Poprzednie częściSchizofrenia i Spiski Rządowe 1

Schizofrenia i Spiski Rządowe 5

[Point Blank]

Elijah Junior odjechał karetką wyglądającą jak mobilne machinarium do rozcinania na organy ofiar wypadków samochodowych. Wehikuł właśnie zniknął za zakrętem na końcu ulicy Cottona Mathera. Zbrojne ramię miejscowego aparatu siły i przymusu, często odwiedzało tą ulicę, szczególnie dom znajdujący się pod numerem 69. Jak nie trudno się domyślić, posiadłość ta należała do niejakiego Flounoya Semmesa, osobnika dobrze znanego zarówno szeryfowi jak i jego paladynom.

Znaczna większość sąsiadów F. Semmesa zdążyła się już przyzwyczaić do radiowozów zajeżdżających przed dom z niebieskich desek. Było to o tyle łatwe, że już od dłuższego czasu funkcjonariusze ani nie używali kogutów ani syren zawezwani pod ten konkretny adres.

Przyglądał się zajściu chyba jeno William Bryant, aktualny konfident co to zdzwonił się z satanistami na posterunku policji, by gnębili porządnych ludzi. Gapił się teraz wyglądając ukradkiem zza samochodu jakby zaraz miała zacząć się strzelanina.

- Rozumiem stary, że czasem to wszystko potrafi być przytłaczające - odezwał się funkcjonariusz Silver kładąc Flounoyowi dłoń na ramieniu.

- Raport machnięty John. Możemy już lecieć? - dobiegł z radiowozu zaspany głos funkcjonariusza Hoffa.

Semmes dobrze znał obu gliniarzy. Odwiedzali go średnio raz w miesiącu, no chyba że zbliżał się niebezpiecznie do odkrycia w Internecie przekrętów IRS. Wtedy dziwnym trafem pojawiali się częściej i okazywało się, iż nie można kraść prądu sąsiadom.

- Ameryka to wolny kraj kurwa - wymamrotał Flounoy.

- Słucham?

- Nic Silver. Nic a nic.

- Ok. Także ten, wiem chłopie że to może być czasami za dużo. Te całe dramy polityczne, zmiany klimatu czy tam trzecia wojna światowa w prognozach...

- I kryzys na giełdzie! - dopowiedział Hoff.

- Przymknij się Jack! Wracając, rozumiem cię, serio. Wiesz Flou, samemu czasem mam ochotę zdjąć odznakę i tak jak ty poświrować lekko. Na przykład poudawać pirata. Ale są granice, a odpalenie kilku funtów improwizowanych ładunków wybuchowych w swoim ogródku... No, to jest bardzo blisko granicy. Tu mieszkają dzieci, wiesz o tym?

- Bachory, ta jasne. Androidy rządowe. Przecież już dawno wysterylizowali ludność - wybełkotał na jednym wydechu prawdę, zaczerwienił się przy tym, nadymał i odwrócił głowę.

Wzrok padł na czającego się Willa, facet od razu schował się cały za maską swojego autka.

- Przepraszam, ale nie dosłyszałem.

- Nic Silver. Nic a nic.

- Silver kurna, wskakuj i jedziemy. Jeszcze się załapiemy na tą promocję, dwa burgery i donut w zestawie! - znów wtrącił się Jack.

John przewrócił oczami, ale zdjął wreszcie dłoń z Flounoya a ten nagle przestał się garbić. Wsiadając za kierownicę rzucił jeszcze niemal ojcowskie spojrzenie na Semmesa.

- Uważaj na siebie i postaraj się nie robić zamieszania Flou.

- Jasne Silver. Jasne.

Odprowadziwszy radiowóz podejrzliwym wzrokiem, obrócił się na pięcie i ruszył z kopyta do domu. Mruczał przy tym i mamrotał nerwowo wpychając szkiełka okularów na oczy i otrzepując poły prochowca.

- John Silver i Jack Hoff. Co to kurwa za imiona!? Kto następny, Doktor Livesey i Moe Lester? Kolejne cybernetyczne kopie. To jest taki przekręt jak cywilne aparatury szpiegowskie. Półtorej tysiąca dolców poszło się kochać, nigdy więcej zakupów filipińskiego chłamu. Lepiej kupować chiński, tam to chociaż wiadomo że będą działające pluskwy szpiegujące.

Zatrzymał się wpół kroku w połowie drogi. W połowie pola widzenia dostrzegł połowę Bryanta wystającą zza hondy połowicznie polakierowanej na czerwono.

- Jeszcze tego pożałujesz! Na Ojców Założycieli przysięgam, znowu będziesz wtykał nos w nieswoje sprawy to zabije ci psa! Wiem gdzie mieszkasz! Rurobomba ci w dupę!!!

I zatrzasnął za sobą drzwi. Uczynił to tak mocno, że aż zagrzechotały wszystkie rygle i zasuwy.

Przebiegł przez dom jak burza. Przy okazji potrącił w korytarzu wieszak i stolik oraz nieomal staranował ganiającą za karaluchami Catie. Wypadając na tyły potknął się o własne sznurówki lecz utrzymał równowagę w ostatniej chwili czepiając się drzwi.

Zawiasy zaskrzeczały a Flounoy wykręcił baletniczy piruet. Żołnierskim marszem podszedł na skraj trawnika. Powietrze wciąż było przesycone uroczą wonią prochu i osmalonego metalu. Płot jak i ściana domu były oprószone losowym małym złomem jak brokatem. Pocięte nakrętki, zardzewiałe gwózdki czy inne kapsle z enigmatycznymi gwiazdkami, śmieci które udało się Juniorowi wepchnąć do rurobomb.

Sam trawnik wyglądał jak po przejeździe Killdozera. Cały zryty niczym bufet ludzi kretów spod Rushmore. Krajobraz jak to pole spiskiem potentatów naftowych wydarte za gorsze od ranczera z dziada pradziada (który właśnie trafił na bruk z sześcioosobową rodziną) gdzie Big Pharma zamierza sadzić przesiąknięte estrogenem zborze GMO by tworzyć z niego płatki śniadaniowe i w ten sposób kontrolować umysły młodych amerykanów na całym globie.

Flounoy czuł Zwycięstwo®. Niczym lotnicy nad Sashimi i Nagikataną po zrzuceniu bomb protonowych Skinny Woman i Big Girl co wywołało kaskadę anomalii i falę mutacji wśród Japończyków. Wszystkie mackowe potwory i kilkusetletnie smocze boginki były rzecz jasna skrzętnie ukrywane przez Nowy Rząd Światowy.

A przynajmniej tak nagadał mu pewien bezdomny z oczami wytrzeszczonymi od amfy jakiego spotkał na tyłach lokalnego Walmartu. Jako iż tydzień temu Flounoy miał mały incydent z metą w roli głównej, odwdzięczył się bezdomnemu nie do końca potwierdzoną tezą o udziale gnomów w wydarzeniach z jedenastego września.

A teraz. Teraz on je pokonał.

No dobra. Może nie od razu rozwalił węzły komunikacyjne Królestwa Grzybów, ale na pewno wygnał je ze swojej posesji. Tak jak założyciele tego wielkiego kraju ustanowili, obronił się przy użyciu broni.

Inny bezdomny podzielił się z Flouonoyem lata temu jeszcze ciekawszą mądrością. Nie ważna jest wygrana, nie ważna przegrana, ważna walka i oszukiwanie systemu podatkowego. Flounoy pamiętał te słowa siwego brodacza z polityczną czerwoną czapką, jak i smak zasyfionego pestycydami kushu jakim go poczęstowano.

Wdychając łapczywie swąd prochu, skierował się z powrotem do domu. Zamierzał pójść spać snem sprawiedliwego i śnić o tym jakie to też niepokoje społeczne w Królestwie Grzybów wywołał wstrząsając ich tunelami.

Ach, ileż to gnomowych (gnomich?) szulerów, banksterów i krętaczy na Grzyb Street musiało właśnie wyskakiwać z okien wprost pod żółciutkie jak szczyny alkoholika taksóweczki!

DZIENNIK WOJENNY WPIS 6

ZWYCIĘŻYŁEM!!! PO TYLU TRUDACH I WYRYWANYCH Z GŁOWY WŁOSACH. WYKONANY PRZEZE MNIE ORAZ MEGO DŁUGOLETNIEGO WIERNEGO PRZYJACIELA ELIJAH JUNIORA FARLOWA, POKAZ SIŁY I PRZEBIEGŁOŚCI LUDZKIEJ TECHNIKI Z PEWNOŚCIĄ ZNIECHĘCI gnomy DO DALSZYCH PODCHODÓW. PO RAZ KOLEJNY CZŁOWIEK USTANAWIA SWOJĄ WYŻSZOŚĆ NAD PRADAWNYMI BYTAMI Z GŁĘBI ZIEMI. SŁYSZYSZ LOVECRAFT!? MIAŁEŚ RACJĘ! WYSTARCZY TYLKO JEDEN PAROWIEC [garść bombek] BY POSŁAĆ PRADAWNE MACKOGŁOWIE (wystraszyć gnomy) Z POWROTEM NA DNO OCEANU. BOŻE POBŁOGOSŁAW AMERYKĘ!!!

A dnia kolejnego, Flounoy Semmes odnalazł na swym progu przerażający dowód na to, iż Królestwo Grzybów budowało swe podziemne lochy jak schrony atomowe. Dowód tego, iż jego radość była zupełnie przedwczesna.

Nie można było się ich pozbyć zwyczajną salwą z improwizowanych ładunków wybuchowych. One wciąż nie dawały za wygraną. Wciąż kulały się ze śmiechu w swych podziemnych kazamatach wymyślając co to następnego zrobią by doprowadzić Flounoya Semmesa na skraj szaleństwa.

- Dziennik wojenny wpis: ósma cyfra licząc razem z zerem. Jebać gnomy - wymamrotał pod nosem.

Z wolna odszedł tyłem, nie spuszczając oczu z padłej wiewióry przystrojonej czerwonym spiczastym kapelutkiem. Ta pogróżka wulgarnie pozostawiona przy uschniętym już stolcu, napełniła bogobojne serce Flounoya trwogą.

Po chwili zerwał się do biegu. Zadzierając dywan w korytarzu skierował kroki po schodach na górę, do swojej sypialni. Swymi opętańczymi wrzaskami zbudził biedną Catie wylegującą się na rozsypanym w salonie żwirku.

- Wiewiórę zabiły! Zamordowały! Kurwa mać! Jebane karłowate zoofile, wytarmosiły wiewiórkę! Wiewiórkę! Wiewiórkę!!!

- Yare yare. Flounoy możesz się przymknąć!? Nya! - syknęła zdenerwowana kotka.

Pan domu jednak już jej nie słyszał, wparował do swojego centrum operacyjnego zamykając za sobą drzwi. Podparł klamkę krzesłem i padł na łóżko. Był kompletnie wyczerpany a ledwo co zjadł śniadanie.

Obie półkule Flounoya zaczęły rozgrzewać się i obracać z pełną mocą. Myślał, analizował, kombinował i walił głową w mur próbując znaleźć rozwiązanie swojego problemu. Gnomy muszą zniknąć, muszą się finalnie wynieść i już nigdy nie niepokoić rezydencji państwa Semmes swoją obecnością.

Wstał z łóżka i zaczął krążyć po pokoju jak MQ-9 Reaper nad poletkiem maku jakiegoś biednego producenta opium na Bliskim Wschodzie. Tuptał od plakatu z okładką albumu Voodoo U zespołu Lords of Acid do tarczy na rzutki rozklekotanej rzutami maczetą.

Olśnienie przyszło kiedy zawiesił swój wzrok na biurku gdzie stał jego laptop. Poczciwa maszyna zawalona nie do końca legalnymi przepisami na partyzancką chemię, linkami do Silkroad czy rzecz jasna, zcrackowanymi grami, miała wykolone oko.

W miejscu dawnej kamerki usuniętej z iście chirurgiczną precyzją za pomocą maczety, sterczało kilka kabelków.

- No przecież! Jasna cholera, czemu na to nie wpadłem!? Flounoy, ty geniuszu ty!

Z szerokim uśmiechem dał nura pod biurko i wysunął spod niego kwadratowy kosz na śmieci. Pojemnik był zapełniony foto pułapkami i czujnikami ruchu, w 100% kradzionymi. Wszedł w ich posiadanie kiedy to jego dobra przyjaciółka Z. Frazier namaściła go na swego osobistego pasera.

Kryptozoolożka nie zdążyła jednak odebrać podwędzonego z jakiegoś parku narodowego sprzętu. Nagle trzeba było wyjechać do Appalachów na cynk o Sheepsquatchu, później sprawdzić palące pogłoski o powrocie Małpy Skunksa na Florydzie a obecnie tańczyła z wilkami gdzieś w Górach Skalistych.

Flounoy podniósł jednego z kwadratowych szpiegów przed twarz. Nacisnął przypadkiem włącznik i poraził swe oczy wiązką lasera. Sycząc z bólu zaczął się śmiać jakby właśnie poluzował mu się kaftan bezpieczeństwa a na piankowych ścianach na powrót wyrosły oczy. Oczy Boga.

- Złapię te niemyte gnojki na gorącym uczynku!!!

Jak rasowy aborygeński snajper z dzikiego buszu tasmańskiego, co to celuje swym półautomatycznym bumerangiem załadowanym odtylcowo amunicją przebijającą prosto w głupi łeb kangura na którego jest wystawiony list gończy, Flounoy się przyczaił.

Okryty brezentem zerwanym z wraku mustanga mach 1 cobra jet, gnijącego w garażu. Uzbrojony w SPAS 12, wierny M1911 i dwie butelki po piwie jakie zamierzał zapełnić by nie tracić czasu na wycieczki do łazienki. Na stanie były też resztki serowych chrupek jakie pochłonął w rekordowo krótkim czasie.

Leżał wciśnięty między stary piekarnik a rozerwaną na pół wannę. Efekt dawnych eksperymentów z ponoć autentycznymi planami rakiet termo barycznych jakie zdobył metodą barteru od znajomego z sieci. Arkusze zadrukowane arabskimi znaczkami były może i lewe, ale za to Semmes pozbył się czterech gramów LSD.

- Nya. Proszę Flounoy-sama, przypomnij mi. Co ty robisz? Nya - wymiałczała Catie, która wylegiwała się na piekarniku rozciągnięta na płycie grzewczej jak oskórowany zając.

- Czekam aż przylezą gnomy. Złapią się na kamerki. I jeb! Wypadam ze strzelbą i je masakruję. Gnomobójstwo.

- Skoro będziesz mieć je na zdjęciach nya, oraz nagraniach, to po co tu leżysz i nya odmrażasz sobie, za przeproszeniem, jaja?

- Bo w Internecie, tfu, internecie jest tyle fejków, że mi nikt nie uwierzy.

- Yare yare... To po co ci te kamery?

- Żebym zrobił zdjęcia i wrzucił do neta. Co ty jakaś opóźniona. To oczywiste.

- Wiesz co Flou-kun?

- Co.

- Idę się przespać. Ty tu sobie siedź.

Kotka przeciągnęła się na pożegnanie i zeskoczyła z piekarnika znikając gdzieś w meandrach złomu. Tak oto Flounoy ostał się samotnie na posterunku.

Następne częściSchizofrenia i Spiski Rządowe 6

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania