Poprzednie częściSchizofrenia i Spiski Rządowe 1

Schizofrenia i Spiski Rządowe 2

[POINT BLANK]

Flounoy znajdował się na granicy kompletnego ataku serca. Albo kurwicy.

Stał jak wryty na progu drzwi wychodzących na tył jego rezydencji. Żadna pułapka jaką zastawił nie została naruszona. Mało tego, gnomy poczyniły dalsze zniszczenia. Tym razem były to kolejne machnięte na płocie fallusy i co najbardziej obrzydliwe, stolec leżący tuż przed progiem.

- Zajebie! Co one, w dziesięciu się tu wypróżniły i w jeden rulon gówna poskładały!? Przecież to pewnie waży z funt jak nie więcej! Kurwa, w sumie to dobrze by było zabrać i zbadać, pewnie ten jasny kolor to od grzybów...

Zaintrygowany gnomim (gnomowym?) stolcem przykucnął. Nie zważając na drażniące opary nieczystości, zaczął tykać obiekt odziedziczonym po dziadku nożem myśliwskim. Hartowane ostrze z pięknym grawerem BORN TO KILL '73, zagłębiło się w ni to miękką, ni to uschniętą masę. Nabrawszy na ostrze wystarczającą próbkę, wstał i przyjrzał się wybranej ze środka paciai.

- Kukurydza - zawyrokował głosem jak bohater filmu akcji.

- Nie nawdychaj się za bardzo. Nya - zamiauczała gdzieś z wnętrza Catie.

- Wiem co robię kobieto!

- Cieszę się Flounoy-sama. Swoją drogą, chyba przyszła już pora na saszetę, głodna jestem. Nya.

- Dostaniesz przecież. Ale bez tuńczyka.

Kotka zasyczała w odpowiedzi i musiała zrzucić coś szklanego na podłogę bo po domu poniósł się nieprzyjemny trzask.

- Niewdzięczna dziewczynka. Czy ty zdajesz sobie sprawę ile plastiku jest w tuńczykach!?

- Na kogo ty się tak drzesz Semmes!? Na Boga, weź się ucisz. Próbuję tu w spokoju pielić grządki!

Z czystą nienawiścią w skrytych za okularami oczach, Flounoy odwrócił się do źródła dźwięku. Zza płotu, idealnie nad krzywo nabazgranym worem mosznowym, wystawała łysa głowa Williama Bryanta. Człowieka mającego astronomicznego pecha, bo będącego sąsiadem Flounoya.

- A co ciebie to interesuje Bryant? W tył zwrot i spieprzaj boomerze!

Przez jakże godzącą w rozum i godność nestora rodu Bryant obelgę, William poczerwieniał na twarzy.

- Słuchaj no Semmes. Nie będziesz mi tu zakłócał spokoju w biały dzień! Już wystarczy mi, że razem z tymi twoimi koleżkami robicie tu libacje alkoholowe! I do tego zażywacie narkotyki!!! Znoszę to, bo jak Pan Jezus powiedział, nadstawcie drugi... Boże święty! Semmes czyś ty się tu zesrał!? Na własnym progu!? Matko Bosko!

Przysłowiowa żyłka u Flounoya pękła jakby właśnie złapał się na nią otyły (i do tego cukrzyk) bass wielkogębowy. Doskoczył do płotu zamieniając nóż myśliwski dziadka na swojego wiernego Colta M1911. Celując pistoletem w łysą glacę Williama skutecznie zmusił sąsiada do odejścia od "płota".

- Zajmij się swoimi sprawami Bryant! A jak nie, to pokażę ci jak Druga Poprawka działa w praktyce!

William jasno nieskory do pogłębiania wiedzy o funkcjonowaniu praw konstytucyjnych, wycofał się aż na werandę swojego domu. Ukrył się tam za swoją rozpartą na fotelu i chrapiącą jak hipopotam, zdecydowanie plus size, żoną.

Odchodząc zwycięskim krokiem, Flounoy rzucił jeszcze za siebie:

- I uważaj na gnomy! Taka sąsiedzka rada.

Do Semmesa nie dotarło jeszcze, ze w przypływie emocji schował do kieszeni ubabrany kałem nóż. Nie miało to jednak znaczenia, potrzebował bowiem zorganizować posiłki.

Pewnym krokiem wkroczył do salonu i w rozkroku rozkraczył się na kanapie. Trzasnął w pilota leżącego na stoliku kawowym i uciszył krakanie kawki na ekranie telewizora. Porwał za leżącą obok książkę i otworzył w środku. "Proces" Franza Kafki skrywał w sobie porwane kartki zapisane od góry do dołu krzaczastym pismem, była to książka telefoniczna rezydencji Semmes.

- Ej! Ja to oglądałam. Nya - zamruczała Catie rozwalona na podłokietniku.

- Fale lambda i ipsylon zamieniają tkankę mózgową w sylikon. A po śmierci koncerny elektroniczne wykupują takie ciała i mają materiały do stawiana masztów radiowych - wyjaśnił zwięźle wstukując pierwszy numer do komórki.

- Halo?

- Dzień dobry pani Adams. Czy zastałem Tutso... Ekhem! Patricka w domu?

- Tak, ale ma szlaban - westchnęła pani Adams.

- Uuu. Co przeskrobał?

- Ostatnio nie pojawiał się w szkole. Na pewno nie masz z tym nic wspólnego?

- Mogę przysiąc na Biblię! Ani ja, ani żaden z naszych wspólnych znajomych! Proszę pozdrowić Tutsomu! Znaczy się, Patricka!

Rozłączył się pośpiesznie. Tutsomu odpadał, nastolatek był trzymany pod strażą. Przejrzał rzędy nazwisk i numerów. Pstryknął palcami natrafiwszy na nazwisko Bishop.

- Halo? Scottie? Słuchaj stary, jest poważny problem...

- Nie typie, Scotta nie ma. Tu jego dziewczyna. Nie wiem gdzie jest ten chujek, ale jeśli go spotkasz, to powiedz że ma przejebane. Jestem w ósmym miesiącu a ten zjeb wyjeżdża niby w interesach. Ta kurwa, do jebanego Detroit.

- OK! Co mnie to!

Rozłączył się szybkim stuknięciem w ekran. Westchnął poprawiając pozycję na kanapie, przeglądał dalej pomieszaną chaotycznie listę kontaktów gdzie jeden numer najeżdżał na drugi. Scott G. L. Bishop odpadał, biedak albo krył się przed ciężarną dziewczyną, albo został sprzątnięty przez służby federalne za pisanie prawdy na blogu.

- Co dalej? Wuja Ortiz, nie, jest poniedziałek to pewnie spił się na umór. Wyatt Mccoy, on to chyba jeszcze siedzi w ciupie. Z. Frazier, może by się zgodziła, ale przecież wyjechała w Góry Skaliste uganiać się za Wielką Stopą. O! Finis Pulaski!

Po paru sygnałach, Finis odebrał. Przez słuchawkę dobiegły dzwoniącego jakieś chórki, rzępolenia banjo i trzask ogniska. Chwilę później odezwał się sam Pulaski:

- Siema Flou! Co tam u ciebie bracie?

- Chujowo kolego. Potrzebuję pomocy. Może mi nie uwierzysz...

- Ej! Ale nie podlewajcie już gazoliną! Dobrze się pali! Sorry, na spotkaniu jestem. Nie za bardzo mogę rozmawiać.

- A kurna, szkoda. Bo wiesz, mam ten problem i...

- Ty kurwa! Młody! Jak ty kaptur nosisz!? Co to jest!? To się pisze przez "K" nie "C" jebany idioto. Dobra bracie, kontynuuj.

- A już nic, przecież nie będę zawracał ci gitary. Nie wiedziałem że krzyże palicie też w dzień.

- Jakie krzyże? My BBQ robimy! Później będzie wieszanie kukły Lincolna! Dobra, muszę już kończyć, powodzenia!

Flounoy westchnął i dalej kartkował listę kontaktów.

- Gianna Wang, nie ma mowy! Znowu przypadkiem wybuchnie pożar. Ezra Shelton? A to jego nie zastrzelili miesiąc temu? Elijah Farlow! Ten to mi nie odmówi! Kurwa, przecież razem wrzucaliśmy petardy do szkolnych kibli.

Wybrał numer, Elijah odebrał natychmiastowo. W słuchawce rozbrzmiały nerwowe oddechy i jakieś tajemnicze szurania. Znając specyfikę tego indywiduum, Flounoy w ogóle się nie przejął.

- Jak się masz stary? Bo ja mam się źle. Gnomy najechały mi posesję i potrzebuję pomocy.

- Gnomy!? Zaspany Jezu z Baltimore! Nic więcej nie mów! To nie jest rozmowa na telefon, przyjeżdżaj byle szybko!

 

DZIENNIK WOJENNY WPIS 4

Skubańce wciąż śmieją mi się w twarz!!! Wnyki na niedźwiedzie nic nie dały. No jasne, trzeba było kupić łapki na myszy. Ale boję się, że gdyby Catie je zobaczyła, to mogłaby się obrazić i pomyśleć, że już nie jest mile widziana w naszym domu. Tak czy siak, GNOMY!!! One wciąż są problemem! Jak wszy w brodzie Wuja Ortiza, nie chcą dać się wybić. Zdobyłem jednak sojusznika, mojego wieloletniego przyjaciela. Elijah pomoże, on się zna na takich sprawach. Robił kiedyś internetowy doktorat z wierzeń indiańskich czy innego mumbo jumbo. GNOMY szykujcie swoje pryszczate zadki!!! BOŻE POBŁOGOSŁAW AMERYKĘ!!!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • MKP rok temu
    "- Zajebie! Co one, w dziesięciu się tu wypróżniły i w jeden rulon gówna poskładały!?" - w South Parku była na to jakaś jednostka miary??

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania