Poprzednie częściMiłość w Madrycie ( OPIS)

Miłość w Madrycie rozdział 4

Rozdział 4

Czasem mamy takie uczucie, że niektóre momenty z naszego życia już kiedyś przeżyliśmy, ale nie wiemy jak i kiedy. Po prostu to czujemy. Niektóre chcielibyśmy przeżyć nawet i tysiąc razy, a inne nigdy. Niestety nie mamy takiej mocy. Szkoda.

 

Lot nie trwał długo. Zaledwie tylko godzinę. Może nawet dwie. Nie mam pojęcia bo przespałam cały lot. W Madrycie byłam około siódmej rano. Miasto pięknie wyglądała tak wcześnie. Budziło się dopiero do życia. Było jak na razie spokojnie na drogach ze względu na porę. Postanowiłam, że za nim gdziekolwiek się wybiorę najpierw muszę wypić jakąś mocną kawę i coś zjeść bo strasznie zrobiłam się głodna. Poza tym nie do końca wiedziałam gdzie mam iść i musiałam chwilę pomyśleć. Poszłam odebrać swoją walizkę, ale jak się okazało, ci idioci zgubili ją i pewnie teraz jest gdzieś w Singapurze, Warszawie lub jeszcze gdzieś indziej, ale obiecali, że postarają się ją sprowadzić. Starałam się nie denerwować i zachować spokój.Usiadłam przy stoliku w kawiarence na lotnisku i popiłam ciepłą, ciemną ciecz. Poczułam jak rozgrzewa mnie od środka. Ugryzłam kawałek pączka rozkoszując się jego smakiem. Na początku musiałam znaleźć sobie jakieś lokum, bym miała gdzie mieszkać, a następnie poszukać sobie jakieś dobrze płatnej pracy , bo w końcu pieniądze od taty kiedyś się skończą. A jeśli miałam zacząć nowe życie bez nich to nie mogłam już prosić ich o pomoc. Bo wtedy by na pewno mnie znaleźli, a tego nie chciałam. Kiedy już miałam wstać z krzesła i zapłacić za zamówienie jakiś zamaskowany mężczyzna biegnąc ,wziął moją torebkę z krzesła i zaczął z nią uciekać. Gorzej być nie mogło.Zaczęłam za nim biec krzycząc:

– Złodziej! Ukradł mi torebkę! Niech ktoś mi pomoże !

Jakiś obcy mężczyzna nie zadając pytań zaczął biec za tym złodziejem, ale bez skutku bo już po chwili zamaskowany złoczyńca przeszedł przez odprawę i wsiadł do samolotu z moją torebką. Z moimi wszystkimi pieniędzmi od taty. Mężczyzna, który chciał mi pomóc podszedł do mnie zdyszany. Wyglądał na starszego ode mnie, ale nie wiele, a przynajmniej tak mi się zdawało. Widać było, że był wysportowany. Miał krótko ostrzyżone włosy. Może był żołnierzem? To by wytłumaczyło jego postawę.

– Tak mi przykro. Jeszcze chwila i złapał bym gnoja. Nic pani nie jest?

– Nie, bardzo dziękuję panu za pomoc.

– Proszę bardzo. W końcu to moja praca łapać takich jak on.

Spojrzałam na niego unosząc jedną brew.

– Jest pan policjantem?

– Tak. Pracuję w policji już od kilku lat.

– Jak na kogoś kto mieszka w Hiszpanii, mówi pan bardzo dobrze po angielsku.

– Ja tu nie mieszkam. Jestem tutaj na wakacjach z dziewczyną.

Z dziewczyną? Z tego wszystkiego nawet nie zauważyłam, że był z kimś. Ale faktycznie widać było, że tutaj nie mieszka bo jego akcent przypominał bardziej akcent rodowitego Irlandczyka. Skąd to wiedziałam? W liceum miałam kolegę, który akurat pochodził z Irlandii i miał podobny akcent.

– Powinna pani zgłosić to przestępstwo na policji. Czy w tej torebce miała pani coś ważnego?

– Niestety tak. Tam były wszystkie moje dokumenty, dowód, paszport, a przede wszystkim wszystkie moje pieniądze. Teraz zostałam bez niczego.

– Bardzo pani współczuje. Nie pozostaje pani nic innego jak jechać na komisariat. Proszę.– podał mi wizytówkę.– To numer do mojego przyjaciela z Madrytu. Proszę powołać się na mnie, a od razu zajmie się pani sprawą. To jeden z lepszych policjantów. Gwarantuję pani, że bardzo szybko odnajdzie pani własność i znajdzie tego gnoja i pokaże mu jego miejsce.

– Jeszcze raz panu bardzo dziękuję. Nie wiem jak się panu odwdzięczę.

– Już mówiłem to moja praca.

– Niech przynajmniej pan powie jak pan się nazywa.

– James Lager.– jego usta drgnęły w lekki uśmiech, a następnie bez słowa udał się w stronę czekającej na niego dziewczyny.

Dopiero przy niej spojrzał ostatni raz na mnie i krzyknął:

– Powodzenia!

Kiwnęłam z wdzięcznością głową i jak doradził, udałam się na komisariat. Miał rację. Jego przyjaciel Mauricio Ramarez od razu przyjął moje zgłoszenie i zajął się moją sprawą. Wyglądał jak prawdziwy Hiszpan. Miał opaloną skórę, ciemne włosy z grzywką i czekoladowe oczy. Był tak jak James wysportowany, a mundur opinał jego mięśnie. Powiedział bym dała mu kilka dni.

-Ile? Co ja w ciągu tych kilku dni zrobię? Nie mam pieniędzy ani pracy. Nie mam niczego a mam czekać?!

– Proszę się uspokoić. Nerwy nic pani nie pomogą. W tej sytuacji nic nie mogę dla pani zrobić. Jeśli to wszystko to pozwoli pani, że od razu wezmę się do pracy. Im szybciej tym lepiej. A jeśli pani coś znajdzie proszę się do mnie zgłosić bo przynajmniej będę wiedział, gdzie panią znaleźć w razie czego. Do widzenia.

Patrzyłam na niego zdumiona. Co za bezczelność! Może ten typ tak ma? Współczuję jego dziewczynie. Z taką postawą pewnie żadnej nie ma.

– Do widzenia. Już współczuję pańskiej dziewczynie. Pewnie przez pana wyrywa sobie włosy z głowy i już obmyśla jak pana zostawić bo z takim mężczyzną jak pan nie da się wytrzymać.

– Tak się składa, że nie mam dziewczyny i jak na razie jej nie szukam. Jestem zbyt zajęty.

– Tak na pewno z tego powodu.

– Ja za to współczuję chłopakowi, który z panią się zwiążę. Jest pani rozpuszczona do szpiku kości.

– To nie prawda! I skąd pan może niby wiedzieć, że nie mam chłopaka?

– Taki typ tak ma.

-Ugh! – zagotowało się we mnie. Teraz to mnie nieźle wkurzył.

– Lepiej niech pan zajmie się szukaniem mojej torebki a nie obraża pan damę w opresji !

-HAhaha dama w opresji? Raczej rozpuszczonego kopciuszka, który zamiast bucika to mózg po drodze zgubiła. Teraz to mnie pani rozśmieszyła. Nie wiem skąd James cię wytrzasnął, ale mam przynajmniej jakąś rozrywkę.

Nie zamierzałam dłużej tego słuchać.

– Do widzenia. –spojrzałam na niego ostatni raz.– Niech pan się udławi tą kawą-podniosłam kubek i wylałam na niego jej zawartość i z dumą wyszłam stamtąd.

Jak na domiar złego zaczęło padać. Nie mogłam przecież wrócić do środka bo dałabym wtedy satysfakcję temu idiocie. Za kogo on się miał? Nie dziwię się czemu żadna go nie chce. Prędzej ja sobie kogoś znajdę niż on. Zauważyłam niedaleko komisariatu ładnie wyglądającą restaurację. Postanowiłam się tam schronić przed deszczem. Jest tam dużo ludzi ,więc będę mogła wtopić się w tłum. Gdy stałam na przejściu, szybko jadący samochód oblał mnie woda z kałuży.

– Ej! Patrz jak jedziesz idioto! – usłyszałam znajomy śmiech przez uchylone okno. Odwróciłam się i okazało się, że to Mauricio. Pokazałam mu środkowy palec i przeszłam na druga stronę.

-Ten dzień chyba nie może być już gorszy.– byłam cała przemoknięta i zmarznięta, więc jak tylko weszłam do środka zostałam opatulona płynącym z restauracji ciepłem.

Wszystkie miejsca były zajęte. Nawet te przy barze. Było słychać cały czas rozmowy wszystkich klientów. Po mimo tak brzydkiej pogody byli wciąż szczęśliwi. Rozmawiali i śmiali się. Zazdrościłam im bo mnie nie było do śmiechu. Oficjalnie mogę się nazwać bezdomną. By nie rzucać się w oczy, usiadłam gdzieś w jakimś ciemnym kącie ,skulona w kłębek. Tutaj miałam nadzieję na spokój i ciszę do czasu gdy przestanie padać. Poczułam, że robi mi się gorąco. Chyba miałam gorączkę. Oparłam głowę o ścianę. Nie miałam już na nic sił. Byłam bezsilna. Po chwili usłyszałam czyjeś kroki. Zaczęłam się trząść bo wiedziałam, że zaraz zostanę wyrzucona na bruk. Byłam już na to przygotowana chociaż nie chciałam opuszczać tej ciepłej ściany.

– Ej. Kim ty jesteś? Co tu robisz?– był to damski głos. Kobieta uklękła przy mnie odgarniając mi mokre włosy z czoła by lepiej się mi przyjrzeć .

Chociaż było mi ciężko to otworzyłam trochę oczy, przyglądając się jej ze strachem w oczach. Miała na sobie strój kelnerki. Widać było, że tu pracuję. Wyglądała jakby była w moim wieku. Ale jeśli miałam gorączkę to mogło mi się to tylko wydawać.

– Proszę….nie wyrzucaj mnie. Jak tylko przestanie padać ,obiecuje, że sobie pójdę. Ja po prostu…

-Cii. Nic nie mów. Jesteś cała rozpalona. Nigdzie stąd nie pójdziesz. Trzeba cię stąd zabrać nim ci się pogorszy. Zaraz przyjdę . Zawołałam kogoś, by mi pomógł cię zabrać do twojego domu. Spróbuj nie zasnąć, dobrze?

Łatwo było powiedzieć ,a trudniej wykonać. Starałam się z całych sił nie zasnąć, ale w końcu się poddałam i usnęłam. Ale przedtem usłyszałam urywek rozmowy tej kelnerki z jakimś mężczyzną.

– Dobrze, że mnie zawiadomiłaś. Musimy ją stąd zabrać. Nie może tu zostać.– ten głos. Już go gdzieś słyszałam.

– Ale dokąd? Nawet nie wiem gdzie mieszka. Nie ma przy sobie torebki ani żadnych dokumentów. Nie wiem kim jest ani skąd pochodzi. Nie wiem gdzie mieszka.

Nastała chwila ciszy, a potem już nic nie usłyszałam bo odpłynęłam. Poczułam tylko czyjeś silne, ale znajome ramiona. Tak samo zapach tego mężczyzny był mi znajomy. Poczułam się dziwnie bezpieczna. Ogarnął mnie wewnętrzny spokój. Niczego więcej nie chciałam w tym momencie.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania