coming back

Save your tears, you've got years and years […]

You're a fool if you think is over.

It's just begun.

Chris Rea „ Fool If You Think It's Over”

* * *

Następne częściMaciek cz. 5 Maciek cz. 6 Maciek cz. 7

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania