Podwójne ja - Część 10 - Stare, mroczne dzieje

- Zadzwonić po doktora Edge’a? – Tym razem robi to Eric.

- Proszę, synu. – Tata obdarza go smutnym spojrzeniem.

- Numer jest w drugim dnie szuflady w szafeczce koło łóżka rodziców. Tej po prawej – szeptam, zaciskając pięści. – Ale chyba rękę widzicie? Ten zbir mnie postrzelił!

- Sama to sobie zrobiłaś, sis – szepta Eric. Zanim zdążę o cokolwiek zapytać, on kontynuuje. – W nocy wyszłaś ze swojego pokoju i poszłaś do garażu, gdzie tata miał stary pistolet, tak na wszelki wypadek. Był ukryty, lecz go znalazłaś i jakimś cudem złamałaś kod. Potem chwyciłaś za pistolet i strzeliłaś sobie w ramię.

- Skąd to możesz wiedzieć, panie wszystkowiedzący? – Wywracam oczami.

- Monitoring… - odpowiadam sobie sama.

- Dobrze myślisz, siostrzy…

- Dlaczego mnie nie powstrzymałeś? – przerywam mu.

- Wróciłem dopiero rano z randki z Sam. Wtedy, co rodzice.

Nie mogę w to uwierzyć. Wymyślili to. Przecież dobrze wiem, co działo się tej nocy. To ja mam rację, nie oni!

- To kto mnie opatrzył?! Skąd koło mnie ta szkatułka?! – wrzeszczę coraz głośniej.

- Sama się opatrzyłaś, to też się nagrało. A szkatułkę wzięłaś z pokoju rodziców. Jest w niej prezent na twoje urodziny.

- Ale… - Sama nie wiem, co chcę powiedzieć. Po prostu zamykam oczy i zaciskam pięści. – Stella! Nie pamiętasz Stelli?!

- Jakiej Stelli? – Eric wzdycha zrezygnowany.

- Nie pamiętasz zakrwawionej sałaty?

Mama wybucha kolejnymi, głośniejszymi spazmami płaczu i kuli się. Staje się nagle mniejsza, wygląda jak dziecko. Tata wyprowadza ją do kuchni, a mój brat idzie na górę, by wykonać telefon.

- Tylko tego brakowało… - szeptam.

- Przepraszam cię – słyszę tuż obok mnie głos Johna.

- To nie twoja wina. Wszystko byłby inaczej, gdybym była zdrowa. Jesteś tylko wytworem mojej choroby, ale cieszę się, że tak się sprawy mają. W końcu mogę z kimś normalnie porozmawiać – uśmiecham się prawie niezauważalnie.

- Ej! Nie zapominaj o mnie! Ze mną to się nie da pogadać, tak? Oj, pożałujesz! – grożę sobie.

Cała się napinam. To, co mam na końcu języka nie będzie zbyt przyjemne. Długie paznokcie wbijają się w moją skórę, powodując ból, ale są zbyt słabe, by ją rozciąć.

- Nie, to ty pożałujesz! Bo to ty zrąbałaś mi życie! Nie tylko mnie!

Biorę kilka głębokich wdechów. Z kuchni dochodzą stłumione krzyki rodziców. Oni uważają, że zaczynam wariować. Mylą się, zaczęłam już cztery lata temu.

Zaczęło się niewinnie, jeszcze gdy byłam dzieckiem. Miałam wymyślonego przyjaciela, dość bujną wyobraźnię. Zdarzało się, że widziałam rzeczy, których nie widzieli inni. Wszyscy myśleli, że to po prostu skutek tego, że nie przebywałam z rówieśnikami. Zaczęła się szkoła i pierwsze uwagi za prace nie na temat, nieuważanie na lekcjach czy niewykonywanie poleceń nauczyciela. Do tego docinki ze strony kolegów i koleżanek. Byliśmy tylko dziećmi. Dzieci nie myślą, co mówią. Są perfidne, wredne, potrafią ranić jak nikt inny. Pewnego razu, w szóstej klasie, zamknęli mnie w szafie. Nauczycielka na następnej lekcji wpisała mi ucieczkę z lekcji i nawet nie zainteresowała się, gdzie jestem. Na początku lamentowałam, ale po jakimś czasie, wycieńczona płaczem i wołaniem, ucichłam. Nie wiedziałam, że moi koledzy przystawili drzwi materacem do ćwiczeń. W małym więzieniu byłam jak w puszce z określonym zapasem powietrza. Nie wróciłam ze szkoły do domu i zaczęło się szukanie mnie. Znaleziono mnie pod wieczór, gdy byłam już półprzytomna. Zawieziono mnie do szpitala. Tam zaczęłam mieć pierwsze halucynacje, prowadziłam pierwsze rozmowy sama ze sobą. Na początku myślano, że to z niedotlenienia, ale ten stan utrzymywał się przez następne kilka dni. Wówczas lekarz zalecił wziąć mnie do psychologa. Tak poznałam pana Edge’a. Odwiedzałam go bardzo często, potem rzadziej. Moją chorobę podciągnięto pod schizofrenię, jednak nigdy nikt nie nazwał jej przy mnie po imieniu. Może dziś się to zmieni?

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania