Poprzednie częściTest - Hangwir

Test - Liebhaber

Ostatni poranek Weldomu

 

Odgłos dzwonów i krzyki ludzi wyrwały ją ze snu. Liebhaber poderwała się z posłania i podbiegła do okna. Mieszkała w jednym najwyższych domów w dzielnicy, więc dostrzegła fragment nadciągających wrogich szeregów.

Nie widziała nigdy morza, słyszała o nim tylko z opowiadań podróżników. To, co ujrzała teraz, było bardzo podobne do opowiadań o morzu. Pofalowany teren po horyzont zielony oraz czarny. (Na zielono mienił się las, a mroczne elementy dodawali Erdanie, zajmujący całą wolną przestrzeń.)

Młoda kobieta popatrzyła na swojego męża, który wstawszy błyskawicznie się z łóżka chwytał za broń. Popatrzyła na swoje dzieci, które, przerażone zgiełkiem, wtuliły w jej ubranie. Popatrzyła na dom - miejsce, które jak wcześniej myślała, miało być jej bezpieczną ostoją do końca życia. Popatrzyła i pomyślała, że nic już nie będzie takie same. Jeśli cokolwiek będzie.

Mąż podbiegł do niej i pocałował ją w oba policzki. Gdy patrzyła mu w oczy, czuła, że więcej go już nie zobaczy. A tak ładnie się zaczynało. Gdy poślubiła go pięć lat temu, sądziła, że nic ich nie rozerwie, że jak w bajkach będą żyli szczęśliwie do końca. Ech, te baśnie. Teraz jej ukochany pójdzie bez sensu walczyć ze złymi ludźmi. Zginie. A potem oni wejdą do miasta, zabiją dzieci, zabiorą majątek, a ją zgwałconą wiele razy zostawią gdzieś na rogu. Albo wezmą ze sobą, co byłoby jeszcze gorsze.

Mężczyzna opuścił w pośpiechu dom. Liebhaber opanowała łzy napływające jej do oczu i podniosła głowę do góry. Zmówiła szybko modlitwę, po czym podjęła decyzję. Zabrała szybko dzieci i służącą do sąsiadki mieszkającej w kamienicy obok. Poprosiła ją o zaopiekowanie się nimi do końca bitwy. A potem poszła się przebrać. Dziesięć minut później czekała na napastników na balkonie z łukiem w dłoni i zapasem strzał w kołczanie przy pasku.

Kiedyś za młodu lubiła wybierać się na polowanie. Uwielbiała leżeć w krzakach i zastanawiać się: trafi, nie trafi. Teraz też zapowiadało się polowanie. Najważniejsze jednak pytanie, które sobie zadawała, brzmiał: kto będzie polować? Ona na Erdan, czy Erdanie na nią?

Oglądała, jak wroga armia wlewa się przez bramę do miasta. Działo się to kilkaset metrów dalej, lecz wzrok miała sokoli. Widziała, jak giną żołnierze, próbujący się poddać. Widziała, jak od niektórych obrońców odsuwają się nieprzyjaciele, a Weldomczycy padają bez przyczyny na ziemię. Widziała swojego męża, który stojąc na stosie trupów, rąbał wrogów bez litości. Dostrzegła też oficera w czarnej zbroi, na smolistym, bojowym rumaku, wyciągającego rękę. A potem jej mąż upadł. Po prostu, bez żadnej przyczyny.

Liebhaber odwróciła się i ukryła twarz w dłoniach. Widziała to wszystko i nie rozumiała. Nie chciała patrzeć na rozgrywającą się rzeź. Na trupy. Na strugi krwi tryskające z obciętych kończyn. Na twarze wojowników: jedne upiornie blade, inne całe w posoce, z grymasem bólu bądź zacięte w walce. Lecz najgorsze były te ze zwierzęcą wściekłością. Te, które bawiły się cierpieniem wrogów. Te, które zabijały z radością.

Czemu to się dzieje? Po co oni nas atakują? Mają już wielkie imperium, czy to im nie wystarczy? Czemu mordują? Po co wszystko? Dlaczego takie rzeczy istnieją? A jakby tego było za wiele, to część naszych wojowników zabierają gdzieś nieprzytomnych…

Wolność to dar bądź przekleństwo, uświadomiła sobie Liebhaber. Żeby czynić dobre rzeczy trzeba być wolnym, inaczej będzie to tylko nic niewarty przymus. Ale wiąże się to z dużym ryzykiem – wolni ludzie mogą czynić i czynią zło, czego przykładem jest ta wojna.

Czasem człowiek zachowuje się jak zwierzę. Idzie za instyntem. Przestaje myśleć, zaczyna działać. Morduje bądź ucieka. Jest bezlitosny. Nie widzi w drugim bliźniego. To działo się na jej oczach - jakby wielka sfora psów wpadła do zajęczej jamy. Jednak nie tak do końca – w tej sytuacji psy zabijały część ofiar, a część wywlekały żywcem.

Spojrzała z powrotem na miejsce bitwy, lecz ujrzała tam tylko czarne mundury Erdan. Zaczęła napinać łuk i wypuszczać strzały do napływających grupkami wrogów. Nie była wybitną łuczniczką, a broni także nie miała najlepszej. Większość pocisków trafiała w cel. Jedna trzecia trafiających strzał zabijała przeciwników, reszta odbijała się od pancerzy bądź tylko raniła. Nie można nazwać tego olbrzymimi sukcesami, jeśli wziąć pod uwagę, że odległość wynosiła zaledwie kilkanaście metrów – barbarzyńcy grasowali już tuż pod jej domem.

Napastnicy biegali po wszystkich ulicach z zakrwawionymi mieczami i rozpalonymi pochodniami. Wpadali do mieszkań, zabierali co się dało i podpalali. Spotkanych ludzi gwałcili a potem mordowali.

Jednak czasami w niektórych miejscach ktoś się bronił. W takim wypadku wrogowie trzymali się od niego z daleka i czekali. Po chwili podjeżdżał wrogi oficer, wyciągał rękę, po czym bohater padał na ziemię bez znaku życia.

Nagle Liebhaber zobaczyła i usłyszała dzieci. Swoje dzieci. Kilku napastników wyprowadziło je i popchnęło przed mrocznego oficera. Matka patrzyła z zapartym tchem. Nie zwróciła uwagi, że inni bandyci zabawiali się w tym czasie z jej służącą i sąsiadką. Widziała tylko swoje dzieci. I pytający wzrok nieprzyjaciół. Oraz krótki ruch dłonią dowódcy przy gardle, mogący oznaczać tylko jedno.

Krzyknęła głośniej niż jej dzieci. Zaczęła strzelać. Łzy jej to utrudniały, lecz to, czy trafi, przestało mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie. Życie utraciło swój sens. Chciała pozabijać te bezduszne potwory. Niestety żadna strzała nie doszła celu: wszystkie albo odbiły się od tarcz barbarzyńców, albo przez drżenie jej rąk zaledwie zraniły konia bezdusznego oficera. Zostało jej już tylko kilka pocisków. Wtedy uciekła do środka kamienicy, ponieważ wrogowie rozwścieczeni próbą zabicia ich kapitana, obrzucili ją kamieniami.

Z parteru usłyszała głos wywarzanych drzwi. Wahała się przez chwilę, po czym za pomocą drabiny weszła na strych. Otwarła klapę i wskoczyła na dach. Ostrożnie przyczaiła się koło komina, by jej nie zauważono. Zastanawiała się, co teraz pocznie. Wszystko ją bolało. Jako kobieta nie była przystosowana do ciągłego napinania łuku - walka to nie był jej żywioł.

Po chwili kucania w niepewności ostrożnie podpełzła do brzegu płaskiego dachu. Wychyliła się przez krawędź. Kilka metrów pod sobą dostrzegała ciemną sylwetkę konnego. Był to ten sam oficer, co kazał zarżnąć jej dzieci. Stwierdziła, że się zemści. Szybko wyciągnęła strzałę z kołczanu i przykucnęła na dachówkach.. Nałożyła pocisk na cięciwę i napięła łuk. W skupieniu wycelowała, szukając odsłoniętej części ciała przeciwnika.

To był jej błąd. Wróg wyczuł jej zamiary. Przeczytał jej emocje. Rozszyfrował myśli. Obrócił się i wyciągnął rękę. Zamarła. Zaczęła się zastanawiać, po co to robi. Traciła panowanie nad sobą. Jej wola słabła i załamywała się razem z ciałem. Opadała w mrok. Myślała, że umiera.

Niespodziewanie obudziła się. Ujrzała nad sobą dach jakiegoś namiotu. Odetchnęła głębiej i poczuła, że żyje. Ucieszyła się. Podniosła głowę, chcąc dostrzec swojego wybawiciela. To, co zobaczyła, zwaliło ją z powrotem na posłanie. Nad wejściem wisiał erdański herb.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • emiliko 3 miesiące temu
    Hej, było by mi miło gdyby ktoś ocenił moje opowiadanie istota ze światła. Nawet jakby opinia była negatywna,
  • zsrrknight 3 miesiące temu
    "Pofalowany teren po horyzont zielony oraz czarny. (Na zielono mienił się las, a mroczne elementy dodawali Erdanie, zajmujący całą wolną przestrzeń.)" - czy to w nawiasie jest potrzebne? Chyba czytelnik domyśli się o co chodzi...
    "Młoda kobieta popatrzyła na swojego męża, który wstawszy błyskawicznie się z łóżka chwytał za broń." - wstawszy błyskawicznie z łóżka albo prościej: "spojrzała na męża, który błyskawicznie wstał i pochwycił broń (lub złapał, wyciągnął - cokolwiek)"
    "Młoda kobieta popatrzyła na swojego męża, który wstawszy błyskawicznie się z łóżka chwytał za broń." - wtuliły się
    "Gdy poślubiła go pięć lat temu, sądziła, że nic ich nie rozerwie, że jak w bajkach będą żyli szczęśliwie do końca." - rozerwie to dość niefortunne słowo. "Rozdzieli" chyba bardziej by pasowało
    "Widziała, jak giną żołnierze, próbujący się poddać." - drugi przecinek zbędny
    "Spotkanych ludzi gwałcili a potem mordowali." - przecinek przed "a"

    klasyczna opowieść w stylu "zabić, spalić, zgwałcić". Takie sobie. Dziwne też zachowanie bohaterki. Dzieci wysłała do sąsiadki, a mogła ukryć, może nawet zdążyłaby wywieść za miasto...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania