Schizofrenia i Spiski Rządowe 1

[POINT BLANK]

Warujący przy drzwiczkach dla kota, mężczyzna w czarnym prochowcu przebierał ze zdenerwowania palcami. Przyciśnięty do drzwi jak glonojad do szyby akwarium, klęczał tak krzywo, że plecy zaczynały go solidnie boleć. Nie mógł jednak od tak odejść, sytuacja była kryzysowa. Zwyczajnie nadzwyczajna.

Wobec tego, mężczyzna poprawiał co rusz okulary przeciwsłoneczne śmiesznie wciśnięte na oczy i dalej prawie że przeciskał twarz przez drzwiczki dla kota.

- Widzisz go!?

- Hai, widzę.

- Skurwysyn. Na pewno jest z Rządu. Jebany agent FBI, nawet się nie kryje! Nawet się nie kryje, w biały dzień wozi się po sąsiedztwie i zagląda ludziom do skrzynek na listy!

- Flounoy-sama, nie przesadzasz aby?

- Co? No chyba jeszcze mikroplastik nie zajebał mi w dekiel tak, żebym nie potrafił rozpoznać agenta federalnego w przebraniu!

- To listonosz. Nya.

Czarna kotka przeciągnęła się na wycieraczce zostawiając tam kilka kłaków swojej sierści. Przewróciła się na plecy prezentując białe podbrzusze i zaczęła trącać klęczącego mężczyznę łapką.

- Bo ma furgon z logo poczty? To o niczym nie świadczy. FBI może sobie pozwolić i na działająca replikę UFO z Roswell. Z resztą pewnie już dawno ją mają.

Flounoy nagle zerwał się na nogi. Drzwiczki dla kota trzasnęły zasunięte ryglem. Mężczyzna porwał za leżącą pod ścianą strzelbę SPAS-12. Nerwowymi ruchami załadowywał ją i na palcach odszedł na dwa kroki od drzwi.

Widząc pytająco przekrzywioną w bok główkę kotki, odparł konspiracyjnym szeptem:

- Catie, on tu idzie. Schowaj się mała, będzie nieprzyjemnie...

- Ara ara. Tylko nie odstrzel mu głowy. Nya.

PUK PUK.

- Zaspany Jezu z Baltimore!

Dalszy krzyk uwiązł Fluonoyowi w gardle. Sztywnym ruchem przytknął lufę strzelby do drzwi. Palec zatańczył mu na spuście.

- Bydlaki dokopały się do moich transakcji w dark webie. Sukinsyny, federalni posadzą mnie na krześle. Nie dam się, nie ma mowy. Zabiorę ze sobą do piekła tyle tych przeklętych zwyrodnialców ile tylko zdołam...

PUK PUK.

- Dzień dobry! Mam przesyłkę dla pana Flounoya Semmesa! Trzeba pokwitować. Halo?

PUK PUK.

- Sukinsyny, znają moje imię...

- Halo? Tu kurier! Mam pańską przesyłkę.

Catie otarła się o nogawkę dżinsów Flounoya i zamruczała leniwie.

- Nie żeby coś, ale miałam rację. Nya. Zwykły facet.

- Cholera, co ja bym bez ciebie zrobił Catie? Już idę! Już!

Odłożył strzeblę z powrotem pod ścianę, między półkę na buty a rzucony niedbale płaszcz przeciwdeszczowy w moro. Zaczął otwierać drzwi. Dwa płaskie rygle na górze. Łańcuszek z doczepionym brelokiem z piwa. Trzy zasuwy w dole. Pokręcił kluczem, najpierw trzy razy w środkowym zamku, potem dwa w górnym, aż cztery w tym dolnym. Na koniec wyszarpał łom z wywierconej w podłodze dziury. Ostateczna przeszkoda i awaryjna broń biała.

Uchylił drzwi, zlustrował zmieszanego kuriera zza ciemnych okularów. Młody chłopak podstawił mu pod nos długopis i kartkę na podkładce. Flounoy ignorując go, z rozmachem otworzył drzwi i popychając kuriera capnął karton stojący na ganku i wrzucił go za próg.

Znów chowając się za antywłamaniowymi wrotami swej twierdzy, wyrwał kurierowi długopis z dłoni i na szybko machnął sygnaturkę.

- Nikt cię nie śledził młody? - spytał szeptem.

- Co? Znaczy się, to jest trochę podejrzana dzielnia...

- Czyli jesteś od nich? Ta?

- Słucham? Ja nic nie wiem! Typie jak wożę paczki z chińskim badziewiem a nie dragi. Ej! Długopis zostaw!

Drzwi zatrzasnęły się kurierowi przed nosem. Rozległy się zgrzyty licznych zamków i rygli. Chłopak zwiesił głowę i westchnął. Wolnym krokiem skierował się do furgonetki.

Tymczasem Flounoy znów klęczał przed drzwiami. Tym razem nawalał łomem w rozpłaszczony na wycieraczce długopis. Po kompletnym wprasowaniu przedmiotu odetchnął z ulgą i oparł się o karton ze swoją przesyłką. W resztkach długopisu nie spostrzegł żadnych nadajników czy nie daj Boże, skanerów DNA.

Tego bał się ostatnio coraz bardziej. Że jego DNA zostanie skopiowane i pewnego dnia zamienią go na perfekcyjnie grającego swoją rolę androida. A taka maszyna z pewnością nie potrafiłaby zająć się jego kotem.

Wstał, otrzepał się i zabrał się za rozpruwanie pudła, łomem rzecz jasna. Rozerwał folię, usunął kilka płatów kartonu i zaczął wyrywać folię bąbelkową ze środka. Ujrzawszy zawartość pakunku, radośnie klasnął w dłonie.

Objął nadszarpany pakunek i ruszył całą szerokością korytarza wprost na tyły domu. Jako iż przesyłka była całkiem spora, ograniczała mu widoczność. Parł dlatego przez korytarz jak otyły nosorożec, co rusz potrącając komody czy stoliki ustawione pod ścianą.

Podążającej za nim kotce się to co najmniej nie podobało. Kotka musiała unikać spadającego na nią wszelkiego szmelcu, a to sklecone w akumulatorek baterie, zapchane nakrętkami rurki PCV czy nawijane na szpule wiązki lontu.

Wypadając na tył domu, poślizgnął się na wycieraczce w indiańskie motywy i przydeptując sznurówkę u lewego buta, zderzył się z trawnikiem na płasko. Karton przekoziołkował akurat na jedną z niewielu ostałych się lampek solarnych. Krótkie chrupnięcie plastiku, i było po lampce.

Wypluwając z ust źdźbła równiutko ściętej trawy rozejrzał się podwórku. Wszystko na swoim miejscu, czyli intruzi nie skorzystali z jego krótkiej nieobecności. Otrzepał poły prochowca i wbił okulary jeszcze bardziej w oczodoły.

Wstał prostując sztywno kręgosłup. Niczym sam Ojciec Założyciel, Jerzy Waszyngton nadzorujący swoją plantację bawełny.

- Wywalony na grządkę petunii grill, check! Napis: "Up yer arse!!" wysmarowany na płocie, check! Obrzucona srajtaśmą szklarnia, check! Przysięgam na Boga, pomorduję te przeklęte gnomy!

Zmotywowawszy się widokiem zniszczeń, ruszył po karton. Zawartość paczki stanowiły wnyki na niedźwiedzie, dokładnie trzydzieści kleszczy ze stali nierdzewnej. Uzbrojone pułapki porozrzucał wszędzie gdzie się dało.

Całkiem niezgorsza, jeśli nie liczyć zniszczeń spowodowanych przez gnomy, prezentujący się trawnik po amerykańsku, przemienił się w wietnamskie pole ryżowe naszpikowane minami. Flounoy stanął przy swojej karłowatej szklarni na rozweselające roślinki i z dumą oglądał zastawione sidła.

By dopełnić przygotowań, wygrzebał z kieszeni prochowca malutką, szpiczastą czapeczkę z czerwonego materiału. Przerażający dowód na istnienie zwyrodniałych tworów jakiegoś szalonego indiańskiego bożka totemicznego. Tudzież uciekiniera z pewnej placówki rządowej o numerze 51.

Ostrożnie ustawił przynętę we wnykach symulując ruchy tego archeologa z filmu o smaganiu nazistów biczem. Teoria była taka, że biegające nocą po jego posesji gnomy, nie zauważą wnyków, trawa im je przysłoni. Za to bez problemów zwęszą czapeczkę, jaką przecież któryś z tych molestujących chomiki miłośników grzybów, zgubił ostatniej nocy.

Wycofując się z trawnika na palcach, aż zacierał ręce ze swej przebiegłości. Oto wprawił w ruch ostateczne rozwiązanie kwestii gnomowej (gnomiej?). Niebawem okaże się, iż miał rację a to wszyscy wokół byli nienormalni. Wszak, jak niby można nie wierzyć w psotliwych brodaczy wielkości chorego na skoliozę psa chihuahua, którzy w nocy podrzucają ci pinezki na ganku.

 

DZIENNIK WOJENNY WPIS 3

GNOMY, to one. Jestem tego bardziej niż pewien. Małe brodate karły, pokurcze w kubraczkach z mordowanych wiewiórek. GNOMY zaczęły się pojawiać w moim ogródku dwa dni temu. Najpierw malowały mi na płocie obraźliwe symbole falliczne, później podrzucały zdechłe żaby do miski Catie. CHCIAŁY JĄ ZABIĆ!!! Wczoraj przegięły pałę, nie wiem jak, nie wiem kiedy dokładnie, ale zdeptały mi moje krzaczki Mary Jane. TO DEKLARACJA WOJNY KRÓLESTWA GRZYBÓW NA MOJEJ NIEWINNEJ OSOBIE. Nie jestem tylko pewien czy i tą bojówkę brodatych terrorystów finansuje CIA, ale znając tych wyznawców Antychrysta, to pewnie tak. Dziś zaminowałem podwórko, jutro będę zbierał odseparowane głowy GNOMÓW. To ich nauczy by nie szwendać się po MOJEJ posesji. BOŻE POBŁOGOSŁAW AMERYKĘ!!!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Tytuł mnie kupił, zaraz siadam do czytania xD Ja jestem wierzący w spiski światowe, ciekawe co tam zmajstrowałeś.
  • Badzo dobdzie, lubię ten twój humor ?
  • MKP rok temu
    "Podążającej za nim kotce się to co najmniej nie podobało Catie." - ta Catie na końcu to chyba po kotce powinna być.

    Tekścik surwiwalowo, komediowo, konspiracyjny.
    Jeszcze wszyscy zobaczycie... Flounoy ma rację??

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania