Naszyjnik - 4
- Długo tak tu siedzi? - zapytał mężczyzna, otulając jej przemarznięte ciało futrem.
- Wczoraj kąpieli zażądała. Rano ni śniadania szykować, ni balii zabrać nie kazała. Myślelim, że...No wiecie panie, że gościa ma... tośmy przeszkadzać nie chcieli. Ale pod wieczór...
- Znaczy od wczoraj wieczora? - ukrócił szybko rozwijającą się opowieść, z cyklu" Z życia karczmy".
- No tak musi.
- Mówiła coś? - zaryzykował kolejne pytanie.
Córka karczmarza zamyśliła się, chcąc zapewne dokładnie zacnemu panu opowiedzieć wszystko, co usłyszała.
- Bełkotała coś o naszyjniku i zjawach jakichś. - Pokręciła głową – A nie wyglądała na szaloną, jak tu przyjechała. Urok jakiś, tfu, ktoś na nią rzucić musiał.
- Dobrze. A teraz zostawcie mnie z pacjentką samego.
- Ale... balia...
- Potem izbę oporządzicie. Teraz nie przeszkadzać.
- Ten naszyjnik...
- Tak?
- To chyba ten, co tu leży –wskazała palcem. - I ja wam powiem, że ja chyba wiem co ...
- Później, później –niecierpliwił się medyk.
- Ale czy to się godzi tak, by niewiastę sam na sam z mężczyzną...
- Kiedym wam siostrę najmłodszą ratował, nie skorzyście byli do takich deliberacji! - zripostował ostro, patrząc na nią wzrokiem, który mógłby spopielić kamień.
Kobieta nic nie powiedziała więcej, odwróciła się na pięcie i szybko zamknęła za sobą drzwi.
Mężczyzna natychmiast przystąpił dobadania. Najpierw źrenice, usta, język, w końcu rana na szyi.Kręcił przy tym głową, coś mruczał, oczy wznosił ku niebu. W końcu wyjmować zaczął z sakwy buteleczki i woreczki przeróżne,których zawartość odmierzał starannie, by następnie mieszać w mikstury i maści.
Trupio blada twarz powoli rozpływała się w powietrzu, ustępując miejsca kolejnej. Tym razem był to ktoś znajomy. Złośliwy chichot łysego kupca, odbijał się dudniącym echem w jej głowie.
- Niech się dobrze nosi – śmiał się przeraźliwie, a z oczu jego ciekły łzy rozpaczy i bezsilności.
- Waćpani, musisz teraz to wypić. To powinno pomóc – powiedział łagodnie, przykładając do jej ust kubek.
- Nie chcę go już! Odejdź, zabierz go! - odezwała się w końcu, wymachując ręka tak, że omal nie wytrąciła mu lekarstwa z dłoni.
- Jego już nie ma. - Z doświadczenia wiedział, że w halucynacji bierze go za kogoś innego. - Jestem Joachim, medyk. Spójrz na mnie pani! To nie on.
Chyba go usłyszała, bo drgnęła nieznacznie i gotów był przysiąc, że w oczach kobiety dostrzegł błysk przytomności. Wykorzystał moment i przytknął jej naczynie do ust. Piła zachłannie, lecz przy ostatnim łyku odepchnęła jego rękę i zaczęła mamrotać jak magiczną formułę:
- Zabierz go, zabierz go, zabierz go...
Słowa jej zaczęły w końcu cichnąć, a powieki opadać coraz niżej. Medyk otulił ją ponownie futrem i czekał aż zaśnie głębokim snem.
Gdy upewnił się, że oddycha miarowo a gałki oczne nie tańczą pod powiekami, nałożył na ranę na szyi szarawo-zieloną papkę, okręcił kawałkiem prześcieradła, a następnie wezwał karczmarkę.
- Wyślijcie pachołka po Teofila.
- Hutmana?
- Byłego hutmana, kobieto, byłego!
To było najlepsze wyjście. Ze swoim doświadczeniem Teofil na pewno dojdzie prawdy, a że jej szukać trzeba był pewien, bo z tego co zobaczył na miejscu, sprawa nieznajomej śmierdziała z daleka.
W oczekiwaniu na byłego strażnika,zajął się dokładnym badaniem naszyjnika, który po zaopatrywaniu rany na szyi chorej wzbudził jego wielkie zainteresowanie. Założył na dłoń rękawicę, podniósł do góry wisior i jął w świetle oglądać każdą jego część.
- Zmieniasz profesję na złotnika? -usłyszał od progu. Starszy od Joachima kilka lat mężczyzna,pojawił się jak zwykle bezszelestnie.
Znali się jeszcze z dawnych czasów,gdy on był początkującym medykiem i z braku estymy, usługi swe świadczył komu popadnie, a Teofil twarda ręką strażą miejską zarządzał i mimo poważnego urzędu na ulicę wieczorową porą nie bał się zaglądać. Spotykali się często nocą ciemną, w okolicznościach raczej krwawych, po przeciwnych stronach barykady, lecz z szacunkiem dla profesjonalizmu każdego wzajemnym. Ich drogi rozeszły się, gdy Joachima umiejętności stały się sławne, a Teofila namiętność do żony jednego z rajców pozbawiła stanowiska. Od tej pory obaj robili to, co umieli najlepiej, lecz nie za pieniądze ratuszowe a z sakiewek bogatych obywateli pochodzące.
- Może powinienem, za zdrowie niektórzy mniej gotowi są zapłacić niż za złoto – uśmiechnął się. - Wezwałem cię, bo nie podoba mi się to co tu zastałem... - Pokrótce wyłożył najklarowniej jak umiał całą sprawę.
- Ładna – skwitował wszystko jednym słowem Teofil, spoglądając na śpiącą kobietę.
- Widzę, że nic się nie zmieniłeś.
- Ano, taki już widać umrę, ale przynajmniej w ramionach kobiecych... Dobrze, mów, co cię niepokoi.
-Zachowywała się jak szalona lub opętana raczej. Córka karczmarza twierdzi, że wcześniej nie odchodziła od zmysłów.
- I?
- Zbadałem ją...
- Mówże co wykryłeś!
- Jeśli chodzi o zachowanie ...wszystko wskazuje na belladonnę lub lulek... Na szyi zaś egzemy powstania szukałbym w tym właśnie – wskazał naszyjnik.
- Na srebro zareagowała? Toż to wąpierz musiałby być albo wilkołak.
- Nie. Spójrz tutaj, na te plamki. Był czymś posmarowany... nie jestem pewien, ale taki skutek może dać wilczomlecz.
- Czyli...
- Czyli żadnego przekleństwa ni magii tu nie ma, jeno przestępstwa ślad. A to już twoja sprawa będzie...
- Będzie czy nie będzie, to się okaże jak do liczenia monet przyjdzie.
- Spójrz na te rzeczy – wskazał ręką dookoła. - Chyba nie ma powodu bać się o zapłatę.
- Może i tak. Zapytam jak się obudzi. Kiedy to będzie?
- Najwcześniej jutro w południe.
- Uuuu, a cóżeś ty jej zadał?
- Jedynym wyjściem było, by spała aż tamte trucizny przestaną działać.
- Czyli złe złym leczymy?
- Czasem tak trzeba. Zło i dobro...
- O nie, nie dziś. Nie mam głowy do dysput z tobą. Rozejrzę się tu trochę, a ty możesz wracać.
- Racja. Czas na mnie. Mam jeszcze jedną wizytę. W razie czego...
- Przyślę pachołka...
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania