Gdy Bóg chce nas ukarać, spełnia nasze marzenia... - Rozdział 1

„Skoro bowiem istnieje niebo, odnajdziemy się, bo bez ciebie nie ma nieba.”

 

Tego dnia jak zwykle leniwie podniosła się z łóżka. Mieszkała w Londynie już parę dobrych lat. Niech to szlag; pomyślała widząc fatalną pogodę za oknem. Właściwie wcale jej to nie dziwiło. Przecież to Anglia, ta Anglia, o której marzą tysiące takich jak ona, ta Anglia do której lgną miliony jej rodaków, w poszukiwaniu lepszego wynagrodzenia. Pusto patrząc w przestrzeń pościeliła swoje pojedyncze łóżko, mieszczące się w jednym z dwóch pokoi jej mieszkanka na Brixton. Mrużąc oczy skierowała się do kuchni by zjeść jakieś proste śniadanie. Przelotnie zerknęła na lodówkę, gdzie pod magnesem przyczepiony był rozkład jazdy autobusów i kolejek metra. Tego dnia miała stawić się w szpitalu pod wdzięczną nazwą „The Royal Hospital” w dzielnicy Chelsea. Pierwszy dzień jej pracy w placówce wiązał się z zapoznaniem przełożonych oraz podopiecznych. Domyślała się, że będzie to około 280 okaleczonych brytyjskich żołnierzy. Czy się bała? Nie było mowy. Od dziecka chciała zostać pielęgniarką, i teraz kiedy jej marzenie było już spełnione, wykonywała swe obowiązki starannie i sumiennie. Na oślep wyciągnęła z szafki gotową owsiankę, którą zalała wrzącą wodą z czajnika.

- Pięknie Zośka. Jadasz gówno na śniadanie. – Wysyczała sama do siebie, przeżuwając odrobinę papki o smaku bananów i truskawki. Zawsze brała tę kombinację, mimo iż smakowała jak typowa guma do żucia. W jednej chwili przed oczami zobaczyła sytuację sprzed kilku lat, kiedy to jej matka zapytała ją co wspaniałego jest w mieszance truskawek i bananów. Wtedy 18-letnia Zosia Radecka z dumą odpowiedziała krótkie „nic”, następnie zamawiając lodowy napój o właśnie tym smaku. Skrzywiła się wciąż czując ten sam intensywny smak gumy do żucia. Zaśmiała się cicho. Dziś miała 25 lat i robiła dokładnie to samo. Zerkając na zegarek pośpiesznie podniosła się z miejsca. Palcami przeczesała brązowe fale, które powstały po odgnieceniach na mokrych włosach. A niech to! Tyle razy mówiła sobie by nie kłaść się spać z mokrą głową. Nałożyła delikatny makijaż, by nie wystraszyć podopiecznych i wytuszowała lekko rzęsy. Włożyła zwykłe dżinsy i prosty szary sweter, który dostała na 24 urodziny od rodziców. Spojrzała na kobietę w lustrze i westchnęła ciężko. Ubrała czarne kalosze za kolana i ciemny płaszczyk zapinany w pasie. Przez ramię przewiesiła torebkę i pędem pobiegła do metra. Uznała, że tak do szpitala dostanie się najszybciej.

 

Dokładnie o 8:45 stanęła na dziedzińcu królewskiego szpitala i przełknęła ślinę. Złożyła parasol, ponieważ przestało padać. Uśmiechnęła się lekko i skierowała się do wejścia dla personelu, gdzie odnalazła szafkę ze swoim nazwiskiem. Kiedy już się przebrała podeszła do niej przełożona pielęgniarek.

- Witaj w naszym szpitalu. Nazywam się Marie Hitgabons i jestem twoją przełożoną. Dziś zajmiesz się mierzeniem ciśnienia w salach na drugim i trzecim piętrze. Później wydam ci kolejne polecenia. Traktuj swoją robotę poważnie panno Radecka. Tutaj dostają się naprawdę dobre pielęgniarki. – zakończyła swój wywód. Zofia lekko zmarszczyła czoło. Ta kobieta o surowych rysach twarzy była dość stanowcza i stąpająca mocno po ziemi. Moje zupełne przeciwieństwo; pomyślała. Odebrała od lodowatych, poszarzałych dłoni zwykły ciśnieniomierz.

- Prosto i w lewo. Tam jest winda dziewczyno. – Pani Hitgabons wskazała jej długim palcem wyjście na korytarz.

- Dobrze. Nie zawiodę pani. Kiedy skończę… to gdzie mam panią szukać? – zapytała niepewnie stojąc jeszcze w drzwiach szatni. Pani Hitgabons posłała jej lekki lecz chłodny uśmiech.

- To ja cię znajdę młoda damo.

 

Zosia rozejrzała się po pomalowanym na miodowo korytarzu. Autorowi wnętrza wyraźnie zależało na tym, aby każdy kto się tutaj pojawi poczuł bezpieczeństwo i ciepło. Na jej twarzy namalował się delikatny uśmiech. Weszła do pierwszej sali, gdzie trzech starszych mężczyzn siedziało przy okrągłym stoliczku i grało w karty. Na oko mieli po osiemdziesiąt, może osiemdziesiąt parę lat.

- Dzień dobry. – odezwała się uprzejmie. Chciała zrobić jak najlepsze wrażenie. Jeden z mężczyzn podniósł wzrok znad kart i uśmiechnął się ciepło.

- A gdzie pani Hitgabons gołąbeczko?

- Czyżby nas opuściła?

Mężczyźni zaczęli się zastanawiać. Zosia pokręciła tylko głową. Poczuła jakiś sentyment do tych starszych panów. W gruncie rzeczy to przywodzili jej na myśl jej własnego dziadka, który z siłą wygrażał niegdyś młodym ludziom, że nie wiedzą nic o życiu.

- Pani Hitgabons jest moją przełożoną. Dzisiaj to ja ją zastąpię. Muszę zmierzyć szanownym panom ciśnienie. – Podeszła powoli do karty jednego z dziadków i przeczytała nazwisko Joseph Smith. Grzecznie zapytała, który z panów ma tak wdzięczne nazwisko, a następnie po kolei zaczęła mierzyć ciśnienia i staranie zapisywać każdy wynik. Tego dnia przeszła się po około 30 pokojach na trzecim i drugim piętrze, zmierzyła ciśnienie i zbadała puls około dziewięćdziesięciu mężczyznom w wieku od czterdziestu do osiemdziesięciu pięciu lat, poznała wiele ciekawych osobowości, które dały jej do myślenia. Kiedy wyszła z ostatniego pokoju zobaczyła panią Hitgabons. Kobieta szła w jej kierunku wyraźnie zadowolona.

- Dziękuję za zmierzenie ciśnienia naszym podopiecznym. Teraz idź coś zjeść dziewczyno. Wyglądasz absolutnie jak szkielet. Stołówka jest na parterze. Później rozniesiesz jeszcze lekarstwa na pierwszym piętrze. – przełożona skinęła głową odbierając od niej zapisy wyników. Zosia posłała jej lekki uśmiech i skierowała się do stołówki, gdzie zjadła porządny obiad. Nie była tak głodna od pamiętnych czasów dlatego też z radością zjadła wszystko to co jej podano. Zupa co prawda smakowała jak woda, ale ryż zapełnił jej żołądek po brzegi. Dziękując uprzejmiej kucharce ruszyła w stronę wyjścia ze stołówki. Tam zauważyła panią Hitgabons niosącą świeżo wydrukowaną plakietkę, prawdopodobnie z jej nazwiskiem. Kobieta pchała przed sobą wózek z lekarstwami dla pacjentów na pierwszym piętrze.

- Każdemu proszę dać po takim kubeczku. Wyjątki są zapisane o tutaj. – Zamachała jej kartką przed oczami i przypięła do stroju plakietkę. – Radecka, Zofia. Pielęgniarka. Skąd w ogóle masz to imię dziewczyno? Nie powinnaś nazywać się Sophie? Tak byłoby o wiele prościej. – Przełożona skrzywiła się boleśnie i posłała jej niewyraźny uśmiech. Zosia zaśmiała się pod nosem.

- Jestem Polką. To dlatego, ale jeśli moje imię sprawia pani problem to proszę nazywać mnie Sophie. –Skoro wymowa prostego „Z” sprawiała pani Hitgabons taki problem, to z uprzejmości zaproponowała tę prostszą wymowę. Przywykła do tego, że Anglicy nazywali ją Sophie. Tak już było i nie miała zamiaru się temu przeciwstawiać choć znacznie bardziej lubiła polską wymowę.

- No dobrze. A teraz zmykaj. Później możesz iść do domu. I widzimy się jutro. – Pani Hitgabons posłała jej lodowaty uśmiech i skręciła w lewą stronę by wykonywać inne swoje obowiązki. Zosia z entuzjazmem ruszyła do windy, aby dostać się na pierwsze piętro. Tam rozdała wszystkie lekarstwa starannie dobierając pastylki dla tych wyjątkowych pacjentów. Z reguły byli to mężczyźni dużo młodsi od tych na wyższych piętrach, którzy utracili dolne lub górne kończyny w skutek obrażeń poniesionych na froncie. Czasem zastanawiała się jakie niebezpieczeństwa niesie wojna. Widząc tych dzielnych Anglików nie potrafiła sobie wyobrazić co musieli przeżyć i jak znosili, to że zostali okaleczeni do końca swoich dni.

 

 

Kiedy wychodziła znów natknęła się na panią Hitgabons, która miała w oczach wesołe ogniki. Zosia od razu zastanawiała się o co chodzi. Czy kobieta ma zamiar ją pochwalić? Nie, to raczej mało prawdopodobne; pomyślała.

- Sophie! W tej chwili na drugie piętro! Pobierz krew od panów w pokoju nr 1. I zachowuj się jak przystało na młodą damę! – Przełożona podeszła do niej i uszczypała ją w oba policzki. Zosia skrzywiła się. O co jej chodziło? Czy nie zachowywała się odpowiednio? Cały dzień skrupulatnie wykonywała każde polecenie pani Hitgabons.

- W porządku. Potrzebuję tylko…

- Strzykawek, igieł, rękawiczek i płynu do dezynfekcji oraz opaski. Wszystko znajdziesz w szafce w pokoju pielęgniarek na drugim piętrze. – Wskazała jej palcem i wręcz wepchnęła ją do windy. Zosia wywróciła tylko oczami. Pokój numer jeden zajmowało trzech hazardzistów, których poznała dziś rano. Wychodząc z windy skierowała się prosto do pokoju pielęgniarek, w którym siedziało kilka młodych i wyświrowanych dziewcząt. Podchodząc do szafki usłyszała tylko jak bardzo niedyskretnie opisują jej figurę i dość niski wzrost, oraz lekko falowane włosy i prawie żaden makijaż. Życie nauczyło ją, że nie należy przejmować się opinią innych. I tak też zrobiła. Zabrała potrzebne rzeczy i wsadziła je do białego koszyka, który pozwoliła sobie pożyczyć. Podchodząc do pokoju usłyszała ożywiony głos mężczyzny. Nie był stary jak pozostali, lecz młody. Tak wywnioskowała po głosie. Mówił idealnym, brytyjskim akcentem jednakże troszkę się jąkał. Zaraz później usłyszała głos pana Smith’a i zaśmiała się.

- Ty młody niewdzięczniku! Czemu znów nie nosisz krawatki!

- Tak mi doradzili. To nie moja wina. Panie Adams, niech pan mi na miłość boską nie patrzy w karty! – młody człowiek upomniał jednego z dziadków.

- Ale sam mi je pokazujesz Harry! – usłyszała zrzędliwy głosik pana Adams’a i zachichotała. Położyła dłoń na klamce i lekko popchnęła drzwi. Jej oczom ukazał się młody chłopak. Chłopak… nie. To był zdecydowanie mężczyzna, o tak płomiennych rudych włosach i takiej samej brodzie, jakiej nigdy jeszcze nie widziała. Jego błękitne oczy zaczęły się w nią uporczywie wpatrywać.

- A gołąbeczka! Poznaj naszego kolegę. To Harry Wales. – Pan Smith zaśmiał się wesoło i trzepnął młodzieńca w plecy. Harry Wales? Zosia sądziła, że jest jednym z wnuków trzech staruszków, najwyraźniej się pomyliła. W ogóle zastanawiała się jak można się nazywać „Walia”. Rudzielec nadal patrzył na nią dość intensywnie. Skądś znała tę twarz. Bo kto by nie zapamiętał takiej rudej brody. Posłała mężczyźnie lekki uśmiech.

- Miło mi. – Mężczyzna podał jej dłoń, a ona niepewnie ją uścisnęła. Harry Wales był wyższy od Zosi jakieś dobre dwadzieścia centymetrów. I miał najbardziej błękitne oczy na świecie. Policzki pokryte brodą skrywały kilkanaście piegów i ich lekko różowy odcień.

- To jest Zzzz. Sophie. – Pan Edwards wyręczył ją z przedstawiania się.

- Właściwie to nazywam się Zofia Radecka. – wskazała palcem na białą plakietkę i posłała rudzielcowi uśmiech.

- No świetnie. Ale wolę Sophie.

- To tak jak i my. Gołąbeczka jest tu nowa. Pomaga naszej pani Hitgabons. – Podsumował pan Adams. Zaczerwieniła się lekko i posłała uśmiech całej czwórce. Następnie ubrała rękawiczki i zaczęła pobierać krew każdemu z Panów. Harry Wales przyglądał się jej uważnie. Czuła na sobie jego wzrok. Cały czas usiłowała sobie przypomnieć skąd zna tę twarz.

- A mi Pani nie pobierze krwi, panno Radecka? – usłyszała roześmiany głos, który dość ładnie wymówił jej nazwisko. Odwróciła się i kątem oka ujrzała wesołą rudobrodą twarz.

- Niestety nie. Ale jeśli kiedyś pan do nas przyjdzie w celu wykonania jakichś badań to pani Hitgabons na pewno zajmie się panem.

- A jeśli chciałbym by to pani się mną zajęła? – dwie prawie pomarańczowe brwi wystrzeliły w górę. Zosia zamrugała oczami i zaśmiała się słysząc komentarz pana Smith’a.

- Ustaw się w kolejce ty młody wariacie!

- Panie Smith proszę się nie wiercić i uciskać miejsce po pobraniu. – Upomniała staruszka i zakleiła mu maleńką dziurkę po pobraniu krwi. Następnie zamknęła i podpisała fiolkę.

- Do zobaczenia Panowie. – posłała im delikatny uśmiech, przelotnie zerknęła na rudzielca i wtedy ich oczy się spotkały. Harry Wales; pomyślała.

 

Skąd ja znam tę twarz? To pytanie nie dawało jej spokoju nawet kiedy leżała w łóżku. Westchnęła ciężko i przewróciła się na prawy bok. Harry. Rudzielec. Wysoki. Przenikliwe i przeszywające na wylot błękitne spojrzenie. Wesoły śmiech. Mogłaby tak wymieniać i wymieniać. Zamknęła oczy z jego imieniem na ustach.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Pasja 28.03.2017
    Zawsze pierwszy dzień w pracy jest tajemnicą. Fajnie się czyta ichyba zapowiada się jakaś miłość z księciem Harrym. Pozdrawiam i 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania