Poprzednie częściTotalny kosmos - wstęp

Totalny kosmos - rozdział 8

Jakimś cudem doleciałam na Thanagar. Głowa mnie bolała jakby miała mi zaraz pęknąć. Ale jeszcze bardziej bolało mnie pęknięte serce. Czułam się jakby razem z Raito umarła cząstka mnie. Nadal płakałam i ledwo co widziałam przez łzy. Włócząc nogami dotarłam do części mieszkalnej pałacu, a potem do apartamentu samego króla. Pod drzwiami upadłam na kolana i ostatkiem sił zapukałam. Jedyne co pamiętam z tego co stało się potem to jakieś krzyki, ktoś wziął mnie na ręce i gdzieś zaniósł, coś do mnie mówił, ale ja nie rozumiałam. Nie byłam w stanie wykrztusić ani słowa. Widziałam niewyraźnie jakieś postaci, ale nie wiedziałam kto to. A potem była już tylko ciemność. Zimna, przerażająca ciemność. Słyszałam czyiś głos. Wołał mnie. Nie mogłam mu odpowiedzieć. Czułam się jakbym była ze szkła i teraz leżała gdzieś na podłodze rozbita na milion kawałków. Proszę, niech ktoś mnie poskleja. Znowu ten głos. Każe mi się obudzić. Ale przecież ja nie śpię. Leżę gdzieś w samym środku ciemności i nie mogę z niej wyjść. Ale nie śpię. Już się tak kiedyś czułam. Tak, to było po śmierci taty. Nie mogłam się otrząsnąć. Nie umiałam wyjść z ciemności – wielkiej, niekończącej się rozpaczy. Ale ktoś mi pomógł. Oscar. To był Oscar. Teraz go nie ma. Odszedł. Nie wyciągnie mnie stąd. I zostanę tu na zawsze...

- Ciii... jestem tu... - usłyszałam nagle znikąd.

Ten głos. Znam go. To głos.... K! I nagle ciemność zniknęła. Siedziałam na łóżku. Ale to nie było moje łóżko. Rozejrzałam się. Nie znałam tego miejsca. Zauważyłam, że moje rany są opatrzone, i że jestem podłączona do kroplówki. Jestem w szpitalu? Niee, to łóżko wyglądało jakby znajdowało się w jakimś królewskim apartamencie. Spojrzałam na rękę, do której podpięta była kroplówka i w połowie odległości między łokciem i nadgarstkiem, zobaczyłam coś, co wyglądało jak tatuaż - głowa wilka z ni to zielonymi, ni to niebieskimi oczami. Znak, który pojawia się po stracie strażnika. Niekoniecznie na ręce, jak w moim przypadku. Czułam straszną pustkę w środku. Jakbym miała dziurę w ciele, przez którą swobodnie przelatywało powietrze. I wtedy ktoś wszedł do pokoju. Ładna, młoda dziewczyna ubrana jak pielęgniarka. A jednak szpital? Zatrzymała się przy drzwiach i patrzyła na mnie zaskoczona. Nagle odwróciła się i wybiegła krzycząc:

- Wasza Wysokość! Wasza Wysokość!

A może i nie szpital. Do pokoju wpadł Ryan. Podbiegł do mnie i przytulił mnie mocno.

- Dzięki bogom, obudziłaś się... - szepnął mi do ucha.

- Gdzie jestem? - zapytałam.

Puścił mnie i spojrzał na mnie.

- No jak to gdzie? U mnie. Przyszłaś do mnie tydzień temu cała zapłakana i zakrwawiona. Ledwo żywa.

- Co? Tydzień temu? Jak to tydzień temu?

- No tyle jakby spałaś... nie wiem jak to nazwać. Niby spałaś, ale miałaś otwarte oczy. Byłaś jak w jakimś transie. Nie było z tobą kontaktu. Obawiałem się najgorszego.... Podobno czasem Thanagarianie zapadają w taki stan po stracie strażnika. Przykro mi, że nie żyje.

Łzy napłynęły mi do oczu. Mój wilczek. Mój kochany wilczek nie żyje. Spojrzałam na zabandażowane nadgarstki. Próbowałam się uwolnić, żeby mu pomóc... żeby go uratować... Ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam płakać. To moja wina... Ryan mnie przytulił, ale wcale mi to nie pomogło. On nie ma pojęcia, co teraz czuje. Nie stracił swojego strażnika. Pewnie go nawet jeszcze nie widział. Nie może mi pomóc. Nikt nie może.

- Tina, musisz się wziąć w garść. - powiedział i mnie puścił. - Musisz żyć dalej.

Położyłam się chowając twarz w poduszkę.

- Idź stąd. Chcę być sama. - powiedziałam.

Nic nie odpowiedział i wyszedł. Tak jak chciałam. Byłam sama. Nie miałam ochoty się z nikim widzieć, ani z nikim rozmawiać. Nie miałam ochoty wstać z łóżka. I tak mijały minuty, godziny i dni, a nawet tygodnie. Leżałam cały czas podłączona do kroplówki. Przynosili mi jedzenie, ale nie byłam głodna. W końcu któregoś dnia Ryan nie wytrzymał.

- Do jasnej cholery, Tina! - cisnął talerzem z zupą o podłogę. - Musisz coś jeść! Nie możesz żyć z samej kroplówki! Chcesz się stać warzywkiem?!

- Nie jestem głodna. - burknęłam.

- Mam już tego dość! Albo weźmiesz się do życia albo zdechniesz! Mam to w dupie! Od dwóch tygodni nie raczyłaś wstać z łóżka ani nic zjeść! - złapał mnie za rękę, trochę za mocno, bo poczułam ból i wyrwał mi wenflon. - Koniec tego dobrego!

Wziął jeszcze na wpół pełną kroplówkę i wywalił za drzwi. Wrócił do mnie, złapał mnie znowu za rękę i zakleił miejsce po wenflonie, bo zaczęło krwawić.

- Zacznij żyć! - wrzasnął i wyszedł.

 

Szedłem korytarzami szkoły w kierunku mojego pokoju. Ale co ja robiłem w szkole? Nie miałem pojęcia. Stanąłem przed drzwiami. Nie wiedziałem czemu się wahałem. To był mój pokój przecież. Wreszcie wszedłem do środka i stanąłem jak wryty. Na łóżku siedziała Ona. Nie, to niemożliwe. Ona nie żyje.

- Co jest, Josh? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. - powiedziała rozbawiona.

- Ty nie żyjesz. - wykrztusiłem.

Zaśmiała się. Wstała i podeszła do mnie patrząc na mnie takim wzrokiem, jakim patrzy na mnie F tuż przed pocałunkiem. Zrobiłem krok w tył. To się nie dzieje naprawdę.

- Nie uciekaj, tygrysie. - powiedziała.

- Zostaw mnie. Odejdź. Ty nie żyjesz. - odwróciłem się do niej plecami.

Znowu się zaśmiała.

- Czy gdybym była martwa to mogłabym zrobić tak? - wsunęła dłonie pod moją koszulkę i zaczęła nimi wędrować po moim torsie.

- To tylko sen. To mi się śni. - powtarzałem sobie.

Chciałem zrobić krok do przodu, uwolnić się od Niej, ale Ona przycisnęła mnie do siebie.

- Dokąd to się wybierasz? - zamruczała, a Jej dłonie powędrowały do moich spodni i zaczęły pozbywać się paska.

- Dość! Ty nie żyjesz! - odepchnąłem Ją odwracając się przodem do Niej. - Daj mi wreszcie spo....

Wryło mnie w ziemię. W miejscu gdzie powinna stać Ona, stała F.

- Ja? Nie żyje? - zapytała zdziwiona, złapała się za cycki, a potem za tyłek. - Nie wygląda na to, żeby moje ciało się rozkładało.

Nadal w szoku nic nie odpowiedziałem.

- K, co z Tobą? Masz jakieś omamy? - zapytała i przybliżyła się bacznie mnie obserwując.

- Ja... wydawało mi się, że... z resztą, nieważne.

- Tak, nieważne. Przecież jesteśmy bardzo zajęci w tym momencie.

- Zajęci? - powtórzyłem.

- Tak. Bardzo, bardzo zajęci. - odpowiedziała rozpinając swój kombinezon.

Złapałem ją w pasie i przycisnąłem do siebie. Uśmiechnęła się. Zaczęliśmy się namiętnie całować, kierując się powoli w stronę łóżka. W międzyczasie pozbyliśmy się mojej koszulki i kombinezonu F. Wylądowaliśmy na łóżku. Podniosłem się na łokciach, przestając ją całować, bo chciałem na nią popatrzeć. I wtedy aż wrzasnąłem. Pode mną leżała.... Ona! Obudziłem się. Serce biło mi jak oszalałe. Już świtało. Rozejrzałem się dookoła. Byłem w swoim mieszkaniu. Sam. Wstałem i napiłem się wody. Co to do cholery było? Każdy facet marzy o trójkąciku. Ale to? To już gruba przesada. Nagle dostrzegłem jak bardzo F jest podobna do Niej. Wygląd, charakter. Rzeczywiście podobne. Ale co z tego? A co jeśli Ona nie umarła? Jeśli F to.... Nie, nie, nie. Nie wymyślaj, kretynie. Puknij się w głowę. Na świecie jest mnóstwo podobnych do siebie ludzi. A ty masz popieprzone sny. To wszystko. Dawno nie widziałem F i mi odpierdziela. Mam nadzieje, że niedługo wróci, i że jakoś się trzyma.

 

Siedziałam na parapecie okna w królewskiej sypialni i patrzyłam w niebo. Ryan wyciągał mnie codziennie na siłę z łóżka i pakował mi jedzenie do gardła. To pierwsze wychodziło mu perfekcyjnie, ale to drugie już gorzej. Nie było dnia bez krzyków, kłótni i rzucania jedzeniem po pokoju. Mój brat zdecydowanie musi iść na jakąś terapię kontrolowania złości. Moja rozpacz trwała dalej, a jedyny ruch na jaki mnie było stać to pójście do łazienki i z powrotem. Ryan przywiózł mi ciuchy z mojego mieszkania już jakiś czas temu. Znowu słyszałam jak wyzywa na Oscara. Nie może się do niego dodzwonić. Nikt nie wie gdzie jest. Usłyszałam, że ktoś wszedł do pokoju. Nawet nie odwróciłam głowy. Raito nagle nie ożyje i nie przyjdzie do mnie.

- Tinka...

Zaskoczona odwróciłam się i zobaczyłam Toby ze łzami w oczach. Co ona tu robi? Powinna być jeszcze w podróży poślubnej. Chociaż... może już wróciła. Straciłam poczucie czasu.

- Tak mi przykro... - powiedziała podchodząc do mnie.

Przytuliła mnie mocno i obie się rozpłakałyśmy. Myślałam, że już wypłakałam wszystkie łzy. A jednak jeszcze się coś znalazło.

- Marnie wyglądasz. - powiedziała kiedy mnie już puściła i otarła łzy. - Jesz coś w ogóle? Kiedy byłaś na świeżym powietrzu?

- Już wróciliście? - zapytałam zmieniając temat.

- Chcieliśmy zostać jeszcze tydzień, bo nam się spodobało, ale wezwali Diablo, więc musieliśmy wracać. - odpowiedziała po chwili. - Chodź, idziemy na spacer.

- Nie chcę.

- Tina, no nie wygłupiaj się. Jesteś blada jak prześcieradło. Idziemy.

- Nigdzie nie idę.

- Musisz w końcu wyjść stąd. Musisz...

- Nic nie muszę! - przerwałam jej. - Przestańcie mi w końcu mówić co muszę, a czego nie!

- Ale Tina...

- Wyjdź stąd. Chcę być sama. - warknęłam.

Toby przez chwilę patrzyła na mnie w ciszy. Wiedziałam, że mnie posłucha i zaraz wyjdzie. Wbiłam wzrok w niebo.

- Nie. - powiedziała w końcu.

- Słucham? - spojrzałam na nią zaskoczona.

- Nigdzie się nie wybieram dopóki się nie weźmiesz w garść. To nie jest Tina, którą znam i kocham. Wiem, że rozpaczasz po śmierci Raito, ale musisz żyć dalej. Twoja rozpacz nie przywróci go do życia. A on chciałby żebyś żyła dalej i była szczęśliwa.

- A skąd ty możesz wiedzieć co Raito chciałby, a czego nie? - warknęłam.

- Bo kiedyś jak byłaś w pracy... - zaczęła i dotknęła dłonią mojej skroni.

Nagle znalazłam się na drodze gdzieś za miastem. Obok mnie szedł Raito. Śmialiśmy się i żartowaliśmy. Zboczyliśmy z drogi i przez łąki ruszyliśmy w kierunku wzgórza, które było niedaleko.

- Ścigamy się? - zapytał Raito i ruszył pędem do przodu.

Zaśmiałam się i pobiegłam za nim. Nie mogłam go dogonić. Przyspieszyłam. Wilk obejrzał się za siebie i też przyspieszył. W końcu zdyszana stanęłam na szczycie wzgórza.

- Przegrałaś. - zaśmiał się wilk.

- Jakbym miała cztery łapy, to też bym wygrała. - pokazałam mu język i usiadłam obok niego na trawie.

Przez chwilę panowała cisza. Wiał ciepły wiatr, a widok ze wzgórza był niesamowity. Zamknęłam oczy i uśmiechnęłam się.

- Toby? - odezwał się Raito.

- Tak? - spojrzałam na niego.

- Mogę mieć do ciebie prośbę?

- Jasne, wilczku. O co chodzi?

- Bo widzisz... czuję, że zbliża się mój czas.

- C.. co? Jak to zbliża się twój czas?

- Przeznaczeniem każdego strażnika jest zginąć w obronie swojego podopiecznego. I czuję, że niedługo wypełnię swoje.

- Raito... nie chcę, żebyś zginął... - powiedziałam, ale on uśmiechnął się tylko.

- Proszę cię przypilnuj, żeby Tina nie rozpaczała zbyt długo. A jeśli nie będzie się mogła wziąć w garść, to masz jej nakopać do dupy w moim imieniu, wykopać ją do pracy i powiedzieć, że ma żyć dalej, bo nie umarłem na darmo. Chcę, żeby była szczęśliwa, żeby znalazła sobie faceta i założyła rodzinę. Możesz to dla mnie zrobić, Toby?

Przytuliłam wilka i powiedziałam:

- Jasne, wilczku.

- Obiecujesz?

- Obiecuję.

I nagle wszystko zniknęło. Znów siedziałam na parapecie w sypialni Ryana, a przede mną siedziała Toby. Powoli docierało do mnie to, co zobaczyłam. Toby pokazała mi swoje wspomnienie. To musiało być jeszcze przed jej ślubem. Łzy płynęły mi po policzkach. Przez chwilę byłam z Raito. Wtuliłam się w jego sierść. Przez chwilę....

- To jak będzie? Weźmiesz się do życia czy mam ci nakopać do dupy? - zapytała wyrywając mnie z zamyślenia.

- Toby... - jęknęłam i przytuliłam ją. - Dziękuję...

Puściłam ją i otarłam łzy. Nadal czułam się jak rozbite na milion kawałków szkło. Nie wiem czy ktoś będzie w stanie mnie posklejać. Ale Toby ma rację. Czas ruszyć dalej.

- Pójdziesz ze mną do mojego mieszkania? - zapytałam.

- Jesteś pewna, że chcesz tam iść?

- Tak. - odpowiedziałam po chwili wahania.

- W takim razie, jasne, że z tobą pójdę. - uśmiechnęła się. - Jeśli chcesz mogę zostać z tobą na kilka nocy. Diablo jest na misji, co będę sama robić w pustym domu.

- W takim razie zapraszam. - odpowiedziałam, wstałam i zaczęłam pakować swoje rzeczy.

- Możemy też nocować u mnie, jeśli.. no wiesz...

- Wiem. Dzięki. Zobaczymy, może nie będzie tak źle.

Zjawił się Ryan. Stanął na środku pokoju zdziwiony.

- Co ty wyprawiasz? - zapytał w końcu.

- Wracam do domu. - odpowiedziałam zapinając torbę. - Już nie musisz się mną opiekować, braciszku.

- Rozumiem, że zaczynasz szukać nowej pracy. - powiedział.

- Słucham? Po co mam szukać nowej? Ta jest super.

- Nie masz już strażnika. Następnym razem zginiesz.

Zacisnęłam pięści. Jak on śmie. Co on sobie wyobraża? Że jest jakimś pieprzonym jasnowidzem? Już ja mu pokażę.

- Chciałbyś. - warknęłam. - Chodź, Toby.

Wyszłyśmy bez słowa pożegnania. Aż do wyjścia z pałacu panowała między nami cisza.

- Nie będziemy marnować czasu na gadanie o moim bracie-debilu. - powiedziałam.

Przez resztę drogi Toby opowiadała jak było w podróży poślubnej. Najpierw poszłyśmy do niej po jej rzeczy, a dopiero potem do mnie. Stanęłyśmy przed drzwiami. Wzięłam głęboki oddech.

- Gotowa? - zapytała Toby.

- Bardziej gotowa chyba nigdy nie będę. - odpowiedziałam i weszłam do środka.

Nie było tak źle jak się spodziewałam. Nie było żadnych rzeczy Raito, bo takowych nie posiadał. Teraz była ze mną Toby, więc było w miarę okey. Nie chciałam myśleć, co będzie jak zostanę sama. Pootwierałam okna, żeby wpuścić świeżego powietrza do środka. Toby już siedziała na kanapie z laptopem, żeby pokazać mi zdjęcia. Odwrócenie uwagi od tej pustki w środku czas zacząć. Znalazłam w kuchni wino, więc zabrałam je ze sobą razem z kieliszkami i poszłam do salonu.

 

Dostałem wezwanie. Znając życie to kolejna solowa misja. Już mi wychodzą nosem te solowe misje. Chciałbym, żeby F już wróciła. Brakowało mi jej. Bez pośpiechu ubrałem się i wsiadłem do statku. W kwaterze głównej szedłem powoli korytarzem. Tak jak poprzednim razem i jeszcze poprzednim. Dostałem wytyczne misji i ruszyłem do hangaru po wyznaczony statek. Gdy dotarłem na miejsce pod statkiem czekała na mnie F. Moje serce oszalało na jej widok. Podszedłem do niej z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Wróciłaś. - powiedziałem i już chciałem ją wziąć w ramiona, ale się powstrzymałem.

- Jak widać. - rzuciła tylko i weszła do statku.

Nawet się nie uśmiechnęła. Wszedłem do środka i usiadłem za sterami. F siedziała już w swoim fotelu. Spojrzałem na nią. Nie patrzyła na mnie. Unikała mojego wzroku?

- Wszystko w porządku, F? - zapytałem.

Kiwnęła tylko głową. Odpaliłem silniki i ruszyliśmy. Przez całą drogę słowem się do mnie nie odezwała. Wielokrotnie próbowałem z niej coś wyciągnąć. Gadałem jakieś pierdoły, ale ona siedziała tylko wpatrzona w przestrzeń kosmiczną. Czułem się jak na solowej misji. Mogłem sobie gadać, a ona i tak milczała. Zaczynało mnie to denerwować. A może obwiniała mnie za śmierć wilka? Dolecieliśmy na miejsce. Była to jakaś planeta porośnięta dziwnym lasem, w oddali widziałem jezioro. Wylądowaliśmy przed lasem i wyszliśmy ze statku. F szła przede mną.

- F! - zawołałem.

Nie odwróciła się. Nawet nie zwolniła. Zacisnąłem pięści. Rozumiem, że ma żałobę, ale odezwała by się łaskawie. Przyspieszyłem, żeby ją dogonić.

- F! Do jasnej cholery! - złapałem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie.

Spojrzała mi w oczy i mgnieniu oka moja złość zniknęła. Jej oczy były takie smutne. Przytuliłem ją.

- Wiem jak to jest, kiedy się straci kogoś bliskiego. - powiedziałem tuląc ją do siebie.

Po chwili objęła mnie i wtuliła się we mnie jeszcze bardziej.

- Odezwij się do mnie, F... - szepnąłem.

- Brakowało mi cię... - wykrztusiła przez łzy.

- Mi ciebie też. - odpowiedziałem z uśmiechem. - F... czy ty... nie winisz mnie za jego śmierć? Gdybym tylko dotarł minutę czy dwie wcześniej...

- Co? K co ty mówisz... jak mogłabym cię winić? To nie ty wbiłeś w niego nóż...

- Myślałem, że nie odzywasz się do mnie, bo jesteś na mnie zła...

Po jej twarzy popłynęło jeszcze więcej łez, ale pojawił się też cień uśmiechu.

- Głupi jesteś, K.

- Nie płacz już, proszę.

Spojrzała na mnie, a ja ująłem jej twarz w swoje dłonie i otarłem jej łzy kciukami. Patrzyliśmy sobie w oczy przez dłuższą chwilę, a potem nasze usta złączyły się w delikatnym, mokrym od łez pocałunku. Usłyszeliśmy wybuch, a potem nastąpiło trzęsienie ziemi. Bardzo krótkie, ale straciliśmy równowagę.

- Co to do cholery było? - zapytałem, kiedy wstałem i pomagałem F.

- Chodźmy to sprawdzić. - odpowiedziała i ruszyliśmy w las.

Przedzieraliśmy się przez krzaki, na ziemi pełno było wystających korzeni. Im dalej, tym były większe. Nastąpił kolejny wybuch, a po nim kolejne trzęsienie ziemi. F wylądowała na ziemi, a ja w jakichś kolczastych krzakach. Gdy próbowałem wstać, kolce wbijały się w kombinezon i krępowały ruchy.

- K? Gdzie jesteś? - zawołała F rozglądając się dookoła.

- Tutaj. W krzaczorach. - odpowiedziałem.

Podeszła do mnie i zaczęła się przyglądać mojej pozycji.

- No nie wygłupiaj się. Wstawaj. - powiedziała.

- Kiedy nie mogę. - próbowałem się ruszyć, ale nagle krzaki jakby ożyły i zaczęły mnie oplatać giętkimi, kolczastymi gałęziami.

- Nie ruszaj się! - wyciągnęła laserowy sztylet i ostrożnie przecinała gałęzie.

Chwilę potem byłem już wolny, F pomogła mi wstać. Spojrzałem za siebie. Krzaki się zsunęły zakrywając miejsce, gdzie leżałem.

- Nic ci nie jest? Nie wbiłeś sobie kolca? - spytała F.

- Martwisz się o mnie? - zapytałem z uśmiechem.

- Zwariowałeś? Upewniam się tylko czy jesteś w stanie wykonać misję. - odpowiedziała i szybko ruszyła dalej. Martwi się. Martwi się o mnie. Czy ona coś do mnie czuje? Ruszyłem za nią dalej się uśmiechając. Dogoniłem ją i wtedy nastąpiło kolejne trzęsienie ziemi. Złapała się mnie, żeby utrzymać równowagę. Nadal staliśmy na nogach. Spojrzała na mnie i już miała coś powiedzieć, kiedy nadeszło kolejne trzęsienie, o wiele silniejsze. Wylądowaliśmy na ziemi. Właściwie to F wylądowała na ziemi, a ja ją przygniotłem. Nasze twarze były tak blisko, że prawie stykaliśmy się nosami. Znów patrzyła na mnie tym wzrokiem. Zrobiło mi się gorąco. I jak ja mam się tutaj skupić na wykonywaniu misji. Nagle usłyszeliśmy nieludzki wrzask. Rozejrzałem się wokoło szukając wzrokiem ślepi bestii, ale nic nie znalazłem.

- Złaź ze mnie, K. - powiedziała F.

- To zrzuć mnie. - odpowiedziałem zadziornie.

F podjęła wyzwanie. Dobrze wiedziałem, że jest na tyle silna, że zrobi to raz dwa. Ale tym razem było inaczej. Próbowała mnie zrzucić i na tym się skończyło. Byłem w szoku.

- Złaź... - jęknęła i odwróciła wzrok.

- Co się stało? - zapytałem kiedy już wstaliśmy.

- Nic. - odwróciła się do mnie tyłem.

Już miałem miałem wyciągać z niej co jest grane, kiedy znowu usłyszeliśmy wrzask bestii. F puściła się biegiem przed siebie. Zacząłem ją gonić. Biegliśmy jakiś czas przeskakując nad wystającymi korzeniami, aż w końcu zwolniliśmy. Drzewa rosły tu rzadziej. Zbliżaliśmy się do końca lasu. Spojrzeliśmy na siebie i wyjęliśmy broń. Ostrożnie szliśmy między korzeniami, aż wyszliśmy na brzeg urwiska. Na dole w oddali zobaczyliśmy jakąś armię.

- Co to ma być? Wysłali nas w sam środek wojny? - zapytałem.

- To niemożliwe. - odpowiedziała F. - Chyba, że szefostwo o tym nie wiedziało.

- I co teraz? Wracamy? - spytałem.

F nie zdążyła mi odpowiedzieć, bo nastąpiło kolejne trzęsienie ziemi. Znowu złapała się mnie, ale straciliśmy równowagę i chwilę później staczaliśmy się w dół po ścianie urwiska. Jak wysoka jest ta ściana? Czułem jakbyśmy spadali w nieskończoność. W końcu wylądowaliśmy na samym dole, cali w kurzu i brudzie. Trochę kręciło mi się w głowie. Spojrzałem w górę i zobaczyłem, że stoi nad nami Thanagarianin. W dodatku żołnierz.

- Co tu robią ludzie? - zapytał z niesmakiem.

- Jesteśmy z... - zaczęła F, ale on jej przerwał.

- Widzę wasze odznaki, kobieto. - warknął. - No cóż, macie pecha. Pojmać ich!

W mgnieniu oka znalazło się przy nas dwóch innych, zabrali nam broń i postawili na nogach wykręcając nam ręce do tyłu. F szarpała się.

- Co chcecie z nami zrobić? - zapytała.

- Hmm... - zmierzył ją wzrokiem. - Ty możesz zostać naszą... maskotką. Jesteśmy bardzo daleko od domu i naszych kobiet. Na pewno będziesz rozchwytywana.

- Spróbuj tylko ją tknąć! - warknąłem.

- Człowiek nam grozi, słyszeliście? - zaśmiał się. - Nie martw się, dla ciebie też się coś znajdzie. Może posłużysz za worek treningowy.

- Nie możecie! Nie macie prawa! - wrzasnęła F.

- Nie? A kto nam zabroni? Ty? - znowu się zaśmiał. - Zamknijcie ich, potem się nimi zajmiemy.

Zabrali nas do obozu i przywiązali do jakiegoś drzewa laserowymi łańcuchami. Spojrzałem na F. Wyzywała pod nosem na żołnierzy. Wokoło na ziemi leżało pełno broni. Dlaczego nie trzymają jej w ukryciu? Nie boją się, że ich okradną? Dlaczego w ogóle broń leży porozrzucana na ziemi? Co za bałaganiarze.

- Niezłe bagno.. - powiedziałem.

- Taa... - mruknęła F.

Siedzieliśmy w ciszy przez jakiś czas. Spojrzałem na nią.

- F, nie pozwolę cię skrzywdzić.

- A co ty możesz? To Thanagarianie. Pewnie byli trenowani przez....

- Przez kogo?

- Przez Diablo...

- Diablo Delgallo? Tego generała?

- Znasz go? - spojrzała na mnie zaskoczona.

- Tak jakby. Miałem z nim do czynienia raz czy dwa. - odpowiedziałem. - Myślisz, że on tu gdzieś jest?

- Na pewno. - odparła.

Podszedł do nas ten sam żołnierz, który nas znalazł i pojmał. Kucnął przy F i ujął ją za podbródek.

- Masz długie włosy. Bardzo dobrze. Nasi chłopcy lubią sobie poszarpać.

- Łapy precz! - krzyknąłem i zacząłem się szarpać, żeby się uwolnić.

Przysięgam, że odrąbie mu te łapy.

- Ludzie są tacy zabawni. - powiedział.

I ten język też mu odrąbie. Uwolnił F, a ona od razu zasadziła mu kopa w twarz i wstała gotowa do walki. Thanagarianin poczerwieniał ze złości.

- Ty szmato. - warknął i przywalił jej w twarz z taką siłą, aż się przewróciła.

- F! - wrzasnąłem, czułem jak laserowe łańcuchy wbijają mi się w nadgarstki, kiedy się szarpałem.

Kiedy leżała jeszcze na ziemi, żołnierz kopnął ją w brzuch i zwinęła się z bólu. Złapał ją za włosy, które miała związane jak zawsze w kucyk i zaczął ją ciągnąć w stronę grupki żołnierzy. F wygięła się sięgając ręką w stronę nogi i po chwili wyjęła z buta laserowy sztylet. Złapała jedną ręką kucyk przy gumce i odcięła resztę włosów. Uwolniła się. Szybko na czworakach udała się do najbliższej broni wyglądającej jak działo, do którego wkłada się rękę. Żołnierz już szedł w jej stronę. Jego mina wyrażała co najmniej niezadowolenie. F włożyła rękę do broni i powoli podniosła się z ziemi. Na broni zaświeciło się zielone światełko i jakiś głos powiedział:

- DNA kompatybilne.

Ciało F pokryło się jakąś srebrną powłoką jakby zbroją. Pojawiły się jej skrzydła, a pióra zalśniły srebrnym blaskiem. Przy jej oku pojawiła się zielona, przezroczysta płytka – celownik. Żołnierz stanął jak wryty.

- Ty... ty... jesteś Thanagarianką? - patrzył na nią z niedowierzaniem.

- Tak. A teraz pozwól, że zostaniesz moim workiem treningowym. - uśmiechnęła się szyderczo i wycelowała.

Broń zalśniła zbierając energię do strzału. Thanagarianin zaczął uciekać, ale jego los był przesądzony. Broń wystrzeliła promieniem świetlnym, który trafił w sam środek jego pleców i jego ciało rozsadził wybuch. Od razu cały obóz zwrócił na nas uwagę. Otoczyli nas. Wszędzie było pełno krwi i kawałków ciała tego żołnierza.

- Stać! Ani kroku dalej, bo dołączycie do swojego dowódcy! - krzyknęła F.

O dziwo posłuchali jej.

- Hej, spokojnie. Może odłożysz broń i porozmawiamy? - zaproponował jeden z nich.

- Jasne, i co jeszcze? Wymienimy się numerami telefonów i zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi? - zadrwiła F i rzuciła mi laserowy sztylet.

Jakimś cudem udało mi się go złapać w zęby. Musiałem się nieźle powyginać, ale w końcu laserowy sztylet dotknął laserowego łańcucha i byłem wolny.

- Oddajcie nam naszą broń. - powiedziałem stając obok F.

Roześmiali się.

- Co was tak śmieszy? - zapytała F.

- Nie przyjmujemy rozkazów od człowieka. - odpowiedział jeden.

- Jesteście otoczeni. Was jest tylko dwoje, a nas.. no sami widzicie. - powiedział drugi.

- Nie macie szans. I to my tu wydajemy rozkazy. Odłóż broń, kobieto. Jeszcze się skaleczysz. - powiedział trzeci.

F natychmiast w niego wycelowała i jego ciało wybuchło pod wpływem promienia z broni.

- Ktoś jeszcze uważa, że nie umiem się posługiwać bronią? - zapytała.

Nikt się nie odezwał. Zaczęli szeptać między sobą i podnosić bronie z ziemi. Niedobrze. Nie mamy swojej broni, a thanagariańskiej nie użyje, chociaż czemu nie. Podszedłem do takiego samego działa jak F. Włożyłem rękę do środka, ale ku mojemu zdziwieniu nie zaświeciło się zielone światełko, tylko czerwone. A potem zmieniło się na pół zielone, pół czerwone i znów na czerwone. Nagle poczułem jak w środku w moją rękę wbijają się grube kolce. Nie mogłem jej wyjąć. Zorientowałem się, że broń jest kompatybilna tylko z ich DNA. Dlatego nie bali się, że ktoś ją ukradnie. A nawet jeśli komuś się uda, to i tak nie będzie mógł jej użyć. F spojrzała na mnie i pokręciła głową, a potem wystrzeliła w niebo. Nie miałem pojęcia po co, ale zrobiła to drugi raz, a potem trzeci. Thanagarianie wycelowali w nas. Zaraz zginiemy. Spojrzałem na F, a ona na mnie. Nagle coś spadło z nieba robiąc niewielki krater w ziemi i przy okazji wywołując trzęsienie. Straciliśmy wszyscy równowagę. Kiedy tumany kurzu upadły, naszym oczom ukazał się..... Diablo? Wyglądał jak on, ale nie do końca. Jego skrzydła nie miały piór i przypominały skrzydła nietoperza albo smoka. Jego ręka wyglądała jak łapa jakiegoś demona, a jego oczy były.... czerwone. Białka oczu miał czarne. Czym on jest? Odsłonił białe i na pewno ostre jak brzytwa kły. F cofnęła się.

- Co tu się kurwa dzieje?! - zagrzmiał.

Niektórzy żołnierze upuścili broń z wrażenia, ale nikt się słowem nie odezwał.

- Gdzie dowódca?!

Ktoś pokazał pozostałości po tym bezczelnym Thanagarianinie. F wzięła głęboki oddech, kiedy na nią

spojrzał.

- Cześć, Diablo. - powiedziała opuszczając broń.

Co ona wyprawia? Odsłania się przed nim? Przecież nie jest głupia. Patrzyłem na to w szoku, ale tłumaczyłem sobie, że wie co robi i nas z tego wyciągnie. Zacisnęła wolną dłoń w pięść, żeby ukryć, że się trzęsła. Albo mi się wydawało. Generał patrzył na nią przez chwilę groźnym spojrzeniem, a potem jego wzrok złagodniał. Czarne biała zrobiły się białe, ale tęczówki zostały krwistoczerwone. Znają się?

- Cześć. - odpowiedział. - Co ty tu robisz?

- Jesteśmy na misji. - odpowiedziała i wskazała na mnie. - Twoi ludzie pojmali nas, zabrali nam broń, związali i chcieli zrobić z nas worki treningowe.

- To prawda? - zapytał głośno Diablo rozglądając się.

Cisza. Diablo zacisnął pięści. Spojrzałem na F, puściła do mnie oczko. Ona go zna. Odetchnąłem z ulgą.

- Czy to prawda?! - krzyknął Diablo.

- Dowódca wydał takie rozkazy. - w końcu ktoś odważył się odpowiedzieć.

- Bez konsultacji ze mną? Kto go zabił? - spytał generał.

- Ja. - odezwała się F. - Chciał ze mnie zrobić waszą... kurwę.

Zobaczyłem złowrogi błysk w jego oczach, kiedy to usłyszał. Białka jego oczu na moment zrobiły się czarne.

- Nie zasłużył na taką śmierć. - powiedział Diablo, a ja wybałuszyłem oczy. - Była zdecydowanie za krótka i za mało bolesna.

Nikt się słowem nie odezwał. Ale zgodzę się z tym, co powiedział. Sam najpierw odrąbałbym mu ręce i język, a potem to by się zobaczyło.

- Dlaczego nikt mnie nie zawiadomił?! - wrzasnął Diablo nagle. - Postradaliście zmysły?! Nie widzicie ich odznak?!

Żołnierze cofnęli się o kilka kroków ze strachem w oczach.

- Oddajcie im ich broń. - zarządził.

- Co? Wypuścisz ich? - odezwał się któryś z żołnierzy wychodząc z tłumu.

- Masz coś przeciwko? - Diablo spojrzał na niego czerwonymi oczami, których białka znowu zrobiły się czarne.

- Zgadzam się z byłym dowódcą. Powinniśmy ich wykorzystać. Szczególnie ją. Na pewno chcesz ją przelecieć. Nie martw się to, co się dzieje na wojnie, zostaje na wojnie. Twoja żona się nie dowie.

Z gardła Diablo wydobył się warkot. W mgnieniu oka znalazł się przy nim i wyrwał mu język zmienioną ręką.

- Masz coś jeszcze do powiedzenia na temat mojej żony? - zawarczał.

Żołnierz krztusił się krwią. Diablo wbił zmienioną rękę w jego pierś i wyciągnął serce. Ciało żołnierza runęło na ziemię, a generał zmiażdżył jego serce w dłoni.

- Ktoś jeszcze ma coś do powiedzenia?! - zaryczał. - Natychmiast oddać im ich broń!

Wszyscy naraz rzucili się szukać naszych broni. Dość komicznie to wyglądało. Niektórzy potykali się, upadali i deptali po sobie. Diablo stał dysząc. Zamknął oczy. Po chwili jego oddech się uspokoił i otworzył oczy. Były koloru płynnego srebra. Jego skrzydła pokryły się piórami, a ręka znów była normalna.

- Co z twoimi włosami? - spojrzał na F.

- Musiałam je uciąć, żeby się uwolnić od tego zboczeńca. - odpowiedziała.

Z jej pięknych, długich włosów została tylko stercząca kitka związana gumką.

- Przepraszam was za wszystko. Podejrzewałem, że ten dupek nie jest warty mojego zaufania i nie nadaje się na to stanowisko. - powiedział Diablo.

Nie spodziewałem się tego po nim. F chyba też nie, bo wyglądała na zaskoczoną. Generał podszedł do mnie i gołymi rękami "otworzył" broń uwalniając moją rękę.

- Po drugiej stronie planety jest jezioro i dzika plaża. Lećcie tam sobie odpocząć. Dam wam opatrunki i zawiadomię wasze szefostwo o pewnych problemach w ciągu waszej misji w związku z moim wojskiem tutaj. Niestety włosów nie jestem w stanie ci przywrócić. - powiedział Diablo patrząc na F.

- I tak chciałam je ściąć. - odpowiedziała F zdejmując broń z ręki. - Dzięki, Diablo.

Dostaliśmy z powrotem swoją broń i obiecane opatrunki, a Diablo powiedział coś F na ucho. Nie rozumiałem tylko jednego. Dlaczego Diablo zaoferował nam, żebyśmy polecieli odpocząć na tą plażę? Ruszyliśmy z F do naszego statku. Całą drogę milczeliśmy.

- Skąd znasz Diablo? - odezwałem się przy statku.

- Miałam z nim do czynienia raz czy dwa. - pokazała mi język.

Weszliśmy do statku. Wzięła ode mnie swój sztylet.

- Idę poprawić te włosy. - powiedziała i poszła do innej części statku.

Usiadłem w fotelu. Zdjąłem rękawiczki i zobaczyłem, że moje nadgarstki są zakrwawione. To od tych laserowych łańcuchów. Podwinąłem rękaw kombinezonu. Moja ręka była cała we krwi z głębokimi ranami po kolcach. Dopiero teraz poczułem ból.

- K? - usłyszałem.

- Co?

- Jesteś gotowy? - zapytała F nadal się przede mną chowając.

- Na co?

- Na nową F. - odpowiedziała.

- Chyba tak.

Chciałem sobie opatrzyć rany, ale kiedy F przyszła, opatrunki wypadły mi z rąk. Miała krótkie włosy. Najdłuższe z pazurków, że tak powiem, sięgały ledwo do ramion. Wyglądała teraz jak Ona. Dobra, opanuj się, Josh. Podobne fryzury, bardzo podobne, ale to tylko włosy. Może i ten sam kolor, ale co z tego. Weź się w garść.

- K? Wszystko w porządku? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. Strasznie zbladłeś. - powiedziała F.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Spojrzała na moją rękę i pobiegła gdzieś. Wróciła po chwili z apteczką.

- Daj, zrobię ci opatrunek. - powiedziała i ujęła delikatnie moją rękę. - Co ci strzeliło do głowy, żeby wkładać rękę do thanagariańskiej broni?

Zanurzyła coś, co wyglądało jak wielki wacik w jakimś płynie i przemyła moją skórę od łokcia do nadgarstka, co spowodowało niewyobrażalny ból. Aż wrzasnąłem.

- Musisz wytrzymać. Muszę oczyścić te rany, inaczej opatrunek nie zadziała. - powiedziała i znów przemyła. Zacisnąłem zęby, żeby nie wrzasnąć znowu. Niech sobie nie myśli, że jestem mięczakiem. I o co chodzi z tym opatrunkiem? Jak nie zadziała? Opatrunek nie jest od działania tylko od opatrywania ran. Przemyła po raz kolejny i kolejny. Odwróciłem głowę, żeby nie patrzeć jak F próbuje zatamować świeżą krew wypływającą z ran. Nagle poczułem coś chłodnego na ręce. Coś, co łagodziło ból. Spojrzałem tam. Zobaczyłem thanagariańskie opatrunki, które F dodatkowo owijała bandażem. Oparłem głowę o oparcie i zamknąłem oczy. Poczułem, że dłoń F dotyka mojego policzka.

- K? Spójrz na mnie. - powiedziała.

Było mi tak fajnie, że nie chciało mi się nawet otwierać oczu. Przytuliłem policzek do jej dłoni.

- K! Spójrz na mnie! - poklepała mnie dłonią po policzku.

Otworzyłem oczy i spojrzałem na nią. Przybliżyła się i patrzyła na mnie badawczo.

- O nie.. dlaczego wsadziłeś rękę do tej cholernej broni... przesiadaj się na mój fotel. Szybko, ja prowadzę.

- Po co? - zapytałem, nie chciało mi się ruszać.

- No już!

Westchnąłem i wstałem. Zakręciło mi się w głowie i gdyby nie F, już leżałbym na podłodze. Podtrzymała mnie i posadziła w fotelu. Zapięła mi pasy i usiadła za sterami. Nie wiem czemu, poczułem się zmęczony. Bardzo zmęczony.

- Tylko nie zasypiaj. - powiedziała F. - Słyszysz? Nie wolno ci.

Nawet nie wiem kiedy znaleźliśmy się w powietrzu. F leciała szybko. Gdzie jej się tak spieszyło? Spojrzałem na ranną rękę. Opatrunki zaczynały przesiąkać krwią. Chciałem poruszyć palcami u tej ręki, ale nie mogłem. Dotknąłem ich drugą ręką.

- F... nie czuję tej dłoni....

Spojrzała na mnie. Po jej minie widziałem, że to zły znak. Przyspieszyła.

- To nic... nie martw się... - powiedziała, ale głos jej zadrżał.

To nie było nic. Ona wiedziała coś, czego ja nie. Ukrywała to przede mną. Dlaczego? Nie miałem siły drążyć tego tematu. Spojrzałem na bandaże i zobaczyłem czarne plamy. To zaschnięta krew, pomyślałem. Ale te plamy zaczynały się robić większe i większe. Zrobiło mi się słabo. Ból powrócił.

- K! Nie zasypiaj, słyszysz mnie? Nie zasypiaj. Hej! Otwieraj te oczy!

Byłem tak strasznie zmęczony. Oczy same mi się zamykały. Ból był nie do zniesienia. Zmusiłem się i spojrzałem na F. Chyba wylądowaliśmy, bo już była przy mnie. Odpięła mi pasy i pomogła wstać, ale nogi uginały się pode mną. Podtrzymywała mnie.

- Jeszcze trochę... wytrzymaj jeszcze trochę... - usłyszałem jakby z daleka, a przecież była tak blisko.

Chyba wyszliśmy ze statku, bo poczułem chłodny powiew wiatru na twarzy. A może mi się tylko wydawało. Traciłem kontakt z rzeczywistością. Odpływałem. Już zamykałem oczy..

- Nie zasypiaj! K, proszę cię nie zasypiaj...

Spojrzałem na moją rękę starając się mieć otwarte oczy, ale powieki co chwilę opadały. Bandaże już całkiem przesiąkły i teraz kapała z nich czarna ciecz. Straciłem czucie już w całej ręce. Ostatkiem sił zmusiłem się do wydobycia kilku słów z gardła:

- Nie czuje tej ręki....

- Już, już... wytrzymaj jeszcze trochę, skarbie...

Czy ona powiedziała do mnie skarbie? Niee, to niemożliwe. Na pewno mi się wydawało. Zobaczyłem, że F się nade mną pochyla, potem kawałek nieba i oczy mi się zamknęły. Leżałem na ziemi? Czułem, że coś ze mną robi, ale nie wiedziałem co.

- Co... robisz... - wymamrotałem próbując otworzyć oczy.

- Ratuję cię... - albo mi się wydawało albo głos jej się załamał.

Czułem się coraz gorzej. Później już naprawdę odpływałem. Nie słyszałem już co F do mnie wołała. Chyba straciłem przytomność. Kiedy się obudziłem siedziałem prawie po szyję w cieplutkiej wodzie. Czułem się dużo lepiej. Rozejrzałem się. To było jakieś jeziorko na środku plaży. Woda miała kolor różowy. Na brzegu leżały ubrania i pokryte czarnym czymś bandaże i opatrunki. Wyjąłem rękę z wody i zobaczyłem, że rany zniknęły. Zacisnąłem dłoń w pięść. Wróciło czucie. Zacząłem szukać wzrokiem F. Namierzyłem ją. Siedziała niedaleko, tyłem do mnie, oparta o brzeg z twarzą w dłoniach.

- F?

Podniosła głowę i spojrzała na mnie. Twarz miała mokrą od łez. Uśmiechnęła się.

- Wróciłeś. - powiedziała i otarła łzy. - Jak ręka?

- Zdrowa. - uniosłem rękę ponad wodę, żeby zobaczyła. - Przyjdziesz tu do mnie?

Wstała. Woda sięgała jej nieco poniżej piersi. Była naga. Widziałem ją już nago, ale powiedzmy, że w nieco innej sytuacji i nie miałem okazji się napatrzeć. Serce zaczęło mi bić szybciej. Podeszła do mnie i usiadła obok. Chyba siedzieliśmy na jakichś kamieniach. Z resztą miałem gdzieś na czym siedzieliśmy. F była tuż obok i oboje byliśmy nadzy. Zauważyłem, że na lewej ręcę, w połowie odległości między nadgarstkiem a łokciem, miała tatuaż wilka.

- Zrobiłaś sobie tatuaż? - zapytałem.

- Właściwie to sam się zrobił. I to nie jest do końca tatuaż, chociaż tak wygląda. To taki znak, który pojawia się na skórze po śmierci strażnika. U mnie pojawił się akurat tu.

- Świetny. A dlaczego płakałaś?

- Długo się nie budziłeś... myślałam, że... nie zdążyłam... - nie patrzyła na mnie.

- Jak to, nie zdążyłaś?

- Diablo powiedział, że w kolcach, które ci się wbiły była trucizna. Jakby opatrunki nie wystarczyły, miałam cię tu przywieźć do tego jeziorka, bo podobno ta woda leczy. Wyglądałeś naprawdę... okropnie, delikatnie mówiąc.

- A czułem się jeszcze gorzej... Ale co z tą trucizną? Czy ja... umieram?

- Opatrunki ją wchłonęły. Takie było ich zadanie. - ujęła moją twarz w swoje dłonie i spojrzała mi w oczy. - Nie, nie umierasz... Już nie. Gdybyś się nie obudził ja...

Złapałem ją w talii i posadziłem sobie na kolanach. Aż podskoczyła, kiedy poczuła moje przyrodzenie.

- Co się stało? - zapytałem.

- Coś ci tam... sterczy. - odpowiedziała i uśmiechnęła się.

Jak ja kocham ten uśmiech.

- Serio? - spytałem z uśmiechem.

Położyła dłoń na moim policzku i już myślałem, że mnie pocałuje, ale ona przybliżyła twarz do mojej i przygryzła lekko moją dolną wargę. Wstała i usiadła mi na kolanach okrakiem przodem do mnie patrząc na mnie takim wzrokiem, że myślałem, że się rozpłynę. Złapałem ją w talii i przycisnąłem do siebie. Zaczęliśmy się całować i pożądanie przejęło nad nami kontrolę. W tamtym momencie miałem gdzieś, że w krótkich włosach wygląda jak Ona. Niech sobie wygląda. Ale to jest F. Moja F.

 

Wróciłam do domu, zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie zamyślona. Wciąż myślałam o tym, co miało miejsce kilka godzin temu. Jeziorko na plaży, K i seks w wodzie. Było cudownie. Stałam tak nieświadoma, że się uśmiecham.

- No proszę, ktoś tu wrócił do życia. - powiedziała Toby.

Otworzyłam oczy i spojrzałam na nią. Szczerzyła się do mnie jak ja do swojego wspomnienia. K mnie posklejał. Już nie jestem ze szkła i już się więcej nie rozbije.

- Kocham go. - powiedziałam.

- Widzę. - odpowiedziała Toby z uśmiechem. - Obcięłaś włosy.

- Tak. Już miałam dość tych długich kudłów.

- Wróciła dawna Tina. - podeszła do mnie uśmiechając się i przytuliła mnie.

- Wróciłam. A teraz przebieramy się i idziemy na siłownię. - oświadczyłam. - Muszę wrócić do formy.

- Ja też. - rzuciła Toby i pobiegła się przebrać.

Zrobiłam to samo i chwilę później byłyśmy w drodze do fitness klubu. Zrobiłyśmy niezły trening, a wracając do domu spotkałyśmy Sophie.

- Tina? Co się z tobą działo? I gdzie twoje włosy? - zapytała. - Nie mogłam się z tobą w ogóle skontaktować.

- Tak, wiem. Mój strażnik.... - nie mogło mi to przejść przez gardło.

- Nie żyje. - dokończyła za mnie Toby.

- O rany, Tina, tak mi przykro. Nie wiedziałam. - Sophie przytuliła mnie.

- Już okey. Wróciłam do życia. - powiedziałam. - Musimy się spotkać.

- Koniecznie. Zadzwonię do ciebie. Mam ci sporo do opowiedzenia. Musze lecieć, bo się spóźnię do pracy. Pa dziewczyny. - odpowiedziała i pobiegła.

Toby spojrzała na mnie. Ona wiedziała o czym Sophie chce mi opowiedzieć.

- Toby...

- Ja naprawdę nie chciałam, ale ona tak intensywnie myślała o Oscarze...

- Nic na to nie poradzisz. Zakochała się w nim na zabój.

- A on? - zapytała. - Czy on...

- Przecież wiesz. Chyba nie zapomniałaś, co zrobił na weselu?

- Nigdy mu nie przejdzie?

Pokręciłam głową. Niestety. Nawet nie wyobrażam sobie, co musi czuć Toby.

- A Sophie wie? - spytała.

- Nie. Ani on, ani ja nie mamy serca jej powiedzieć.

- Powinna wiedzieć.

- Wiem, Toby. Ale ona jest szczęśliwa, a Oscar... przynajmniej wydaje się być.

Nie chciałam jej mówić nic więcej. Starałam się myśleć o czymś innym, żeby nie wyczytała tego z mojej głowy. Miałaby wyrzuty sumienia. Cała Toby. Nie jej wina, że Oscar się w niej zakochał. Nic na to nie mogła i nie może poradzić, więc po co się ma zadręczać. Wróciłyśmy do domu nie rozmawiając już o tym. Fajnie mieszkało się z Toby, ale Diablo niedługo wróci i znów będę sama. Zazdrościłam jej. Miała Diablo i byli szczęśliwi razem. Ja mam K, ale czy będziemy razem? Tak naprawdę razem? Wątpię. Chciałabym go poznać, zdjąć mu maskę i zobaczyć jak naprawdę wygląda. Ale z drugiej strony kocham tą tajemniczość. Kilka dni później Toby wróciła do swojego domu. Muszę przyznać nawet dobrze znosiłam samotność, powoli przyzwyczajałam się, że nie ma już Raito. Właśnie skończyłam sprzątać, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Zupełnie zapomniałam, że umówiłam się z Sophie. Wpuściłam ją do środka.

- Już myślałam, że nie znajdziesz dla mnie czasu. Jesteś do tyłu, Tina. - powiedziała Sophie rozsiadając się na kanapie.

- No to słucham. Z czym jestem tak do tyłu? - zapytałam siadając obok niej podając jej szklankę wody, bo tylko to miałam w domu, nie zdążyłam zrobić zakupów.

- No więc najpierw najważniejsza nowina. Jestem w ciąży. Z Oscarem!

Akurat wzięłam łyk wody do buzi i kiedy usłyszałam nowinę wyplułam wodę z wrażenia. Na szczęście nie na nią.

- Co takiego? - zapytałam w szoku.

- To co słyszałaś. - odpowiedziała z uśmiechem.

- Myślałam, że Oscar.... wyjechał. - powiedziałam ostrożnie.

- No niby tak, ale odwiedzał mnie dość często.

- Powiedziałaś mu? - spytałam.

- Jeszcze nie. Nie widziałam się z nim jeszcze. Ostatnio przestał się odzywać.

A więc to tak. Niby wyjechał, rzucił wszystko, do nikogo się nie odzywa, ale do Sophie na małe bara-bara to wpada. I to dość często.

- Aha. - rzuciłam tylko.

Nie podobała mi się ta sytuacja. Miałam złe przeczucia. Zmieniłam temat, a potem wyciągnęłam Sophie na zakupy. Podczas sprzątania zauważyłam, że brakuje kilku rzeczy. Spędziłyśmy resztę popołudnia razem, a potem wróciłyśmy do swoich domów. Sophie była przeszczęśliwa, że będzie mieć dziecko z Oscarem i myśli, że jak on się o tym dowie, to się wprowadzi, wezmą ślub i będą żyć długo i szczęśliwie. Coś mi się nie wydaje, ale nie chciałam psuć jej humoru ani niszczyć jej marzeń. Może Oscar stwierdził, że jednak może być szczęśliwy bez Toby? Mało prawdopodobne, ale kto wie? Usiadłam na kanapie i włączyłam telewizor. Zaczęłam się zastanawiać kiedy wezwą mnie na misję. Pomyślałam o K, a potem nagle o Sophie i o ciąży. Zerwałam się na równe nogi. O nie, nie zamierzałam tak skończyć. Już tyle razy miałam iść do ginekologa, ale ciągle zapominałam, albo wzywali mnie. Wreszcie miałam okazję. Wyłączyłam telewizor i wybiegłam. Miałam szczęście, kiedy dotarłam na miejsce akurat wychodziła ostatnia pacjentka. Przyjął mnie bez problemu, zbadał i wypisał tabletki. Wróciłam już spokojna do domu. Przebrałam się tylko i poszłam na siłownię. Nie mogę dopuścić, by powtórzyła się sytuacja z misji. Nie byłam w stanie zrzucić z siebie K. Nie miałam siły po prostu, ale wzięłam się za siebie i następnym razem pokażę mu kto tu rządzi. Minęły może dwa dni odkąd Sophie oznajmiła mi, że spodziewa się dziecka. Siedziałam w domu i nagle rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Toby w okularach przeciwsłonecznych.

- Cześć, Toby. - ucieszyłam się na jej widok.

- Mogę wejść? - jęknęła i dopiero teraz zobaczyłam na jej policzkach łzy.

Wpuściłam ją i zamknęłam drzwi zaniepokojona. Niebiesko-włosa usiadła na kanapie, zajęłam miejsce obok niej. Zdjęła okulary. Siedziała tak, że widziałam tylko połowę jej twarzy.

- Co się stało? - zapytałam. - Diablo wrócił? Pokłóciliście się?

Kiedy usłyszała jego imię rozpłakała się, ale pokręciła głową.

- No to co jest? - spytałam, ale ona milczała. - Toby?

Uważnie ją obserwowałam. Zauważyłam siniaki na jej nadgarstku i przedramieniu. Już miałam się odezwać, ale ona spojrzała wreszcie na mnie. Miała podbite oko.

- On chciał mnie zgwałcić. - wykrztusiła.

- Co? - byłam w szoku. - Kto?

- Oscar. - jęknęła i znowu się rozpłakała.

- Co takiego? Toby, co ty mówisz.

Patrzyła na mnie przez chwilę, trochę się uspokoiła. Podałam jej chusteczki i otarła łzy.

- Spotkałam go jak wracałam do domu. - zaczęła. - Przepraszał mnie za to co zrobił na weselu i prosił, żebyśmy mogli nadal być przyjaciółmi. Zaprosił mnie do siebie i przez chwilę było jak dawniej. Zachowywał się jak przyjaciel. Naprawdę było fajnie. Chciałam już iść, ale przekonał mnie żebym została jeszcze chwilę. A potem... zaczął się do mnie dobierać... broniłam się... uderzył mnie... i... użyłam mocy... i uciekłam... - wybuchnęła płaczem.

Przytuliłam ją. Nie wierzę. Po prostu nie wierzę. Po pierwsze, Toby nigdy nie zdradziłaby Diablo. Nigdy. A po drugie, Oscar, którego znałam nie posunąłby się do czegoś takiego... Zaczęłam się obawiać, że Oscara, którego znałam już nie ma.

- Toby... ja... - zaczęłam.

- Nie wierzysz mi?

- Co? Zwariowałaś? Oczywiście, że ci wierzę. Jeśli chcesz, możesz zostać u mnie na noc.

Toby tylko pokiwała głową. Dałam jej swoje ciuchy, żeby się przebrała jak wyjdzie spod prysznica, a jej wyrzucimy, żeby jej nie przypominały o tym, co się stało. Zrobiłam nam gorącą czekoladę z bitą śmietaną i piankami i czekałam na Toby na kanapie. Po chwili niebiesko-włosa dołączyła do mnie.

- Dzięki, Tina. - powiedziała biorąc kubek do ręki.

- Mam nadzieje tylko, że... Diablo... jakoś to zrozumie... że nie pomyśli, że tego chciałam... i mnie nie zostawi.... - spuściła głowę, ale widziałam łzy w jej oczach.

- No co ty, Toby. On cię kocha, jak mógłby cię zostawić? Przecież on cię nie... Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

- Ale co jeśli mi nie uwierzy?

- Przestań. Wyjaśnisz mu wszystko i będzie okey. Teraz odpoczywaj. Będę cały czas przy tobie, już cię nie skrzywdzi. Ani nawet nie spróbuje.

Spojrzała na mnie, uśmiechnęła się lekko i przytuliła mnie. Zjadłyśmy pianki, bitą śmietanę i wypiłyśmy czekoladę.

- Ja... chyba się już położę... - powiedziała Toby.

- Okey. Połóż się w moim łóżku, ja się prześpię tutaj. Jak coś to krzycz.

- Dzięki, siostra. - odpowiedziała, przytuliła mnie jeszcze raz i poszła do mojej sypialni.

Uśmiechnęłam się szeroko.

- Śpij dobrze, siostra. - odkrzyknęłam jej.

W nocy nie mogłam spać. Nie mogłam uwierzyć, że Oscar mógłby skrzywdzić Toby. Niby odszedł, a do Sophie wpadał, a podobno nie chciał robić jej nadziei, bo nie może jej dać tego, co chce. Nie rozumiem. Znam go tyle lat, a teraz czuję się jakbym nie znała go wcale. Kiedy w końcu zasnęłam, miałam dziwne sny. Chyba śniło mi się wspomnienie Toby. Nie mam pojęcia jak, ale przekazała mi je. Byłam u Oscara. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Było fajnie, ale chciałam już iść. Przekonał mnie, żebym jeszcze została. Zgodziłam się, ale zaczął się do mnie przybliżać. Odsuwałam się, ale on był za blisko. Zaczął mnie dotykać, całować. Wyrwałam się, ale mnie złapał, zdecydowanie za mocno, i przyciągnął do siebie. Dotykał mnie tam, gdzie nie zdecydowanie nie powinien. Chciałam się wyrwać z jego uścisku, ale trzymał mnie mocno. Zaczął mnie rozbierać. Krzyczałam, żeby przestał. Kopnęłam go w krocze. Uderzył mnie. Potem znowu i znowu. Cały czas trzymał. Serce waliło mnie jak oszalałe. Łzy cisnęły się do oczu. Krzyczałam i wyrywałam się, ale on był za siły. Powiedział, że mogę używać mocy ile chcę, ale to mi nic nie da. On się uodpornił. Nie, nie, to niemożliwe. Próbując się uwolnić, wrzeszczałam, żeby przestał i nagle wszystko znikło. Obudziłam się na kanapie w salonie. Byłam w domu. Serce dalej waliło mi jak oszalałe, a po policzkach spływały łzy.

- Tina? - aż podskoczyłam na dźwięk głosu Toby.

Zaświeciła światło i podeszła do mnie. Spojrzałam na jej mokrą od łez twarz.

- Chyba nieświadomie pokazałam ci wspomnienie... - powiedziała siadając koło mnie. - Przepraszam, nie chciałam...

- Już dobrze. - odpowiedziałam przytulając ją.

- Chyba lepiej będzie jak wrócę do domu.

- Możesz tu zostać ile chcesz. Ale jeśli chcesz wrócić to jutro.

Toby kiwnęła głową i wróciła do mojej sypialni. Rano postanowiłam, że odprowadzę Toby jak będzie szła do domu. Przywiązałam sobie laserowy sztylet do łydki i ukryłam go pod nogawką spodni. Tak na wszelki wypadek. Czekałam, aż wstanie. Koło południa się obudziła. Przygotowałam jej śniadanie i zaniosłam do łóżka.

- Smacznego. - powiedziałam z uśmiechem.

- Och Tina... dziękuje, ale chyba nie jestem w stanie niczego przełknąć.. - odpowiedziała i spuściła głowę.

Oczy miała czerwone i przypuchnięte, pewnie od płaczu. Nie wyglądała najlepiej. Usiadłam na brzegu łóżka.

- Toby, dobrze się czujesz? - zapytałam, ale zaraz potem ugryzłam się w język.

A jak ma się czuć po czymś takim? Głupia. Idiotka.

- To znaczy... może pójdę z tobą? Nie wyglądasz najlepiej. - powiedziałam.

- Chcę iść sama.

- No to chociaż cię odprowadzę.

- Jak chcesz...

- Weź sobie z szafy jakieś ciuchy, czekam w salonie. - zostawiłam jej tace ze śniadaniem jakby zmieniła zdanie i wyszłam.

Niedługo potem Toby przyszła do salonu i oznajmiła:

- Chodźmy.

Spojrzałam na nią. Wybrała takie rzeczy, które zakryły jej siniaki. Wzięła też okulary przeciwsłoneczne. Wstałam i wyszłyśmy. Cała drogę milczałyśmy. Nagle Toby się zatrzymała.

- Dalej pójdę sama. - powiedziała.

- Masz telefon? - zapytałam.

Kiwnęła głową.

- Zadzwoń jak coś.

- Nie jestem małym dzieckiem. Trafię do domu.

- Ale...

- Umiem się obronić. - przerwała mi Toby. - Idź już.

Zdenerwowałam ją. Odwróciła się do mnie tyłem i ruszyła przed siebie. Patrzyłam za nią, aż nagle ktoś pojawił się przede mną i zasłonił mi widok.

- Tina! Cześć. - to była Sophie.

- No cześć.

- Jak dobrze, że na ciebie wpadłam. Chodź, pomożesz mi wybrać ciuszki dla mojego dzidziusia i dla mnie też.

- Już? A to nie za wcześnie? Jeszcze nic nie widać... - nie bardzo chciałam z nią iść.

- No to co. Chodź, będzie fajnie. - złapała mnie pod ramię i zaczęła ciągnąć za sobą.

Odwaliło jej, ale poszłam z nią. Przeszłyśmy już spory kawał i minęłyśmy kilka sklepów dziecięcych.

- Gdzie ty mnie ciągniesz? - zapytałam.

- Do specjalnego sklepu. Tam są takie śliczne ciuszki.

- To gdzie ten sklep jest? Na drugim końcu miasta?

- Jeszcze musimy przejść przez ten wielki plac. Wiesz który. Nie pamiętam jak się nazywa. Stoi tam taki wielki posąg.

- Masz na myśli posąg thanagariańskiej bogini wojny Shayery?

- Tak, chyba tak.

Spojrzałam w niebo, bo nagle słońce przestało świecić. Zamiast nieba zobaczyłam ciemne chmury, które nadciągały z kierunku, w którym właśnie szłyśmy. To nie był dobry znak. Usłyszałyśmy ryk bestii. Sophie spojrzała na mnie rozpromieniona.

- Słyszałaś?

- Ten ryk? A kto nie słyszał.

- Niee. Głos Oscara. On tam jest. No chodź, szybko.

- Co? Co ty wygadujesz?

Złapała mnie za rękę i zaczęła ciągnąć za sobą. Im bliżej placu byłyśmy, tym bardziej czułam, że coś jest nie tak. Miałam złe przeczucia. Zrobiło się chłodno, a chmury stały się jeszcze ciemniejsze.

- Tak! Dobrze słyszałeś! Spałem z nią! - usłyszałam wrzask Oscara, a zaraz potem ryk bestii.

Słyszałam w jego głosie satysfakcję. Wiedziałam, że gdzieś już słyszałam ten ryk. Tą bestią był.... Diablo. Wyszłyśmy zza budynku i naszym oczom ukazał się plac. Stali naprzeciwko siebie. Oscar niesamowicie dumny ze swojego czynu i Diablo, ale już zupełnie nie przypominający siebie. Jego obie ręce zmieniły się w łapy demona. Włosy urosły. Oczy zmieniły się w czerwone ślepia, a białko zrobiło się czarne. Z głowy wyrastały mu rogi. Skrzydła nie miały już thanagariańskich piór. A na plecach wzdłuż linii kręgosłupa wyrastały kawałki kości wyglądające jak kolce. Mało tego, miał też ogon. Cały z kości i nie mam pojęcia jak on nim ruszał. Jeszcze nie widziałam go w takim stanie. Czy to już jego ostateczna postać? Sophie oczywiście go nie zauważyła, bo wpatrzona była w tego kretyna, Oscara. Już miała do niego biec, ale ją złapałam i zakryłam usta dłonią, żeby się nie darła do niego.

- Nie ruszaj się, idiotko. Czy ty nie widzisz co się tu dzieje? Chcesz zginąć? Radzę ci siedź cicho. - szepnęłam jej do ucha.

Schowałyśmy się za wielkim krzakiem ozdobnym, ale tak, że wszystko widziałyśmy. Diablo ruszył na Oscara, ale ten zamiast uciekać czy przygotować się do walki po prostu stał z bezczelnym uśmiechem na twarzy. Diablo podniósł prawą łapę i chciał zadać cios, ale Oscar złapał jego pięść w swoją dłoń. Wybałuszyłam oczy. Jak on to zrobił? Diablo jest niesamowicie silny, a co dopiero w tej postaci, a on po prostu zatrzymał jego cios? Oscar wydał z siebie ryk i zaczął się zmieniać. Co to ma być? On też nie jest, jakby to ująć, stuprocentowym Thanagarianinem? Oscar zmienił się w wielkiego, czarnego, trzygłowego psa. Cerbera. Był co najmniej trzy razy większy od Diablo. Podniósł łapsko i uderzył nią demona z taką siłą, że ten poleciał kilkaset metrów dalej, ale szybko wrócił. Rozpoczęła się bitwa na śmierć i życie. Cerber skakał po placu wywołując trzęsienia ziemi. Złapał demona w pysk i zacisnął szczęki. Już myślałam, że go zgniótł, ale nagle jego dolna szczęka odpadła, a cerber zawył z bólu. Diablo się wydostał. Wszędzie było mnóstwo krwi. Zaczęło grzmieć, chmury zrobiły się prawie czarne. Zaczął też padać deszcz. Cerber znów uderzył łapą demona i ten poleciał na budynek. Wbił się do środka i przeleciał przez niego powodując jego zawalenie. Na szczęście nie był to budynek blisko nas. Diablo wygramolił się z gruzów i z dzikim rykiem ruszył na cerbera. Podleciał do jego boku i wyrwał mu żebro. Trzygłowa bestia zawyła z bólu. Spojrzałam na posąg bogini wojny. Była uchwycona w takiej pozie, że miałam wrażenie, że zaraz zaatakuje. Jej skrzydła były szeroko rozłożone, a w dłoni trzymała buławę z kolcami. Nagle piorun uderzył dokładnie w tą buławę i wydawało mi się, że jej oczy zalśniły zielonym blaskiem, a na twarzy pojawił uśmiech. "No dalej pozabijajcie się" usłyszałam. Zamrugałam. Nie uśmiechała się. Jej usta były otwarte w bojowym okrzyku, tak jak przed uderzeniem pioruna. Zabrałam Sophie z placu, kazałam jej iść do domu i nie wychodzić, dopóki nie zadzwonię, że jest bezpiecznie. Niechętnie, ale posłuchała mnie. Kiedy wróciłam do mojej wcześniejszej kryjówki, demon podleciał do góry i runął niespodziewanie w dół prosto w kręgosłup cerbera. Rozległ się potężny trzask łamanych kości, a potem ogłuszające wycie. Cerber zatoczył się i upadł powodując takie trzęsienie, że upadłam na ziemię. Zadzwonił mi telefon. Szybko odebrałam. To była Toby.

- Toby... - zaczęłam. - Diablo wrócił... i zna inną wersje wydarzeń...

- Co? O nie... gdzie jesteś?

- Na placu Shayery.

- Zaraz będę.

- Nie, lepiej nie. - ale ona już się rozłączyła.

Podniosłam się. Zamiast cerbera na placu leżał zakrwawiony Oscar. Jego ciało było wygięte w nienaturalny sposób. Diablo musiał złamać ku kręgosłup. Demon podszedł do niego i zacisnął łapę na jego gardle podnosząc go do góry. To już koniec, pomyślałam. Drugą łapę wbił w klatkę piersiową Oscara i po chwili wyciągnął jego serce, a potem je zmiażdżył. Ciało Oscara upadło na ziemię. Powoli docierało do mnie, że on nie żyje. Łzy napłynęły mi do oczu. Kochałam go jak brata, a on teraz nie żyje. Nie pomogłam mu. Upadłam na kolana. Wiem, że na to zasłużył. Skrzywdził Toby. Chyba oszalał z nieszczęśliwej miłości i dlatego zmienił się w bestię. Tak sobie tłumaczyłam. Przecież znałam go tyle lat. A może tak naprawdę go nie znałam? Może ukrywał swoją prawdziwą twarz? Nagle znalazłam się przy ciele Oscara. Musiałam nieświadomie tu przyjść podczas przemyśleń. Spojrzałam na niego. Jego piękne, złote oczy były szeroko otwarte, ale martwe. Łzy płynęły po moich policzkach, choć nie zdawałam sobie z tego sprawy. Wstałam i patrząc Diablo prosto w oczy krzyknęłam:

- Zabiłeś go!

Na jego twarzy pojawił się uśmieszek kpiny.

- Serio? - zapytał zmienionym głosem.

Chciałam go uderzyć, ale złapał moją rękę i rzucił mną jak szmacianą lalką. Przeleciałam kilka metrów, a potem jeszcze kilka już turlając się po ziemi. Podniosłam się i rozłożyłam skrzydła. Ruszyłam na niego, a on tak po prostu stał. Znów tuż przed tym jak moja pięść miała dotknąć jego twarzy złapał mnie i rzucił na drugi koniec placu. Wstałam i ruszyłam do ataku. Chwilę potem leciałam już na budynek. Rozłożyłam skrzydła i wyhamowałam tuż przed budynkiem. Odbiłam się nogami od ściany i ponownie ruszyłam do ataku. Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy. Ostatnim razem rzucił mnie na budynek i już nie zdążyłam się uratować. Wbiłam się w ścianę, zaparło mi dech w piersiach. Zsunęłam się po ścianie budynku i wylądowałam na ziemi. Nie mogłam się podnieść, a on już szedł w moją stronę. Nie miałam siły już dalej walczyć. Nie miałam z nim żadnych szans. Robił ze mną co chciał. Po co w ogóle zaczęłam z nim walczyć? Podszedł do mnie i zacisnął łapę na moim gardle podnosząc mnie do góry.

- Diablo! - usłyszałam krzyk Toby. - Zostaw ją!

Demon natychmiast odwrócił się w jej stronę.

- Ty. - zawarczał i rozległy się grzmoty. - Wyłaź z mojej głowy, dziwko!

Puścił mnie i upadłam na ziemię. On jedną ręką chwycił się za głowę i powoli szedł w jej stronę. Zobaczyłam, że Toby ma rękę wyciągniętą przed siebie. Używała swojej mocy. Diablo ryczał z wściekłości i opierał się coraz bardziej jej mocy. Niebiesko-włosa wyciągnęła drugą rękę. Długo tak nie wytrzyma. Zobaczyłam, że krew zaczyna jej lecieć z nosa. Ona słabnie. Zmusiłam się do wstania. Muszę ją ratować. Przypomniało mi się, że mam sztylet przywiązany do łydki. Wyciągnęłam go. Zaczęłam bieg w stronę Diablo, gdy byłam już blisko skoczyłam i znalazłam się na jego plecach. Wbiłam laserowy sztylet głęboko w jego bark. Zawył z bólu. Toby upadła na kolana, ale nadal walczyła. Złapał mnie dosłownie za fraki i rzucił o ziemię. Na chwilę straciłam przytomność. Kiedy się obudziłam wszystko mnie bolało. Źle mi się oddychało. Spojrzałam w stronę Toby. Leżała na ziemi nieprzytomna i zakrwawiona. Diablo już był prawie przy niej. Nagle pojawił się Ryan z kilkoma żołnierzami. Zaczął coś wrzeszczeć, nie słyszałam dokładnie co, bo szumiało mi w uszach.

- Destiny! - usłyszałam, kiedy szum ustał.

Po chwili oślepiło mnie światło i wyszła z niego jakaś postać. Cała w bieli, przepiękna, długowłosa kobieta. Jej suknia u góry biała, a u dołu czarna jak spalona. Włosy na czubku też miała białe, ale od połowy długości przechodziły w czerń. Jej skrzydła były jak z kości. Właściwie to chyba to, co z nich zostało. Same kości.

- Diablo Delgallo. - powiedziała anielskim głosem. - Ostrzegałam Cię, jeżeli zabijesz Oscara Shade'a poniesiesz konsekwencje. Nadszedł czas, żebyś wrócił tam gdzie twoje miejsce.

Wyciągnęła rękę przed siebie i z ziemi, tuż pod Diablo wydobyły się cienie. Oplotły go i wciągnęły ze sobą do szczeliny, z której wyszły. Słyszałam tylko jego wrzask. Powoli traciłam przytomność. Spojrzałam w kierunku Toby. Nadal się nie ruszała. Wyciągnęłam rękę w jej stronę. Oczy zaszły mi mgłą.

- Toby... - jęknęłam i wszystko znikło.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Tanaris 17.04.2017
    W takim momencie skończyć, no nie mogę :p Świetne, 5 :)
  • Paradise 17.04.2017
    no specjalnie to zrobiłam :D dziękuję za komentarz i ocenę :D
  • Tanaris 17.04.2017
    Paradise :p spryciarza, wiesz jak zachęcić do dalszego czytania :D
  • katharina182 17.04.2017
    Super rozdział. Twoje opowiadanie naprawdę wciąga.
    Koniec faktycznie taki że teraz będę z niecierpliwością czekać na ciąg dalszy.
    Sorki że komentarz taki krótki ale trochę brak czasu. W wolnej chwili jeszcze raz zajrzę i się rozkosze;) hehe.

    Jak chcesz to u mnie też jest nowy rozdział;)
    Pozdrawiam i mokrego dyngusa życzę:D
  • Paradise 17.04.2017
    cieszę się bardzo :) taki miałam zamiar kończąc w ten sposób ;) :P haha okey to czekam, aż znajdziesz chwilę i się rozkosisz :D ooo super zajrzę jutro, bo dzisiaj już nie mam czasu :) dzięki :D pozdrawiam :)
  • Ayano_Sora 16.08.2017
    Kolejny sen Josha <3 kurde, fajnie go wymyśliłaś, z tą podmianką Jej i F :3 dobre, dobre. Mam nadzieję, że Toby nic nie będzie. Ten cholerny Diablo -.- lecę dalej, bo muszę wiedzieć co z Toby xD
  • Paradise 16.08.2017
    dziękuje :)
  • candy 17.10.2017
    Ja pierdziele, nawet nie wiem od czego zacząć i co mnie tu najbardziej zdziwiło. Najpierw myślałam, że coraz bardziej mnie intrygują te sny Josha, potem niesamowicie rozśmieszyło mnie "coś Ci sterczy" XDDD ale no, potem ciąża, Oscar, Diablo, najpierw sobie pomyślałam że w tej normalnej postaci on ją naprawdę kocha, ale potem się zmienił i nagle już było "dziwko"... Kurde... Lubiłam Diablo. W tej normalnej postaci, oczywiście :( aaaale narobiłaś!
  • Paradise 17.10.2017
    aż nie wiem, co Ci odpisać :D no narobiłam, narobiłam, przyznaję się :D ale Diablo naprawdę kocha Toby... w swojej normalnej postaci xD nie no, w demonicznej chyba też XD

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania