Poprzednie częściTilia Fuentes – Wstęp I

Tilia Fuentes – Rozdział siódmy

Rozdział siódmy, w którym czytelnikowi daje się wgląd w początki początków Konfederacji planet Bel i sugeruje, skąd mogła wziąć się ksywa "Rzeźnik", co jednak szerzej wyjaśnione zostanie w rozdziałach następnych.

 

Rzeźnik z Falcona był miłym, stanowczym starszym panem, który niemal całe swe życie poświęcił służbie “planetom Bel”. W czasach, gdy Konfederacja Bel była rzadko i dziko zamieszkiwanym, niezorganizowanym politycznie zgrupowaniem przypadkowo połączonych grawitacją ciał niebieskich, Rzeźnik nazywał się jeszcze Bel Ching i był mechanikiem transportowca, który przez kłopoty z dowództwem rozbił się na niezamieszkanej dotąd nikomu asteroidzie.

*

– No, tośmy wylądowali, w pizdu – stwierdził, łażąc w skafandrze wokół połamanych szczątek systemu lądowania transportowca “Kalevar”, którym przyszło mu awaryjnie dowodzić. Razem z nim, na planecie “wylądowało” sto czterdzieścioro robotów, dwudziestu trzech Norenów obsługi i przenośna stacja-farma, której dokiem docelowym miała być jakaś superziemia nieopodal Alfy Centauri. Miała, bo kapitan postanowił przyciąć w wała z dostawcą i by “zmniejszyć koszty paliwa”, przelecieć się na skróty. Gdy zaś okazało się, że skrót nie jest wcale skrótem, a śmiertelnie niebezpiecznym miejscem, ewakuował się na jedynej szalupie i znikł.

– Farmy tu nie założymy – ocenił sytuację jeden z Norenów, analizując skład chemiczny planety. Miał na kasku ósemkę.

– Ani nie odlecimy – dodał inny, analizując zniszczenia statku. – Chyba, że tymi wszystkimi motykami damy radę naprawić system startowy. Daję nam… Trzynaście procent szans na odlot. Lepiej, żebyśmy się tu zaaklimatyzowali. – Ten miał na hełmie jedynkę i szóstkę.

– No i zajebiście – powiedział Bel. – Trzynaście to o trzynaście więcej niż zero, czyli tyle ile ja nam dawałem. Nie – ostrzegł Norena, który na brudnym kadłubie usiłował wyrysować oś, na której z jednej strony było zero, na drugiej sto, a bardzo blisko zera, oni. – Zostaw to, Szesnastka. Nie ma sensu psuć optymizmu. Osiem, Szesnaście, weźcie po dwadzieścia robotów i ogarnijcie nam tu jakiś przyczółek, zacznijcie ten trick z produkcją powietrza. Mam nadzieję, że maszyny sprawne?

Mały, fioletowy Noren pokiwał głową i uniósł mackę w górę.

– Zdajesz sobie sprawę, Quadro, że masz macki i nie mam jak się dowiedzieć, czy pokazujesz mi fucka, peace’a czy kciuk w górę?

Fioletowy pokazał mu kartkę z nabazgranym kciukiem w górę. Pozostałe Noreny zachichotały jak ze starego dowcipu.

– Sprawne. Powietrza i prowiantu wystarczy dla nas na trzydzieści lat, przy założeniu, że będziemy coś uprawiać. Jeśli nie, braknie już po dwudziestu sześciu. – Postukał ołówkiem w notes.

Świetnie, pomyślał Bel. Teraz tylko znaleźć coś do roboty na najbliższe ćwierć wieku.

*

Dwa dni później cała “planeta” była już rozpoznana przez Bela, Norenów i roboty. Odnaleziono wodę i jaskinie - nic nadzwyczajnego w tej części galaktyki. Na okolicznych planetach pełno było wody i mieszkających w niej organizmów, ta niewielka skała nie była wyjątkiem. Bel przeglądał raporty i wyciągał wnioski. Pracowali cały czas - światła nie brakowało.

– Myślę, że z tym ekwipunkiem, który mamy, możemy założyć prostą kopalnię. Mamy tu wprawdzie dosyć popularny w regionie magnetyt, ale jest nieskażony niklem i odpadnie nam połowa roboty. – Przedstawił wniosek radzie Norenów. – Po drugiej stronie jest też chrom i prawie na pewno zanieczyszczone złoto, ale chyba nie ma co uprzedzać faktów: musimy się tu najpierw całkiem osadzić, podzielić działki, stworzyć tu jakąś cywilizację. Nawiązać, jak się uda, kontakt z przelatującymi w okolicy statkami. Stworzyć, powtarzam, jakieś państwo, czy coś. Żeby nas nie podbili byle Krateronidzi czy inne kosmiczne śmieci.

*

Minęło trzysta pięćdziesiąt dni według ziemskiej rachuby, o czym informował Bela i pozostałych zegar w maszynowni. Statek został już niemal całkowicie rozebrany, ale maszynownia i zegar pozostały na swoim miejscu, stanowiąc niejako logistyczne centrum osady. Szczęściem w nieszczęściu “Kalevar” rozbił się na niewysokim wzgórzu, z którego przez okna Bel spoglądał na to, co w tak niedługim czasie udało im się stworzyć.

Trzysta pięćdziesiątego pierwszego dnia kanałem radiowym nawiązała kontakt Federacja.

Osiem dni później doszło do spotkania.

*

Wysłannik wylądował mini spodkiem na płaskim dachu wraku “Kalevara”. Gdy otworzył się właz, wyszło z niego pięć robo-żołnierzy drugiej generacji i wyjechał jeden człowiek na wózku. Na spotkanie wyszedł im Bel i dwóch ochotników spośród Norenów nieco bardziej niż on bywałych we wszechświecie.

– Zapraszam do jaskini. Jestem Bel, a to moi bracia: Piątka i Oczko.

– Anders von Lichthofen – przedstawił się facet z wózka, uścisnąwszy przedramię Bela i zwyczajowo salutując Norenom. Odsalutowali, pukając mackami w kaski: jeden z “V”, drugi z dwudziestką jedynką.

– Zapraszam, proszę. Przygotowaliśmy niewielki poczęstunek.

Bel nie musiał nikogo oszukiwać, poczęstunek składał się z nielicznych na planecie roślin, które udało się uprawiać hydroponicznie, za to które rozmnażały się w jaskiniach jak dzikie, dając podwaliny samowystarczalności.

– Nieźle sobie radzicie – przełamał pierwsze lody ambasador, siwiejący blondyn. – Hydroponika, wydobycie, własna woda, własne miasto… Nie chce się wierzyć, że jesteście tu dopiero jeden ziemski rok.

Bel skinął głową. Sięgnął do kieszeni po papierosy – rzadko kiedy pozwalał sobie na taki luksus, ale wizyta ambasadora Federacji to, jak stwierdził, świetna okazja, żeby pofolgować swoim małym słabostkom.

– Herknitt? – spytał ambasador, nagle blady i spocony na twarzy.

– Proszę?

– Czy to paczka Herknittów? – sprecyzował pytanie ambasador, wyciągając rękę po papierosy.

Bel zdumiał się, poczęstował von Lichthofena jednym, kiwnął na robota, by odpalił.

– Nieprawdopodobne… Ile tego jeszcze macie? – spytał, wydmuchując dym i przyglądając się tutce z tytoniem.

– Czego? Knitów? A ja wiem… Z dziesięć, piętnaście kartonów? Może dwa razy tyle, nie pamiętam...

– Niebywałe – powiedział facet. – Po prostu niebywałe.

Po dłuższej chwili milczenia Bel wyciągnął z gościa informacje: planeta, na której produkowano Heknitty, została kilka miesięcy temu unicestwiona przez zbuntowanych przeciw ludziom i Federacji czarnogalaktykowców.

– Sześć milionów zatrudnionych legalnie przy zbiorach Magenów, Eskatts i Herknaar zginęło, bo komuś w kwaterze głównej tych pomylonych, zbuntowanych czarnogalaktykowców się popierdoliło, że kompania handlowa Herknitt oślepia i zaharowuje swoich pracowników na śmierć. Przysłali kilka leciwych statków pełnych po brzegi plastoframu pierwszej generacji, nawiasem mówiąc ukradzionego, nie wiadomo skąd i zdetonowali w wygasłych wulkanach… Na zboczach których uprawiano najlepszy tytoń. Rozbudzona wybuchami planeta nie przestała wyrzucać lawy wszystkimi porami, aż po trzech tygodniach, zniknęła pod lawą cała infrastruktura: magazyny, transportowce, budynki... I jednej czwartej populacji, której nie udało się ewakuować na pobliskie planety. Teraz jest tam jedynie dym, popiół i zakaz wstępu.

Bel był w szoku. Noreny złapały się mackami, jeden głośno wciągnął powietrze.

– Potrzebujemy was, Bel, nie będę owijał w kta-akaa. Federacja potrzebuje kogoś z głową i jajami, żeby stworzył tu jakąś infrastrukturę. Na waszych warunkach, z jednym naszym.

– Jakim?

– Poinformujecie nas, jakby coś zaczęło brzęczeć nie tak, jak powinno.

Jedyny poza kalekim ambasadorem człowiek na nowo mianowanej planecie Bel nie wahał się ani przez chwilę.

*

Dwa lata później złoża górnicze na Bel 6 (numeracja z uwagi na położenie według map Federacji) zaczęły się drastycznie kończyć i górnicy rozpoczęli strajk w obawie o relokację lub zakończenie kontraktów. Bel, któremu władza nie uderzyła do głowy, zaproponował Federacji największy w tej części wolny port przeładunkowy i obóz relokacyjny na najbliższej planecie obok, na siódemce, wtedy jeszcze Gorilli (nazwanej tak z przypadku). Rozpoczęto największą w historii Federacji relokację uchodźców z planet ginących, ofiar klęsk żywiołowych i terroryzmu. Gorilla przez lata była rajem na ziemi, z uwagi na doskonałe warunki naturalne dla osiedleńców i mało komu przyszło do głowy, że populacja przybierze na ilości w postępie geometrycznym tak prędko, że braknie miejsca do życia już drugiemu pokoleniu, a w międzyczasie dojdzie do dwóch powstań i wojen domowych.

*

– Raport z oblężenia osiedla Hak-Hak – powiedział Noren, nie zsiadając z mecha. – Mamy ich otoczonych, czterystu pięćdziesięciu terrorystów zapędzonych w róg. Możemy to rozwiązać tu i teraz, Bel.

Ching dorobił się zmarszczek i worów pod oczami. Piętnaście lat temu było tu pusto, byłem ja i dwadzieścioro troje Norenów, pomyślał. Kilkadziesiąt robotów wydobywało rudę, ja myślałem, Noreny i Noreniątka wprowadzali w życie. Jakoś to szło, a teraz? Wojna domowa o panowanie na planecie, której i tak nie da się uratować.

Odezwał się holoekran. Kliknął na niego.

– Obawiam się, że musisz podjąć decyzję. – Noren ładował ramiona amunicją z pudeł, to samo robiły zastępy mechów bojowych na całym Falconie i Gorilli.

– Bel, mamy raporty, że na Hak-Hak macie w kordonie większość odpowiedzialnych za terror "czarnych". Prawda to? – spytał głównodowodzący operacji.

– Prawda.

Przez chwilę patrzyli na siebie, siwiejący były mechanik z "Kalevara", Noren w mechu i facet z holoekranu.

– Na co czekasz, Bel? – spytał ten ostatni.

– Nie jestem masowym mordercą.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Canulas 29.07.2018
    ooo, ale figlarny smaczek ;) "dwudziestu trzech Norenów" - Cudeńko.

    "– Farmy tu nie założymy – ocenił sytuację jeden z Norenów, analizując skład chemiczny planety. Miał na kasku ósemkę." - fajne.
    I zobacz sam-a. Znó się kurwa to dzieje. Przeczytałem ile? 10-15% tekstu i już jestem wkurwiony. Tym razem tym, że nie ma od żadnego oddźwięku.
    Wiadomo, że można, no ale... eh, no wiadomo. Idę dalej.

    "Zostaw to, Szesnastka. Nie ma sensu psuć optymizmu. Osiem, Szesnaście, weźcie po dwadzieścia robotów i ogarnijcie nam tu jakiś przyczółek, zacznijcie ten trick z produkcją powietrza. Mam nadzieję, że maszyny sprawne? " - fajne. Kapitalny zapis.

    " Teraz jest tam jedynie dym, popiół i zakaz wstępu." - no i to. Taki smaczek po prostu muszę.

    Nic nowego nie napiszę. Jest zajebiście.
    Wciąż szukam jakiś ukrytych przesłanek świadczących o tym, że się połączy z Wyspami.
    Czekam również na A.Gu, bo wiem, że będzie 3x bardziej zachwycona.

    Baj(ka)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania