Gdy Bóg chce nas ukarać, spełnia nasze marzenia... - Rozdział 3

”Kiedy pozna się kogoś bardzo dobrze, trudno go znienawidzić, a łatwo pokochać.”

 

Kiedy nadszedł lipiec w Londynie naprawdę zrobiło się cieplej. Oczywiście częściej można było trafić na deszcz niż na słońce, jednak to drugie też było spotykane i to czasem nawet 3-4 razy w tygodniu. Tego dnia Zosia rozwoziła lekarstwa na drugim piętrze. Harry’ego widywała przynajmniej raz w każdym tygodniu. Rozmawiał z nią, chciał ją poznać. Sama złapała się na tym, że również chce dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Od tamtego czasu nawiązała się między nimi pewna nić porozumienia. W końcu przywykła do tego, że angielski książę zwyczajnie za nią łazi i chce jej pomagać w każdej cięższej czynności jaką zleci jej pani Hitgabons.

- Naprawdę nie musisz tego robić. – powiedziała kiedy wyciągnął jej z rąk kubeczki z pastylkami dla podopiecznych.

- Ale chcę. Muszę czuć się potrzebny, bo inaczej zwariuję. – rudzielec skinął głową i z uśmiechem zaczął rozkładać lekarstwa na stoliczkach przy łóżkach pacjentów. Czasem ją to dziwiło. Przecież książę powinien siedzieć w swoim pałacu i podpisywać jakieś dokumenty mimo, że był dużo mniej ważny od starszego brata. A tymczasem on angażował się we wszystko co niosło jakiś charytatywny przekaz. I zupełnie od tak przychodził i pomagał w The Royal Hospital. Nie wiedziała czy powinna go pocieszać czy mu współczuć.

- Harry… Kiedy ty ostatni raz byłeś na jakichś prawdziwych wakacjach? – Zapytała niepewnie i przełknęła ślinę. Kwestię zwracania się do niego per „wasza wysokość” już mieli za sobą. Pewnego pięknego dnia Zosia po raz kolejny zwróciła się właśnie tak do Harry’ego w wyniku czego rudzielec dostał typowej białej gorączki i zachowując najzimniejszą krew jaką potrafił wysyczał, że nigdy więcej nie chce słyszeć jakiegokolwiek zwrotu tego typu wypowiedzianego z jej ust.

- Co? Nie wiem. Nie pamiętam. Zapytaj o to Eda. – Harry wzruszył ramionami i zaśmiał się. Mruknął coś do jednego z pacjentów, który spytał jak ma się babcia. Zosia wzięła głęboki oddech i pokręciła głową. Jedynej osobie, której obecność księcia nie sprawiła kłopotu była pani Hitgabons, która adorowała go jakby był jej dzieckiem. Z czasem przyzwyczaiła się do jego obecności. A pojawiał się przynajmniej raz w tygodniu łącząc pomoc w szpitalu z inną działalnością charytatywną. Ciągłe wyjazdy na pewno musiały go męczyć, mało tego nawet nie pamiętał, kiedy ostatni raz był na wakacjach.

 

Pod koniec dnia oczywiście wyszła ze szpitala. Miała na sobie wygodną białą sukienkę i bordowe trampki. Odetchnęła głęboko widząc, że przez chmurki przebijają się resztki słońca. Już dawno przywykła do tej angielskiej pogody. Zmrużyła oczy widząc, że obok niej zatrzymuje się czarne Audi RS5. Kiedy otworzyła się szyba na jej twarzy pojawił się grymas.

- Czego znów chcesz rudzielcu?

- Uważaj na słowa Zofio Radecka. Zawsze mogę się poskarżyć babci! – Harry posłał jej rozbrajający uśmiech. Mimowolnie wywróciła oczami i zachichotała.

- Niestety nie boję się nikogo.

- A powinnaś. Wsiadaj. Podwiozę cię na Brixton. – Wskazał jej drugie drzwi skinieniem głowy. A Zosia zamrugała oczami.

- Chwilę. Bo czegoś tu nie rozumiem. Skąd wiesz, że chcę jechać na Brixton? Przecież ty nie wiesz gdzie ja… O ty ciekawy draniu! – tupnęła nogą i skrzyżowała dłonie na ramionach. Udała obrażoną. Tym razem to Harry teatralnie wywrócił oczami i wysiadł z auta. Chwycił ją za ramiona i zaprowadził na miejsce pasażera w jego ukochanym Audi.

- Mogłaś nie krzyczeć. Teraz pojadą za nami paparazzi. Zwróciłaś na siebie uwagę wariatko. – Harry zerknął na lusterko wsteczne i zapiął pas. Następnie przeniósł wzrok na Zosię, która nadal udawała obrażoną kurę i wzdychając przełożył przez nią rękę ciągnąc za jej pas i zapinając go.

- Zacznę krzyczeć, że mnie śledzisz. No dobra nie ty, ale twoi ludzie. – powiedziała przypominając sobie jak kilka razy widziała idącego za sobą mężczyznę w ciemnych okularach. Harry milczał. Odpalił silnik i po prostu ruszyli.

- Dostaniesz co najmniej dwa lata i nawet babcia ci nie pomoże. – powiedziała i spojrzała w okno.

- Cicho siedź. I nie wychylaj głowy bo jak nie to zostaniesz księżną już jutro. Szmatławce i tabloidy cię nią obwołają. I będziesz musiała ich znosić nawet pod blokiem na swoim osiedlu. – powiedział dość stanowczo. Zosia odwróciła głowę i zobaczyła, że tuż obok nich stoi autko, z którego ktoś robi im zwyczajnie zdjęcia. Przycisnęła plecy bardziej do fotela i wypuściła powietrze.

- To wszystko przez ciebie. Mogłam wracać autobusem lub metrem. Miałabym święty spokój. To ty musiałeś się zatrzymać. Oczywiście bo środy nie byłby normalne gdybyś za mną nie łaził. – Mruknęła i westchnęła.

- Mam przestać? – zapytał i na światłach przeniósł wzrok na nią. Westchnęła. Chyba tego nie chciała. Sama nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Z jednej strony miała dość tego, że ktoś za nią chodzi, a z drugiej strony poznała go dość dobrze by bez wahania stwierdzić, że jest porządnym mężczyzną. Tylko to był książę. Członek rodziny królewskiej. A ona była zwykłą pielęgniarką. W dodatku Polką. Takie „Love Story” nie wchodziło w rachubę. Jakieś 200 lat temu to byłby zwykły mezalians.

- Rób co chcesz. – powiedziała cicho i spuściła głowę. Milczała, aż do końca trasy. Harry zatrzymał się pod jej blokiem i westchnął. Odpiął swój pas. Zosia zrobiła to samo.

- Wiem od pani Hitgabons, że jedziesz na urlop do Polski. Domyślam się, że spędzisz czas z rodziną w jakimś nadbałtyckim kurorcie. Mogę wiedzieć w jakim? – zapytał nagle. Zośce po prostu zrobiło się czarno przed oczami. Miała wrażenie, że on wie o niej wszystko. Biorąc głęboki oddech spojrzała mu w oczy.

- Możesz już się podnieść. Nie ma ich. Zgubiliśmy ich na moście. – powiedział uprzejmie, również zerknął jej w oczy. A jego wzrok topił w Zosi każdy lód. Znali się nie całe pół roku. Uśmiechnęła się lekko i podniosła głowę.

- Będę w Dźwirzynie 10 dni. Zawsze tam jeździmy. Ja i moja rodzina. A ostatnie 5 dni spędzimy w domu. W Krakowie. – skinęła mu głową. Tak zawsze było. Rodzice co rok meldowali się w nadmorskim miasteczku odkąd skończyła 18 lat. Po prostu uwielbiali to miejsce. Na samą myśl o domku w ośrodku „Cztery Pory Roku” Zosi robiło się wesoło. Co rok wynajmowali 6 osobowy domek na okres 10 dni. Oprócz niej rodzice mieli jeszcze jedną córkę, młodszą o 7 lat Julkę. Jedno miejsce zawsze było wolne, ponieważ co rok Julia zabierała ze sobą swoją jedną przyjaciółkę.

- Dobrze. Słuchaj… będę tęsknił. No bo jedziesz w weekend, a ja zapewne pojawię się w szpitalu dopiero w następną środę… i… Eee. No zadzwoń do mnie kiedyś. Lub napisz. Albo ja zadzwonię. – Harry nerwowo gniótł w długich palcach rąbek koszuli. Zosia zamrugała oczami i spojrzała na swoje kolana z lekkim uśmiechem. Będzie tęsknił. A to doprawdy szalony rudzielec; pomyślała. Nie komentując jego słów przechyliła się na bok i pocałowała go delikatnie w policzek. Na różowej skórze pojawił się delikatny, czerwony rumień. Widziała jak z niedowierzaniem mrugał błękitnymi oczami. Palcami delikatnie przejechał po miejscu, gdzie do nie dawna spoczywały jej usta.

- Do zobaczenia Książę. – powiedziała i z gracją wysiadła z samochodu. Ją również paliły policzki. Nie odwracała się za siebie. Po prostu pobiegła do klatki. Samochód Harry’ego stał pod jej klatką jeszcze jakieś dobre pięć minut. Kiedy wyjrzała przez okno, już go nie było.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania