Charyzmatyk II - Wyspa Kukułek, rozdział 4

Sylvie otarła niedbale usta, brudząc rękaw sosem i rzuciła papierek po burgerze na siedzenie pasażera. Śmieć wylądował pomiędzy innymi odpadkami: puszkami po energetykach, opakowaniami po fast foodach, pudełkach po jej ulubionych miętowych ciastkach - After Eight. Przetrząsnęła szybko jeden z nich w nadziei, że ostały się jakieś zagubione niedobitki, ale z kartonu wyleciało tylko więcej papierków.

Większość kobiet pewnie już dostałaby palpitacji serca widząc walający się obok siedzenia kierowcy tygiel niezdrowego jedzenia i napojów gazowanych. Sylvie parę razy zmuszała się do diet, sałatek, tofu, wegańskiego żarcia - za każdym razem z tym samym skutkiem. Po kilku takich próbach po prostu przestała się przejmować. Ilość stresu jaka przynosi praca egzorcysty - i sama umiejętność widzenia zmarłych i nieumarłych - zapewniała jej jako-taką linię, z której była zadowolona.

A na dodatek, jak zwykła mawiać, wolała mieć smukły umysł niż smukłe ciało.

Tablica z boku drogi oznajmiała, że do Sosnowzgórza zostało trzydzieści kilometrów. Komórka zawibrowała. Była osiemnasta. Wpięła ją do głośnika samochodu i odebrała.

- Diczko. - Stralczyk był wyraźnie zmęczony. - Dzwoniłaś do mnie.

Sylvie zawahała się. Chciała zapytać detektywa o jakieś szczegóły dotyczące zlecenia - Koen nie przedstawił ich zbyt dużo, zwłaszcza w kwestii finansowej. Z drugiej strony pierwszy raz słyszała Maxa tak zmęczonego. Stary, wąsaty buldog miał swoje lata, ale zawsze rysował się w jej umyśle jako silny, energiczny facet, nawet mimo wieku. W tej chwili brzmiał tak, jak powinien brzmieć podstarzały glina.

I właśnie to do niego nie pasowało.

- Wszystko w porządku, Max? - zapytała ostrożnie, kiedy milczenie zaczęło się przeciągać. Stralczyk również nie odpowiedział od razu.

- Nie, kurwa, gdyby wszystko było w porządku, Strass nie ściągałby twojego tyłka na jakieś zadupie - warknął. - Nie musicie mnie pytać o samopoczucie, jeśli będziecie zadawać głupie pytania. To specjalność Oxleya. A teraz - o co wam chodzi, Diczko?

Odetchnęła z ulgą.

- Więc dostałeś moją wiadomość. Dobrze. Tak, jadę do Strassa. Wybłagał pomoc, ale obiecał, że ogarniesz dodatkowe fundusze. To prawda, czy mam zawracać auto?

- Wy wszyscy egzorcyści niby jesteście tacy pazerni i zimni. - Nawet przez słuchawkę prychnięcie detektywa było ostentacyjne pogardliwe. - Po co udawać martwych wewnątrz? Tak trudno przyznać się, że po prostu o siebie dbacie?

Stralczyk był definitywnie nie w humorze.

- Dobra, Max, co się stało?

Chwila ciszy. Silnik buczał miarowo. Dwadzieścia kilometrów do Sosnowzgórza.

- Diczko, nie mam czasu. Skrócona wersja: dwóch moich chłopaków nie żyje, sześciu jest w stanie krytycznym…

- Co ich zaatakowało? - Wyrzut uderzył ją jeszcze zanim skończyła pytanie. Zdawała sobie sprawę z tego, że miała głupi nawyk wpieprzania się ludziom w wypowiedź jakimś pytaniem i obiecywała sobie, że jakoś to zwalczy. Póki co, wychodziło jak z dietami.

- Sami siebie. Próbowali popełnić samobójstwo. Dwóm się udało. - Westchnął ciężko. Stralczyk był zbyt doświadczony, by nie radzić sobie ze śmiercią podkomendnych. Dalej jednak pozostawał człowiekiem o sercu większym niż portfolio zawodowe. - Trzech związaliśmy z resztą chłopaków w domu, na wszelki wypadek. Wiesz, areszt domowy. Pilnujemy ich.

- Max, przykro mi i tak dalej - wypaliła zanim ugryzła się w język - ale co dokładnie im się stało?

- Zostali, hm. Jakby to ująć? - Max przez chwilę szukał właściwych słów, aż w końcu zdecydował się pójść po najmniejszej linii oporu. - A, chuj wie, Koen ci opowie dokładnie. Byli na Wyspie Kukułek, coś na nich wpłynęło, na mnie i Koena nie, cała historia.

- Aha - Sylvie nawet nie próbowała ukryć rozczarowania i dezaprobaty. Rozumiała, że detektyw musiał być już śmiertelnie zmęczony, ale potrzebowała informacji, by wykonać swoją robotę. Wolała przyjechać do Strassa przygotowana. Ona zawsze musiała być przygotowana. Była profesjonalistką, do ciężkiej cholery. - To chociaż omów ze mną fundusze.

- Ile chcesz?

- Ile on bierze?

- Sylvie, na litość boską, ile razy mamy przerabiać temat?

- Po prostu próbuję ustalić moją kwotę…

- Gówno prawda, po prostu chcesz być lepsza od Strassa. Zawsze musisz być lepsza od innych.

To prawda, zabrzęczał w głowie Sylvie głosik. Ten sam, który słyszała, kiedy wracała do tematu diet, złych nawyków i wszystkich innych rzeczy, które były niemoralne, nieetyczne lub powodowały tycie.

- Trzy i pół. Styknie?

- Trzy. Wybacz, Diczko, mam budżet. A jeszcze pewnie będę was potrzebował.

Coś przeskoczyło z chrzęstem w zapadkach myślowych egzorcystki. Coś nieprzyjemnego.

- Czemu w ogóle nie zadzwoniłeś najpierw do mnie? Tylko do Strassa? - zapytała z wyrzutem, zwalniając lekko. Do Sosnowzgórza było już ledwie dziesięć kilometrów.

- Po prawdzie to zadzwoniłem najpierw do Doriana. On wepchnął robotę Koenowi - Stralczyk brzmiał prawie wystarczająco przepraszając, by w to uwierzyła.

- Jeszcze lepiej. Serio, czemu nie zadzwoniłeś najpierw do mnie? Nigdy nie dzwonisz najpierw do mnie. A potem ja muszę przyjeżdżać i sprzątać po chłopcach w piaskownicy - dodała złośliwie i nie bez satysfakcji.

-Nie lubię pakować kobiet w kłopoty.

- Och, jakiś ty wspaniałomyślny. Wzruszyłam się.

- Spieprzaj, Diczko. Mam tutaj sprawy do załatwienia. Reszty dowiesz się od Koena. Przy okazji przekaż mu, by w końcu odpisał na moje pieprzone wiadomości. Do zobaczenia.

- Na razie, Stralczyk. Odpocznij trochę.

- Jeszcze czego.

Piknięcie obwieściło koniec połączenia. Sekundę później w słuchawce rozległ się głuchy trzask. Sylvie zerknęła na telefon niepewnie, zastanawiając się, czy to sprzęt jej się pieprzy, czy też coś wisi w powietrzu i próbuje się komunikować. Po nieumarłych można spodziewać się wszystkiego, nawet tego, że wyjdą z ekranu smartfona. Do tej pory zdarzyło się tylko raz, ale nigdy nie można być zbyt pewnym.

Wyjęła telefon z kieszeni głośnika, obudowa zatrzymała się na szorstkich rzemykach oplatających palce, zbiegających przez dłoń i kończących się fantazyjnym wiązaniem na nadgarstku. Poczuła swędzące mrowienie biegnące wzdłuż miejsc, gdzie skóra stykała się z materiałem - narzędzie egzorcyzmów reagowało z właścicielem - ale nic się nie stało. Zupełnie jakby rzemyki próbowały ją zapewnić, że wszystko w porządku.

Każdy normalny człowiek uznałby to za dziwną ciekawostkę i przypadek. Może to po prostu efekt panującej atmosfery - samotne przemierzanie szosy otoczonej przez dziki las, kiedy tło między drzewami wypala czerwień zachodzącego słońca, to z pewnością miało swój urok i mogło wpłynąć na nią w jakiś dziwny, metafizyczny sposób.

W głowie jednak nie pojawiły się żadne przemyślenia dotyczące ludzkiej egzystencji lub jej miejsca we świecie. A Sylvie Diczko nie ignorowała małych dziwactw.

Coś mignęło przy krawędzi drogi. Uniosła wzrok wystarczająco szybko, by zobaczyć tablicę z napisem “Sosnowzgórze”. Była na miejscu.

Ktoś stał przy znaku. I czekał na nią.

***

 

Telefon zabrzęczał w kieszeni spodni. Koen wyjął go, spojrzał na ekran, zmarszczył brwi. Nie mógł powiedzieć, że był zaskoczony, ale przysiągłby, że komórka dała mu znać, że dostał wiadomość.

Brak sygnału.

Odłożył telefon na blat barku, łypiąc na urządzenie podejrzliwie, jakby podejrzewał je o kłamstwo. Kawa z whisky parowała tuż pod jego nosem, owiewając podbródek przyjemnym ciepełkiem. Uwielbiał to uczucie - zwłaszcza rano, kiedy był zaspany i mógł po prostu zawiesić głowę na parę sekund nad kubkiem białej z cukrem. W jakiś sposób go to odprężało, a teraz, gdy tak siedział przy barku jedynej knajpy w Sosnowzgórzu, otoczony przez parę bywalców i mrukliwego barmana, potrzebował relaksu. Najlepiej na recepcie i skierowaniu na przymusowe wakacje.

Z kofeinowej inhalacji wyrwał go pisk opon. Ktoś podjechał pod bar. Ktoś, kto wiedział, gdzie go znaleźć i nie marnowałby czasu na zamawianie miejsca w hotelu. Dopił kawę, krzywiąc się na gorzkawy posmak Jasia Wędrowniczka, i wyszedł, kłaniając się barmanowi na do widzenia.

Sylvie czekała w uchylonych drzwiach kanciastego Mercedesa. Koen nigdy nie potrafił stwierdzić, czy jest ładna, czy nie - rysy twarzy tak ostre, że mogłyby spiłować diament, szczęka bardziej męska niż jego, oczy wiecznie zakryte myślami odbijającymi się od wnętrza czaszki. Daleko jej było do jakiegokolwiek kanonu piękna, a jednak miała w sobie coś, co go przyciągało. Może ta nieustannie zniecierpliwiona mina, może coś na czubku nosa, może to była kwestia upierdliwej osobowości - nieważne, co to było, zawsze starał się to ignorować. Z prostego względu - Sylvie Diczko była znacznie lepszą charyzmatyczką niż on sam. Lecz miała jedną wadę, którą on nadrabiał wszystko.

Nie wyglądała jak rasowy egzorcysta, kiedy Koen mógłby trafić do egzemplarza stereotypów. Jedyne, co odróżniało w jakikolwiek sposób Sylvie od zwykłego przechodnia, to dłonie (i, jak Koen wiedział, ramiona) obwiązane narzędziem pracy - rzemykami najróżniejszego rodzaju. Część z nich była obciążona metalowymi ornamentami w postaci symboli, grafów i glifów. Większość z nich była obca nawet dla tak doświadczonego kowboja jak Strass, ale z drugiej strony - on nigdy nie przeszedł teoretycznego szkolenia. Był samoukiem i praktykiem. Diczko bliżej było do wyedukowanego studenta w tej kwestii, choć nigdy nie odmówiłby jej wykorzystywania wiedzy w polu.

I dlatego jej teraz potrzebował. Ze wszystkich znajomych tylko Sylvie Diczko wiedziałaby, co siedzi na Wyspie Kukułek.

Spojrzeli po sobie krytycznie. Jak zawsze.

- Mogę podejść, czy odgryziesz łeb? - Rozłożył po chwili ręce w przepraszającym geście, chociaż nie wiedział, za co przeprasza i czy w ogóle powinien. Ta kobieta działała na jego sumienie jak płachta na byka.

- Nie jadam byle czego - odbiła piłeczkę. Sterta papierków po fast foodach krzyczała z samochodu “kłamstwa”. - Jedziemy na miejsce? Chcę zbadać je od razu.

Kochała optymalizować czas.

- Miałem stawiać drinki i obiad, pamiętasz?

- Trudno - wzruszyła ramionami po chwili wahania - postawisz po robocie. Nie jestem głodna.

- Ty jesteś wiecznie głodna, Sylvie. - Koen usiadł na tylnym siedzeniu, wiedząc, że na przednim czeka go apokalipsa dla maniaków czystości. I rzeczywiście, tuż obok miejsca dla kierowcy walały się opakowania po praktycznie wszystkim. Słodyczach, burgerach, kebabach, Pepsi, Toblerone i jej ulubionych After Eight. - Czy ty tu kiedyś sprzątasz? - zapytał, kiedy wpakowała się z powrotem do samochodu.

- Myślałam, że poczujesz się jak w domu. - Przekręciła kluczyki, silnik warknął, a ona nie dała mu czasu na ripostę. - Mów, co wiesz. Stralczyk raczej nie miał czasu gadać.

- Rozmawiałaś ze Stralczykiem? - Koen odruchowo sprawdził komórkę. Sygnał dalej błądził gdzieś w kosmosie, nie mogąc do niego dotrzeć. Zero wiadomości. Ulga mimowolnie rozlała się jednak, spływając gdzieś z twarzy na całe ciało. A więc Stralczyk miał się dobrze. - Mógłby mi odpowiedzieć w końcu na wiadomości.

Spojrzenie, które posłała mu Sylvie stanowiło mieszankę zaciekawienia i detektywistycznego tryumfu.

- Zabawne. On powiedział to samo. - Zerknęła na swój telefon. - Zero sygnału. Wyślę Ci smsa, czekaj. - Przez chwilę klikała na ekranie. - Dostałeś?

Wpatrywali się w ekran jego komórki, czekając na oświecenie. Nie nadeszło, przynajmniej nie dla Koena.

- Ciekawe - stwierdziła i wdepnęła gaz.

Strass uśmiechnął się mimowolnie. Właśnie obudził potwora.

Sylvie Diczko pochwyciła kłębek. Była jedną z tych osób, która nie odpuści, dopóki nie rozplącze każdej pojedynczej nitki.

Była dokładnie tym, czego potrzebował.

 

***

 

Sylvie zerknęła przelotnie w lusterku na głupkowaty uśmiech Strassa. W jakiś dziwny, obleśny sposób był nawet pociągający, gdyby nie to, że wkurwiał ją bardziej niż potrafiła to wyrazić słowami. Nie wspominając już o tym, że to zazwyczaj on dostawał ciekawe sprawy, kiedy ona musiała przeganiać geisty albo duchy mężów (lub żon) z mieszkań.

Czuła jednak do niego małe ukłucie wdzięczności - gdyby nie on i jego okazjonalne prośby o pomoc, miałaby znacznie mniejsze portfolio doświadczeń w swojej egzorcystycznej karierze. Koen Strass był człowiekiem, który widząc oko huraganu, wskoczy w sam jego środek, zamiast spieprzać. I przy okazji weźmie parę osób ze sobą.

Uwielbiała przebywać w centrum cyklonu, nieważne, co się działo.

Wyjechali z Sosnowzgórza.

Nie wiedzieli jeszcze, że oko huraganu wisiało tuż nad nimi. I miało za chwilę uderzyć.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Karawan 28.07.2017
    Odwlekasz, a widownia czeka! Nowy aktor na deskach ma skrócić czas oczekiwania na eksplozję. A tak na boku; dopadłeś The night wire? uderzam w pięć!
  • ausek 29.07.2017
    Mam nadzieję, że następny rozdział już na tapecie. ;)
  • zaciekawiony 30.07.2017
    "Próbowali popełnić samobójstwo. Dwóm się udało." - drugi raz widzę to w tekście. I ponownie po informacji że dwóch nie żyje. Jeśli dwóch ludzi nie żyje wskutek tego, że próbowali popełnić samobójstwo, to dodawanie że dwóm się udało jest chyba niepotrzebne?
  • Canulas 05.08.2017
    W końcu mogłem przeczytać. Pinć bezapelacyjne i niepodważalne.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania