Poprzednie częściTest - Hangwir

Test - Fuhrer, Gummiartig i Nudel część 2

Nudel, który pomknął z garstką piechoty do bramy, zdawał sobie sprawę z ciężkiego położenia. Lecz tym bardziej podgrzewał do walki swoich ludzi, zachęcając ich, by ginęli z godnością. To była najlepsza chorągiew w całym państwie. Wszyscy pochodzili z tego kraju, w jej skład nie wchodził żaden najemnik. Wszyscy zostali świetnie wyszkoleni i nikt nie zamierzał oddać Erdanom ani metra miasta.

Ustawili się na całej długości zagrożonej z tej strony palisady oraz przy wrotach. Czekali na nieprzyjaciela, robiąc zakłady, który z nich zabije większą liczbę przeciwników.

Jednak gdy horda napastników runęła na miasto, Weldomczykom nie było do śmiechu. Atakujący napierali z taką siłą, że w kilku miejscach palisada zaczęła się przewracać – każdy pchał tego przed nim, a ci z przodu chcąc nie chcąc pchali palisadę. Na całej długości wrót zostały rozstawione drabiny, a Erdanie bez przerwy próbowali dostać się do środka. Każdy z ludzi Nudla miał aż za dużo roboty – jak w jednym miejscu udało się odeprzeć wroga na chwilę, to zaraz okazywało się, że gdzie indziej trzeba iść koledze ze wsparciem.

Po jakimś czasie na pozycje dotarli erdańscy łucznicy i wtedy dopiero zaczęła się masakra. Fakt, iż zabijali swoich, nie robił na oficerze w czerni dowodzącym natarciem żadnego wrażenia. Ważne że trafiali też obrońców.

Na szczęście dla miasta coraz cieńsza linia oporu jeszcze się trzymała. Kiedy w jednym miejscu ktoś nie dawał sobie rady, towarzysze przychodzili mu w sukurs.

Po półgodzinie walk Erdanie stracili około dziesięć razy więcej ludzi niż mieszkańcy Weldomu. Ale to co stracili, było niezauważalne wobec potęgi całej ich armii. Za to połowa elitarnych wojowników Nudla leżała na ziemi w kałużach krwi.

Obrońcy musieli zacząć się powoli cofać. Nie mogąc utrzymać całej palisady, zgrupowali się koło niezdobytej wciąż bramy. Było ich ledwo ponad pięćdziesięciu. Nieprzyjaciele przedarli się przez fortyfikacje i odcięli im drogę ucieczki na rynek. Otaczali ich ze wszystkich stron.

Co chwila któryś z Weldomczyków upadał, nie mając już sił dalej walczyć. Jeden tylko człowiek nie okazywał zmęczenia i nie pozwalał sobie na chwilę nieuwagi. Był to Nudel. Uderzał szybko i celnie lekkim, a wytrzymałym mieczem. Trafiał precyzyjnie. To kolano, to pacha – w tych miejscach przecież nie sięgała zbroja płytowa, używana przez wrogów. Ciosy wrogów przyjmował na tarczę. Czasami jak nie zdążył się zasłonić, to chronił go pancerz łuskowy, a w słabszych miejscach kolczuga.

Istniała jednak broń, przy której każdy był równy. Nieważne jak świetnie by umiał walczyć czy jak mocny by pancerz nosił. Był to długi łuk, wywodzący się z zachodniej północy. Kilkadziesiąt kilogramów naciągu pokona każdego twardziela – wąskie groty używane przez Erdan potrafiły przebić się przez zbroję i przejść pomiędzy kułeczkami kolczugi, a potem rozczapierzyć na cztery kawałki. Przy celnym trafieniu żadnych szans na przeżycie.

W odległości kilkudziesięciu metrów od Nudla stanął Mroczny Generał z uśmiechem pod przyłbicą. Taki wojownik to skarb, prosta robota, a jaki łup... Jednak stało się inaczej. Nudel nie słyszał nadlatującej śmierci, bo niby jak? Poczuł tylko przejmujący ból w prawej łopatce. Zachłysnął się krwią i upadł. Pociemniało mu przed oczami. Zobaczył jeszcze zbliżający się topór i jak odlatuje od swojego ciała, turlając się po ziemi.

Dowódca Erdan zdenerwował się nie na żarty. Kto to zrobił, kto ważył się go zastrzelić?! Mroczny Generał kazał natychmiast znaleźć winowajcę i powiesić. Nie mógł darować zmarnowania tak wspaniałego daru, jakim był ten człowiek.

Reszta obrońców zbiła się w czworobok, osłaniając nawzajem swoje tyły. Niespodziewanie przeciwnicy zaprzestali ich atakować. Otoczyli ich kręgiem i czekali. Niedobitki obrońców ujrzały mroczną postać na czarnym koniu, wjeżdżającą przez wyrwę w palisadzie do miasta. Miała ona na głowie czarną koronę. Za nią jechało dwóch innych, podobnych do niej, lecz jakby mniej dostojniejszych i potężniejszych. Nie mieli też koron na głowach.

Erdański dowódca wyciągnął rękę przed siebie. Żołnierze Weldomu po kolei upadali na ziemię i zasypiali. Osoby z silniejszą wolą wytrzymywały trochę dłużej. Kto do tego umiał kombinować oraz wolał zginąć niż poddać się nieprzyjacielowi, to rzucał się na napastników, lecz nic to nie dawało – oni uciekali, aż bohater nie padł uśpiony.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania