Poprzednie częściOszaleć cz.1

Oszaleć cz.3

Na początek pragnę przeprosić, że tak długo mi to zajęło a rozdzialik jest taki krótki. Wybaczcie! Chcę też podziękować Cani za bardzo motywujące komentarze. Jako pokutę dodam kolejny bardzo szybko.

*********************************************************************************************************************************************************************

Wbiegłem do lasu i od razu zacząłem robić slalom między drzewami. To była dobra strategia, zwłaszcza kiedy już rozbrzmiewały strzały. Starałem się unikać gałęzi i igieł, ale i tak niektóre smagały mnie po twarzy i odsłoniętych ramionach. Za sobą słyszałem podniesione głosy policjantów, błądzili niczym dzieci we mgle.

 

- Przestań… Po co uciekasz? Przecież oni nie chcą zrobić ci krzywdy!

 

Głos znów raczył pokazać, jak wielkim można być kretynem… Zaczynałem powoli myśleć, że on stacza się coraz bardziej w krainę tęczy i jednorożców, gdzie wszystko pokrywa cukrowa pianka. Nad głową śmignął mi pocisk i musiałem znów gwałtownie skręcić, jednocześnie zacząłem odpowiadać temu durniowi.

 

– Ta, jasne. W końcu… chcą mi tylko wpakować kulkę w łeb! - Miałem szczerą nadzieję, że to go uciszy przynajmniej na trochę, ale na moje nieszczęście to była tylko nadzieja.

 

- Przecież to policjanci! Oni nie chcą zrobić ci krzywdy… - On aby na pewno nie udawał? A może był upośledzony? Istniała też możliwość skrajnej głupoty.

 

- Czy ty nie rozumiesz, że ja zabijam niewinnych ludzi, a ich cholernym zadaniem jest chronienie? Więc zgodnie ze wszystkimi zasadami wszechświata, oni chcą mnie ukatrupić - nie zdawałem sobie sprawy, że mówię to na głos, w dodatku mocno podniesionym głosem, zdradzając przez to swoją pozycję.

 

Cóż… przynajmniej ten kretyn umilkł. Ruszyłem znów przed siebie, tym razem szybciej, równie szybko odczułem tego skutki. Opadałem z sił, ledwo łapałem oddech i musiałem przynajmniej chwilę odpocząć. Oparłem się o drzewo i otarłem pot z czoła, przez chwilę oddychając głęboko i odzyskując spokój. Nagle usłyszałem odgłos, którego nienawidziłem najbardziej na świecie… Szczekanie - głośne, parszywe i zbliżające się szybko w moją stronę. Natychmiast rzuciłem się do przodu, przebiegłem spory kawałek, aż moja nogawka zaplątała się w jakiś ciernisty krzak. Szarpałem dość mocno nie zwracając uwagi na to, że kolce dość mocno poraniły mi już nogi. W końcu udało mi się wyplątać. Biegłem dalej, moje serce biło szaleńczo, a ujadanie jedynie dodawało mi pędu. Ledwo udawało mi się łapać oddech, kiedy pot zalewał mi oczy jak strumień wody. Nie wiedziałem dokąd biegnę, nie wiedziałem ile jeszcze dam radę tak biec. Właśnie kiedy zaczynałem opadać już całkowicie z sił, zobaczyłem coś co wydało mi się najcudowniejszym widokiem na ziemi…

 

Rzeka. Lodowata woda chlupotała obijając się o brzeg, w świetle księżyca wyglądała jak wyciągnięta z jakiejś książki fantasy. Tak się na nią zapatrzyłem, że dopiero po dobrych kilkunastu sekundach zorientowałem się, że stoję jak kołek. Zerwałem się z miejsca i skoczyłem. Moje mięśnie od razu zaczęły krzyczeć w proteście, prąd rwał silnie w stronę, w którą kierować się nie chciałem. Machałem rękami i nogami jak oszalały, a zimna woda uciskała moją klatkę piersiową. Próbowała wpełznąć mi do ust i nosa, co prawie jej się udało, a ja ciągle łapałem jedynie małe ilości powietrza. Młócąc wodę jak oszalały, dotarłem w końcu do przeciwnego brzegu. Wczołgałem się na niego nie zwracając zupełnie uwagi na to, że jestem cały w błocie i czymś obrzydliwe zielonym. Przeturlałem się z brzucha na plecy i zamknąłem oczy. Łapałem oddech ciesząc się jak dziecko z cukierka, wciąż nie do końca świadomy tego, że udało mi się uciec.

 

Usiadłem dopiero, kiedy się uspokoiłem. Świat dookoła zdawał się falować jak woda, z której dopiero wyszedłem. Złapałem się suchego drzewa obok i podciągnąłem na nogi, przetarłem lekko ręką twarz licząc, że to choć trochę pomoże z tym dziwnym rozmazaniem. Nie pomogło, w dodatku zaczął wiać równie lodowaty wiatr, który mogłem poczuć na absolutnie każdej mojej kości. Ruszyłem powoli przed siebie. Każdy krok był dla mnie wyczynem, ale parłem dalej. Co rusz łapałem się kolejnych drzew zdrętwiałymi z zimna palcami. Zrobiłem kolejny krok i wtedy poraziło mnie okropnie jasne światło, jak z daleka słyszałem krzyk pochodzący od dziwnie ciemnej i zamazanej postaci. Sens tego, co mówiła dotarł do mnie dopiero po długim czasie. Prawdopodobnie była policjantką. Powoli podniosłem ręce do góry i starałem się stać stabilnie na ziemi. Przed oczami zaczęły wyskakiwać mi czarne odpryski i wszystko pokryła czerń… Bezwładnie osunąłem się na ziemię.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Kajamoko 16.06.2016
    Super. Zemdlał? A ty skończyłaś w takim momencie xD
    Dałam 5 i czekam na następne ^^
  • Veronia 16.06.2016
    Cieszę się, że się podoba, naprawdę miło się pisze kiedy wiesz że ktoś na to czeka ^^
  • Robert. M 16.06.2016
    Bardzo lubię kolokwialne porównania, pozwalają mi uzmysławiać dramaturgię, a tu było jej sporo. Piękne napisane, brawo
  • Veronia 16.06.2016
    Dziękuje Ci bardzo! Miło to słyszeć ^^
  • Robert. M 16.06.2016
    Proszę
  • nagisa-chan 18.06.2016
    Jakie to piękne!!! Szkoda że tak mało ludzi cię czyta, bo w końcu chyba o miłości to jedno z najczęściej odwiedzanych. Ale w każdym razie to cudowne *o*
  • Veronia 18.06.2016
    Wiesz, może mało ludzi mnie czyta ale jest was paru i z tego cieszę się najbardziej! ^^

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania