Poprzednie częściNaszyjnik - 1

Naszyjnik - 5

Po wyjściu Joachima Teofil obejrzał dokładnie cały alkierz. Zbadał deski na podłodze, ściany, sufit,przesunął nawet ogromną skrzynię. Na dłużej zatrzymał się przy oknie, które okazało się być niezamkniętym. Wyjrzał na zewnątrz i dokładnie zlustrował otoczenie. Następnie udał się na dół i starannie wypytał karczmarkę o ostatnie dni pobytu nieznajomej w mieście. I tak dowiedział się o spacerach na targ, o gościu dziwnym w kupieckim stroju, a wreszcie o historii pewnego naszyjnika.

 

- Jeszcze matula jak żyła mi to opowiadała. We dworze, tu niedaleko, żyła szlachcianka, biedna acz wyniosła, w której kupiec młody zakochał się. Z racji na niskie pochodzenie nie chciała go przyjąć, choć majątkiem przewyższał niejednego wysoko urodzonego. Młody Albert nie ustawał w konkurach przez długie miesiące, aż w końcu, czy to z racji na miłość kiełkującą czy raczej z braku innych kandydatów, usłyszał upragnione „tak". W dniu ślubu, z mocno bijącym sercem, wręczył jej podarek.

 

- To najważniejsza rzecz jaką mam, nie jest może tyle wart, co inne klejnoty, które masz w kuferku, lecz dla mnie wart jest życia. Widzisz tutaj ten uszczerbek? -pokazał jej ślad na oprawie kamienia. W podróży wiozłem go w woreczku na szyi pod koszulą i to on właśnie przyjął śmiertelny cios rzezimieszka. Dzięki niemu mogę być tutaj z tobą. To tak, jakbym oddawał ci w ręce moje życie. - Karczmarka zamilkła na chwilę, wzruszona historią. - I wzięła jego życie, wzięła jego serce i majątek cały. - kontynuowała. - A po kilku latach Albert znalazł go u jednego kupca, który wziął go w zastaw w zamian za małą sumkę potrzebną do wykupu długu jej kochanka...

 

***

 

- Naprawdę jestem ładna? - zapytała, podnosząc się na łokciu. Obserwowała go od dłuższego czasu. Choć był postury słusznej, stąpać potrafił miękko i bezszelestnie, jakby nic nie ważył. Mimowolnie rejestrowała szczegóły: blada cera - z racji zawodu - nie mająca zapewne wiele styczności ze słońcem, wydatny, ale kształtny nos, nadający obliczu zdecydowanego charakteru, kilkudniowy zarost, dla jednych odejmujący, dla niej dodający uroku i przystojności. Spod przymrużonych powiek śledziła każdy jego ruch. W końcu zdecydowała się ujawnić. Nie okazał zaskoczenia. Jak gdyby nigdy nic, zapytał, nie spoglądając wcale w jej stronę:

 

- W końcu zdecydowałaś się zakończyć tę szopkę waćpani?

 

Był jednak bystrzejszy niż przypuszczała. Zaimponował jej.

 

- Tak było wiarygodniej.

 

- Od kiedy? - nie dokończył pytania, będąc pewnym, że gra z równorzędnym graczem.

 

- Dodałam dwa do dwóch. Dostrzegłam niezamknięte okno... Ale było już za późno. Działania ziół nie mogłam już cofnąć.

 

- Nie mówisz mi wszystkiego, waszmość pani...

 

Znowu wzbudził jej uznanie.

 

- Trochę w życiu przeszłam. Na pewne zioła nie reaguję tak jak inni.

 

- Można udać halucynację, ale egzema?

 

- Nie udawałam. Początkowo byłam w mocy działania mikstur, których musiał dodać mi do jedzenia, gdy poszłam po pieniądze. Zaś to - dotknęła szyi - tego nie przewidziałam...

 

- Mocne ryzyko... - Myślisz pani, że się zjawi?

 

- Jestem pewna. Bywać tu musiał już kilkakrotnie, więc znajdzie drogę. A przede wszystkim, będzie chciał sprawdzić czy jego plan się powiódł.

 

Teofil wstał nagle i podszedł szybkim krokiem do jej łoża. Uklęknął i spojrzał na nią surowo: - A gdyby mu wyszło? Pomyślałaś o tym? Ryzykowałaś swoje życie - twoja wola, ale znaleźli się ludzie chcący ci pomóc... To też miałaś pod kontrolą? - ostanie słowa wykrzyczał niemalże.

 

Patrzyła zdumiona na jego wzburzoną twarz.

 

- O co waści chodzi? Nikt nie ucierpiał!

 

- Ale mógł - żachnął się, z miną taką, że wiedziała już, że nie ją miał na myśli..

 

- Za pomoc dziękuję. Ile się należy? - oburzona, zrobiła ruch by wstać, zapominając, że nie ma na sobie odzienia. W ostatniej chwili zmitygowała się i przysłoniła futrem.

 

- Nic. - odpowiedział. - Nic. Nic nie rozumiesz. - Ostatnie słowa skierował gdzieś w dal, poza nią.

 

- Odwróć się waszmość. Ubrać się muszę. - Nie drążyła, bo odgadła, że na tajemnicę z przeszłości jego trafiła. - I nie gadajmy tyle, bo go spłoszymy.

 

Pozostało im tylko czekanie. On w kucki przy oknie, do ściany przyklejony, ona ubrana już, pod futrem śpiącą udająca. W końcu framuga okna skrzypnęła. Ledwo widoczna w poświacie księżyca postać, wgramoliła się dość nieskładnie do środka. Po sapaniu słychać było, że każdy ruch to dla niej wysiłek. Intruz wyprostował się i odczekał chwil parę, by oddech uspokoić. Dostrzegł w końcu leżący na stole naszyjnik. Sięgnął za pazuchę i wyjął maleńką buteleczkę. Dźwięk wyrwanego zębami korka rozległ się złowieszczym echem w ciemnym pokoju. Palcem wskazującym i kciukiem lewej ręki trzymał nieszczęsną błyskotkę, prawą zaś dłonią zraszał ją kropelkami mikstury. I w takich właśnie okolicznościach, usłyszał nagle:

 

- Nie zamawialiśmy usługi czyszczenia!

Następne częściNaszyjnik - 6

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania