Charyzmatyk II - Wyspa Kukułek, Rozdział Ostatni - "To już koniec"

W Sosnowzgórzu przywitały ich zerwane dachy i porozwalane na ulicy części wyposażenia domowego. Koen czuł się jak w jednej z dziwaczniejszych książek Stephena Kinga, kiedy mijali powoli rozrzucone fragmenty szaf, ubrania, zabawki, materace i łóżka. Zatrzymali się przy najbliższym domu z chodnikiem wystarczająco dużym, by na nim zaparkować, wiedząc, że dalsza jazda może tylko uszkodzić samochód. Stralczyk wsparł się na Strassie, kiedy Diczko dreptała tuż obok, rozglądając się nerwowo i trzymając rzemienie w pogotowiu. Gotowi do walki, drużyna pierścienia właśnie wkroczyła do Mordoru.

- Strass - szepnęła nagle, stając przy jednym z bardziej zdemolowanych budynków. Domek jednorodzinny wyglądał, jakby ktoś nie dokończył budowli z LEGO. - Spójrz.

Koen spojrzał i zamarł. W środku leżały trzy szkielety, jeden wyraźnie mniejszy od dwóch pozostałych. Przesunął wzrokiem do kolejnego domku, zostawił na chwilę Stralczyka samemu sobie i wparował do środka.

Wbiegał do następnych ośmiu chałup, lecz w każdym znajdował to samo - smród, mdłości i szkielet w nienaruszonym stanie.

Tutaj nikt nie żył. Nikt, prócz Niko. Od długiego czasu. Strass skupił się i spróbował powyciągać z pamięci tych kilka przechodniów, których tutaj widział. Wioska nie wydawała się specjalnie żywa, ale też nie uznał ją za całkowicie wymarłą. Wbiegł do baru, spocony, mokry od deszczu i zdyszany. Płuca boleśnie przypominały mu o tym, że jest palaczem.

Przy ladzie siedziało kilku stałych bywalców. Miał dziwne wrażenie, że to byli ci sami ludzie, których zastał tutaj ostatnim razem. W tych samych ubraniach, pozycjach, wykonujących te same czynności. Nawet barman spojrzał na niego w ten sam sposób, mimo że miejsce było praktycznie zdemolowane przez huragan.

Koen podszedł do brodatego mężczyzny stojącego za ladą, rzucił się przez nią, by chwycić go rozpaczliwie za koszulę i prawie przeleciał przez szynkwas, kiedy dłoń przeniknęła przez barmana. Postać rozpłynęła się w powietrzu niczym pył rzucony na wietrze.

To wszystko było tylko wspomnieniem. Iluzją ciśniętą mu w oczy, by się nie przyglądał. Jakim cudem tego nie wyczuł wcześniej? Przecież całe to miejsce powinno wariować na jakimkolwiek duchowym radarze nawet najgorszego egzorcysty.

Tymczasem radar szwankował. Podobnie jak telefony komórkowe. I zegarki.

Koen spojrzał na telefon. Na ekranie widniała 21:59. Pomimo deszczu i wiatru za oknem, mogła być maksymalnie 14:00. Cały czas byli okłamywani. Od momentu, kiedy pojawił się na Wyspie. Mógł tutaj być godzinę, a mógł być cały dzień, minuty, godziny, sekundy nie miały tutaj znaczenia.

Dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo nie miała to być szybka, prosta robota. Dotarło do niego, że Sylvie miała rację mówiąc, że się rozleniwił. Że spartaczył robotę.

I teraz będzie za to płacił. Zazwyczaj to mu płacą.

- Idiota - szepnął do siebie, rozglądając się rozpaczliwie, jakby miał zaraz znaleźć jakąś pomoc, olśnienie lub przynajmniej rewolwer do gry w rosyjską ruletkę. Zaryzykowałby. - Idiota - powtórzył, widząc jak zniknęli również bywalcy, obok których niedawno…

Pił kawę.

Kubek stał nieporuszony na blacie, najwyraźniej będąc jakimś modelem odpornym na wszelkie zagrożenia ze strony matki natury i walącego się stropu. Strass zwalczył w sobie ochotę, by zajrzeć do środka i odwrócił się. Sylvie ze Stralczykiem stali w wejściu i patrzyli na niego, a ich spojrzenia wyrażały coś pomiędzy dezaprobatą a zaskoczeniem.

On sam starał się z całych sił ukrywać chęć ucieczki, która zaczęła w nim nieprzyjemnie kwitnąć i powoli wypełzała na twarz. Był jak dziecko, które dopiero odkryło, że wszystkie puzzle, które ułożyło, są źle dobrane.

I cały obrazek zawalił się, kiedy chwycił go w ręce. Niczym źle poukładane puzzle.

Nagle poczuł się zmęczony. Usiadł powoli na krzesełku, czując jak kolana miękną. Na moment ukrył twarz w dłoniach, schował się za fasadą szorstkich, długich palców, zapachu krwi, żywicy i igliwia, zamknął świat w cichym echo własnego oddechu.

Przegrywał. I nie wiedział, co z tym zrobić.

Idź do hotelu, usłyszał głos Rozalii gdzieś z głębi duszy. Idź. Nie czas na poddawanie się.

Przesłała mu niejasne obrazy wspomnień - lub może po prostu otworzyła się nieco szerzej, ryzykując, że ich dusze poplączą się w mało przyjemny sposób. Zobaczył twarz Niko - jeszcze zanim była ozdobiona dziurą w czole - błysnęły mu znajome bagna, Miejsce, Gdzie Drzewa Przychodziły Umrzeć. Twarz matki, teraz zupełnie inna niż twarz Rozalii. Kolejny element układanki, który przestał się zgadzać.

Idź do hotelu.

Nieznana mu siła poruszyła jego ścięgna, mięśnie, podniosła go z krzesła. Nie panował nad ciałem - powieki podniosły się, zauważyły, że Stralczyk siedzi na krześle, ciężko oddychając i wyraźnie starając się nie patrzeć na swoją nogę, a Sylvie próbuje zbadać rzeczywistość wypuszczając duchowe macki.

- Dobrze się czujesz? - zapytała, kiedy zobaczyła, że stoi na nogach. Również wyglądała na wyczerpaną. Świadomość, że to jeszcze nie koniec, tylko pogłębiała zmarszczki na czole i zmęczenie w oczach.

Wzruszył ramionami. Oczywiście, że nie.

- Tak - powiedział. - Stralczyk?

- Daję radę, Strass. Daję radę - wysapał detektyw. Nie potrafili stwierdzić, czy był mokry od deszczu, czy też spocony z bólu.

- Pójdę do mojego Merca po apteczkę. Zajmę się tym. - Sylvie nie czekała na aprobatę ani pozwolenie. Rzuciła tylko obu mężczyznom znaczące spojrzenie i rzekła przed wyjściem: - Obmyślimy następny krok, jak wrócę.

Zostali sami.

- Idę do hotelu.

- Zostawiasz mnie tutaj samego? - Stralczyk spróbował skupić spojrzenie na egzorcyście. Bujał się w przód i tył, starając się nie spaść z krzesła. Słabł.

Strass posłał mu tylko pytające spojrzenie. A co niby miał zrobić?

- W porządku, idź. Poradzę sobie. - Detektyw położył z trudem pistolet na stoliku. - Po co, właściwie?

- Zostawiłem tam kilka rzeczy, które mogą się przydać.

Koen właściwie nie pamiętał, czy coś tam zostawiał. Nie potrafił też z całą pewnością odpowiedzieć, czy tam w ogóle był - głowa pęczniała od wspomnień, których nie rozpoznawał, od obrazów, którym nie potrafił nic przypisać, dźwięków tak obcych, że mógłby je zgłosić do SETI. Skutki uboczne noszenia w sobie innej duszy, a Rozalia nie zamykała wcale połączenia między nimi, sprawiając, że powoli zlewali się w jedną, poplątaną rzekę kilkudziesiąt istnień. Zdał sobie sprawę, że cały czas myślał o siostrach jako o jednostkach, kiedy tak naprawdę powinien brać je po prostu za awatary wszystkich pochłoniętych przez nie istnień. One nie były dwie. Były ich tuziny, jeśli nie setki. Wszystkie splątane w marną imitację istoty. W miazmat.

A jednak słyszał tylko jej głos. Jak również czuł wijący się gdzieś w czeluści jego nowej duszy szał matki, która straciła syna. To był kolejny błąd - nie powinien brać ich za jedną i tę samą osobę. Rozalia nie była Rozalią. Rozalia była jedynie przedstawieniem.

Ozdobą, którą przypisał potworowi tylko po to, by jakoś go nazwać.

Jak ci właściwie na imię?, zapytał w duchu.

Zmaterializowała się na sekundę przed jego oczami, przybierając setki twarzy jednocześnie. Tuziny głosów uderzyła od wewnątrz.

Nie tylko Rozalia.

Ruszył do hotelu, licząc, że chociaż tam znajdzie jakieś klarowne odpowiedzi.

Albo przynajmniej papierosa. W tej kwestii kieszenie ziały już pustkami.

 

Gdy tylko zamknął za sobą drzwi hostelu, miał wrażenie, że coś się rozpoczęło. Być

może ten prosty gest zwiastował początek końca. A przynajmniej miał taką nadzieję - nie był w stanie stwierdzić, ile jeszcze wytrzyma. Przeciwko Celestii. Przeciwko Rozalii. Z Diczko, która powoli traciła orientację w sytuacji. I ze sobą samym, największym przegranym w całym tym wypizdowie.

Pierdol się, Dorian.

Zdawał sobie sprawę, że od huraganu, od tego mokrego, zimnego piekła, które zostawił za sobą, od rannego Stralczyka i ulicy, na której leżały kawałki kości oraz rozrzucone elementy RTV i AGD, dzielą go jedynie dębowe drzwi. Kawałek drewna i butelkowozielona boazeria na ścianach. Tyle wystarczyło, by stworzyć iluzję bezpieczeństwa.

Przeszedł przez przedsionek i wszedł w długi korytarz, bardziej z woli Rozalii niż ze swojej własnej. Miazmat powoli rozwijał swoje nici niczym wirus, starając się przejąć kontrolę nad najważniejszymi systemami.

I musiał przyznać temu wirusowi jedno - odzyskiwał siły nadzwyczaj szybko po ich ostatnim starciu. Chociaż równie dobrze mógł pomylić nadzwyczajną regenerację z ponurą, pełną desperacji determinacją.

Za ladą, wyszeptała mu wewnątrz głowy.

Skierował się za kontuar, gdzie jeszcze niedawno musiał stać brodaty Niko. Samo przypomnienie sobie jego służalczych gestów, tonu głosu, który zbierały gigantyczne napiwki w Hiltonie i uśmiechu, który przecież przekonał jego i Diczko do śniadania. Wyrzuty sumienia to dosyć częsta bolączka w tym zawodzie, ale nawet teraz Koen czuł, że to coś innego. Coś, co przebija się przez grube warstwy znieczulicy jak u żołnierza, który postrzelił cywila.

To nie powinno się zdarzyć.

Za kontuarem wszystko było posegregowane w sposób, który nadawał się na bloga o idealnym gospodarzu każdego przybytku. Egzorcysta mógłby tylko wziąć linijkę i zachwycać się perfekcyjnymi kątami i rozstawieniem przedmiotów - długopisów, piór, wielkiej księgi gości, notatek lub zamówień.

Strass zmarszczył brwi. Zamówień?

- Możesz mi powiedzieć, jakim cudem widzę tutaj rachunki za żywność? - zapytał w eter, licząc, że Rozalia odpowie. Nie zawiódł się, chociaż liczył na inną odpowiedź.

- Pokaż ludziom to, co znają, a uznają to za prawdziwe. - Głos dobiegał znów z wnętrza jego głowy.

- Czyli?

- Ile ty potrzebowałeś, by uznać to miejsce za prawdziwe? Kilka iluzji w barze, domy, hotel. Kubek kawy. Iluzje nie są takie trudne, nie, jeśli obserwujesz wszystko tak długo, jak my. Nie, jeśli masz tyle wspomnień, co my.

- Wiesz w ogóle, czym jest kawa?

- Nie. Ale wiem, jak wygląda i jak smakuje.

Magia chińskiego pokoju - komunikuje się, ale nie wie, o czym mówi. Nie miał pewności, czy miazmat jest samoświadomy, czy po prostu dobrze udaje.

Pokój za tobą.

Zmusiła go do obrócenia się. Spojrzenie padło na podniszczone, zbutwiałe drzwi, mocno wyróżniające się na tle zadbanych ścian i butelkowozielonego wystroju.

Koen nie przypominał sobie, by widział je wcześniej.

Iluzja. Ona go chroniła.

- Kogo? - zapytał Koen.

Wejdź. Zobacz.

Na wszelki wypadek dobył zapalniczki. Jeśli coś miało zamiar wyskoczyć na niego zza tych drzwi, to chociaż się poparzy.

Nacisnął klamkę, pchnął.

I zamarł.

 

***

 

Sylvie kręciła się w kółko, zdenerwowana, podchodziła i odchodziła od apteczki, którą przyniosła z samochodu, zamykała ją i otwierała. Koen polazł do hostelu - cholera wie po co - a Stralczyk dał jej do zrozumienia, że egzorcysta raczej nie chce towarzystwa.

Diczko zastanawiała się, czy jest jedną z tych studentek, która słucha nauczyciela.

- Czy to gówno może mnie opętać? - zapytał detektyw, bawiąc się bronią na stoliku i przyglądając opatrunkom. Zatrzymały krwawienie, lecz raczej nie postawią go na nogi.

- Nie. Nie w krótkim czasie. W Dębowie miazmat potrzebował lat, by to zrobić.

- Jak one to robią?

- Nie wiem. Ale - patrząc na to, co mówiłeś - po prostu wnikają ludziom do głowy i badają ich, aż znajdą wystarczająco dużo słabych punktów, by przejąć kontrolę.

- To się dzieje teraz ze Strassem?

Sylvie zacisnęła wargi. Nie miała pewności. Nie cierpiała, kiedy czegoś nie wiedziała. Sprawiało to, że czuła się bezużyteczna. A miała wrażenie, że jest bezużyteczna odkąd tylko tutaj przybyła.

- Nie wiem. Koen to dobry egzorcysta. Poradzi sobie.

- Oby. Nie mam ochoty iść na jego pogrzeb, kulejąc - sarknął Stralczyk, wzdychając ciężko.

Egzorcystka nie potrafiła na to odpowiedzieć. Zajęła więc umysł składaniem do kupy wszystkiego, czego się dowiedziała z nawiedzeń Koena, własnych notatek i ostatnich wydarzeń. I zawsze kończyła tutaj, w tym samym miejscu - nie wiedząc niczego.

- Możesz mi przypomnieć, z czym właściwie walczymy? - Detektyw raczej nie należał do milczących ludzi. A może po prostu próbował zagłuszyć jakoś wycie wiatru.

- Z… naczyniem - Diczko sama była zaskoczona swoją konkluzją - z grupą dusz. Miazmat to właśnie taki zlepek. Nie ma własnej osobowości. Nabiera jej z czasem, w miarę jak wchłania zmarłych. Lub żywych.

Przed oczami znów miała trupy w Dębowie.

- I są dwa miazmaty, które ze sobą walczą, tak?

Coś szczęknęło w głowie Charyzmatyczki. Próbowała zlokalizować źródło, gorączkowo przetrzepując myśli. Jak maszyna, która wie, że ma usterkę, ale nie wie dokładnie, gdzie.

- To nie miazmaty walczą, tylko dusze. Dusze. Dwie silne dusze, targane najsilniejszymi emocjami. - Myśl dopłynęła do mózgu. - Matka. Matka i ojciec. Rozalia i Gabriel. - Spojrzała na Stralczyka, jakby był objawieniem wszystkich prawd. - Na Wyspie Koen widział Celestię, bo prosiła go o pomoc, ale on nie rozumiał. Broniła się, bo żadne z nas jeszcze wtedy nie rozumiało, a chcieliśmy ją zaatakować. Każdy z was widział co innego, bo każdy z was widział to, czego miazmat potrzebował najbardziej. Chciała wywołać reakcję. Pożywić się, by zagłuszyć Gabriela w środku, zdusić go. Celestia się broniła przed przejęciem. Przed opętaniem od wewnątrz - pod koniec prawie krzyczała. Ciepło rozchodziło się gorącymi falami po jej ciele, kiedy poczuła nowe siły do działania. Znalazła rozwiązanie.

Prawdopodobnie.

- Dlatego Rozalia opętywała żywych - by chronić Niko. I dlatego też widzieliśmy go wtedy w takim stanie. Bo powinien od dawna nie żyć. Opętywała żywych, by Niko mógł żyć dłużej i się nie starzeć. A kiedy Koen ją pokonał, straciła nad tym kontrolę.

- Rozalia czy miazmat? - Stralczyk zmarszczył brwi.

- Miazmat to tylko byt, który musi się pożywić. Stąd te wszystkie sztuczki, stąd te podchody i zabawa - żywi się emocjami, więc chce wywołać ich jak najwięcej. Ale to Rozalia stoi u steru. Przynajmniej większość czasu. Naczynie przyjmuje kształt najsilniejszej duszy, a matka była ostatnia. Dlatego…

- Dlatego miazmat wywołuje konflikt wewnątrz jego samego. Perpetuum mobile. Tworzy konflikt dusz wewnątrz siebie, by się żywić na samym sobie. - Dokończył Koen, wchodząc do budynku. Prowadził gościa.

Mężczyzna miał na oko jakieś dwadzieścia pięć lat. Kulił się w miejscu, rozglądał nerwowo, przypominał bardziej zaszczute zwierzę niż człowieka. W oczach czaił się obłęd, a skurczona postawa tylko dodawała do obrazu psychicznie chorego.

- Oto Adam. Syn Gabriela. Więziony przez Niko. Syna Rozalii.

Wszyscy zamarli. Na moment.

- Ja pierdolę, nie nadążam - Stralczyk oparł się o stolik, wspierając głowę na dłoniach. - Nic już, kurwa, nie rozumiem, to wszystko jest zwyczajnie popierdolone.

- Jest - skinął głową Koen. - Jest. I masz rację - zwrócił się do Sylvie - braliśmy Celestię i Rozalią za miazmaty, kiedy cały czas to były tylko dusze. Najsilniejsze i dominujące, ale dalej dusze. To wszystko - Koen zatoczył ręką krąg - jest miazmatem.

Sylvie zmarszczyła czoło.

- Czy ty….

- Tak - Strass posadził Adama na krzesełku, złożył mu ręce na nogach niczym dziecku. - Miazmat zawsze był tylko jeden. I od samego początku jesteśmy w jego wnętrzu.

 

***

 

Koen niemal czuł, jak wszystkie supły w jego głowie się rozwiązują. Wszystkie wizje nagle nabierały nowych obrazów, zapachów i emocji, każde wspomnienie zesłane przez Rozalię odkrywało przed nim niechętnie nowe fakty niczym uczeń przyłapany na kłamstwie.

Nigdy nie było dwóch miazmatów. Zawsze był tylko ten jeden, ten jeden, który wykorzystał okazję i celowo rozerwał dusze sióstr syjamskich, tworząc sam sobie siostry i córki jednocześnie. Ten, który sam stworzył potwory w swoim wnętrzu, by sycić się i rosnąć od wybuchających w jego trzewiach konfliktów. Morderstw. Pasji. Emocji.

Stworzył sobie tutaj pełną dramatyzmów i śmierci telenowelę, która utrzymuje go przy życiu. Koen zaczynał myśleć, że miazmaty nie różnią się tak mocno od samotnych staruszek przed telewizorem. Z tym, że ten potwór zamiast latynoskich aktorów, sam wyprawiał sobie igrzyska.

Sylvie usiadła powoli na krześle z miną mówiącą równie dobrze “to niesamowite”, co “o kurwa, ja tutaj zginę”. Stralczyk po prostu masował sobie skronie, cały czas starając się poukładać to wszystko we własnym, wewnętrznym świecie, pewnie boleśnie przypominającym biuro detektywa z mnóstwem teczek na temat morderców i gwałcicieli. W tej chwili pewnie próbował sobie zorganizować szufladę na wszystko, co parapopierdolone. Adam kołysał się w przód i w tył. Koen nie miał nawet pewności, że chłopak wie, gdzie się znajduje i co się w ogóle dzieje. Z zachowania przypominał raczej posłuszne warzywo niż świadomego mężczyznę, a Strass założył rękawiczki przed choćby dotknięciem go, więc jego hiperempatyczne umiejętności się nie przydały.

- To się klei - powiedziała nagle Sylvie słabym głosem. - Te wizje, wymarcie, opętania, zachowanie Katriny i Marty - zawahała się - Celestii i Rozalii. To wszystko się klei. Teraz to ma w ogóle sens. One walczą, by przetrwać wewnątrz potwora.

- Co to znaczy? - Stralczyk postanowił wyjść z kokonu myśli. - Można to pokonać?

- Będzie się bronił. Dusze są silne, zwłaszcza Celestia i Rozalia. I Gabriel, którego widziała Sylvie.

- Nie sądzę, by Gabriel był zagrożeniem. - Pokręciła głową egzorcystka. - Nie zaatakował nas, a widziałam go tylko ja i tylko dwa razy. Miazmat pokazywał mi go, bo… bo co? Bo sądził, że to odpowiednia randka?

- Oddaj duszę, by chronić duszę - rozległ się warkot.

Obrócili głowę w kierunku Adama. Kołysał się jak dziecko z syndromem sierocym. Poruszał ustami, ale tylko momentami wydobywały się z nich dźwięki - niskie, rezonansowe, jakby głos przechodził przez tysiące ochrypiałych, wyschniętych gardeł.

Głos, który mógłby witać w bramach piekła, pomyślał Koen.

- Oddaj duszę, by chronić duszę - powtórzył.

Charyzmatycy spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Ktoś przemawiał przez Adama. Strass miał do wyboru podejść rozmówcę albo spróbować strzelić. Zbyt wiele opcji tutaj nie miał, wybrał więc tą, która znacznie skróci drogę do odpowiedzi.

- Gabriel?

Adam zarechotał. Naciągnięta skóra na wychudzonych policzkach zafalowała niczym płótno na wietrze.

- Ja to zacząłem. To wszystko. Był balans. Oddał życie. Nie ma balansu.

- Poświęciłeś się dla Adama, prawda? Oddałeś duszę Celestii, by Niko nie zabił ci syna?

- Wszyscy tutaj i tak są martwi - głowa chłopaka podskoczyła, jakby otrzymał cios, znieruchomiała, kark wygiął się pod nienaturalnym kątem - martwi. Zostały okruchy. Jest głodny.

- Kto jest głodny?

Adam zadygotał, w ułamku sekundy głowa wróciła na swoje miejsce, bladoniebieskie tęczówki wbiły się w Koena, przesyłając obraz.

Strass rozpoznał uczucie. Dokładnie takie samo jak wtedy, kiedy pierwszy raz przybył ze Stralczykiem na Wyspę. Spojrzał w otchłań, niekończącą się pustkę w której nie potrafił już dostrzec innych dusz. Jedynie Głód. Miazmat patrzył na niego, przenikał, jednocześnie oczekiwał go i ignorował.

Koen wolałby kawę. Kawa była klarowna.

- On jest głodny. - Adam przerwał kontakt wzrokowy z egzorcystą. - Wiecie kto - posłał znaczące spojrzenie również Sylvie. - Oddaj duszę, by chronić duszę.

Szczęka chłopaka zaczęła dygotać jak u popsutej kukły. Zęby szczękały o siebie upiornie, skóra na całym ciele na przemian naciągała się i flaczała, mięśnie napinały się do granic możliwości.

- Ciało nie wytrzymuje - stwierdziła Diczko, przygotowując rzemyki. Palce przypominały rozbiegające się we wszystkie strony pająki, kiedy zaczęła wypędzać gościa z ciała Adama.

- Otwieram furtkę. Wykorzystaj ją. Otwieram furtkę - wycharczał Gabriel. - Ty masz dostęp. Masz klucz.

Egzorcysta nie wiedział kiedy. Zniszczony bar nagle wypełnił się duszami. Kobiety, mężczyźni, dzieci, mniej lub bardziej wyblakłe, poplątane, zniszczone, wyprawione, silne i słabe, wszyscy, którzy utkwili w sieci miazmatu nagle się tutaj pojawili.

Rozpoznał twarze samobójców z Dębowa.

Zerknął Sylvie - ona też ich widziała. Tylko Stralczyk wodził po nich wzrokiem, nieświadomy i zagubiony, dziecko we mgle złożonej ze strzępów pozostałości po czymś, co ludzie dumnie nazywali życiem. Koen pomyślał, że to zabawne - egzorcyści najczęściej spotykają się ze śmiercią, a jednak nie posiadali przez to więcej odpowiedzi niż przeciętny śmiertelnik. Widzieć nie znaczy rozumieć. Dusza dalej pozostała jedynie romantyczną semantyką z tym, co rzeczywiście widzieli.

Lecz to nie był czas na przemyślenia. A on nie miał ochoty na żarty. Wszystko tutaj było śmiertelnie poważne.

Chór przemówił. Dobiegał zewsząd - jednocześnie w jego głowie, przez Rozalię, która zadziałała niczym kod łamiący wszystkie zabezpieczenia i otworzyła wszystkie kanały, buczące echo wydobywające się z ich gardeł, tworzące strumień dźwięków na granicy zrozumienia.

Zimne krople deszczu i przemoknięty, lepiący się do skóry golf wydawały się nagle przyjemnymi kotwicami ciągnącymi do rzeczywistości.

- Masz klucz. Otwieramy furtkę.

Przed oczami zamigotała mu twarz Rozalii.

- Celestia jest ścieżką. Adam jest kluczem. Ja jestem furtką. Nie spierdol tego, Koen. On cię widzi. I tylko ciebie.

Grzmot rozległ się po trzewiach potwora.

Huragan wchodził w decydującą fazę. Nie było ucieczki. Dusze zniknęły.

- Wygląda na to, że zostałeś wybrany - stwierdziła Sylvie. Miał wrażenie, że słyszy w jej głosie odrobinę zazdrości. I rozczarowania.

Koen zastanawiał się, co odpowiedzieć. W końcu wyciągnął papierosa, zapalił jednego swoim niezawodnym Zippo i oparł się ciężko o spróchniałą ladę. Drewno wygięło się pod jego ciężarem. Lata gnicia wzbiły się nieprzyjemnym fetorem w powietrze, zmieszały z nikotyną.

- Czuję się tak bardzo, kurwa, wyjątkowy.

- Ścieżka, klucz, furtka. - Egzorcystka też się oparła, trochę o ladę, trochę o niego. - Teraz nic, tylko dojebać Voldemortowi.

- Sylvie - Koen spojrzał na nią z pełną powagę - jesteś czarodziejką.

- Koen - Sylvie odwzajemniła spojrzenie - pierdolisz.

- Hagridowi byś tak nie powiedziała.

- Hagrida bym wyjebała za wtargnięcie na teren prywatny. A potem postrzeliła, gdyby zaczął celować do mnie z parasola.

- I tak skończyłaby się opowieść, gdyby bohaterowie tej książki mieli mózg.

- Ty masz mózg.

- I spójrz, gdzie jestem.

Stralczyk dokuśtykał do nich.

- Wszystko pięknie, ale co to właściwie było?

Egzorcysta zaciągnął się. Sylvie uznała, że na nią spada obowiązek wyjaśnienia detektywowi.

- Dusze uwięzione wewnątrz miazmatu nam pomogą. Wygląda na to, że w Dębowie zmieniliśmy trochę rozkład sił. Wiedzą już, że nie jesteśmy wrogami.

- Te dusze, które próbowały nas zabić i tak was poharatały?

Strass dopiero teraz się zorientował, że dalej ma bandaże na przedramieniu. Miejsca, w których skóra spotkała się z dziobami kukułek zaswędziały - bardziej przez to, że o nich pomyślał niż z jakiegoś fizycznego powodu.

- Stralczyk, te dusze są uwięzione na placu zabaw potwora - rzekł, gasząc peta na wilgotnym blacie. - Miazmaty żywią się emocjami. Im silniejsza, tym lepiej. Kiedy egzorcyzmowałem Rozalię…

- I, przy okazji, ją wchłonął - dodała Sylvie.

- ...i kiedy całe Dębowo strzeliło sobie w łeb, to osłabiło miazmat. W śmierci znaleźli nadzieję.

- Więc co, mam tutaj wezwać paradę szczęścia i miazmat sobie zdechnie? Cyrk? Wesołe miasteczko?

- Albo możesz zostawić to nam i patrzeć jak nasz radosny optymizm rozwala go w drobny mak. A, mówiąc serio, to nie o emocje chodzi, tylko uwolnienie się z wpływu potwora.

- Urocze - skwitował kwaśno Stralczyk. Aparycja smutnego buldoga tylko podkreśliła jego ogólne niezadowolenie z sytuacji. - Wiem, że już o to pytałem, ale ta kreatura nie ma wpływu na nas?

- Nie, musielibyśmy być wystawieni na jej działanie tydzień. I być nieświadomi jego wpływu. Co z Adamem? - Sylvie podeszła do półprzytomnego chłopaka. Wyblakłe oczy wpatrywały się tępo w przestrzeń.

- Jest na skraju śmierci, więc nie mamy dużo czasu. On i Gabriel dalej są połączeni, więc to jedyny klucz do rozwalenia potwora od środka.

- Celestia będzie go broniła. I będzie chciała dorwać swoją siostrę. Czyli ciebie - Egzorcystka wskazała na jego klatkę piersiową.

- Ta, wiem - Strass żachnął się, jakby próbowała mu powiedzieć coś oczywistego. - Stralczyk, masz jeszcze te papiery, które zabrałeś z Dębowa?

- Powinny być w samochodzie - skinął głową detektyw.

- Dobrze. Będę potrzebował nazwiska.

- Myślisz, że zareaguje na to? Od trzydziestu lat jest pieprzoną zjawą walcząca ze swoją siostra, a ty chcesz pójść na nazwisko? - Sylvie nie wydawała się przekonana. Oparła ręce na biodra i zrobiła minę dosyć dobitnie wyrażającą, co myśli o pomyśle egzorcysty.

- Zawsze dodatkowy atut - bronił się Koen. - Poza tym nie musimy jej egzorcyzmować.

- Nie. Po prostu połączyć siostry syjamskie znowu w jedno. Przecież to takie proste.

Strass uśmiechnął się szelmowsko.

- No ba. Jestem wybrańcem. Celestia jest ścieżką, pamiętasz? Rozalia jest furtką. Adam jest kluczem.

Zamilkli. Przez moment w powietrzu unosiło się tylko wycie wiatru i odgłos rozbijających się kropel.

Wszyscy podświadomie cieszyli się, że nie słyszą już tego upiornego ku-ku.

- Nie wypłacisz się z tego, kurwa twoja mać - warknęła egzorcystka w stronę Stralczyka. Ten wzruszył ramionami, wyraźnie dając do zrozumienia, że już się z tym pogodził.

Koen chwycił Adama pod ramiona i zaczął ciągnąć go w stronę samochodu.

- A co ja mam zrobić? - Detektyw rozłożył szeroko ręce, pytając świat, co on tutaj właściwie robi.

- Przez Rozalię, miazmat widzi tylko mnie. Jest ślepy na ciebie i Sylvie. Więc spieprzaj stąd, Stralczyk. I wezwij straż pożarną. Dużo straży pożarnej, jak tylko odzyskasz sygnał.

- Koen? - Stralczyk nie był głupi. Wiedział, co planuje egzorcysta. - Ja was z tego nie wytłumaczę…

- Jakoś to przeżyję - uciął Charyzmatyk, rzucając mu kluczyki do swojego samochodu. - Weź mój samochód. Tylko poczekaj, wezmę z niego małe co nieco.

 

***

 

Wyspa Kukułek czekała na nich. Mroczne serce wszelkiego gówna, które rozgrywało się w tej okolicy wyglądało całkiem niewinnie - dookoła uginały się od wiatru sosny i modrzewie, w powietrzu unosił się zapach żywicy i igliwia zmieszany z charakterystycznym posmakiem wilgotnej ziemi.

Powierzchnia jeziora marszczyła się pod uderzeniem setek kropel.

Koen stał z kanistrem w ręce, uzbrojony w zapałki, zapalniczki i obwiązany na dłoniach i zdrowym ramieniu kilkoma rzemykami z ornamentami, które zdążyła zrobić dla niego Sylvie. Gdyby nie papieros w gębie i aparycja rysunkowego jeża, przypominałby nieco współczesnego szamana.

Osobiście czuł się jak przyszły samobójca powinien - pełen wątpliwości, strachu i przemyśleń na temat własnej kondycji psychicznej.

- Zginę tutaj, kurwa - powtórzył sobie po raz kolejny. A zdążył to powtórzyć już przynajmniej z setkę razy. Samochód Sylvie po zderzeniu z Niko ledwie zipiał, więc podróż na Wyspę zajęła im dłużej niż planowali. Powstrzymał chęć spojrzenia na zegarek, czas tutaj i tak dostał pierdolca przez wpływ miazmatu.

Diczko nie wyglądała lepiej - blada, obwieszona z góry do dołu bronią własnego rzemiosła, kilka symboli pospiesznie maźniętych henną na dłoniach i ramionach.

- Z którego więzienia wyszłaś, maleńka?

- Spierdalaj - odgryzła się bez cienia uśmiechu. - Żałuję, że odebrałam ten jebany telefon od ciebie.

- Żałuję, że wziąłem fuchę za Doriana. I żałuję, że mam w sobie duszę Rozalii, więc nie mogę sobie po prostu odjechać.

- Żałuję, że jestem zbyt dobrze wychowana, by po prostu cię tutaj zostawić.

- No, to tyle w kwestii przedśmiertnego żałowania rzeczy - podsumował egzorcysta. - A Dorian stawia obiad.

- Mam coś w samochodzie, jak jesteś głodny.

- Nie, dzięki. Jak miazmat mi wypruje flaki, wolałbym, by nie znaleźli tam śladowej ilości mięsa i After Eights.

- Jak wolisz - Sylvie wpakowała sobie znalezioną w kieszeni pralinę do ust i ruszyła w kierunku przewróconej łodzi. Drewno nosiło ślady licznych zarysowań i wgłębień w miejscach, gdzie atakowały je kukułki.

Strass poczuł jak dreszcz zbiega po plecach. Wyciągnął Adama z tylnego siedzenia i przerzucił sobie przez ramię. Mimo wychudzenia, chłopak ważył o wiele za dużo niż egzorcysta był w stanie wycisnąć na siłowni. Posadził go w łodzi w momencie, kiedy kręgosłup zdawał się pękać w kilku miejscach na raz.

- Myślisz, że to przeżyje? - Diczko nie wyglądała na zmartwioną, bardziej zaciekawioną.

- Nie sądzę. Ale to jedyna opcja. Dla niego i dla nas.

Spojrzeli po sobie. Wiedzieli, że jeśli teraz odbiją od brzegu, nie będzie już odwrotu. Albo zmierzą się z miazmatem, albo zginą.

Nie widzieli za bardzo odcieni szarości w tej sytuacji.

Koen pchnął łódkę na taflę jeziora. Burza miotała nią w prawo i lewo.

Rozległ się dźwięk, na który od dłuższego czasu czekali. Zwielokrotniony, przypominał teraz grzmot wydobywający się z głębi ziemi.

Ku-ku.

Ku-ku-ku.

Strass patrzył na profil Sylvie, kiedy wiosłował.

Jeśli miał zginąć, to chciał chociaż mieć przyjemny widok.

 

***

 

Sylvie starała się zignorować fakt, że Koen się na nią gapi. W głowie trawiła po raz kolejny pierdylion planów awaryjnych, dodatkowe rozwiązania, wszystkie rozgałęzienia i alternatywy. Jej mózg mknął teraz z prędkością światła przez wszystkie neurony, szukając tam nowych pomysłów.

Wszystko sprowadzało się tylko do jednego.

Wyspę trzeba puścić z dymem. Ilość ognia, która się wytworzy w trakcie wystarczająco wzmocni umiejętności Koena, by mógł egzorcyzmować miazmat bezpośrednio. Lecz najpierw ona musi esktraktować duszę Rozalii z charyzmatyka i połączyć ją z siostrą.

Sama nie wiedziała, czy to było to prostsze czy trudniejsze zadania. Cieszyła się jedynie, że w końcu na coś się przyda - odkąd przyjechała tutaj do Koena miała wrażenie, że była bardziej ciężarem.

Nie żałowała, że przyjechała. Żałowała, że nie przydała się wcześniej. Żałowała, że to ona nie rozgryzła tego wszystkiego wcześniej. Miała wrażenie, że gdyby ona pierwsza dostała tę fuchę, pewnie role by się odwróciły - to ona zadzwoniłaby po Strassa, a on zostałby jej pomagierem.

Kątem oka wychwyciła coś w wodzie. Pióra, skrzydła, czerwona plama.

- Koen.

Spojrzeli razem na truchła kukułek unoszące się na tafli wody. Były ich dziesiątki, kołyszące się w rytm fal jak martwe boje. Rozprostowane skrzydła przywodziły na myśl upiorne aureole.

- Musiały zginąć podczas ataku na łódkę - stwierdził Strass, wiosłując nieco szybciej.

- To pojebane - Egzorcystka znów wypluwała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Znak, że jest w bojowym nastroju. - Nie spotkałam jeszcze niczego co mogłoby kontrolować ptaki ani zwierzęta.

- Może nie kontroluje. Może kukułki uznały serce miazmatu za swój dom. Może to nie Celestia je nasłała, może po prostu broniły tego, co uznają za bliskie.

- To jeszcze bardziej pojebane.

- To nie musi mieć sensu. Tak po prostu jest. Łap - Koen rzucił jej kawałek liny, który podniósł z dna łódki - zwiąż go. - Wskazał na Adama.

- Serio? - Diczko zawahała się. Nie uśmiechało się jej krępowanie chłopaka. Nawet ona miała swoje limity, jeśli chodzi o pragmatyczność.

- Serio. Nie wiem, jak zareaguje na obecność ojca, wiesz, bez opętania. I reszty. Nie chcę walczyć dodatkowo z nim.

Sylvie przez chwilę wpatrywała się w egzorcystę, licząc, że znajdzie jakiś sensowny kontrargument. Nie znalazła. Związała więc supłem nadgarstki i kostki Adama, mając jedynie nadzieję, że ten nie ocknie się nagle z letargu i nie kopnie jej w twarz.

- Dzięki - powiedział Koen, kiedy skończyła. Widać było, że zmaga się sam ze sobą w tej chwili, ale tylko odwrócił wzrok, wlepiając go w znajomą plażę na Wyspie. Nic na nich nie czekało. A przynajmniej nic, co mogliby zauważyć. Ściana wody skutecznie zasłaniała to, co mogło się czaić między drzewami.

W końcu, po kilkunastu ciągnących się w nieskończoność minutach, łódka uderzyła w korzenie przy brzegu. Spojrzeli po sobie. Jakimś nieznanym jej impulsem chwyciła delikatnie jego dłoń, przytrzymała szorstkie, zziębnięte palce, ścisnęła je, pozwoliła, by skóra otarła się o skórę, by między nimi zaistniał ten moment wzajemnej elektryczności. Uśmiechnął się, dając jej do zrozumienia, że rozumie.

On również przez moment chciał upewnić się, że w tym popierdolonym świecie obok człowieka stoi człowiek. Że w tym zimnym piekle jest jeszcze odrobina ciepła, którą mogą sobie dać nawzajem.

Dłonie rozstały się - czas działać, a ona kochała optymalizować czas.

Oto koniec.

 

***

 

Przez Adama i ich nienajlepszy stan fizyczny wygramolenie się na brzeg zajęło im zdecydowanie za dużo czasu.

Ale Koen miał to przeczucie już od momentu, kiedy wyszedł ze skatowanym synem Gabriela z hostelu. Wszystko było ślamazarne, opóźnione, ich reakcje rozminęły się z rzeczywistością. Zbyt wolno myśleli, zbyt wolno działali, zbyt wolno nawet wchodzili pomiędzy drzewa. Strass potrafił tylko myśleć o tym, co go czeka, kiedy w końcu stanie oko w oko z miazmatem.

Nie wiedział, ale myślał. Przewidywał, chociaż wiedział, że mimo wszystko, cały plan może trafić szlag. Próbował planować, ale nie wierzył już w plany.

Sięgnął do kieszeni, dotknął raz jeszcze wszystkiego, co się w niej znajdowało, upewniając się, że niczego nie brakuje. Dokumenty o siostrach z ich nazwiskami - były. Zapałki, zapalniczki, rozpałka, odrobina nafty w kostkach - były. Przekonanie, że dzisiaj zginie - było. Optymistyczna nadzieja, że im się uda - brak.

Zostawił ją na brzegu. Kurwa.

- Przytrzymamy ją przy drzewie. Nie na długo. Wie, że idziecie. Działajcie szybko - warknął nagle Adam, trzęsąc się niczym epileptyk tuż przed atakiem. - Nie mamy wiele sił.

Chłopak opadł w ramionach Sylvie, położyła go na ziemi. Ledwie zipiał, wychudzone żebra przesuwały się pod skórą w rytm oddechów.

- On tego nie przeżyje - skomentowała.

Koenowi nie przychodziła do głowy żadna mądra odpowiedź. A szkoda - miał nadzieję, że powie coś, co jeszcze przez kilka sekund oddali od nich nieuniknione.

Westchnął zrezygnowany. Miał nadzieję, że nie po raz ostatni w życiu.

Wiatr powiał mocno, rzucając w nich igliwiem, deszczem i drobinami piasku. Pachniało żywicą, drewnem, wilgotną glebą i mokrymi piórami. Nie było to najgorsza mieszanka - znacznie lepsza niż siarka i smak napalmu, znacznie gorsza od świeczek o zapachu truskawkowym, które Koen sobie od dawna życzył na własnym pogrzebie.

Jednak przyszło mu do głowy coś mądrego.

- Wyobrażałaś sobie kiedyś swoją śmierć?

Sylvie zmarszczyła brwi, spojrzała na niego, starając się połączyć wątki - on, Wyspa, Adam, śmierć, pogrzeb. W jej oczach dostrzegł błysk niepowodzenia.

- Nie.

- U mnie na pogrzebie chcę truskawkowe świeczki. Lubię ich zapach. Uspokaja mnie. I kawa. W sumie ziarna kawy możecie mi też rozsypać po trumnie.

- Myślałam że wolałbyś być skremowany wiesz egzorcymujesz ogniem.

- Nie, Sylvie. Pogrzeb. Niekościelny.

Diczko zawahała się - ale tylko przez sekundę. Cały czas docierało do niej, że wszystko może się niedługo skończyć.

- Chcę być skremowana i rozsypana gdzieś przy Nowej Zelandii.

Koen rzucił jej pytające spojrzenie.

- Lubię wodospady widoki Władcę Pierścieni.

- Zrobię, co mogę, Sylvie. Bez obietnic.

- Obyś nie musiał. Bez obietnic.

Podeszła do niego i odkręciła kanister wypełniony benzyną. Ciche pyknięcie przebiło się przez wiatr do ich uszu niczym zegar wybijający północ.

- Zaczynajmy.

Każde z nich rozerwało kawałek przemoczonej odzieży i zawiązało sobie dookoła głowy, zasłaniając nos i usta. Koen poświęcił rękaw golfu, by ochronić przed uduszeniem również Adama.

Zdawało mu się, że słyszy nadchodzące grzmoty.

 

***

Ogień, mimo deszczu, rozprzestrzenił się dosyć szybko. Gdy tylko pierwsze płomienie sięgnęły szczytów sosen i modrzewi, Strass poczuł przypływ energii. Jego egzorcystyczny zmysł reagował na ogień niczym ćma, magnetyczna siła przyciągała jego wzrok, każąc mu patrzeć gdzieś w głąb płomienia. Uwielbiał na to patrzeć.

Od dziecka. Od kiedy wrzucił lalkę swojej siostry do pieca i obserwował jak czarnieje i zmienia się w kupkę popiołu.

Śmierć w płomieniach nigdy nie wydawała mu się straszna. Pożary były dziełami sztuki. Pożogi stanowiły sygnał od wszechświata. Ogień zawsze przeżyje. Wszystko oczyści. Przez wszystko się przeżre.

I wystarczy tylko jedna iskra.

- Koen kurwa - Sylvie krzyknęła przez trzask gorejących gałęzi. Przesunął wzrok na nią, a między nimi dostrzegł tysiące płonących, poszarpanych skrawków spadających z nieba. Niby śnieg z pożaru. - Przestań się gapić i chodź ty prowadzisz ja nie znam drogi.

Egzorcysta po raz ostatni spojrzał w płomienie. Wszystko spłonie.

- Idę!

Pożar rozprzestrzenił się już daleko przed nich - wbrew wszystkim mokrym od deszczu znakom na niebie i ziemi - nie było jednak szans, że już dotarł do drzewa, które wybrał sobie miazmat. Bagaż w postaci Adama spowalniał ich wystarczająco mocno, by nie musieli czekać, aż ogień pójdzie dalej.

Doczłapał do egzorcystki, zdając sobie nagle sprawę, że nie czuje już mokrego materiału na skórze. Ubrania wyschły.

Rany po dziobach kukułek zapiekły, podrażnione dymem i wysoką temperaturą. Mimo że starał się rozprzestrzeniać płomienie w sposób kontrolowany - przy pniach i niskich drzewach - nie mógł poradzić nic na to, że las iglasty był mokrym snem każdego podpalacza.

Nawet jeśli deszcz siekał powietrze niczym brzytwy.

- Musimy jeszcze chwilę poczekać. Ogień nie rozprzestrzenia się aż tak szybko. Nie przy takiej wilgotności - powiedział, porozumiewawczo potrząsając kanistrem. Był już w połowie pusty, a musiał jeszcze trochę zachować na miazmat.

Ku-ku.

Ku-ku-ku.

- Kurwa - rzucił Koen, wiedząc, co ten dźwięk może oznaczać. Zerknął na Adama, jednak ten dalej przypominał katatonika. Chwycił go pod ramię, rzucił Sylvie znaczące spojrzenie. - Cokolwiek dusze robiły Celestii, właśnie przestały. Musiała się przebić. Szykuj egzorcyzm.

- Nie - warknął nagle Adam - nie, nie, nie, nie. Utrzymamy ją. To ten potwór szaleje. Pośpieszcie się. Kukułki nadciągają.

Słyszeli ten sam głos wcześniej. W Sosnowzgórzu, w knajpie.

- Gabriel - podjęła od razu Sylvie - co z twoim synem?

Oczy chłopaka zniknęły pod powiekami, przesunął głowę pod nienaturalnym kątem, kości karku strzelały niczym łamane krakersy. Skierował białka na Charyzmatyczkę.

- Nikt nie zasługuje na to, by żyć w tym piekle.

Adam zwiotczał w rękach Strassa, kiedy Gabriel opuścił jego ciało.

- Mam nadzieję, że nie będę musiał się jakoś przyczynić do jego śmierci - skwitował kwaśno Koen.

- Pewnie, zwal to na mnie - warknęła egzorcystka.

Gałęzie łamały się ściągane na ziemię przez płomienie. Jakieś drzewo upadło z jękiem pomiędzy pokonanych towarzyszy, wzniecając w powietrze snopy iskier i dymu. Prawie zapomnieli, że tam, na zewnątrz, szaleje deszcz i wichura. Mokre piekło w oku huraganu.

Płomienie przesuwały się powoli.

Dla Koena - wolno. Za wolno. Ale nie mieli wyboru. Przesuwali się razem z nimi.

Aż w końcu ujrzeli jedyne liściaste drzewo w okolicy. Tym razem nie musiał używać lusterka - miazmat wił się pomiędzy gałęziami, mroczna aura spływała w kaskadach porozrywanych, uwięzionych dusz na polanę. Ogień dotknął jej krawędzi i cofnął się błyskawicznie.

No tak, pomyślał egzorcysta, to byłoby za łatwe.

Przygotował kanister, starając się myśleć o tym, co musi zrobić, a nie o tym, jakie ma szanse. Jak już nieraz się przekonał - rachunki prawdopodobieństwa nie były jego mocną stroną.

Rozalia wyrywała się z jego duszy. Chęć mordu zakołysała duszą jak łódką na niespokojnym jeziorze.

 

 

***

 

Sylvie pierwszy raz w życiu widziała coś takiego. Poczuła jak żołądek gotuje się ze strachu i ucieka gdzieś w górę, niebezpiecznie blisko podchodząc gardła. Zdusiła w sobie odruch wymiotny, odwróciła z trudem wzrok - wylewająca się z każdego centymetra drzewa poplątana, bezszwowa masa pełzała powoli w ich kierunku, wyciągając coś, co z grubsza przypominało macki rozwiewane na wietrze.

Najgorsze było to, że nie wiedziała, gdzie może uciec - ogień zaprowadził ich w tym kierunku i otaczał z każdej strony. Tylko podejrzanie arsonistyczne doświadczenie Koena sprawiło, że jeszcze nie spłonęli w pożarze.

Jej egzorcystyczny zmysł zwariował, wyczuwając obecność zbyt wielu dusz jednocześnie. Jednocześnie wiedziała, że by zobaczyć je wszystkie musi patrzeć tylko w jednym kierunku - przed siebie.

- Celestia jest ścieżką Adam jest kluczem Rozalia jest furtką - powtórzyła sobie na jednym wydechu.

- Najpierw Celestia - przyznał Koen. - Tylko nigdzie jej, kurwa, nie widzę. Kutas trzyma ją wewnątrz.

- Albo robią to nasi sojusznicy.

- Gabriel! - wydarł się egzorcysta. - Puśćcie Celestię…

Miazmat rozstąpił się niczym żywa tkanka i ich oczom ukazała się zjawa. W towarzystwie setki kukułek. Zatrzymali się w miejscu, gdzie trawa stykała się z iglastą ściółką.

Ku-ku.

Ku-ku-ku.

Egzorcyści zdawali sobie sprawę, że jest bezpieczna tylko wewnątrz polany.

- Jak ją wywabiamy? - zapytał Strass, wyraźnie bez pomysłów.

Diczko przeanalizowała sytuację. Jakiekolwiek wkroczenie na polanę skończy się tym, że prawdopodobnie zostaną zmasakrowani przez stado krwiożerczych kukułek. Nie ulegało też wątpliwości to, że jeśli się rozdzielą, to ptaki po prostu podzielą się na dwie grupy i każde z nich będzie pilnowało innego z osobna. Egzorcysta podniosła pierwszą lepszą płonącą gałąź i spróbowała wrzucić ją na polanę.

Spodziewała się pola siłowego albo jakiejś czarnej magii, ale gałąź po prostu upadła na trawę i zgasła momentalnie, zaatakowana przez kukułki.

- Aha - Koen uśmiechnął się paskudnie - to nieco ułatwia sprawę. W końcu jakieś uproszczenie.

Rzucił Celestii aroganckie, pełne rozbawienia spojrzenie. Sylvie nie była pewna, czy stara się ją sprowokować - nawet jeśli, to nie szło mu za dobrze, bo zjawa po prostu wpatrywała się w nich bezwiednie. Egzorcystka miała wrażenie, że tuż pod jej twarzą przebijają się na powierzchnię rysy Gabriela, ale mogły to być po prostu fantomy z ich pierwszego spotkania.

- Coś mi tutaj nie gra - syknęła - czemu nie atakuje?

- Gabriel?

- Zamierzasz wszystko zrzucić na Gabriela i spółkę?

- A masz lepsze wyjaśnienie?

Przypomniała sobie, co Koen przekazał jej w hotelu. Miazmat był ślepy na nią. I rzeczywiście, kiedy przypomniała sobie atak na nich, w momencie, gdy zaatakowały ich za pierwszym razem kukułki, ona wyszła bez szwanku. Nie licząc przypadkowych zadrapań. To Charyzmatyk oberwał najmocniej, czego dowodem były zabrudzone sadzą i popiołem bandaże otulającego jego rękę.

- Kukułki są miazmatu - wykonkludowała szybko - są miazmatu nie Celestii kiedy zaatakowały nas na plaży rzuciły się na ciebie nie na mnie co zrobiłeś za pierwszym razem, kiedy…?

- Lusterko - Strass już się domyślił, posępne zrozumienie odbiło się na twarzy - skorzystałem z lusterka. Wywabiłem to gówno na wierzch. Zapomniałem o tym.

- A ja nie muszę korzystać z lusterka. Przekazałeś mi to.

- Na to wygląda - wzruszył ramionami - uwierz mi, że nie wiedziałem, że to potrafię. Nie chciałem.

- Bez znaczenia.

Sylvie chwyciła Adama pod ramię jak rannego żołnierza i zaczęła obchodzić polanę tuż przy brzegu. Zjawa wykręcała upiornie głowę, ale nie ruszyła się z miejsca. Nawet skinęła lekko głową, jakby aprobując pomysł. Przyłożyła palec do ust.

Kukułki jednak pozostały przy Koenie, nastroszone i gotowe do ataku.

- Ona je chyba powstrzymuje - powiedział. Na wszelki wypadek chwycił płonącą gałąź i trzymał ją między sobą a stadem ptaków.

A więc miazmat naprawdę był ślepy na nią. I Stralczyka. Miała nadzieję, że detektyw wyjechał bez szwanku ze strefy działania tego potwora.

Nim Sylvie zdążyła zrobić kolejny krok, Celestia nagle zjawiła się tuż przy niej. Przy jej twarzy. Poruszała ustami, jakby chciała coś powiedzieć, ale Diczko nie słyszała nic. Absolutnie nic. Jedynie trzask płomieni i syk palących się gałęzi.

Aż w końcu głos nadszedł - gdzieś z wnętrza głowy, mrożąc ją mimo pożaru do szpiku kości. Nie brzmiało to jak nic, co wcześniej słyszała. Setki głosów wezbranych w jedną, potężną falę słów.

- Czas to zakończyć.

Zjawa zniknęła. Diczko zdążyła tylko kątem oka zobaczyć, jak dopada Koena i wciąga go w polanę.

***

 

Koen wylądował na trawie, instynktownie zakrywając głowę ramionami i kuląc się przed dziobami kukułek.

Nic jednak się nie stało. Usłyszał jedynie szum - wwiercający się w uszy, nieokiełznany szum… i plusk wody. Otworzył oczy i zorientował się, że leży na jesiennych, przemoczonych liściach. Za słuchem poszły inne zmysły - poczuł zapach umierających, butwiejących drzew, charakterystyczny odór rozkładającej się przyrody. Poruszył dłonią i nie mógł powstrzymać wrażenia, że powietrze przylepiło się do niego i gęstniało z każdym najlżejszym ruchem.

Wiedział gdzie jest.

Tutaj drzewa przychodziły umrzeć.

Podniósł głowę. Dywan z martwej natury i posiniaczone, smutne niebo rozwiały resztki wątpliwości. Modrzewie i sosny zamieniły się na wierzby i topole, a wszystkie nagie i ostre, wycelowane oskarżycielsko w niebo.

To miejsce będzie trudniej puścić z dymem, zauważył Koen. Odstawił kanister na ziemię, by go nie kusiło.

Wstał ostrożnie, moczary bulgotały dookoła, jakby chciały powitać gościa. Coś się czaiło we mgle, coś przemykało między drzewami. Strass wyciągnął lusterko z kieszeni, zdając sobie sprawę, że pewnie tego pożałuje.

Tym razem oprócz lusterka wyciągnął też zapalniczkę. Odpalił.

Zerknął w lusterko.

Nikogo tutaj nie było.

- Co jest, kurwa?

- Jesteś po drugiej stronie.

Rozalia zjawiła się znikąd, Koen głupim, ludzkim odruchem chwycił się za klatkę piersiową by sprawdzić, czy nie ma w niej dziury. Jej dusza którędyś musiała wyjść.

- Idiota - podsumowała jego reakcję. - To tutaj powstał potwór.

- To tutaj pierwszy raz się pożywił. Na duszach. Na Rozalii i Celestii.

- Tak - prawie się uśmiechnęła - przy okazji, nie myślisz dalej, że jestem matką Niko?

Zmarszczył brwi. Nie rozumiał.

Westchnęła, objawiła mu inną twarz. Rozpoznał te brązowe oczy, które widział w hotelu, teraz zmarszczone i zniekształcone, kiedy jej twarz była wykrzywiona w krzyku, w gniewie i rozpaczy. Jak matka, która straciła syna.

- To ona - powiedziała do niego twarz głosem Rozalii. - Wykorzystałam jej historyjkę, by cię, hm, zmotywować.

- Raczej wmanewrować.

- W odnalezienie Adama.

- Niko pewnie by się bronił. Pewnie któryś z nas by zginął tak czy owak - warknął Strass z urazą.

- Pewnie tak. Wóz albo przewóz. Miałam w ciebie wiarę.

- Wielkie, kurwa, dzięki, mamo - prychnął. - Dostanę cukierka czy, nie wiem, rewolwer, by sobie strzelić w łeb z radości?

- No, nie bocz się. Słuchanie waszych teorii było zabawne. Od początku władzę miałyśmy ja i Celestia. Miazmat nie miał nic przeciwko, tak długo jak dostarczyliśmy mu pożywki. Wiesz, samobójstwa, morderstwa, gwałty, dramaty…

- Emocje. Negatywne.

- Owszem. Czasem pozwalałyśmy się wyszaleć którejś duszy. Rywalizowałyśmy. Wszystko, by przeżyć. - Spojrzała na kanister, opatrunki na jego twarzy, bandaże na ramieniu, podarte ubrania. - Ty chyba zrozumiesz, co?

- Spierdalaj.

- Pewnie, to jest cięta riposta godna wiekowej duszy.

- Spierdalaj - powtórzył. - Czas to zakończyć.

- Tak. Dosyć bycia więźniem w tym paskudnym świecie - zgodziła się. Na jej twarzy pojawiła się ta sama emocja, którą czuł wcześniej. Żądza mordu. Zemsty. - Już niedługo.

Wskazała głową kierunek we mgle. Obrócił się, Sylvie i Adam wyłonili się z obłoków. Prowadziła ich Celestia.

- To tutaj - szepnęła egzorcystka, patrząc na Koena. - Ale gdzie jest wyspa? Gdzie kukułki?

- Nie tutaj - ucięła Rozalia. - Gabriel?

Zjawa mężczyzny pojawiła się znikąd. Przynajmniej nie ulegało wątpliwości, że ten człowiek to dalej morderca.

- Jestem - rzekł na przywitanie. Nie potrafił oderwać wzroku od swojego syna. Adam mrugnął, jakby powoli do niego docierało, co się dzieje. Choć równie dobrze coś mogło wpaść mu do oka. - Czas to zakończyć.

- Dziękuję - powiedziała Celestia, patrząc na Sylvie i Koena. - Bez was nie mielibyśmy tej szansy.

- I nie mogliście po prostu przyjść i powiedzieć “hej, potrzebujemy pomocy, jesteśmy w dupie!”, trzeba było urządzać sobie całe pierdolone igrzyska? - Egzorcysta nawet nie próbował ukrywać rozgoryczenia.

- Jesteśmy tu uwięzieni od cholera wie jakiego czasu, Koen - Gabriel położył mu dłoń na ramieniu. Charyzmatyk poczuł, jak serce podjeżdża mu do gardła, kiedy poczuł fizyczny kontakt z duchem i ciepło ludzkiego ciała. Zupełnie tak, jakby tutaj żyli. Jakby cała trójka nigdy nie umarła. - Nie wiedzieliśmy kim jesteście, czego chcecie. Widzieliśmy w was tylko kolejne ofiary. Pożywkę dla niego.

- Ty też?

- Też. Te dwie mnie prześladowały, byłem na skraju załamania nerwowego. Depresja. Dobiłem targu z miazmatem - oślepiłem go na duszę mojego syna. Za moje życie. Moje emocje. Moje przeżycia.

- Adam skończył jako warzywo pod kluczem Niko. Jakim cudem to ochrona?

- Uwierz mi - Gabriel zawiesił głowę, przyznając się do porażki - to była ochrona. Wbrew pozorom. I tylko dzięki temu teraz rozmawiamy. Adam jest kluczem. Rozalia już stała się furtką…

- To dzięki tobie tutaj stoimy - Sylvie spojrzała ze zrozumieniem na zjawę. - Ty jesteś furtką.

- Tak - przyznała druga siostra syjamska, Celestia. - Technicznie rzecz biorąc, jesteście teraz w głowie miazmatu.

Pozwoliła, by te słowa dotarły do nich i zostały przemielone. Strass zbladł, egzorcystka szukała jego spojrzenia. Nie odnalazła go jednak, mężczyzna o aparycji rysunkowego jeża wpatrywał się w ziemię, zapewne starając się ogarnąć to wszystko rozumem.

- Kurwa - westchnął w końcu, kiedy wszystkie zapadki zatrybiły w jego umyśle. - Co teraz? “Celestia jest ścieżką, Adam jest kluczem”.

- Teraz zabijecie mojego syna - powiedział Gabriel z zaciętą miną.

Egzorcysta poczuł, jak flaki mu się skręcają. Poczuł w dłoni coś zimnego, podniósł ją na wysokość oczu - rewolwer. Jego własny rewolwer.

- Kiedy go zabijecie, ty musisz uwięzić jego duszę tutaj - wyjaśniła Celestia charyzmatyczce. - On nie może wydostać się na zewnątrz. Tak utworzymy połączenie.

- Po nim egzorcyzmujecie nas - dodała Rozalia. - Połączycie mnie i moją siostrę w jedno.

- A ja wrócę z wami - dokończył Gabriel. - Zabijemy to, co urodziło się martwe.

Koen spojrzał na Sylvie. Szukał czegokolwiek, rozwiązania, nadziei, jakiegoś cudu, olśnienia. Czegokolwiek.

Oboje wiedzieli, że nie mają wyboru.

Więc pokręciła tylko głową.

W powietrzu unosił się zapach śmierci.

 

***

 

Strass wycelował rewolwer w głowę Adama. Chłopak nawet nie drgnął, nie poruszył się. Przez moment wydawało się, że przeniósł spojrzenie na swojego zabójcę, ale równie dobrze mógł po prostu majaczyć. Wychudzony i jakimś cudem stojący na nogach. Sylvie próbowała wytłumaczyć sobie w głowie, że tak będzie lepiej. Że tak trzeba. Że to dla większego dobra, o ile jeszcze zostało tutaj jakiekolwiek dobro, a nie tylko wszystkie odcienie zła.

Miała wrażenie, że roztapia się we wszystkich moralnie szarych wyborach, jakie podjęła w życiu. Jakby własne sumienie próbowało zagryźć ją od środka.

Widziała to samo na twarzy Koena. Wszystkie zmarszczki wystąpiły na jego twarz w jednym grymasie, kiedy racjonalizował, tłumaczył sobie, zaciskał zęby w bezsilności, zdejmował palec ze spustu, by ledwie sekundę później przyłożyć go z powrotem. Lufa broni drżała w rytm jego strachu. Pot wystąpił na czoło, krzyknął, raz, drugi, trzeci. Krzyczał, a jego krzyk ginął we mgle i głuchł.

Przypomniała sobie jak Stralczyk zastrzelił Niko. Ot tak, po prostu. Jakby to była rutynowa akcja policjanta. Przypomniała sobie, że miała być przydatna.

Odruchowo sięgnęła do dłoni Koena. Zacisnęła palce na jego palcach, wsunęła jeden w cyngiel.

Nacisnęła, starając się o tym nie myśleć.

Huk strzału ugrzązł w odgłosie wyrwanej z ciała duszy.

Diczko pozwoliła, by jej egzorcystyczne zmysły działały za nią - nie myślała, reagowała. Oddaliła się od siebie i patrzyła na wszystko z dystansu. Usiadła na liściach i zaczęła pracę.

Pierwszy wzór rozbłysł w głowie w momencie, kiedy zabili Adama. Palce złożyły się niemal automatycznie, odzwierciedlając rzemykami skomplikowane poplątania duszy chłopca. Opętała go, palce tańczyły pomiędzy paseczkami, tak, jakby wiązała duszę.

Jak przez gruby koc usłyszała, jak Koen pada na kolana, ciskając rewolwer gdzieś na moczary. Potrafił radzić sobie z umarłymi. Nie z żywymi. Cały Strass.

Kolejny wzór wypalił się pod powiekami. Obwiązała symbol na knykciach, rozprostowała palce, przekręciła dłonie tak, by rzemyki zasupłały się na środku. Odwróciła proces, powtórzyła, węzeł jej egzorcyzmów zacisnął się na duszy Adama. Serce przyspieszyło, powietrze uciekło z płuc, kiedy ciało reagowało na stres, który umysł wyzwala w trakcie pracy charyzmatyka. Migrena uderzyła wprost w skronie, ale zignorowała ją, skupiona na zadaniu. Poczuła jak krew leci ciurkiem z nosa, pewnie mózg był już przeciążony. Mdłości wykręciły żołądek, skurcz przeszył ramiona i brzuch.

Chwyciła jeden z ornamentów na rzemykach, obwiązała go szybko, kilkoma ruchami zaplątała kolejną misterną wiązankę, przetkała ją innym ornamentem, nakreśliła symbol. Dusza łamała się. Deformowała, ulegała jej wpływowi, ulatywała niczym gaz z butelki Coli. Zacisnęła klatkę z egzorcyzmów na niej, ratując tyle jestestwa Adama, ile się da.

Otworzyła oczy resztką sił.

Zawiązała ostatni rzemień i puściła w powietrze. Patrzyła, jak materiał rozprasza się niczym pył na wietrze.

- Gotowe - szepnęła słabo i przewróciła się na bok. Zwymiotowała gorzką, lepką żółcią, wypluła razem z krwią. Ręce dygotały jak u katatonika. Starała się nie patrzeć na ciało Adama.

- Nie ma czas na odpoczynek - powiedziała Rozalia, podnosząc ją bez wysiłku na nogi. Sylvie oparła się o Strassa. Był równie blady, co ona. - Teraz my.

- Ja to zrobię - powiedział egzorcysta.

***

 

Koen starał się nie myśleć o Adamie.

Wydobył z kieszeni pudełko zapałek, spojrzał na siostry. Wyciągnął dłoń, a one chwyciły ją bez wahania. Zimny dreszcz przeszył całe ciało, kiedy poczuł delikatną, miękką skórę ich palców na sobie. Miał wrażenie, że czuje ich perfumy, lecz to mógł już być wymysł jego spanikowanego, zestresowanego umysłu.

Skupił się, rzucił jeszcze okiem na Sylvie, która usiadła z powrotem na ziemi, starając się zebrać siły po egzorcyzmach.

Zacisnął powieki.

Odpalił pierwszą zapałkę.

Płomień ich dusz prawie eksplodował w jego głowie - jedna znajoma i rozwarstwiona, piętrząca się w kaskady iskier, nosząca pozostałości ich walki w Dębowie. Druga stabilna i spokojna, skrystalizowana niczym najczystszy lód.

Odpalił drugą zapałkę. I trzecią. Połączył je obie.

Dusze uderzyły w siebie, rozpryskując się we wszystkie strony. Jeśli Wielki Wybuch miał jakoś wyglądać, to właśnie tak - eksplozja wszystkiego w każdym kierunku. Emocje, wspomnienia, obrazy, których znaczenia nie znał i słowa, które umykały znaczeniu. Wszystko splątało się, przemieliło, tańczyło dookoła siebie próbując znaleźć optymalną pozycję, by zastygnąć. Wszystko paliło - dendryty rozjaśniły się do czerwoności, kiedy odpalił czwartą zapałkę i próbował je zespolić. Krew zawrzała w żyłach, kaszlnął, wiedzą, że czerwona mgiełka właśnie wyprysnęła z jego ust.

Wszystko paliło. Wszystko płonęło.

Ogień łączył, dzielił, oczyszczał.

Piąta zapałka, oparzył palce przy odpalaniu. Dusze wypełniły się wzajemnie, skostniały, stopniały i spłynęły w gigantyczny strumień obu świadomości. Rzeka naparła na niego, ale ustał - odpalił szóstką zapałkę, pozwolił, by dusze owinęły się wokół płomienia, okrążyły go niczym spragnione ciepła ćmy.

Siódma zapałka. Finał.

Rozgniótł ogień palcami. Kauteryzacja dusz zespoliła je, zastygły niczym wysuszona magma.

Otworzył oczy, kolana zatrzęsły się, kiedy tylko uświadomił sobie, że cały zdrętwiał. Stracił równowagę, wylądował na tyłku.

Siostry znów miały jedno ciało. I dwie głowy.

- Dziękujemy - powiedziały jednocześnie. Przytuliły się głowami do siebie. Patrzyły cały czas na niego, chciały, by widział, jak umierają.

Nie reagował. Było mu już wszystko jedno.

Grzmot przeszył powietrze, choć nie dostrzegł błyskawicy. Rozejrzał się - topole i wierzby zaczęły ulatywać, rozsypywać się niczym popiół na wietrze. Mgła wiła się i opadała, pulsowała niczym rozcięta żyła, pewnie krwawiąc w sposób niedostrzegalny nawet dla oka egzorcysty. To miejsce umierało.

Razem z siostrami.

- Powodzenia, egzorcyści - rzekły na odchodne i zniknęły w mlecznobiałych obłokach. Pewnie porozmawiać. Pewnie się przeprosić i pogodzić.

Tutaj, gdzie drzewa przychodziły umrzeć. Drzewa i stare dusze.

To miejsce straciło sens.

I właśnie przestawało istnieć.

- Czas wracać. - Gabriel pochylił się nad nim i chwycił go za kołnierz kurtki. Tak samo podniósł Sylvie. - To jeszcze nie koniec.

Wypchnął ich z powrotem do piekła.

 

***

 

Wszystko płonęło.

Koen wylądował na polanie, ledwie zipiąc. Nie miał nawet siły, by wyciągnąć ręki w stronę Sylvie, która leżała obok i po prostu wpatrywała się w niego tępo. Dookoła nich, niczym upiorna aureola, leżały truchła ptaków. Kukułki umarły.

Miał wrażenie, że jeszcze słyszy z ich dziobów słabe ku-ku.

Ku-ku-ku. Po raz ostatni.

Podniósł się z trudem. Drzewo miazmatu zajęło się ogniem, dookoła leżały powalone modrzewie i sosny, dym owijał każdą możliwą część rzeczywistości. Tylko dzięki szmacie na ustach jeszcze się nie podusili.

Oczy piekły. Gardło piekło. Piekły rany na ramieniu, mimo bandaży. Z racji tego, że znajdowali się w piekle, uznał, że to adekwatne uczucie.

Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że słyszy ryk. Ryk umierającego potwora.

Spojrzał na wijący się przy drzewie miazmat, a otchłań i pustka spojrzały na niego z powrotem. Tym razem Koen nie uciekł wzrokiem.

Utrzymał się z trudem na nogach i zamknął oczy. Sylvie stanęła obok niego, chwyciła go za dłoń, jakby dodając mu otuchy.

Liczył się tylko ogień. Liczyły się tylko popioły, płomienie i żar. I na nich się skupił, sięgnął do nich, włożył w nie całą swoją chęć wyczyszczenia Wyspy Kukułek z potwora. Wyciągnął jedną dłoń, bardziej w geście niż na potrzeby egzorcyzmu, w stronę drzewa i postąpił krok.

Krew buchnęła z nosa, mózg dławił się bodźcami, nie wytrzymywał nacisku. Miazmat walczył, mimo tego, że jednocześnie wypalał się razem z drzewem, przemijał wraz ze śmiercią Rozalii i Celestii.

Usłyszał w głowie głos Gabriela.

- Znajdź duszę Adama.

Koen skinął głową, postąpił kolejny krok. Był już prawie przy korzeniach, przed oczami przemijały mu setki twarzy, których nie znał, emocji, które miażdżyły serce wraz z arteriami, czuł ból rozczarowań, strachu i rozpaczy setek dusz jednocześnie, a wszystkie ulatywały z miazmatu, uciekały donikąd, rozpływały się w powietrzu.

A potem twarz Adama i Gabriela wybiły na powierzchnię eteru.

Chwycił się ich.

- Koen! - Sylvie krzyczała. - Łap!

Coś uderzyło w ziemię tuż obok niego. Wymacał kanister. Otworzył go, zapalił zapałkę, cały czas wpatrując się w martwą twarz Adama.

- Zrób to - powiedział chłopak.

Egzorcysta otworzył oczy. Miazmat był tuż przed nim, praktycznie dotykał jego twarzy. Otchłań zaglądała mu do duszy. I była przerażona.

- To koniec - powiedział Koen.

Wrzucił zapałkę do kanistra i cisnął gorejącą kulę w kierunku potwora.

Otchłań eksplodowała ogniem, wybuch rzucił go w kierunku Sylvie. Czerń pierzchnęła, wystrzeliła w niebo w snopie płomieni i rozerwała świadomość egzorcysty na całe galaktyki myśli i osobnych dusz.

Ale Strass już nic nie czuł.

To był koniec.

 

***

 

To koniec, myślała Sylvie, patrząc jak ciało Koena leci w jej stronę i ląduje z głuchym łupnięciem obok niej.

To koniec.

Spojrzała na płonące drzewo, gdzie jeszcze przed chwilą widziała potwora. Teraz były

tylko płomienie. Drzewo było martwe.

Potwór był martwy.

Nie mogła powstrzymać mściwej satysfakcji.

- Strass? - Dopadła do egzorcysty, ten nie dawał znaku życia. - Koen? Koen!

Potrząsnęła nim, przyłożyła palce do krtani i odetchnęła z ulga.

Czuła puls.

- Koen, obudź się, bo tutaj spłoniemy. Kurwa, Koen!

Wszystko płonęło. Ogień zbliżał się do nich, kolejne drzewa upadały pod jego naporem.

Wyspa Kukułek zamieniała się w popiół i dym. A oni wraz z nią.

Wstała, czując jak siły powoli opuszczają jej ciało. Zaczęła kaszleć, szmata na twarzy powoli przestawała chronić przed dymem. Chwyciła egzorcystę pod ramiona.

- Nie umrzesz mi tutaj, Strass. Wisisz mi obiad. Chcę ten obiad.

Zaczęła go ciągnąć. Byle do brzegu. Byle gdziekolwiek.

Ciągnęła go nawet, kiedy zwymiotowała z braku sił. Niosła go, mimo że kolana i ramiona odmawiały posłuszeństwa.

I próbowała sobie tłumaczyć, że tak po prostu się robi.

Tak postępują ludzie, którzy się o siebie troszczą.

Tak robią Charyzmatycy. Wbrew wszystkiemu, co myślą i okazują.

Ciągnęła go, dopóki nie opuściły jej siły i dym nie odebrał oddechu.

Ostatnie, co pamiętała, to ściskanie dłoni Strassa i zbliżające się płomienie.

To był koniec.

 

***

 

- Koen Strass?

Mundurowy podszedł do drzwi celi, otworzył je wprawnym ruchem, pewnie ćwiczonym kilkaset razy w ciągu służby. Wszystko, by wyglądać tak dobrze jak gliniarze w filmach.

- Nie znam człowieka - odparł Koen, wzruszając ramionami. Ledwie wczoraj wyszedł ze szpitala, a od razu wsadzili go za kratki. Przesłuchali kilka razy, pogrozili, oferowali ugody, ale zawczasu Stralczyk zdążył uszykować jego i Sylvie na wszystkie sztuczki.

Szkoda, że zawiesili go na czas postępowania, ale na to już Koen nie mógł nic poradzić.

- Jesteś wolny. Gratulacje.

- Tak po prostu? A gdzie fanfary? Szampan i truskawki?

- Chcesz, to ci mogę przynieść trochę tej kaszy ze wczoraj.

- Chcesz, to jeszcze posiedzę dzień albo dwa. Za napaść na kucharza - mruknął egzorcysta, posłusznie jednak wychodząc z celi.

- Twój kumpel wpłacił kaucję, więc kto wie, może jutro będzie szampan i truskawki. Poświętujemy wyjście największego upierdliwca z budynku.

Zmierzyli się wzrokiem, kiedy policjant oddawał egzorcyście wszystkie fanty - portfel, zegarek, klucze, zapałki, zapalniczkę, telefon.

- Ty tak serio, Leno, czy ktoś słucha pod drzwiami? - szepnął Strass.

- Prokurator. - Mundurowy puścił mu oczko. - Stralczyk dał radę przekonać go, że jesteście niewinni.

- Przywrócili mu odznakę?

- Nie. Prokurator to straszna kurwa. Zachowuj się przy nim.

- Znasz mnie - egzorcysta uśmiechnął się łobuzersko - kłaniam się, mówię dzień dobry i w ogóle.

Wyszli na korytarz komisariatu. Prokurator wyglądał jak stary, rozczochrany pudel. W połączeniu ze stojącym tuż obok smutnym buldogiem-Stralczykiem, Koen uznał, że nie bez powodu nazywanie policji “psami” ma sens.

- Panie Strass - przywitał się pudel w najbardziej pogardliwy sposób jaki potrafił. - Tymczasowo jest pan wolny z powodu braku dowodów.

- Ależ dziękuję - Koen wydął usta drwiąco - łaskawy pan jest dzisiaj.

- Mój zespół pracuje nad znalezieniem podpalaczy. Do tego czasu proszę, by nie opuszczał pan miasta.

- Może pójdę do kina. Albo na kręgle. Nie wiem, zobaczę - egzorcysta klepnął przyjacielsko prokuratora i skierował się do wyjścia.

Usłyszał tylko jak Stralczyk mamrocze coś pod nosem w stylu “żegnam” i po chwili dołączył do Strassa na zewnątrz komisariatu. Charyzmatyk rozkoszował się właśnie przeżartym przez spaliny, zdrowym, miejskim powietrzem i kończył pisać SMS-a.

- Wszystkie ciała z Dębowa zniknęły. Rozpłynęły się, kurwa, w powietrzu. Powiesz mi, jak to zrobiłeś? Włącznie z facetem, którego zastrzeliłem.

- Nie wiem, Stralczyk. Naprawdę nie wiem. Tłumaczyłem się już tobie ze spalenia wyspy i tak, kurwa, nie było innego sposobu. Ale z ciał nie jestem w stanie się wytłumaczyć.

- Policja ma mnie za durnia, kiedy tłumaczę jakim cudem wysłałem kogoś na nasz budżet w środek niczego. Te miejsca są martwe do lat, Koen.

- A co z policjantami, którzy popełnili samobójstwo? Ich zeznaniami?

- Część z nich trafiła do psychiatryka. Część zrezygnowała z pracy w policji. W gazetach pisze się o nieprzystosowaniu psychicznym funkcjonariuszy i kiepskim wyszkoleniu. Cała ta akcja odbija mi się czkawką - Stralczyk nawet sapał jak wściekły buldog.

- Weź może sobie spraw psa, co?

Detektyw spojrzał na niego. Wyraźnie tracił cierpliwość.

- Spierdalaj, Strass. Wybronienie ciebie i Diczko wystawiło mnie na odstrzał. Co mam teraz zrobić?

- Zostań prywatnym detektywem. Odznaki raczej ci już nie przywrócą. I zrób mi przelew, proszę. Osiem tysięcy grzechów.

- Nie mam tyle.

- To się złóż z Dorianem. - Koen wydawał się Stralczykowi nadzwyczaj spokojny. Normalnie pierwszy wykłócał się o kasę. - Nie wiem, nie mój problem. Naprawdę mam to w dupie.

Detektyw nie odpowiedział.

Samochód podjechał pod komisariat.

- Na razie, Stralczyk - rzekł egzorcysta.

- Dokąd jedziesz?

- Nie wiem. Może do kina. Może na kręgle. Może w pizdu. Masz numer Doriana, więc zadzwoń do niego. Pewnie przyjdzie do mnie.

Koen uśmiechnął się złośliwie i zniknął w aucie. Detektyw rozpoznał kanciastego Mercedesa Diczko.

 

***

 

Minął tydzień, odkąd spalili Wyspę i zabili Adama, lecz Sylvie dalej nie potrafiła się

oswoić z myślą, że musiała pociągnąć za spust. Dlatego zajmowała się czymkolwiek tylko mogła, byleby oderwać się od ponurych wyrzutów sumienia.

Dlatego też zgodziła się pojechać z Koenem do kina. Cokolwiek, byleby nie siedzieć w domu.

- Jak się czujesz? - zapytała Strassa, starając się, by nie brzmiało to zbyt matczynie.

- W porządku. Na tyle, o ile, wiesz. Dalej mam w głowie wspomnienia Rozalii i innych dusz. Liczę, że koszmary w końcu miną.

- Mi nie mijają - westchnęła. - Słabo sypiam. Niedługo obejrzę wszystko, co jest na Netflixie. Nie wiem, może zacznę pisać, kurwa, książkę. Wiesz, terapeutycznie.

- Na początek mogłabyś mniej żreć - Koen skomentował stertę papierków po burgerach i After Eights na tylnym siedzeniu. - Chryste, przecież ten samochód tydzień temu był prawie pusty.

- Ta, bo ekipa Stralczyka go sprzątnęła w poszukiwaniu, nie wiem, Atlantydy.

- Wolałabyś, by nie przyjechali?

- Nie. Wtedy byśmy byli martwi.

Milczeli przez chwilę, trawiąc te słowa. Mieli więcej szczęścia niż rozumu. Chociaż raz. Stralczyk nie posłuchał ich i zamiast straży pożarnej sprawdził dodatkowo jednostki szybkiego reagowania. Do dzisiaj nie wiedzieli, jak zdołał to ogarnąć, ale nie wnikali.

Cieszyli się, że żyli. Choć było to momentami gorzkie życie.

- To nie randka, Strass - powiedział Sylvie, kiedy zatrzymali się pod kinem.

- Wiem. Ale nie mam ochoty widzieć nikogo innego w tej chwili. - Koen wzruszył ramionami, spróbował się uśmiechnąć. Wyglądał jak palant, zwłaszcza z tym jego wyglądem rysunkowego jeża. Mimo wszystko, poprawiał jej humor.

- Ta. Ja też. Uznaj to za komplement.

- Czuję się zaszczycony.

W jakiś obleśny, niezrozumiały sposób nawet ją pociągał. Ale nie miała ochoty na romanse. Chciała iść do kina, zjeść kolację, pogadać o czymkolwiek innym z kimś, kto też potrzebował rozmawiać o czymkolwiek innym niż to, co przeżyli.

I tylko Strass to rozumiał.

- A może pojedziemy do mnie, włączymy Stranger Things i zamówimy coś do żarcia? - zaproponowała zanim zdążyła ugryźć się w język.

Koen zerknął na nią z niedowierzaniem.

- To nie randka - dodała z naciskiem.

Ktoś zapukał w szybkę. Obrócili się. Staruszka stukała w szybę. Nieco zbyt natarczywie. Diczko uchyliła nieco.

- Przepraszam, że przeszkadzam - zaczęła babunia. - Ale pan jest egzorcystą, tak? Byłam raz u pana. Miałabym sprawę…

- Obecnie pracuję - rzekł Strass, ale wyciągnął z portfela wizytówkę - ale proszę zadzwonić do tego pana i powiedzieć, że przysyła panią znajomy Koen.

Sylvie dojrzała na wizytówce imię i nazwisko Doriana Oxleya. Uśmiechnęła się mściwie.

Ruszyła z piskiem opon zanim staruszka zdążyła się zastanowić.

- To nie randka - Koen upewnił się na wszelki wypadek.

- To nie randka - odpowiedziała Sylvie. - Ale zajedziemy po wino.

Oboje kłamali.

Ale potrzebowali kłamać. Choćby po to, by zapomnieć o zgliszczach, które w życiu każdego Charyzmatyka znajdują się dosyć często.

Choćby po to, by uśmiechnąć się do siebie.

I zapomnieć o śmierci.

I nie iść na randkę.

Koniec.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Zaciekawiony 03.12.2017
    "poplątaną rzekę kilkudziesiąt istnień" - kilkudziesięciu

    "Samo przypomnienie sobie jego służalczych gestów, tonu głosu, który zbierały gigantyczne napiwki w Hiltonie i uśmiechu, który przecież przekonał jego i Diczko do śniadania." - samo przypomnienie... co?

    "braliśmy Celestię i Rozalią" - Rozalię

    "Tylko podejrzanie arsonistyczne doświadczenie" - chyba prędzej podejrzane. Bo to, że Koen jest w tej chwili podpalaczem, nie ulega wątpliwości, natomiast właśnie to doświadczenie w tym jak rozchodzi się ogień może się wydawać podejrzane - czyżby często ćwiczył?

    "powiedział do niego twarz" - powiedziała

    "- Nie ma czas na odpoczynek" - czasu

    Jeśli myślisz o tym aby kiedyś to wydać, to lepiej byłoby podzielić ten rozdział na dwa.

    Dobre zakończenie.
  • Arysto 04.12.2017
    Błędy poprawione w docsie - dziękuję! :D dzisiaj wrzucę z poprawkami
    Miło mi, że zostałeś do końca i zakończenie było satysfakcjonujące :)
  • Karawan 03.12.2017
    Zaciekawiony wyręczył Czepialskiego. Ja dziękuję za całość. :))
  • Arysto 04.12.2017
    Ja dziękuję za przeczytanie całości ;)
  • Ronja 04.01.2018
    Tak dawno mnie tu nie było, że już zapomniałam, jak świetne są twoje teksty. Bo są świetne. Bez dwóch zdań. Wchłonęłam Charyzmatyka praktycznie jednym tchem, a po głowie błądzi mi teraz tyle myśli, że sama nie wiem od czego zacząć. Może na pierwszy ognień klimat – osnuty grozą, niepewnością, gęsty, grząski, wilgotny i pachnący lasem po deszczu. Z ocenianiem klimatu opowieści zawsze mam problem, bo budowanie go wydaje mi się rzeczą kolosalnie trudną do wyuczenia (o ile w ogóle możliwą), to nie są przecinki czy fleksja, albo się go czuje albo nie. Czasem można zrobić porządny research, naoglądać się i nasłuchać miliona inspiracji, a to wszystko i tak na nic, bo w końcu liczą się słowa, słowa, słowa... A te mogą przecież nie odzwierciedlać tego, co siedzi w serduszku i głowie autora, albo wręcz przeciwnie - przygnieść i zanudzić czytelnika autorską wizją świata. Ja nie wiem, jak ty to robisz, ale w twoich opowiadaniach klimat zawsze jest taki, jaki być powinien. W Charyzmatyku to już w ogóle mistrzostwo świata, według mnie jeden z najmocniejszych punktów tej historii. Czytając kolejne rozdziały, nie odczuwałam nadmiaru opisów, właściwie, patrząc na tekst całościowo, wcale nie było ich tak dużo, a jednak - te które były, wystarczyły w pełni. Dialogi — kolejne mistrzostwo świata, zwłaszcza między Strassem, Sylvie i Stralczykiem, bo kwestie wypowiadane przez dusze według mnie miejscami zbyt kolokwialne, raz patetyczne, tajemnicze, nieco złowrogie a raz wręcz "swojskie". Uważam, że lepsze byłoby utrzymanie ich w jednym tonie. Pomysł na samych Charyzmatyków — zakochałam się. Zburzyłeś moją utartą wizję egzorcystów wywijających kropidłem, krzyżem i pokrzykujących gromko wersety z biblii (ewentualnie w nowoczesnej wersji badassów mających w małym palcu muay thai i magicznego glocka w ręku), serio. Lusterka, zapałki, zapalniczka, rzemyki - z jednej strony myślę sobie: "jak? jakim cudem?", a z drugiej kupuję to zupełnie. Coś pięknego. Z początku brak mi było opisu, plastycznego opisu, jak właściwie to wszystko działa. Chciałam zobaczyć, poczuć, lepiej zrozumieć. Gdy już straciłam nadzieję, uraczyłeś mnie tym przegenialnym egzorcyzmem w wykonaniu Sylvie. Pomyślałam sobie wtedy, że wcale jej się nie dziwię, że wybrała rzemyki, bo odsyłanie dusz za ich pomocą musi być naprawdę mistyczną i, na swój pokręcony sposób, piękną chwilą.
    Ogólnie dochodzę do wniosku, że ty po prostu wiesz, co lubisz, wiesz, co czujesz i w czym jesteś dobry, sam świetnie znasz swój styl i potrafisz to perfekcyjnie wykorzystać, co czyni z ciebie kawał porządnego autora :).
    Fabularnie również się nie zawiodłam, zagadka ciekawa i przede wszystkim trzymająca się kupy. Kiedy w mojej głowie kiełkowały wątpliwości, czy zgrzytały nieścisłości, zaraz zostawały logicznie wyjaśnione, a to taka obopólna satysfakcja — dla mnie jako czytelnika i dla ciebie jako autora. Nie powiem, że nie przeszła mi przez głowę myśl, że całe miasteczko może być podtrzymywane za pomocą wymyślnej iluzji, jednak wraz z biegiem wydarzeń tak zgrabnie myliłeś tropy, że ta myśl utonęła gdzieś w wirze kolejnych teorii. Bardzo sprytnie.
    Kolejna sprawa — bohaterowie. Dusze, jak już wspominałam, mogłyby dla mnie zostać permanentnie tajemnicze i złowrogie, zamiast posługiwać się zwrotami "od cholera wie jakiego czasu". Ja wiem, twoja historia, twój styl, twoje dialogi, które zawsze są krwiste i żywe. Dla mnie tutaj trochę za żywe jak na martwe, umęczone dusze :).
    Uwielbiam Stralczyka, to taki swój chłop, ograniczony absurdalnie przyziemnymi rzeczami (jak chociażby budżet), nieco staroświecki, nie do końca ogarniający te wszystkie paranormalne rzeczy, a jednak starający się im jakoś zaradzić. Kiedy nasi bohaterowie mieli wypadek, chwilę przed tym, jak Stralczyk wyszedł z auta sprawdzić w co walnęli, wspomniałeś, że detektyw ma jedną wadę — zapomina, że mierzy się z czymś, co nie pochodzi ze świata żywych. O matko przenajświętsza, jak ja się wtedy bałam, że mi go zabijesz. Także zżycie z bohaterem i niepokój o jego los były jak najbardziej, misja wykonana. Strass, mimo że Charyzmatyk, to też człowiek z krwi i kości, trochę arogancki, trochę cyniczny, a mimo to wewnętrznie operujący całą paletą emocji. Chyba lubisz takich protagonistów :). Sylvie — świetna postać żeńska, naprawdę, bohaterki o wiele częściej niż bohaterowie doprowadzają mnie na wyżyny frustracji, a tu nic takiego nie miało miejsca. Zajadanie słodkości, słowotok, mądrość nie popadająca w przemądrzałość i wiele innych, z pozoru, drobnostek składających się na bardzo przyjemną kreację. Darowałabym sobie jedynie kilkukrotne powtarzanie, że do niczego się nie przydaje. To znaczy, że ona myśli, że do niczego się nie przydaje (bo patrząc obiektywnie, nie stała jak kukła malowana, bezczynnie godząc się z zaistniałym losem, a stanowiła całkiem użyteczny element zespołu, przynajmniej takie są moje refleksje jako czytelnika). Wspominasz o tym w rozdziale dziesiątym dość obszernie, a potem w ostatnim dwukrotnie, przy czym sugerujesz przecież jeszcze czytelnikowi niebezpośrednio. Początkowo traktowałam to jako dobry zabieg, poszerzający nam obraz Sylvie jako osoby zawziętej, surowej wobec siebie, z tendencjami do perfekcjonizmu wynikającymi pewnie po trosze z przekonania o słabszej pozycji w męskim gronie Charyzmatyków (albo już feministycznie za daleko poleciałam... :)). Potem magia prysła, a bezsilność zaczęła wybrzmiewać jak zwykłe użalanie się nad sobą i straciła moc. Ja się domyślam skąd ten zabieg. Pięknie tłumaczy, czemu to ona zdecydowała się pociągnąć za spust, klei się i składa, a mimo wszystko odnoszę wrażenie, jakbyś mi po prostu rzucił tym w twarz. Jedno przypomnienie w rozdziale jedenastym w zupełności by wystarczyło. Podobnie sprawa ma się z miazmatami. Ich naturę wyjaśniałeś stopniowo, temat zgłębiliśmy podczas jazdy autem, bardzo dobra zagrywka tak btw., czemu więc Stralczyk prosi o przypomnienie z czym walczą wcale nie tak długo potem? Wałkowali miazmaty przez x czasu, a on już zapomniał? Wygląda to trochę jak zagrywka stworzona nie po to, by poznać odpowiedź na pytanie, a po to aby dać Sylvie bodziec do nagłego olśnienia. Jak już się czepiam, to wspomnę jeszcze, że jakoś w połowie (całości, nie tego ostatniego rozdziału) zaczęło się pojawiać trochę literówek i zdań, które wyglądały, jakby nie przeszły kompletnej transformacji podczas korekty tekstu, ale nie wiem, czy to przeoczenie, czy po prostu wersja na opowi jest bez poprawek.
    Tak czy siak nie umniejsza to Charyzmatykowi wspaniałości i nie zmienia faktu, że jego lektura była dla mnie prawdziwą przyjemnością. Już od bardzo dawna nie przeczytałam w internecie nic tak dobrego. Właściwie nie pamiętam nawet, kiedy dobrnęłam do końca czegokolwiek dłuższego, a co dopiero z takim zapałem. Sama końcówka zgrabnie domknęła całą historię, no i nie będę ukrywać, że dała mi malutką nadzieję na to, że może kiedyś dane mi będzie przeczytać o Dorianie Oxleyu i jego zleceniu dla pewnej staruszki... :).
  • Arysto 04.01.2018
    Woooooow :D Ale mnie zaskoczyłaś pozytywnie dzisiaj :D Dziękuję!

    Cieszę się, że utkwiłem Ci w pamięci jakością ;) Tym bardziej, że wchłonęłaś Charyzmatyka jednych tchem, bo to jednak dosyć długie dzieło.

    O tak, klimaty mi wychodzą - nie wiem czemu, to kwestia chyba empatii i wyczucia, szczegółów, które pobudzają moje zmysły i pozornie są jedynie ozdobnikami. Bo to ozdobniki tworzą klimat, ale chyba nie można iść w to zbyt barokowo - bez przepychu, psze pani, bez przepychu. Nieraz ciąłem w Charyzmatyku zdania, bo wydawały się Sienkiewiczowskie.

    Co jednak mnie ucieszyło bardziej, to dialogi. Bo do dzisiaj w głowie siedzi mi to, że one były moim słabym punktem kiedyś, a dzisiaj, z tego co widzę, są jednym z lepszych. Zasługa oglądania Tarantino, Allena, Guya Ritchiego i grania w Maxa Payne'a :D No i sposób na dialogi mam prosty - jak wyglądałyby one w filmie, gdyby kręcił je np. Guy Ritchie? Polecam jego filmy, jest genialny.

    Co do pomysłu na Charyzmatyków, to kiedy miałem 14-15 lat (8 lat temu!!!), wyobrażałem ich sobie jako międzynarodową jednostkę specjalną do spraw paranormalnych. Nazywali się wtedy Soulerzy. Obecnie cieszę się, że dojrzałem i sprawa przeszła w bardziej kameralne tony i wystroje, a Charyzmatycy brzmią o niebo lepiej. I ciekawią bardziej.

    Egzorcyzmowanie przedmiotami-talentami to pomysł, który podłapałem z brytyjskich opowieści o egzorcystach i rozwinąłem go na własne. Tam często egzorcyzmowali np. muzyką, ale chciałem iść krok dalej - niech egzorcyzmują wszystkim, co się da, co lubią, w czym mają talent. Tymon Gon, mój ulubiony Charyzmatyk, egzorcyzmuje origami. I jak on egzorcyzmuje <3 A Eric harmonijką.

    Fabularnie miałem problem, bo nie przemyślałem opowiadania od początku do końca. Konspekt tak naprawdę powstał dopiero przed ostatnim rozdziałem, przez co musiałem miesiąc spędzić na logicznym układaniu fabuły do kupy. Tym bardziej ulżyło mi, że wyszło :D

    Bohaterowie - fakt, myślałem o tym, by pozostawić zjawy i duchy tajemnicze, ale ostatecznie zdecydowałem się na złamanie konwencji. W teorii wyglądało to tak, że miazmat wchłaniając nowe dusze, nabywał też ich cech, uczył się ich języków i chakterystycznych jego cech. Stąd kolokwializmy i krwistość :) Przemyślę sprawę raz jeszcze i przeanalizuje to pod innym kątem, może rzeczywiście lepiej będzie potraktować to jako kotwicę dla czytelnika i pozostawić je tajemnicze.

    Stralczyk to swój chłop (swoją drogą - jak go sobie wyobrażasz? U mnie zawsze jest podobny do Tommy'iego Lee Jonesa), lubię go, od zawsze moja ulubiona postać. Koena (wygląd - Guy Pearce z Memento) uwielbiam i tak, przyznaję bez bicia, to jest mój typ bohatera. Cyniczny, wypalony, arogancki, ale dalej człowiek, dalej da się go lubić. A Sylvie (wygląd - Olivia Wilde z krótkimi włosami) bałem się kreować, to była moja pierwsza poważna próba wykreowania bohaterki od zera - bałem się, że przesadzę w drugą stronę i zrobię z niej sztandar mizoandrystek albo feministek, a jednocześnie chciałem, by była silna i po kobiecemu - surowa dla siebie, wymagająca. Fakt, wspominałem często o tym, że czuła się bezużyteczna i przyznaję, że mogłem z tym przesadzić. Jednak ostatecznie Sylvie odkupiła się - w swoich oczach - aż nadto. Bo jak się przeanalizuje historię, to ona nigdy nie była bez roli - albo była motywacją dla Koena, której potrzebował, albo głosem rozsądku, który sprowadzał go na ziemię, albo z powrotem tą, która znalazła rozwiązania. Sylvie ostatecznie... a nie, to spoiler. Ale Sylvie jeszcze zobaczysz na kartach, Charyzmatycy to cały zbiór będzie ;)

    Co do miazmatu na końcu - Stralczyk się pogubił, a to, co zrobili Sylvie i Koen to po prostu posegregowanie informacji. Niemniej zwrócę uwagę na przyszłość, by wprowadzać takie rzeczy naturalniej.

    Zrobiłaś mi cały dzień albo i tydzień, wierzaj :D Cieszę się, że przypadło do gustu i kocham takie komentarze.

    No i nie ukrywam - wiem co lubię, wiem co potrafię i wiem, na co mnie stać. Ale droga daleka, psze pani. Jeszcze trochę jej przede mną. Obecnie przerabiam Charyzmatyków na scenariusz (tak z rok to potrwa) i chyba wyślę do HBO albo Netflixa. Zobaczymy, może coś ciekawego wyjdzie.

    Kolejny w kolejce do przedstawienia - Eric Jeffersona. A kto mu wciśnie fuchę, to już pewnie wiesz... :D
  • Zaciekawiony 04.01.2018
    Arysto
    Szczerze mówiąc, oni zastanawiają się nad tymi miazmatami parę razy i w pewnym momencie poczułem, że trochę się gubię, bo zrobiła się z tego genealogia bytów.

    Odmienny język duchów - dobrze jednak zachować. W końcu są to osoby zmarłe w przeszłości, a dla kogoś tworzącego dialogi kwestia dania odczuć czytelnikowi, że różne postaci istotnie różnie mówią, jest czymś trudnym. Wytykałem to niedawno Canulusowi w jego serii, gdzie wszyscy mówią do siebie zabawnymi odzywkami w tym samym stylu.
  • Arysto 04.01.2018
    Zaciekawiony Miazmat nie jest zbadany ani skatalogowany - stąd interpretacje egzorcystów. Ostatecznie końcowe rozwiązanie jest klarowne, tak myślę. A co do zagubienia - to dobrze, egzorcyści też byli zagubieni, emaptyzujmy z nimi :D

    Odmienny język - sęk w tym, że to nie były duchy tak zeszłych epok. Jak Ci umrze dzieciak, to nie zmieni nagle języka na tajemniczy i niezrozumiały, tylko zapyta Cię o hasło do wi-fi w środku nocy, albo wywali Ci w twarz nowe słowo: "iks de".

    Myślę, że problemem tutaj jest to, że nie napisałem nigdzie, że miazmat przyjmuje cechy wchłoniętych dusz i reprezentuje go akurat ta, która jest silniejsza/aktywna. Stąd język może być inny niż przyjęty w konwencji do tej pory. Konwencji, którą chcę łamać albo naginać.

    Zwróć też uwagę, że na początku ten język jest niezrozumiały i typowo duchowy - kiedy Koen pierwszy raz spotyka się z reprezentacją miazmatu w hotelu. Dopiero potem - po zagraniu otwartych kart przez Rozalię - ten język się zmienia, gdyż Rozalia była stosunkowo młodym bytem.

    Tajemniczość uzupełniały gesty Celestii, która nie posługiwała się werbalnymi przekazami.

    Kolejne części skupiają się już na starszych duchach, więc bełkot efemerycznych istot się pojawi.
  • Ronja 05.01.2018
    Arysto, w mojej głowie Stralczyk wygląda jak główny bohater Mostu nad Sundem, Martin. Aparycja podstarzałego gliny, niechlujny zarost, wiecznie zmęczone życiem spojrzenie i coś, co sprawia, że mimo tych czysto fizycznych cech bije od niego zacięcie, upór i jakaś niedookreślona radość bycia. To moja pierwsza myśl. Trochę niespodziewana, bo serial oglądałam już dobre kilka lat temu, jednak po głębszej analizie dochodzę do wniosku, że wciąż bardzo trafna. Choć nie wiem do końca, czy to zasługa aktora czy samej kreacji. Tommy Lee Jones dla mnie chyba zbyt oklepany. Nie mniej pewne cechy wspólne jestem w stanie znaleźć ;). Jako Sylvie widziałabym na przykład Margot Robbie, ewentualnie Hayley Atwell. Olivia Wilde jest piękna, aczkolwiek za krucha. Guy Pearce w roli Strassa — tak, widzę to! Tylko czemu akurat z Memento? Ja jak na złość wyobrażałam sobie Koena jako bruneta :D. A tak btw. Memento to świetny film, w ogóle lubię filmy Nolana. Guya Ritchiego i Tarantino też swoją drogą. Potrafią swoją pracą zadowolić i uszy, i oczy, i mózg.
    Jeśli chodzi o dusze, to może źle się wyraziłam. Nie miałam na myśli tego, że cały miazmat powinien być jednorodny i że to źle, jeśli dusza — każda z osobna — ma swoją unikalną kreację. One po prostu, w tonie i sposobie wypowiedzi, nie są spójne jako jednostki, np. Gabriel raz mamrocze jak opętany, wprowadza pewien mistycyzm, a potem zarzuca kolokwializmem. Ja bym to uprościła, bo tak, to jest uproszczenie, i z czegoś zrezygnowała. Zostawiłabym im tajemniczość i złowrogość, ponieważ to nie są radosne duszki albo irytujące, śmieszkujące poltergeisty tylko umęczone byty, pragnące wszelkimi siłami przerwać błędne koło. Ale to ja, wiadomo.
    Na koniec jeszcze dodam, że absolutnie, totalnie, nie mogę się doczekać historii o Ericu Jeffersonie! Charyzmatyk z harmoszką, o tak, tak! Matko, jakie to będzie wspaniałe! Chcę to przeczytać i chcę to zobaczyć. Póki co oczyma wyobraźni oczywiście, ale naprawdę z całego serca ci życzę, aby pomysł ze scenariuszem wypalił, nawet jeśli nie teraz, może w przyszłości, bo Charyzmatycy na ekranie to byłaby moc.
  • Arysto 05.01.2018
    Ronja A cieszę się niezmiernie, że masz inną wizję :D Muszę obejrzeć ten Most and Sundem, bo miałem go już dawno temu obbadać, ale nie miałem czasu. A Tommy Lee Jones to moja słabostka, uwielbiam gościa, cieszy mnie jednak, że w Twojej głowie wygląda inaczej. Ba, to dowodzi, że jednak takie opisywanie bohaterów bez szczegółów działa lepiej! :D

    Hayley Atwell jest spoko, lubię ją, Margot Robbie w sumie też byłaby spoko, ma taką drapieżną urodę. Olivia jednak idealna dla mnie twarzą, niemniej ponownie się cieszę, że masz inną wizję :D

    O, i Guy Pearce wpadł :D A jak go wolisz - bruneta, szatyna, blondyna - to już Twoje porno, Ronju. A z Memento, bo tam ma aparycję rysunkowego jeża :P

    Coś czuję, że moglibyśmy wieczorek filmowy spędzić przy dobrym - a czym, to już monopolowy powie. Też uwielbiam Nolana, Ritchiego, Scotta, Tarantino, Allena...

    Kminię co do dusz. Rzeczywiście, teraz widzę nieścisłość. Będzie do poprawy, dzięki <3

    Jefferson (Tom Hardy w roli głównej) to jeden z tych... ale nie będę Ci spoilerował :D Jedno jest pewne - to będzie coś, co Charyzmatyk to lepszy, dlatego Tymona i origami zostawiam na koniec.

    Oby wypalił, trzymam kciuki! <3

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania