Rokisiowa Big - Beat Opera - rozdział 6

Rokiś smacznie się wyspał w posłaniu, które dla niego przygotowałam. W każdym razie nie narzekał a to chyba dobry znak. Całą trójką musieliśmy poczekać aż mama, tata oraz miss Barbara wyjdą z domu. Baśka do szkoły a rodzice na Chełmską do Wytwórni Filmów Fabularnych i Dokumentalnych, ponieważ mieli tam coś do załatwienia. Na szczęście mogliśmy zostać sami w mieszkaniu, w ten piątkowy poranek i wszystko uzgodnić. Ja mam zawsze w piątki lekcje na popołudnie a Radosław w ogóle nie szedł tego dnia do zerówki. Miał zostać w domu do końca tygodnia w związku ze swoim przeziębieniem.

Nasi domownicy strasznie guzdrali się z wyjściem, jak to zawsze bywa w ostatnim dniu pracy. Gdy człowiek wie, że przed nim dwa dni wolnego to działa trochę “na zwolnionych obrotach”. Nie mogliśmy się doczekać ich wyjścia. Wreszcie, ucałowali nas na pożegnanie, krzyknęli nam “Pa!” i drzwi się za nimi zamknęły.

- Zaraz zrobię wam śniadanie a wy idźcie do łazienki i umyjcie się porządnie. Radziu, nie zapomnij o uszach.

- Wiesz co, Kaśka? - jęknął Rokiś. – Może byśmy się zamienili rolami. Bo myć się to ja nie za bardzo lubię. Zresztą.. - pomyślał przez sekundę i nagle odpalił z błyskiem w oku, strasznie z siebie zadowolony – Tutaj nie ma mojej szczoteczki do zębów!

- Jak cię znam, to śniadanie będzie niezwykle ogniste. Raczej podziękujemy.

- Ależ moja droga, trochę więcej zaufania! Powiedz mi, ile macie jajek w lodówce? Czy na porządną jajecznicę wystarczy?

- Powinno wystarczyć.

- A więc, dzisiaj śniadanie przygotowuję ja! I nic się nie martwcie, przyprawami potraktuję tylko swoją porcję.

 

“Aha!” - pomyślałam sobie w trakcie toalety porannej. - “Nieźle to sobie wymyśliłeś. “Tutaj nie ma mojej szczoteczki do zębów!” Zakładając, że ona w ogóle gdzieś się znajduje.”

 

Gdy weszliśmy do dużego pokoju, w którym mieliśmy zjeść śniadanie, zobaczyliśmy już nakryty stół i trzy szklanki gorącego mleka.

- Nie ma to jak mleko do jajecznicy! - krzyknął Rokiś z kuchni. Musiał przekrzykiwać dźwięki jajek skwierczących na patelni. Radek skrzywił się na widok tego, co znajdowało się w szklankach ale pogroziłam mu palcem. Nie chciałam, żeby swoją nową znajomość z naszym gościem zaczynał od wybrzydzania i mówienia, co mu odpowiada a co nie. Na szczęście mój brat szybko się rozchmurzył a to za sprawą Rokisia, który wszedł a raczej wtańcował do pokoju z dymiącą patelnią w ręku. Ja zaś z przerażeniem zobaczyłam, że włożył na siebie kuchenny fartuch mamy! To ci dopiero! Kto mu pozwolił?! Będzie trzeba przed jej powrotem wytrzepać fartuszek z rokisiowych kłaków. Już miałam mu palnąć kazanie ale powstrzymałam się, W końcu, ta pysznie wyglądająca i pachnąca jajecznica to jego dzieło! Nasz gość nałożył każdemu solidną porcję (własną oczywiście okrasił straszliwą ilością soli i pieprzu – on naprawdę przesadza z tymi przyprawami!).

Rozpoczęliśmy ucztę, podczas której opowiadałam mu o swoich planach dotyczących mojego własnego fanklubu. Wszystko sobie dobrze zaplanowałam, kiedy nie mogłam zasnąć w nocy. Jeżeli mógłby to być fanklub muzyki big beatowej – tym lepiej! Jeżeli uda mi się do niej przekonać moich rówieśników, cała przyjemność po mojej stronie!

- Ma się rozumieć, że ci pomogę! A jak jeszcze dołączy do nas moje liczne rodzeństwo oraz moi kompani, to założymy taki fanklub, że mucha nie siada! Tylko pomóż mi wrócić do profesora.

- A gdzie on mieszka? I przede wszystkim, jak on wygląda?

Rokiś wykonał szybki obrót głową i skierował wzrok na nasz telewizor. W mig domyśliłam się, o co mu chodzi, podbiegłam do naszego Neptuna i zapaliłam go. Na pierwszym programie leciało właśnie “Domowe przedszkole”, zaś na drugim...

 

- “Witam naszych drogich widzów prosto z sali gimnastycznej Szkoły Podstawowej numer 120 imienia Pułków Piechoty “Dzieci Warszawy”. Właśnie stąd, z warszawskiego Grochowa, nadajemy program dla uczniów starszych klas szkół podstawowych oraz uczniów szkół średnich. Za chwilę odbędzie się tutaj fascynująca, mam nadzieję, debata pomiędzy młodzieżą a profesorem Tomaszem Wiosło, autorem książki, która zrobiła prawdziwą furorę wśród waszych koleżanek i kolegów. - prezenter telewizyjny, bardzo podekscytowany, szybko mówił do mikrofonu.

 

- Będą pić herbatę. - rzeczowo oświadczył Radosław, ciągnąc mnie za rękaw swetra.

- O czym ty gadasz?! - spojrzałam na niego, jak na kosmitę.

- No przecież, ten pan powiedział, że odbędzie się herbata...!

- Radzio! Nie przeszkadzaj!

 

- Mówię tu o pozycji, która w błyskawicznym tempie zniknęła z półek księgarskich a w bibliotekach młodzież zapisuje się po nią w gigantycznych kolejkach.Oto ona! - redaktor wyciągnął w stronę kamery rękę, w której trzymał niewielkich rozmiarów książkę. - “Sztuki niezwykle niepokorne, czyli – ach, ta (dzisiejsza?) młodzież.”. W tej to pozycji autor udowadnia nam, że umiłowanie młodzieży dla artystów nie jest fenomenem przypisanym tylko do naszych czasów. “Beatlemania”, “Punk Rock”, “Nowa Fala” - zjawiska tak dobrze znane nam z naszego stulecia miały swoje odpowiedniki w ubiegłym stuleciu. Tak, proszę szanownych widzów, nawet w dziewiętnastym wieku!

 

Nie do końca rozumiałam całej tej paplaniny pana redaktorka. Całą trójką skupiliśmy się raczej na profesorze, którego wreszcie pokazała kamera.

- To jest właśnie profesor Wiosło! - Rokiś aż podskakiwał na fotelu. - Przypatrzcie mu się dobrze! Ja to mam jednak szczęście. Ledwo o nim wspomnieliśmy a już pokazują go w telewizji.

Profesor prezentował się wspaniale na ekranie naszego Neptuna. Miał na sobie ciemnobrązowy garnitur, żółtą koszulę i duży, czarny krawat. Kiedy wziął mikrofon do ręki, na sali zrobiło się cicho, jak makiem zasiał. Wszyscy chcieli usłyszeć, co on ma im do przekazania.

 

- Często krytykują was za głośną muzykę, fryzury, ubiór. Wyobraźcie sobie waszych przodków (to ćwiczenie czysto teoretyczne), starających się o autograf wielkiego skandalisty Boya Żeleńskiego. Lub innego skandalisty, Stanisława Przybyszewskiego. Dzisiaj często słyszymy o wybrykach tej czy tamtej pop-gwiazdki. Za życia wymienionych przeze mnie artystów trzeba było większej odwagi na zrobienie czegoś szalonego. Dziewiętnastowieczne społeczeństwo zbyt twardo jeszcze tkwiło w konwenansach i przyzwyczajeniach a do tego rozmiłowane było w plotkach i... Zresztą, ręka do góry, kto oglądał serial Andrzeja Wajdy “Z biegiem lat, z biegiem dni...” Ano właśnie, przypomnijcie sobie smutne losy szalonej Julki, Boreńskiego... Być artystą to znaczy zmieniać rzeczywistość i narażać się tym, którzy śpią w wygodnej pościeli dawnych rozwiązań.

Wspomnę jeszcze na koniec dziewiętnastowiecznego kompozytora, Franciszka Liszta, który śmiało może być uznany za prekursora dzisiejszych wielkich gwiazd rocka. Był bożyszczem rozkochanych w nim niewiast, które mdlały na jego koncertach, szlochały, krzyczały, były gotowe pobić się o każdą rzecz z jego garderoby a nawet – tutaj uważajcie – kolekcjonowały zerwane struny z jego fortepianu oraz fusy z kawy, przez niego uprzednio wypitej. Tak jest, dzisiaj śmiejemy się z tego ale tak autentycznie było. Poza tym, czy przytoczone przeze mnie przykłady nie przypominają wam przypadkiem czegoś mającego miejsce w naszych czasach? A więc mówię wam, nie przejmujcie się krytyką ze strony dorosłych i słuchajcie głosów waszych serc, które biją wam w rytmie dobrego rocka.

 

Wszyscy widzowie na sali gimnastycznej zaczęli bić brawo. My, przed telewizorem, też.

- Ten profesor Wiosło to wspaniały człowiek! Bardzo chciałabym go poznać osobiście. W każdym razie pierwszy punkt mamy już załatwiony. Wiemy, jak on wygląda. A pamiętasz może, Rokisiu, jego dokładny adres?

- Profesor mieszka w willowej dziennicy na Saskiej Kępie. - wyrecytował, wpatrzony w ekran, na którym właśnie rozpoczęło się zadawanie pytań gościowi.

- No, bardzo ładnie nauczyłeś się na pamięć, mądralo, ale mi chodzi o pełną nazwę ulicy.

- No widzisz, jeszcze do niedawna pamiętałem. Ale nie zapominaj, że przez długi czas byłem uwięziony w słuchawkach do walkmana. Tam miałem do czynienia z tyloma dźwiękami, że od tego wszystkiego zaczęło kręcić mi się w głowie. I co gorsza, nadal mi się kręci! Taki szczególik mógł mi więc z niej wypaść. Nazwa ulicy zaczynała się na “A”. Zaraz, zaraz. A... A...

- I co dalej?!

 

Rokiś nie mógł sobie przypomnieć.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania