Podwójne ja - Część 11 - Płomień nadziei

- Doktor będzie za godzinę, lepiej się przebierz – rzuca Eric, który dopiero co zszedł po schodach.

* * *

- Czyli znów się pogorszyło? – pyta od progu Edgar Edge.

- Tak, miała omamy tej nocy. Nadal ma. Do tego w transie sama się postrzeliła – opowiada zaaferowana mama, której nie opuszcza już duże opakowanie chusteczek.

- Zacznijmy od początku. Powoli, spokojnie – uspakaja ją lekarz, idąc do salonu.

Zaraz członkowie mojej rodziny siedzą na kanapie, a Edge naprzeciw mnie na rozkładanym fotelu. Wyglądem przypomina zapałkę. Duża, łysa, świecąca od potu głowa została osadzona na nieproporcjonalnie chudym i długim ciele. Jego ręce są jak patyki z dużymi dłońmi na końcu. Na serdecznym palcu jednej z nich wciąż nosi srebrną obrączkę, pomimo, że jego żona już od jakiś dwóch lat jest z innym mężczyzną. Psycholog ma prawie pięćdziesiąt lat, ale dla niego czas się zatrzymał. Gdybym go nie znała, uznałabym, że spokojnie mógłby zostać moim chłopakiem. Jedyne, co zdradza jego wiek, to głos, zmęczony bagażem doświadczeń. Wzrok nadal ma jak u dziecka – ciekawy wszystkiego i pełen dobroci. W niektórych chwilach wydaje mi się, że w jego prawie czarnych oczach płoną ogniki. On nadal chce walczyć o moje zdrowie, o normalność.

Słodzi leżącą przed nim herbatę pięcioma łyżeczkami cukru i zaczyna:

- Co się stało dzisiejszej nocy?

- Chce pan usłyszeć to, co było naprawdę czy to, co widziała Megan? – pyta tata.

- To, że tylko ja to widziałam, nie oznacza, że to nie było naprawdę – szeptam tak cicho, bym tylko ja słyszała.

- Obie wersje. Zacznijmy od Megan – uśmiechnął się, spoglądając na mnie wyczekująco.

- Przecież i tak wszyscy wiemy, że mi pan nie uwierzy. To działo się „tylko w mojej głowie”. – Zaznaczam palcami cudzysłów w powietrzu.

- Megan! – karci mnie mama.

Przewracam oczami i opowiadam ze szczegółami to, co stało się pod nieobecność rodziców. Gdy dochodzę do momentu postrzelenia, czuję dłoń Johna na moim ramieniu. Nikt go nie widzi prócz mnie, ale ja go czuję tak jak każdego w tym pokoju, a może nawet bardziej. Edge co jakiś czas kiwa głową i coś notuje.

- Teraz poproszę o wersję wydarzeń reszty rodziny. – Zapałka, jak zwykłam go czasem nazywać, stara się udawać, że to, co mówiłam też się zdarzyło. To tylko zabieg psychologiczny.

- Megan wróciła późno, koło dwudziestej pierwszej – zaczyna tata, ale Eric mu przerywa.

- Po prostu pokaż doktorowi nagranie z monitoringu!

Tata otwiera laptopa i podaje do Edge’owi. Ten w spokoju ogląda film, którego nawet mi nie pokazano. Potem wdycha i prosi moich rodziców, by wyszli. Jestem szczerze zdziwiona. Jeszcze nigdy ich nie wyprosił. Prośba dotyczy też Erica. Gdy już ich nie ma, czuję się naga, samotna.

- Czy John nadal tutaj jest?

- Tak, stoi za mną.

- Czy on nas słyszy?

Spoglądam na Johna. On tylko kiwa głową.

- Słyszy i rozumie – odpowiadam.

- Jak on wygląda?

- Jest wysoki, dobrze zbudowany. Ma trochę dłuższe blond włosy i błękitne oczy, ostro zarysowaną szczękę i bardzo wąskie usta. Jest ode mnie rok, maksymalnie trzy lata starszy. Chyba tyle panu wystarczy – mówię, cały czas przyglądając się Johnowi.

- Co czujesz, tak na niego patrząc?

- Nie wiem… jakbym w końcu miała przyjaciela. Czuję takie jakby ciepło tam gdzieś w środku.

- Czyli jest on dla ciebie miły? Lubisz go? Nie dręczy cię, swoją obecnością nie sprawia przykrości?

- Nie, w życiu!

- A jak z tą drugą Megan? – zmienia nagle temat.

- A jak ma być? Po staremu. Dalej mnie denerwuje, pyskuje wszystkim. Jest wredna.

- Tabletki nie pomagają?

Parskam śmiechem i przenoszę wzrok na doktora. Przypomina mi się mój koszmar.

- Te niebieskie i różowe cukierki? Bardzo pomagają moim koszmarom sennym.

- Cukierki? – Oczy Edgara robią się okrągłe jak piłka.

- Myślał pan, że nie wiem, że to tylko placebo, zwykła sztuczka? Nie ze mną takie numery. Nie ma lekarstw na drugą Megan.

- Nie przypuszczałem, że… skąd to wiesz? – Jego profesjonalna mina już dawno zeszła mu z twarzy.

- Kiedyś, gdy kończyły mi się leki, chciałam dopisać coś do listy zakupów, chyba gumę do żucia. Nie tak trudno było się domyślić, że „różowe i niebieskie cukierki dla Megan” są moim „lekarstwem”. – Patrzę na niego, jakby to była oczywistość.

- Skąd znałaś kod do skrytki z bronią twojego taty? – Upija kolejny łyk.

- Trzeba być kretynem, żeby nie zauważyć, które dwa przyciski są najbardziej wytarte – odpowiadam, zgodnie z prawdą. Nie raz chodziłam oglądać broń taty pod jego nieobecność.

Doktor wzdycha.

- Nigdy nie miałem takiego pacjenta jak ty…

- Dziękuję. Co teraz? – pytam, mając na myśli diagnozę, leki, zabezpieczenia.

- Muszę porozmawiać z Twoimi rodzicami, zawołaj ich.

Po chwili wszyscy siedzimy na swoich miejscach. Wręcz czuję jak gęsta jest atmosfera w tym pokoju. Konsystencją przypomina budyń lub kisiel. Każdy zerka na każdego i czeka na osobę, która przerwie to piekielne milczenie.

- Więc… - zaczyna Zapałka.

- Więc…? – Dodaje mu odwagi Eric.

- Państwa córka ma zaburzenia psychiczne, ale o tym państwo dobrze wiedzą. Nie umiem wytłumaczyć skąd wzięły się u Megan omamy, ale wiem, że John nie jest niebezpieczny dla państwa córki. Jednak wszyscy zdajemy sobie sprawę, że poprzednie próby podawania leków kończyły się niepowodzeniem. One po prostu na nią nie działają. Widzę pewne wyjście z sytuacji… - zawiesza głos, a ja już wiem, że to, co powie nie będzie przyjemne.

- Jakie, panie doktorze? – Mama już sięga po kolejną chusteczkę.

- Mają państwo wspaniałą, inteligentną córkę…

- Proszę sobie darować i przejść do sedna. – Denerwuje się tata.

- Dobry wyjściem… byłby zakład dla chorych psychicznie.

Następuje cisza. Nikt nie protestuje. Czuję jak zapadam się w sobie samej. Nie mogę złapać oddechu. Szpital psychiatryczny? Łzy są już gotowe, by popłynąć strumieniami. John zaciska dłoń na moim ramieniu coraz mocniej. Mama wtula się w tatę, a Eric po prostu siedzi z poważną miną. Doktor oczekuje jakiejkolwiek reakcji, ale jej nie otrzymuje, więc drąży temat.

- Trzeba by było złożyć podanie, znaleźć jakiś przyjemny szpital lub zakład. Trochę zajmie nim przyjmą państwa córkę. Jej tam będzie dobrze. Może w końcu znajdzie przyjaciół. Będzie przebywać wśród takich jak ona. Będzie mieć zagwarantowaną stałą opiekę lekarską, leczenie, zajęcia. Będzie mogła nadal się uczyć z nauczycielem. A państwu będzie lżej. Może nie finansowo, ale na sercu…

Dalej nie słucham. Po prostu wybiegam z domu. Słyszę za sobą jak wołają moje imię, ale ja chcę ich zostawić samych. Skoro jestem dla nich takim ciężarem, łatwiej im będzie beze mnie. Pod bosymi stopami umyka mi zimny grunt. Wpadam do lasu. Łzy płyną po moich policzkach jak nigdy. Nie mam siły. Już na nic. Po prostu upadam. Nie mam zamiaru wstawać.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania