Poprzednie częściMaciek cz.1

Maciek cz. 5

2022 r.

 

Rzadko zaglądam do skrzynki na listy. Kto dziś je pisze? Parę reklam, jakieś zawiadomienia czy rachunki nie są warte wielkiej uwagi. Ale dziś spośród garści ulotek wypada koperta adresowana do mnie. Stempel warszawski. Nadawcy brak. Ki czort? Zawartość przedstawia się równie tajemniczo; brak podpisu lub czegokolwiek, co mogłoby zdradzić tożsamość piszącego. I zaledwie kilka zdań - „ Będę w Gdańsku w ostatnią sobotę lutego po południu. Bardzo zależy mi na spotkaniu z Tobą. Daj znać czy jest to możliwe – gdzie i o której godzinie, a ja się dostosuję. Napisz do mnie na maila.

Twój stary, dobry znajomy.”

Adres mailowy, który podał, nic mi nie mówi. Jakieś nieznane, kobiece imię z dodatkiem dużej litery – pewnie pierwszej litery nazwiska i cyfra – nic z tego nie brzmiało znajomo. I dlaczego się nie przedstawił? Czyżby się bał, że nie zechcę się spotkać, wiedząc, kto jest nadawcą? A może liczył, że rozbudzona w ten sposób ciekawość szybciej skłoni mnie do spotkania? A może to jakiś stalker? Albo w ogóle nieznany gość, który szuka łatwej znajomości?

Jednak ciekawość bierze górę. Może w korespondencji mailowej ten ktoś trochę się odsłoni, a ja samą odpowiedzią jeszcze przecież nic nie ryzykuję. Ale żeby nie było za łatwo, piszę, że na popołudnie mam już bilety do filharmonii na koncert, po którym czwórka moich znajomych zostaje na balu, a ja z grupą zaprzyjaźnionych pań z klubu wracam autokarem do domu. A że powrót będzie dość późny, na spotkanie chyba raczej nie ma szans...

- I co teraz zrobisz? - Myślę z odrobinę złośliwą satysfakcją. Wszak mówi się „Jak kocha, to poczeka”. Tu, parafrazując, można powiedzieć – jak ci zależy, wymyśl coś! Cisza trwa parę dni.

- Oho, szybko zrezygnował. – Dochodzę do wniosku. - Gdyby naprawdę mu zależało, odezwałby się jeszcze, coś by zaproponował.

Jednak parę dni później odpowiedź przychodzi. Pisze, że dowiadywał się, ale niestety na koncert biletu dla siebie już nie dostanie, nawet po znajomości. Za to bardzo chętnie zostałby ze mną na balu. Powiedziano mu, że nie ma problemu z dołączeniem dwóch osób do stolika moich znajomych; jeśli zechcę to zrobić, on chętnie pokryje koszty. Przecież zawsze lubiłam tańczyć? Obiecuje, że postara się stanąć na wysokości zadania i być dobrym towarzystwem.

Waham się odrobinę. Trochę to nie w porządku, zapraszać nie wiadomo kogo do wspólnego stolika. Jeśli spotkanie będzie drętwe, znajomi mogą mieć pretensje. Z drugiej strony, łatwiej odbyć taką „randkę w ciemno” wśród ludzi, w publicznym miejscu. Postanawiam zaryzykować, odzywa się we mnie chęć przeżycia przygody.

Koncert i bal mają przebiegać pod hasłem „Lata dwudzieste, lata trzydzieste”. Nie mam pomysłu na strój i nie umiem szperać w ciucholandach, ale nieoczekiwanie przyjaciółka znajduje mi coś ekstra – sukienkę w kolorze starego złota, lekko dopasowaną i prostą do bioder, a niżej z falbanami kończącymi się nad kolanami. Na ramionach sukienka jest wiązana na kokardy, z przodu niewielki dekolt w szpic, z tyłu sięga aż do połowy pleców. Całość uzupełniają siatkowe pończochy i pantofelki na niewielkim słupku, zapinane na pasek przy kostce. Wyglądam naprawdę stylowo!

Już w szatni rozglądam się czujnie dookoła, ale nie dostrzegam nikogo znajomego. Za to na moim miejscu na widowni leży czerwona róża z bilecikiem – Do zobaczenia przy stoliku!

Cały koncert siedzę jak na szpilkach. W końcu przychodzi czas na odszukanie swojego miejsca. Siedzę po jednej stronie z przyjaciółką i jej partnerem, miejsce naprzeciw mnie, obok drugiej pary znajomych pozostaje puste. Czy ktoś postanowił ze mnie zakpić? Czy przyjaciele biorą udział w tej zmowie? Nie wiem już, co o tym wszystkim myśleć. Prowadzimy jakąś luźną rozmowę, ale szczerze mówiąc, nie rozumiem o czym do mnie mówią. Kiedy zespół zaczyna grać do tańca, ktoś nagle dotyka z tyłu mojego ramienia.

- Zatańczymy?

- Maciek! To naprawdę ty? - Zrywam się tak gwałtownie, że prawie przewracam krzesło. Maciek całuje mnie w rękę, skłania głowę pozostałym i już, lekko dotykając mnie w talii, prowadzi na parkiet. Szybko łapiemy wspólny rytm, jakbyśmy zaledwie wczoraj wyszli z kursu tańca, a ja zarzucam go pytaniami.

- Co się z tobą działo przez te lata? Gdzie zniknąłeś? Czemu tak nagle, nie dając w ogóle znać? I jak mnie teraz znalazłeś?

Podnosi na moment jedną rękę w geście poddania.

- Powoli, powoli! Wszystko ci powiem, szczerze, jak na spowiedzi, ale nie teraz. Mam nadzieję, że po balu znajdziesz trochę czasu, żeby pogadać gdzieś w spokoju. Dużo jest do opowiadania!

- Trzymam cię za słowo, nie wykręcisz się żadnymi sztuczkami!

- Nawet nie zamierzam. Zależy mi na tej rozmowie. - Maciek na chwilę poważnieje. - Zdradzę ci na razie tylko, że mieszkam za granicą, pracuję na tamtejszej uczelni i przyjechałem tu na konferencję naukową. Program oficjalny zakończył się dzisiejszym obiadem, więc postanowiłem resztę czasu poświęcić na spotkanie z tobą.

- I zaraz musisz wracać? - wyrywa mi się, zanim pomyślę. Fakt, dopiero się spotkaliśmy po tylu latach, a wieczór nie będzie trwał długo.

- Jeśli mnie ładnie poprosisz, może zostanę trochę dłużej. – Patrzy mi uważnie w oczy.

- Cały ty – obracam wszystko w żart. - Jeśli widzimy się w sobotę, możemy umówić się też na niedzielę – przypominam jego dawne powiedzonka.

- A nie chciałabyś? - Przygarnia mnie odrobinę mocniej do siebie.

- A co na to twoja żona? - Ups! - naprawdę to powiedziałam?

- Nie mam żony. Zmarła kilka lat temu, chorowała. Nie przejmuj się, stare dzieje.

Milkniemy na chwilę, a ja dyskretnie przyglądam się Maćkowi. Czas obszedł się z nim łaskawie. Dalej szczupły i wysportowany, z lekko falującymi, ciemnymi i gęstymi włosami, gdzieniegdzie tylko przyprószonymi srebrem. No i ten dłuższy lok opadający mu na czoło od zawsze. Figlarne, ciemne oczy, opalona skóra... Taki trochę Pierce Brosnan, a trochę nasz polski „Hołek”.

Z zamyślenia wyrywa mnie głos Maćka.

- Mała, skup się. Zaraz będzie nasz popisowy numer. Pokażemy im, jak się tańczy?

- Żartujesz? To było sto lat temu!

- Nie łam się! Damy radę!

Gdzieś z tyłu głowy pojawia się myśl, że musiał ten taniec zamówić – specjalnie dla nas. Ale nie mam już czasu nad tym dumać, bo właśnie rozlegają się pierwsze takty tanga Jalousie.

Nie jesteśmy zawodowymi tancerzami, nie ma mowy o jakiś akrobatycznych figurach, ale i tak nasza, opanowana kiedyś na kursie choreografia, budzi aplauz. Wszyscy się rozstępują, pozostawiając nam spory taneczny krąg. Kiedy muzyka wreszcie ucicha, jestem szczęśliwa, że udało nam się bez żadnych potknięć. Roześmiana, rozgrzana oklaskami widzów, zupełnie spontanicznie i bez zastanowienia rzucam się Maćkowi na szyję i całuję w usta. Spogląda na mnie z ukosa, lekko zaskoczony ale i rozbawiony.

- A jednak lubisz mnie choć trochę? - odzywa się lekko kpiąco.

- Zawsze byłeś warty grzechu i dalej jesteś – brnę odważnie, patrząc mu prosto w oczy.

Przyciąga mnie bliżej do siebie. Na szczęście ten taniec jest wolny, można sobie pozwolić na małe przytulanie. I dobrze, bo nogi mam jak z waty, tylko nie wiem, czy to po tym szalonym tangu, czy z powodu tego, co zaczyna się między nami dziać.

- Ty też – szepcze mi Maciek do ucha – ale kiedyś nie byłaś aż tak śmiała...

- Kiedyś byłam bardzo nieśmiałą dziewczynką. A ty za to mistrzem w budowaniu dystansu. - odgryzam się.

- Masz rację. Widzę, że będziemy mieli sobie dużo do wyjaśniania. A teraz chodź, czas się pokazać twoim znajomym.

Kiedy podchodzimy do stolika, wszyscy już siedzą.

- Poznajcie się, to Maciek, mój instruktor narciarstwa – przedstawiam go wszystkim, a on po kolei podaje im rękę – pozwolicie, że się do nas dosiądzie? - dodaję jeszcze kurtuazyjnie.

- Chyba raczej tańca, a nie narciarstwa. Podziwialiśmy wasz występ! - Mój kolega Marek nie byłby sobą, gdyby nie próbował sprostować.

- A nie, nie! Właśnie od narciarstwa wszystko się zaczęło, tańce były dopiero później – uśmiecham się lekko.

- Zaczęło? To kiedy to było? I czemu ja o tym nic nie wiem? - Ewa lubi być dobrze poinformowana.

- Och, stare dzieje! Byliście tak zajęci sobą, że ja musiałam sobie znaleźć inny sposób spędzania czasu – mówię lekkim tonem. Maciek w dużym skrócie przedstawia swój życiorys, jak u rodziców na przesłuchaniu – robił doktorat na Polibudzie, potem zaraz wyjechał za granicę, cały czas pracuje na uczelniach, teraz przyjechał do Gdańska na panel naukowy, stąd pomysł spotkania po latach. Jest elokwentny, zgrabnie omija rafy zbyt dociekliwych pytań. Fakt, że kończył wtedy doktorat, jest dla mnie zaskoczeniem, ale poza tym nie dowiaduję się na razie niczego nowego – ani gdzie wyjechał, ani jaką uczelnię teraz reprezentuje. Rozmowa szybko schodzi na dużo lżejsze tematy, a Maciek okazuje się rzeczywiście duszą towarzystwa. Dużo tańczymy, prawie bez słów, lekko przytuleni, do swingowych rytmów lat trzydziestych. Chciałoby się zaśpiewać:

”...Twarz przy twarzy, dłonie w dłoniach'

Przytuleni, zamyśleni..."

Kilka szybszych kawałków prowokuje nas jeszcze do małych popisów na parkiecie. Ale kiedy tańczymy do walca „Oczarowanie” zaskoczona spoglądam na Maćka.

- To też zamówiłeś?

- Tym razem nie – uśmiecha się, patrząc na mnie uważnie. - Ale czy to nie jest trafione?

„ Czy to tylko chwila?

O nie!

Było nam sądzone

By znów spotkać się....”

- Dalszy ciąg to też prawda? - trochę się z nim droczę.

- Ty mi powiedz – Zagląda mi głęboko w oczy. A jednak to trochę unik. Ja też zbywam go jakimś żartem. Nie chcę żadnych deklaracji, za wcześnie na to. Ale bardzo chciałabym go pocałować, tak naprawdę, nie żartem, jak wcześniej. Wolna muzyka sprzyja coraz większej bliskości. Usta tak blisko włosów, ucha... Może to pocałunki, a może tylko muśnięcie gorącym oddechem? Palce delikatnie przesuwają się po moich nagich plecach, kiedy kładę mu dłoń na karku. Czuję się jak na szkolnej potańcówce, kiedy tak bardzo ma się ochotę na więcej, ale czujne oczy nauczycieli powstrzymują zbyt śmiałe pieszczoty. Tutaj „przyzwoitkami” są dla mnie Ewa i Marek. Zdaję sobie sprawę, że i tak mój głodny wzrok mnie zdradza; że i tak oni w tej chwili wyobrażają sobie więcej niż widzą, no ale przecież mają rację. A ja jestem w końcu tylko słomianą wdową. Nie umiem się jednak całkiem powstrzymać i wsuwam palce w jego gęste włosy...

- Mmmm, zawsze chciałam to zrobić – mruczę jak kotka.

- Słuchaj – szepcze mi prosto do ucha – może moglibyśmy się już pożegnać i przenieść w jakieś bardziej przytulne miejsce?

- O tak, chodźmy, proszę! - Przytulam się jeszcze bardziej do Maćka, na co on w odpowiedzi całuje mnie we wnętrze dłoni. Moi znajomi są wciąż na parkiecie, więc i my zostajemy jeszcze chwilę. Wypada się pożegnać; gdybyśmy wyszli „po angielsku” Ewa na pewno narobiłaby szumu. W przerwie Maciek obiecuje wszystkim solennie, że zadba o mnie i odwiezie do domu, bo dysponuje samochodem z kierowcą z konsulatu. Wreszcie możemy zejść do szatni. Tam już bez skrupułów obejmuje mnie i całuje delikatnie skroń, miejsce za uchem, usta. Odrywamy się od siebie dopiero na widok szatniarki z płaszczami.

- Idziemy? - pytam niecierpliwie, bo nogi mam już całkiem miękkie.

- Poczekaj, na zewnątrz leje. Zaraz podejdzie kierowca z parasolem – odsuwa się parę kroków i rzuca ściszonym tonem coś niezrozumiałego do słuchawki.

Objęci, czekamy w drzwiach.

***

Następne częściMaciek cz. 6 Maciek cz. 7 Maciek cz. 8

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • 1sweatdreams1 3 miesiące temu
    Zaskoczyłaś mnie tym skokiem w czasie. Wciągnęłam się w historię Maćka i Anki. Jestem bardzo ciekawa, co się w życiu Maćka przed laty wydarzyło, że nie dawał znaku życia aż do tej pory.
  • Skorpionka 3 miesiące temu
    Cierpliwości, wszystko w swoim czasie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania