Poprzednie częściSchizofrenia i Spiski Rządowe 1

Schizofrenia i Spiski Rządowe 4

Z donośnym piskiem opon, rozklekotany van wtoczył się na podjazd HQ Semmesa. Auto i na co dzień było obrazem rozpaczy ratowanym od dezintegracji chyba jedynie dzięki nieboskim ilościom szarej taśmy i silącym się na artystyczne, spawom czynionym chyba po pijaku.

Obecnie pojazd wyglądał jeszcze gorzej. Cały grill i przedni zderzak ociekały rozrzedzoną podczas jazdy, czerwienią i co jaśniejszymi, galaretowatymi grudkami. Pasażerowie nie przedstawiali się lepiej.

Elijah z wytrzeszczonymi jak po dwóch funtach koksu z pępka koreańskiej prostytutki, oczami. Flounoy zaś zagryzający pas napinany opanowanymi przez samego J. Parkinsona, rękami. Ukradkiem zerknęli na siebie, pełni przerażenia. Elijah nieśmiało pstryknął wajchę przy kierownicy. Krzywe wycieraczki zaczęły pucować ociekającą szkarłatnym płynem szybę.

Flounoy nie wytrzymał, puścił pas i walnął w tapicerkę.

- Coś ty odjebał!?

- Nie chciałem! - odkrzyknął Junior.

- Wjechałeś nawet nie zdejmując nogi z gazu!

- Przecież mówię, że nie chciałem!

- Kurwa stary, rozjebałeś go! Jest na całej masce!

Elijah zaczął się trząść spanikowany. Widząc zbliżający się atak, Flounoy spoliczkował Juniora po czym chwycił go za barki i zbił się z nim czołem.

- Słuchaj!

- Słucham!

- To nie była twoja wina, rozumiem...

- Tylko głosów w mojej głowie.

- Nie jebany pajacu! To wina tego idioty który wlazł na jezdnię.

- Kurna jasne. Jego wina! Powinien uważać! Co za normalny człowiek korzysta z pasów na zielonym.

- A ten wariat jeszcze pchał wózek z sorbetami!

- Ta! Pieprzony sprzedawca sorbetów. Całą maskę mi ujebał tym gównem. Żeby to jeszcze były te miętowe, ale nie, same truskawkowe. Nienawidzę truskawek Flou! Mówiłem kurna, żyjemy w symulacji!

- Co ty znowu pleciesz schizofreniku?

Elijah wytrzeszczył oczy jeszcze bardziej. Złapał Flounoya za skronie, ścisnął kurczliwie i zaczął szeptać lepkim tonem, na wzór pozbawionego inhalatora astmatyka narkotycznie uzależnionego od powietrza.

- No samemu powiedz, jaki pojeb pcha wózek z sorbetem po przedmieściach!?

- Sprzedawca sorbetu. Eli, nie popadajmy w paranoję...

- Źle! Taki to by siedział w parku, albo koło placu zabaw jeśli nie ma zakazu zbliżania się do dzieci. Jesteśmy w symulacji i jakiś Plejedianin bawi się trajektorią Księżyca. Najgorsze jest to, że to może być Federalny w Fedorze, a wiesz po co temu diabłu ta fedora? Ukrywa pod nią pejsy...

- To też Finis ci powiedział?

- Ta, a co? - potwierdził niewinnie.

- To zajebioza. Puszczaj mnie już typie! Bierz walizę i idziemy.

Wygramolili się na wacianych nogach, zatrzasnęli za sobą drzwi i ruszyli na tyły domu. Gdzieś w połowie przeprawy przez zagraconą złomem ścieżkę między płotem a wschodnią ścianą domu, Flounoy przystanął.

Przygarbił się trochę podejrzliwie patrząc po piętrzących się jedna na drugiej pralkach, telewizorach czy elektrycznych grzejnikach. Junior nieśmiało zastukał palcami po walizce nie wiedząc o co chodzi jego towarzyszowi.

- Kryją się w drzewach? - zagadnął.

- Nie. Kurwa ty to czasami masz IQ kija hokejowego po mistrzostwach Kanady. Nie czujesz tego?

- Że nadmiernego przeozonowania powietrza? To naturalne. Znaczy się, jeśli naturalnym uznać chemtrails i antyludzkie zabawy w boga antychrystów z Doliny Krzemowej. Swoja drogą, sądzę że to oni sprowadzili na ten świat Federalnego w Fedorze.

- Ta kurwa, równo w noc Walpurgii pod przywództwem McCarrick'a. Pytam się o ten smród.

- Ja tam nie czuję różnicy, z chemtrails czy bez.

Flounoy przewrócił oczami i zaniuchał nachylając się nad pordzewiałym piekarnikiem. Wtem olśniło go, dreszcz zimnego strachu przebiegł mu po plecach. Czując na sobie osądzający wzrok przodków, sięgnął z wolna do kieszeni.

Dziadek Ralph będący mistrzem Wietnamu w biegu przełajowym po polach ryżowych, przewrócił się w grobie.

Prapradziad Noah, utalentowany połykacz ogni z Atlanty i męczennik za patriotyzm, plasnął się w czoło.

Uga Bunga, bohater wojenny Wielkiej Wojny na Patyki & Kamienie roku 272 381 przed Chrystusem, pokiwał z rozczarowaniem głową i zapewne wrócił do partyjki szachów z Darwinem.

Przodkowie Flounoja musieli być rozczarowani, oto bowiem wyjął z kieszeni ubabrany gnomim (gnomowym!?) kałem nóż, o którym był zapomniał ten lekkoduch. Upuścił nóż w stertę złomu pod nogami w nagłym spazmie. Z obrzydzeniem szurając dłonią po przeżartym rdzą na sito okapie, przeklinał gnomy i ich czarcie postępowania.

Do ogródka wpadli jak poparzeni. Najpierw Flounoy wyliczył jeden po drugim wszystkie zniszczenia jakie spadły na jego własność, Junior empatycznie uronił łzę nad zdeptanymi konopiami w szklarni i skomentował ciekawsko odcień ekskrementów gnomowych (gnomich!?!?).

- Dobra Eli, to co teraz? Jak mamy tego użyć?

- A normalnie. Gnomy żyją w Królestwie Grzybów pod ziemią, no to powbijamy rurobomby w glebę, odpalimy i zawalimy ich korytarze. Dostaną prosto w pysk.

- Podoba mnie się co ty gadasz.

Z ogniem w oczach opancerzonych okularami, Flounoy wyrwał Juniorowi walizkę. Otworzył ją i napchał sobie kieszenie prochowca bombkami. Obładowany jak super żołnierz z ISIS, wyrzucił ręce w górę i zadeklamował gniewnie:

- Eli! Zapieprzaj po Flammenwerfer! Wsadzimy naszą żelazną pięść prosto w ryje tych przeklętych pokurczy! Ogłaszam Operację Point Blank!

{mamy tytuł panowie, możemy się rozejść}

Skacząc między wnykami, stawiał rurobomby na ziemi i wdeptywał je tak, by ino lont wystawał. Skończył sianie nasion chaosu kiedy Elijah wrócił z butlą lakieru do włosów z przylepioną gorącym klejem zapalniczką benzynową. Ponad dwie pinty łatwopalnego nektaru koloru seledynu.

Poganiany przez Semmesa, Farlow rzucił się między wnyki, liżąc ognistym jęzorem główki zakopanych bakłażanów odłamkowych. A gdzieś tam, w tle, wyglądał zza płotu kompletnie przerażony William Bryant.

Niczym armia orków Króla Demonów, płonęły słupeczki iskierek. Przyklęknąwszy za ogrodowym leżakiem Flounoy gryzł paznokcie z ekscytacji. Już wszystkie żagwie zapłonęły, już lada chwila rozlegnie się grom boży.

I wtedy, wracający z misji Elijah Junior Farlow, nastąpił nieuważnie na wnyki.

Flammenwerfer upadł na chodnik rozleciawszy się, podobnie upadła progenitura Elijah Seniora. W uszach Flounoya rozbrzmiał wizg jak po wybuchu granatu hukowego kiedy dopadał do rannego przyjaciela. W momencie rozwierania stalowych szczęk z łydki Juniora, do uszu Semmesa dobiegło ujadanie Bryanta.

Wywlekając swojego kompana z zasięgu rażenia niebiańskich petard, nie mógł się powstrzymać by przez głowę nie przepuścić sobie cytatów z opowieści jego ojca o Afganistanie. Głównie były to wzmagane PTSD krzyki i lokalne afgańskie przekleństwa.

Wybuchło.

Pierdolnęło raczej, huk był mocny i energiczny.

Ziemią wstrząsnęło jak opinią publiczną przy okazji kolejnego bezsensownego teatrzyku o rozwodzie dwóch celebrytów znanych z bycia znanymi i sex taśmy nagrywanej w 144p.

Padli na glebę zasypani deszczykiem ziemi i kamyczków. Z bolejącymi bębenkami, sercami walącymi w piersiach a Elijah nawet z ranioną nogą i rozwalonymi dresami.

Jak dwóch wytrwałych jankesów pod niemieckim ostrzałem, przeżyli brudni, wystraszeni, ale szczęśliwi. Byli też dumni, dumni z walki o wolność swego kraju. Dumni z obrony go przed wrogimi siłami Królestwa Grzybów, gdzie kilkucalowe, siwe karzełki knuły swoje niecne plany plucia do piwa czy też tego jak przefarbować na niebiesko Texas.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • MKP rok temu
    "Z donośnym piskiem opon, rozklekotany van wtoczył się na podjazd HQ Semmesa" - przecinek do utylizacji.

    "Auto i na co dzień było obrazem rozpaczy ratowanym od dezintegracji chyba jedynie dzięki nieboskim ilościom szarej taśmy" - niebotycznym? Nie bardzo czaję, co może oznaczać "nieboskim ilościom".

    "- Co ty znowu pleciesz schizofreniku?" - przyganiał kocioł garnkowi :):):)

    "Przygarbił się trochę podejrzliwie patrząc po piętrzących się jedna na drugiej pralkach," - przecinek po przygarbił się i ja bym zmienił szyk na "Przygarbił się, patrząc trochę podejrzliwie..."

    Mam teraz Prattcheta jako lekturę papierową i razem poprawiacie mi humor :):)
  • Z przyjemnością pragnę zaprosić do Bitwy, bo warto rozwijać wyobraźnię i dzielić się z innymi słowem. Myślę, że czas obudzić w sobie zachetę na opowiedzenie historii o kimś, kto nie jest człowiekiem, ale tak jak my myśli i ma serce, i pragnie żyć, potrzebuje przyjaźni, zrozumienia i miłości. Tak po prostu!
    Bohaterem naszych wyzwań ma być ktoś ze świata fauny. Może będzie to niebanalna opowieść, albo bajka, fantasy, albo prawdziwe zasłyszane zdarzenie, zadziwiające oryginalnością i zarazem chwytające czytelnika za serce.

    Gorąco zapraszam i liczę na zainteresowanie. Piszemy do końca marca, do północy. Liczę na ciebie!

    Literkowa

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania