astyl /49/ - Andrzejowe Sabały - Grzegory

w tematach: "Epidemia w rzeźni" i "Flet z mandragory"

 

Czterech bulterierów z Agencji do Spraw Epidemiologicznych dostali rozkaz wysadzenia starej ubojni z poprzedniego wieku i do tego jeszcze z tradycjami. Farbowany handlarz od broni podpierdolił, że jakiś bakcyl się szerzy na jej przestrzeni. Cwaniaczek jeden. Nikogo nie powiadamiając, w ciszy październikowej niedzieli, pozakładali ładunki i wypierdolili w dym zabudowania wedle rzeźni. A, że mieściła się ona z dala od ludzkiego zagęszczenia, nikt nie wiedział, kto tam był i kto tam został na wieki. Tylko niektórzy coś słyszeli w kościele, ale ogłuchli ze swojego otępienia.

Kiedy nastąpiła detonacja, zatrząsnęła się ziemia w przeciągu paru kilometrów, a z jej głębi rozległ się przeraźliwy wrzask, aż wrony z pobliskich zarośli rozpierzchły się na wszystkie strony świata i nigdy nie zawróciły na stare śmieci.

Runęły zabudowania, zabito wszystko, co się ruszało i nie ruszało. Zamordowano w zarodku ognisko zła. W popiele dogorywał jeszcze swąd wirusa, kiedy za góry Andrzejowej wyszli oprawcy tej rzezi niewiniątek. Bo przecież nie wiadomo, czy ktoś przyniósł zarazę?

Wbili łopaty na sztorc i opierając się na styliskach, zaczęli rozpracowywać operacyjny program zasypania leja po wybuchu. Najlepiej, gdyby się samo zakopało. Pieprzeni leniwce.

Przez maski niewiele docierało, więc pościągali z gęby pe-gazy, a dla bezpieczeństwa zdezynfekowali gardło. Po trzecim papierosie nastąpiło rozluźnienie myśli.

- Panowie! - krzyknął najniższy z nich. - Przecie nie będziemy się bawić w jakieś ceregiele z podkopami. Zadzwonię, gdzie trzeba, przyjadą Hammery i zrównają to kurewstwo z ziemią. Zasadzi się tutaj buki i dęby, przetniemy wstęgę i będzie po sprawie - ha, ha, ha.

Pokiwali głowami, podrapali się po kroku i poszli na przerwę. Znowu za górę Andrzejową.

Zaczął padać jesienny deszcz. W miejscu swędzenia się dymu zaskwierczało i zasyczało, jakby bulgotały się kiszki w jelitach rzeźni. Po chwili od wschodu nadciągnęły ciężkie chmury. Pociemniało i zaczął się Armagedon. Pioruny waliły w pogorzelisko i wydłubywały z ziemi kości zabitych zwierząt. Wylegały i rozłaziły się po ziemi niczym robactwo.

Aż, do mroku. Wraz z jego nadejściem, ustały grzmoty i błyskawice, nastąpił spokój. Góra Andrzejowa zniknęła z powierzchni ziemi. I tamci od stylisk też.

 

Co roku, w pobliżu zaduszkowych nocy słychać przeraźliwy krzyk umierających cieląt. Pogłoski chodzą, że to ktoś gra Dziadów na flecie z mandragory.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania