Poprzednie częściTRON 1

TRON 3

III

 

Świat, w którym się znalazłam opatulony był przez grubą warstwę mgły. Opór materii tu nie istniał. Jeśli znało się cel swej drogi, mogliśmy się przemieszczać wraz z prędkością światła. Ułamek sekundy i byliśmy na miejscu. Ponad mną dostrzec można było czarne smugi wyruszające na żer. Szukały łapczywie swych ofiar. Właśnie je musiałam niszczyć. Gdy uwidaczniały się na moim poziomie, wcale nie wyglądały jak czarne smugi. Dopiero wtedy przybierały swe prawdziwe postaci. Jak na przykład wyglądały? Oh, paskudnie.

Krowy z trzema głowami i dziesiątkami oczu, jednookie smoki, stwory z dwoma paszczami pozbawione twarzy... Mogłabym je wymieniać bez końca. Wolałabym jednak tego nie robić. Nie lubiłam wspominać swoich ofiar, choć żadna z nich nie wywierała na mnie większego wrażenia.

W sumie to mało co, wywierało na mnie jakiekolwiek wrażenie. Pod tym względem sama siebie bawiłam.

Cierpliwie czekałam, aż profesorek wyśle mi łaskawie lokalizację moich owieczek.

Moja duchowa postać nie różniła się zbytnio od ziemskiej. Jedyne co, to pozbawiona byłam swych naturalnych kolorów. Można by było rzec, iż patrzyłam na siebie w negatywie. Moja dusza otoczona była przez fioletowo-zieloną powłokę, która chroniła mnie przed zgubnym polem magnetycznym wytworzonym przez złe duchy. Włosy i oczy posiadały barwę powłoki. W dłoni dzierżyłam nóż. Prosty, składany. Nazywali go motylkowym. To była materializacja mojej naturalnej broni. W nim drzemała moja siła, którą pozyskiwał z mojego chi.

Był potężny. Przez te lata zdołał zapracować sobie na swój tytuł.

Wreszcie otrzymałam dane. Obiekty znajdowały się kolejno w strefie Shinto, Dolinie Królów i Teotihuacán. Demony III kręgu. Podobno klasyfikowali je według Księgi Goecji, jednak nie wiedziałam ile w tym było prawdy. Dla mnie jeden nie różnił się zbytnio od drugiego.

Te, demony, których dane otrzymałam były stosunkowo niegroźne. Chwila roboty.... W ułamku sekundy znalazłam się w rejonie Shinto, rejonie japońskich bóstw. Były paskudne... poważnie paskudne. Były też szybkie i było ich mnóstwo.

No ale nie chwaląc się, ja też byłam szybka. Szybsza niż one.

Shinto opatulony był czarnym smogiem, które pozostawiały za sobą duchy. Demony zajęły tu niemalże wszystko. Ciężko było przemieszczać mi się w takiej gęstwinie. Zabierało mi to tony energii, bowiem musiałam jakoś się bronić przez złowrogą mgłą.

Amanjaku znajdował się w północnej części. Nazywali go zjadaczem dusz. Swe ofiary wybierał na podstawie uczynków. Najbardziej lubował sobie te, które nie były niczemu winne. Właśnie z nich pozyskiwał największe porcję energii. Był to rejon ziemskich slumsów. Pełno tu było tego paskudztwa. Nie w takich miejscach musiałam jednak bywać za czasu swej kadencji, więc jak wszystko inne- nie wywarło to na mnie większego wrażenia.

Wyczuliłam wszystkie zmysły odczytując dokładniej dane wysłane mi przez profesorka. Widocznie jedynie dla moich oczu biała smuga pojawiła się znikąd wskazując mi drogę wprost do mego celu. Weszłam na nią, a ta przeniosła mnie do mego delikwenta. Nie spodziewał się mnie. Właśnie patroszył swą kolejną ofiarę. Jak podejrzewałam- dziecko. Takie lubił najbardziej,- takie, które nie stawiały oporu. Widziałam jak jego długie cienkie łapska zaciskają się na malutkiej duszyczce  wyciskając ją z uczuć jak gąbkę.

Zesztywniał, gdy mnie wyczuł. Jak wspominałam wcześniej był paskudny. Długi, wąski gdzie na jego trupią pozbawioną gałek ocznych twarz, kaptur zdawał się rzucać niewyraźny półcień. Unosił się nieco nad gruntem opatulając niewinnego ducha najgorszymi emocjami, jakie w sobie posiadał. W zamian zabierał te dobre i przeinaczał je na swoje własne, by nadal egzystować.

Przez jakiś czas. Był jak pasożyt. One wszystkie były jak pasożyty.

- Cześć, złociutki- szepnęłam, a ten jak na hejnał odskoczył od ofiary, gotów do odparcia ataku. I tak nie miał ze mną szans. 

- Mullannn- wyharczał głodem wyjętym prosto z najgłębszych czeluści piekielnych- Niennawiddzzzę Cię. Niennnawidzimy. Zgggiiń...

Uniosłam brwi.

- Dobra, zamknij się- jednym susem przypadłam do niego wbijając nóż prosto w jego głowę... albo coś co miało przypominać głowę. Rozsypał się tak gdyby nigdy nie istniał. Wszystko co odebrał duszy, wróciło do niej z powrotem.

No. Jeden z głowy. Spojrzałam na ducha dziecka. Oddychało ciężko, z ulgą. Uśmiechnęłam się pod nosem.

Następny czekał na mnie w Dolinie Królów Tam też były paskudne. Jak po wyścigowym torze przemieściłam się wzdłuż smugi, znajdując się tuż obok kata. Marna imitacja Sfinksa z na wpół otwartą paszczą, przemierzała sobie spokojnie ulice Kairu zaglądając do każdego z domostw. Jak cień kroczyłam za nią. Musiałam się śpieszyć. Tutaj czas płynął inaczej. Musiałam wrócić, w innym wypadku moje ciało straciłoby swe funkcję życiowe i zostałabym bez drogi powrotu. Nie uśmiechało mi się spędzić tutaj całej wieczności.

Jak duch( wiem, śmiesznie to brzmiało) zaszłam to od tyłu, gdy ten niczego się nie spodziewał. Z czasem nauczyłam się tuszować swoją aurę, która chcąc nie chcąc bywała przytłaczająca. Rozsypał się tak jak i poprzedni. Uwielbiałam to uczucie. Gdy znikały. Jeden po drugim.

Dobra. ostatni. W jednej chwili znalazłam się w opuszczonym mieście Azteków. W miejscu " gdzie rodzą się bogowie". Bywałam tu nieraz. Indiańskie " złe duchy" lubiły się tu ukrywać. Miały większe pole manewru, bowiem ich wieloletnie rytuały, sprawiły, że w miejscu tym trudniej było się ukryć takim jak ja, zaś im odwrotnie. Czuli się tutaj jak w domu.

Zmrużyłam jadeitowe oczy, które w tym świecie świeciły się jak dwie jarzeniówki.

- Gdzie jesteś?- zapytałam półszeptem, rozglądając się po mglistych, kamiennych murach, piramidach schodkowych i ołtarzach, na których wyrywano ludziom serca, skórowano, a następnie w tych skórach tańczono oddając cześć swym "bogom".

Jednego z tych ich "bogów" miałam właśnie znaleźć. Fascynującą rzeczą było dla mnie, aby zabijać człowieka w takich męczarniach w imię politeistycznego boga.

Ruszyłam wolnym krokiem w stronę Piramidy Słońca, cały czas mając się na baczności. Amerykańskie demony były cwane. Cwane i inteligentne. Musiałam na nie uważać. Choć należały do III kręgu, należało mieć się na baczności.

Zaszedł mnie do tyłu. Piekielny ból rozdarł mojego ducha, gdy ostre szpony sięgnęły mych pleców. Uszkodził moją powłokę. Powstrzymując krzyk, przetoczyłam się w bok, stając z demonem twarzą w twarz. Wyszczerzył ostre zębiska spośród których sączyła się gęsta posoka. Posiadał jedynie górne kończyny. Dolne jakby mu ktoś wyrwał. Zamiast nich widniało wąskie zwieńczenie, przywodzące na myśl syreni ogon. Długimi pazurami trzymał się podłoża gibiąc się na prawo i lewo, jakby był nieźle wstawiony. Tak naprawdę szykował się do kolejnego ataku. A ja byłam ranna, cholera.

Skrzywiłam się, gdy spróbowałam wstać, a pulsujący ból rozszedł się wzdłuż kręgosłupa.

Skurwiel. Zatruł mnie... Zatruł. Musiałam wracać. Teraz. Szybko.

Stanęłam sztywno na nogach, kalkulując moje szanse na przetrwanie. Siedemdziesiąt pięć na dwadzieścia pięć. Plus powrót.

Eh. Powinnam dać radę.

Zaatakowałam go z lewej mańki. Był jednak szybszy. Uniknął ciosu, wykonując obrót wokół własnej osi. Uderzyłam znowu. ledwie go drasnęłam, a on od razu skontrował. Uniknęłam jego rozpędzonej łapy, która zapewne pozbawiła by mnie życia i cięłam na poziomie jego podbrzusza.

Kolejny unik. Co było grane? Dlaczego przegrywałam?

Odskoczyłam próbując wymyślić jakąś inną strategię. Moje szanse na przetrwanie spadły do pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Czułam, że mój czas się kończył. Trucizna rozprzestrzeniała się wewnątrz mnie w zatrważająco szybkim tempie. Wyżerała wszystko co w sobie posiadałam. Refleks wypracowany latami, precyzję czy zdolność logicznego myślenia. Innych zdolności i uczuć chyba nie posiadałam. Nie były mi potrzebne w tej branży. Jeszcze chwila, a zostanę sparaliżowana. Wtedy mój film się skończy.

Ale musiałam chociaż spróbować. Musiałam chociaż spróbować go zabić.

Zebrałam w sobie resztki siły. Rzuciłam w niego zapasową finką, która zawsze nosiłam przy sobie, a  nigdy nie byłam zmuszona jej użyć.  Tak jak się spodziewałam dał się na to nabrać. Gdy tylko uchylił się przed nożem, jak automatu wbiłam ostrze w głowę. Tak zabijało się je najszybciej. Wyjąc wniebogłosy zaczął rozsypywać się przed mymi oczami. Nim zniknął całkowicie zdążył się jeszcze triumfalnie uśmiechnąć.

- I tak jesteś martwa. Mulannn.

I w tym samym momencie, w którym zniknął sprzed moich oczu, ja poczułam że zaczynam tracić przytomność.

No to pięknie. Już po mnie.

Pomyślałam nim padłam na ziemię.

 

 

- Coś się dzieje profesorze, Drozd. W Nawii są silne anomalię. Jakby zbliżało się coś potężnego. Coś czego nie znamy. Są o wiele silniejsze niż zwykle. Nie jesteśmy w stanie tego racjonalnie wyjaśnić.

- Jakby tutaj cokolwiek można było racjonalnie wyjaśnić...  

- Nie o to chodzi profesorze. Demony rosną w siłę. Zupełnie jakby otrzymywały znikąd kilkakrotnie większe porcję energii. Nie znamy źródła. Nie jesteśmy w stanie go namierzyć. I jeszcze jedno... Chyba. Chyba straciliśmy Mulan. 

Następne częściTRON 4 TRON 5 TRON 6 i 7- ostatni

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Ozar 03.01.2018
    Akcja całkiem ciekawie się zapowiada. Czekam na ciekawe pomysły. Mam tylko nadzieję, że główna bohaterka przeżyła... Sorka, pytanie retoryczne. Walka z demonami, to stary i już bardzo zużyty temat, ale zawsze można dodać coś ciekawego i na takie coś czekam.
  • Agnieszka Gu 12.01.2018
    Witam,
    Część fajna,dobrze dopracowana w szczegółach.
    drobiazgi:
    "Cześć, złociutki- szepnęłam, : - brak spacji przed myślnikiem
    "- Mullannn- " - jw
    "Dobra, zamknij się- jednym " - tu podobnie, plus - jednym powinno być z dużej, bo nie odnosiło się do wcześniejszego dialogu
    "Jak duch( wiem, śmiesznie to brzmiało) " - spacja przed pierwszym nawiasem
    "Dobra. ostatni. " - po kropce z dużej litery ;)
    "W Nawii są silne anomalię. " - anomalie

    "jadeitowe oczy" - jedeitowe - super określenie koloru oczy :)) Bardzo do mnie trafiają takie opisy.
    plus dołączam się do komentarza Ozara :)
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania