Charyzmatyk II - Wyspa Kukułek, rozdział 2

Obudził się. Świat się kołysał. Był na łódce.

Odruchowo złapał się za głowę i pomacał na oślep. Nie miał rozłupanej czaszki, po prostu łeb mu pękał. Czyli żył. Odetchnął z ulgą.

- Co tam się odjebało, Koen? - Głos Stralczyka zadziałał jak budzik. Egzorcysta otworzył oczy, duchowy kac odbijał się echem w każdym zakątku wracającego do przytomności umysłu.

    Chciało mu się rzygać.

- Japrdl - wystękał i przylgnął do ścianki łódki. Była cudownie zimna. - Stralczyk…

- Masz. - Detektyw bez chwili wątpliwości wcisnął mu w dłonie piersiówkę. Koen łyknął zdrowo, smak ziołowego bimbru wypełnił usta i nozdrza, orzeźwił, przywrócił do przytomności. Łeb dalej pękał, ale na to nie mógł nic już poradzić. - Wyglądasz jak trup.

- Humor ci się wyostrza, Stralczyk - sapnął z trudem Strass, patrząc tępo w swoje odbicie w wodzie. Widywał przystojniejsze trupy. - Ale tak, odjebało się tam. I to sporo. Nie widziałem jeszcze takiego gówna. I ta kobieta pod drzewem…

- No właśnie - detektyw poruszył wąsem w znaczący sposób - to nie jest kobieta. Ani facet. Ani dziecko. Ani cokolwiek, co widziałeś.

    W głowie egzorcysty coś zadzwoniło, jednak dzwonek olśnienia został zagłuszony przez ryczącą migrenę.

- O co ci chodzi, Max?

- Każdy z nas widział kogoś innego. Ja widziałem faceta. Ty kobietę. Radzinsky widział nastolatka. Jeden ze laboratoryjnych widział dziecko. Nie znam się na całym tym nieumarłym tałatajstwie, Strass, więc nie wymądrzam się, ale nie trzeba tutaj egzorcysty, by stwierdzić, że to jest nienormalne.

- Albo paranormalne - sarknął. - Nie mogłeś mi powiedzieć od razu?

- Nie wiedziałem jak to opisać.

- “Hej, Koen, jest taka sprawa, to coś martwe pod drzewem wygląda inaczej dla każdego”.

- I co, uwierzyłbyś?

- Nie, pewnie bym stwierdził, że sobie jaja ze mnie robicie.

- Dlatego wolałem, byś to zobaczył.

    Przez chwilę słuchał jedynie miarowego uderzania wioseł o wodę. W połączeniu z rytmicznym kukaniem i dzikim pulsowaniem obolałego mózgu, Koen miał wrażenie, jakby cały świat zsynchronizował się specjalnie dla niego.

    Słońce przekroczyło zenit. Musiała być czternasta.

    Nie tak sobie wyobrażał wolną sobotę. Niech cię szlag, Dorian.

- To miała być szybka robota, Max - warknął z wyrzutem. - Koen przyjeżdża, Koen załatwia, Koen inkasuje, Koen wraca do chaty leżeć i nicnierobić.

- To miała być szybka robota, Koen - odwarknął Stralczyk, z racji wieku, aparycji i doświadczenia, znacznie bardziej przekonująco niż egzorcysta - Max przyjeżdża, Max patrzy, Max rozwiązuje i Max ucieka do żony. A nie wiosłuje w pieprzonej łódce z leniwym dupkiem widzącym zmarłych.

- Wiesz, technicznie to nie są do końca zmarli…

- Dla mnie są.

    Dla Maxa istniało wiele szufladek. Stary detektyw lubił szufladkować, układać, organizować i upraszczać sobie światopoglądy do stopnia, który był w stanie zrozumieć. Niewiele go obchodziła różnica między miazmatem a duchem, więc oba podpinał pod “zmarłych, którzy wyszli z grobu”. I trudno mu się dziwić - nawet Koen momentami tracił rozeznanie na to, co nieżywe, a to, co paranormalne.

    Przybili do brzegu z chrobotem czółna ocierającego się o korzenie pod wodą. Jak na sygnał komórka Maxa rozdzwoniła się jak szalona. Radzinsky już czekał pod sosnami, wyraźnie rozgorączkowany, kręcił się w kółko pomiędzy gałęziami. W dłoniach również trzymał telefon, obracał go nerwowo.

    W powietrzu krążyły same złe wieści.

- Detektyw inspektor Maxymilian Stralczyk, przy telefonie.

    Cisza, która zapadła moment później potwierdziła wszystkie najgorsze scenariusze.

    Ku-ku. Ku-ku-ku.

 

    ***

 

    Dwa trupy. Sześciu w stanie krytycznym.

    Punkt wspólny: drzewo na Wyspie Kukułek. Wszyscy pracowali w wydziale zabójstw. Wszyscy byli podkomendnymi Stralczyka. Wszyscy próbowali się zabić. Dwóm się udało.

    Detektyw pognał z Radzinskym do miasta, zostawiając Koena z kuponem na nocleg w pobliskiej mieścinie. Kolacja i śniadanie nie były w cenie.

- Załatw to zanim ktoś jeszcze strzeli sobie w łeb.

    Te słowa brzmiały jeszcze w głowie egzorcysty, kiedy wjeżdżał do Sosnowzgórza. Widział już Stralczyka wkurwionego, zdenerwowanego, zestresowanego i zaskoczonego. Ale jeszcze nie widział go przerażonego. I miał nadzieję, że nigdy więcej nie zobaczy jego zbladłej, przywodzącej na myśl smutnego buldoga twarzy z tą bezsilną, zrozpaczoną miną.

    Jednocześnie Koen próbował gdzieś w kącie głowy połączyć wątki. Co wpłynęło na próbę samobójczą? Czemu on lub Max nie chcieli się zabić? Czemu im drzewo nie pomieszało w głowach tak bardzo jak reszcie policjantów? Przecież Strass je widział. Stał tam, pod drzewem, poza zasięgiem miazmy…

    Z głębi umysłu dobiegł się charakterystyczny szczęk, zapadki podniosły się i ułożyły we właściwej kombinacji. Poza zasięgiem. Polana. Oni wszyscy byli w polanie. Badali ciało. Cały czas wystawieni na wpływ czegoś, o czym nawet nie mieli pojęcia, że istnieje. Patrzyło im przez ramiona, przez palce, zaglądało w oczy, duszę i do lęków, programowało samobójstwo, kiedy oni próbowali rozwikłać, co właściwie się stało. Stralczyk pewnie również stał poza polaną.

    Koen sięgnął po telefon, który cudem łapał jedną kreskę sygnału. Wykręcił szybko numer do Stralczyka.

    Jeden sygnał. Drugi. Trzeci.

    Połączenie odrzucone.

- Kurwa! - rąbnął dłonią w kierownicę, klakson zaprotestował głośno. Wybrał numer drugi raz.

    Jeden sygnał. Drugi. Trzeci.

    Połączenie odrzucone.

    Koen chwycił telefon w dwie dłonie, wysłał smsa, z trudem trafiając w mikroskopijne klawisze. Rzucił komórkę na drugie siedzenie, spojrzał na drogę.

    Nie zdążył nawet pomyśleć, po prostu wdeptał hamulce w podwozie. Samochód zatrzymał się z piskiem, pasy naparły na klatkę piersiową i bark, oddech urwał się gwałtownie, czoło musnęło zimne obicie kierownicy.

- Jak leziesz… - krzyk urwał się w jego ustach, gdy tylko podniósł wzrok.

    Kobieta. Na oko dwudziestoparoletnia. Stała tuż przed maską auta odziana jedynie w trupiobladą łunę światła. Posyłała mu martwe, porozumiewawcze spojrzenie kogoś, kto zdał sobie sprawę, że jest obserwowany. Choć w tym wypadku raczej - dostrzeżony.

    Wiedział, że jest boso, chociaż od pasa w dół była zasłonięta przez karoserię. Skąd wiedział, że jest boso? Poczuł zapach jesiennych, zmokłych liści i wiedział, że to nie był zapach, który gości w jego samochodzie. Nie, tak pachniały wspomnienia. Wiatr musnął policzek, chociaż okna były szczelnie zamknięte.

    Skąd ją znał?

    Przyłożyła palec do ust. Sięgnął odruchowo po zapałki. Palce zamrowiły na czubkach.

    Mrugnął. Zniknęła. Na wysokości wzroku widział jedynie drewniany, podwieszany na belach znak. Sosnowzgórze.

   

    ***

 

    Atmosfera w Sosnowzgórzu pachniała zacofaniem mentalnym, którego rozwój zatrzymał się jakieś trzydzieści lat przed narodzinami Koena. W takich miejscach tylko Stralczyk przeżywałby długą młodość. Strass miał wrażenie, jakby wkroczył do miejsca, gdzie umierają zapomniane miasteczka - cmentarza dla tych, którzy nie nadążali za światem.

    Ściśnięte domki biegły wzdłuż jedynej słusznej drogi, wszystkie podobnie drewniane, ze spiczastymi dachami. Tylko dwa budynki się wyróżniały - bar i hostel, wyraźnie stworzone w czasach, kiedy ta mieścina jeszcze myślała o świetlanej przyszłości. I pewnie nigdy nie odnawiane, pozostawione jako pomniki po złudzeniach. Raczej nie można było tutaj liczyć na Wi-Fi.

    Powietrze przesiąknęło rozczarowaniem i przeterminowanymi marzeniami.

    Egzorcysta spojrzał na licznik - sto siedemdziesiąty kilometr nigdy i nigdzie. Trzydzieści kilometrów od Wyspy Kukułek.

    Zaparkował przy hostelu, wysiadł z samochodu. Dopiero teraz, kiedy dopadła go również cisza, zdał sobie sprawę, że na ulicy oprócz niego i paru pordzewiałych aut, nie ma nikogo. Rozejrzał się, odruchowo szukając między drzewami i w zakamarkach pomiędzy budynkami pary obserwujących go ślepiów.

    Czuł się wystawiony jak kaczka na odstrzał.

- Koen, gdzie ty trafiłeś? - mruknął do siebie, miętoląc zapalniczkę w kieszenii kurtki. Działało jak piłeczka antystresowa.

    Oprócz rozczarowania i stęchłych marzeń w powietrzu czuł również charakterystyczny zapach igliwia i żywicy. Z miejsca zatęsknił za tłustym, spalinowym oddechem miasta. Nie przywykł do tak czystego powietrza.

    Wszedł do hotelu. Miał wrażenie, że klamka wgięła się w dziwnie wilgotne drzwi. Zimne powietrze owiało go w ułamku sekundy, wciągnęło do środka. Usłyszał szczęk zamka i, nie wiedząc czemu, poczuł się uwięziony w ciemnym, ciasnym holu. Butelkowozielona boazeria niemal napierała na niego, kiedy szedł w stronę, miał nadzieję, recepcji, rozganiając przed sobą cienie, kiedy światła automatycznie zapalały się o kilka kroków przed nim.

    Czyli jakiś progres tutaj jednak doszedł. Może jest szansa na internet.

    Zerknął na telefon. Zero sygnału. Albo i nie ma żadnych szans.

    Recepcją okazał się całkiem spory kontuar, za którym nikt nie siedział. Po obu jego stronach biegł długi korytarz - dłuższy niż ktokolwiek mógłby sądzić, gdyby oceniał z zewnątrz budynku. Koen zmarszczył brwi, odruchowo zastanawiając się nad rozwiązaniem tej zagadki.

- To malunek - odpowiedź przyszła zza drzwi do pokoju, który pewnie był gabinetem managera. Egzorcysta odwrócił wzrok. Mężczyzna, starszy facet o starannej koziej bródce, opierał się o framugę. - Po obu stronach korytarza jest malunek. Dlatego wydaje się taki długi. To trik, który miał nam ściągnąć klientów.

- Cóż, jestem tu. - Strass spróbował uśmiechnąć się niemrawo, ale im dłużej tutaj stał, tym bardziej miał wrażenie, jakby znalazł się po niewłaściwej stronie teatralnej kurtyny. Kupił bilety na pokaz, nie wstęp do obsady. - Koen Strass. Mam kupon.

    Podał pogięty bilecik. Mężczyzna za ladą miał szorstkie dłonie.

- Od tego detektywa, widzę. A mówił, że raczej nikt nie skorzysta.

- Stralczyk był tutaj wcześniej?

- Jeśli ten Stralczyk jest detektywem z wąsem, to tak, był tutaj. Zamówił pokój dla jednej osoby, chociaż podał kilka nazwisk. O tutaj mam - sięgnął po kartkę z bazgrołami - Dorian Oxley, Eric Jefferson, Sylvie Diczko, Tymon Gon i… tak, Koen Strass.

    Cały Stralczyk. Prewencyjny do granic możliwości.

    Przyjął kluczyk od dozorcy. Pokój 001.

- Witamy w Sosnowzgórzu, panie Strass.

    Gdzieś z boku usłyszał szept. Mówił mu, że to nie było zaproszenie.

Średnia ocena: 4.4  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Karawan 19.07.2017
    Cholera! Nadal mi się podoba! Czepialski znalazł ( jak to zwykle On! - Sorry! ) nie mniej jest nastrój. Kiedyś czytałem takie opowiadanie o facecie obsługującym dalekopis. Gość potrafił obsługiwać równocześnie kilka aparatów i nagle zaczęły nadchodzić wiadomości z ataku na miasteczko jakiejś makabrycznej mgły-wampira. Pointa zaś wbijała gwoździa w oko; opowiadający ( patrzy cały czas na skoncentrowanego na obsłudze dalekopisu geniusza) po tragicznej informacji, że sprawozdawca z zaatakowanego miasta został zaatakowany i jest to ostatnia wiadomość stwierdza, że geniusz odbierający przekaz od dwu godzin jest martwy. Zbudowałeś podobny nastrój. Szacun!! Ciekawe czy uda Ci się równie błyskotliwie zakończyć. ;)) Dziękuję za tekst!

    Oni wszyscy byli w polanie. - Oni wszyscy byli na polanie, albo byli w obrębie polany (inaczej są wewnątrz polana do kominka;) )
  • Arysto 22.07.2017
    Hej Karawan :)

    Dzięki za komentarz - cieszę się, że jest nastrój i ma to klimat ;) Zaintrygowałeś mnie tym dalekopisem - to bym chętnie przeczytał, brzmi jak coś oryginalnego.

    A zakończyć postaram się, wierzaj mi, dobrze :D

    No i słuszna uwaga o polanie ;) Miło mieć takiego czytelnika!
  • Karawan 23.07.2017
    Arysto Arnold H.F "Night Wire" - jesli nie dopadniesz w necie - podeślę tekst. ;)
  • Karawan 23.07.2017
    Karawan oczywiście "The Night Wire"
  • motomrówka 20.07.2017
    No, super :( Dopiero tu zauważyłam, że to już II. Jak ja to przegapiłam u ciebie?
    Muszę ci przyznać, że piszesz świetnie, to.chyba pierwsze, co czytałam twojego. Źywe opisy, nieprzegadane, ale "z pędem akcji". Nie zagrał mi tylko początek.
    "Obudził się. Świat się kołysał. Był na łódce." - wygląda to tak, jakby świat był na łódce i jeżeli o to chodziło, to jest ok. Jeśli chodziło o Koena, napisałabym to np.tak:
    Obudził się (myślnik) świat się kołysał. Był na łódce.
    Co myślisz?

    "Japrdl" - czemu tak, a nie "całym zdaniem"? Chyba że był Czechem ;)

    "Wyglądasz jak trup." - napisane w miejscu, w którym ty to zrobiłeś sugeruje, że to już mówi Koen, ponieważ wcześniej jest sporo na temat jego reakcji. Myślę, że byłoby lepiej tak:

    (myślnik) Masz. - Detektyw bez chwili wątpliwości wcisnął mu w dłonie piersiówkę. (myślnik) Wyglądasz jak trup.
    (od akapitu) Koen łyknął zdrowo, smak ziołowego bimbru wypełnił usta i nozdrza, orzeźwił, przywrócił do przytomności. Łeb dalej pękał, ale na to nie mógł nic już poradzić.
    Co o tym myślisz? Poza tym, duża 5 i idę do pierwszej części ;)
  • Arysto 22.07.2017
    Jakoś musiałaś przegapić :) Jedynka to "Pruderyjna Dziwka".

    Dziękuję za komplementy - cieszę się, że się podoba.

    Co do początku - akurat tutaj ufałem rozróżnieniu podmiotu i kojarzenia faktów przez zwykłego czytelnika, nie zaszkodzi jak spróbuję to ubrać inaczej albo poprzestawiać. Ten myślnik wydaje mi się być bardzo dobrym pomysłem.
    Japrdl jest moim prywatnym żartem, więc to zostawiam ;) Wiem, że nie jest zrozumiałe, ale to takie oczko do pewnej osoby.

    Nie zgodzę się jedynie co do umiejscowienia dialogu - jest to dalej część ciągła pomiędzy zdaniami Stralczyka, więc zostawiam. Raczej nie widzę tutaj sugerowania, że to Koen mówi, a jak lubię wychodzić do czytlenika, tak nie lubię standaryzować zbytnio tekstu.

    Dziękuje za komentarz - cieszę się, że przypadło do gustu :) Dzisiaj rozdział trzeci!
  • Jak widzę mrówka fachowo komentowała, jakies drobiazgi zauważyła, no ja nic. Znaczy nie zauważyłem niczego co bym mi nie pasowało. Teks bardzo dobry, jeszcze lepszy z czerwonym winem. Tak zdecydowanie jest to tekst pod winko. Po robocie dobre wino i cos fajnego do czytania;)
    Oczywiście pojadę dalej. Jest to pierwsza powieść o takiej tematyce, która czytam. Wcześniej zrażało mnie (u innych) obsadzanie akcji w jakichs zupełnie irracjonslnych światach i nieumiejętne przekonanie czytelnika, ze to moze być prawdziwe. No tu, duzo mi nie trzeba zeby sie wciągnąć w świat, który budujesz.
    Jak juz mówiłem, przez kilka dni juz wiem co będę czytał po pracy:)
    Bedzie kolejne 5
  • zaciekawiony 29.07.2017
    "zacofaniem mentalnym, którego rozwój" - czy rozwój zacofania to nie oksymoron? Zwłaszcza ten zatrzymany.

    Nadal nieźle
  • Canulas 31.07.2017
    Przeczytałem II cześć, cóż. 5gwiazdek to normalka. Absolutnie mój klimat. Fabuła, dialog, czasem puszczenie oka do czytelnika, niekiedy pojedyncze zdanie.
    Jeśli wyjdzie to pod postacią książki, zaręczam, że kupię

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania