Poprzednie częściCierpienia Młodego Hipstera- Prolog

Cierpienia Młodego Hipstera- Podróż

Ocknąłem się z zamyślenia i zerknąłem na zegarek. Była już prawie siódma. Dopiłem herbatę, przebrałem się i wyszedłem z mieszkania krętymi schodami klatki w dół w stronę drzwi wyjściowych. Wpadłem do tramwaju. Pan Miecio ukłonił mi się kapeluszem. Usiadłem jak zwykle pośrodku przy oknie. Już pan Miecio miał ruszać, ale jeszcze otworzył drzwi spóźnionej Urszuli z trzeciego piętra. Urszula wpadła do tramwaju zdyszana i usiadła koło mnie.

-O, cześć.- powiedziała po chwili, gdy po uspokojeniu oddechu zorientowała się, że siedzę koło niej. Ula była drobną długowłosą szatynką o piwnych oczach. Jej ubranie było wiecznie pobrudzone farbą, włosy w nieładzie, ale buty nosiła idealnie czyste, niezależnie od pogody.

-Dokąd tak pędzisz? -spytałem znudzony podróżą niemalże pustym tramwajem.

-Do sklepu z farbami dla mojego mistrza -powiedziała, szukając czegoś nerwowo w obszernej materiałowej torbie w kolorowe pasy. Należało bowiem wspomnieć, że Urszula pobierała nauki u malarza Pruszkowskiego, a oprócz tego uczęszczała do liceum plastycznego.

- A ty nie do szkoły?

-Tak, tak, ale dopiero na dziesiątą, od razu po szkole pędzę do mistrza Pruszkowskiego. Zadzwonił do mnie rano.- mistrz Pruszkowski był leciwym mężczyzną, rodowitym warszawiakiem, jego obrazy jednak były znane nie tylko w Warszawie, ale też w Polsce i za granicą. Urszula dostała się na nauki do niego, gdyż był to dobry przyjaciel jej dziadka, z którym mieszkała. W innym przypadku byłoby to niemożliwe, gdyż mistrz zwykłby nie udzielać lekcji w ogóle. Dla swego przyjaciela jednak zrobił wyjątek. Właśnie ze względu na swojego dziadka Ula znalazła się w naszej kamienicy. Zamieszkała z nim po śmierci babci, aby mu pomagać i by nie czuł się samotny. Dziadek Urszuli za młodu był marynarzem Polskiej Żeglugi Handlowej, pływał często ze słynnymi dostawami pomarańczy. Po przepracowaniu czterdziestu lat i przepłynięciu tysięcy kilometrów wrócił na swą rodzinną Pragę. Pan Wiesław, bo tak było mu na imię, nigdy na nic nie narzekał. Pomimo tego, że miał już ponad osiemdziesiąt lat był wiecznie uśmiechnięty i z pełnym przekonaniem w głosie twierdził, że czuję się świetnie i nie doskwiera mu żadna starcza choroba. Chodził on jednak bardzo powoli i nie mógł dźwigać toreb z zakupami dlatego Urszula wyręczała go z większości domowych obowiązków. Pan Wiesław denerwował się na to, udając, że wszystko może zarobić sam. Skrycie miał jednak świadomość, tego, że nie jest już w sile wieku i musi pozwolić na pomoc Uli.

-A ty dokąd zmierzasz.- spytała, wyrywając mnie z zamyślenia.

-Mam do załatwienia kilka spraw na mieście... na Marymoncie- powiedziałem uśmiechając się tajemniczo. Przez głowę przeleciały mi obrazy tego, co miało niebawem nastąpić. Serce wyrywało się nie spokojnie tańcząc między żebrami. Bałem się, że w każdej chwili może odlecieć i mnie wyprzedzić, a ja pozostanę na zawsze na skórzanym siedzeniu warszawskiego tramwaju wciśnięty między metal stelaża a brudną szybę. Kształt mój byłby niczym pusty kontur, cień tylko. A serce poszybowałoby i samo załatwiło to, co miałem załatwić. Och, o ile to wszystko stałoby się prostsze, pozostałbym bladym, niezauważalnym cieniem i mógłbym wszystko zrobić w prosty sposób, a nie z ukrycia jak planowałem.

Gdy znaleźliśmy się na Rondzie Waszyngtona, Urszula wybiegła z tramwaju jakby nagle sobie jeszcze o czymś przypomniała, rzucając mi tylko pospieszne „cześć” na pożegnanie. Zwróciłem więc wzrok w stronę okna i zacząłem przyglądać się przechodniom śpieszącym do pracy. Było ich bardzo wielu: jakiś student jadący na rowerze z miejskiej wypożyczalni, starsza pani w różowym kapeluszu, biznesmen z neseserem, chłopczyk z plecakiem trzymający kurczowo mamę za rękę, kobieta w czarnej sukience i czapce, czy grupa głośno śmiejących się nastolatek. Przypomniało mi się, że mam w plecaku notatnik do rozprawek. Otworzyłem go i zacząłem zapisywać:

„Choć powszechnie istnieje pogląd mówiący, że w społeczeństwie są pewne stałe modele postaci, to jest to uproszczeniem, a próba opisu tych modeli zakłamaniem. Prawdą jest to, że istnieją w przestrzeni publicznej pewne świadomie lub niepraktykowane schematy zachowań, lecz stwierdzenie, że osobowości poddają się nim lub są nimi określone ostatecznie i całkowicie jest błędem. Weźmy za przykład grupę modnie ubranych nastolatek. Choć kierują się one w swoich wyborach przy określaniu swych kreacji zewnętrznych zachowań konwencjonalnością to wewnętrznie nie są określone poprzez żaden istniejący wcześniej schemat. Na ich osobowość składa się, bo wiem wiele czynników usytuowanych w takim czasie i przestrzeni, że wpływają w swojej kombinacji tylko na tę jedną jednostkę i jest to kombinacja niepowtarzalna. Możemy w społeczeństwie odnaleźć osobowości bardzo podobne, ale nigdy takie same...”

Musiałem zakończyć pisanie, gdyż znalazłem się już na wysokości rotundy. Wysiadłem z tramwaju i ruszyłem w stronę metra. Przez umysł przeleciała mi zasłyszana w piosence myśl, że w metrze „nie ma przesiadek żadnych”. Już nie długo. Otworzą drugą linię i będę spod Wileniaka jeździł metrem z przesiadką. Niech to. Nie będę. Tramwaje, wolniejsze mają w sobie po stokroć więcej. Nigdy nie byłem przeciwnikiem rozwoju techniki, wręcz odwrotnie, to wspaniałe, że moje ukochane miasto się rozwija. Po prostu tramwaj był lepszym środkiem do dokonywania obserwacji. Mogłem oglądać ludzi mknących, nie tylko siedzących, budynki, uroki przyrody współgrającej z etosem miasta. Przedarłem się przez metalowe bramki, by po chwili mknąć podziemną koleją w betonowym tunelu tajemnic, gdyż nikt tak naprawdę nie wiedział, jak on wygląda. Pociąg jechał zbyt szybko, by można było cokolwiek zobaczyć. Pomimo tego, że w metrze pole do obserwacji było ograniczone, miało ono również swoje plusy. Mogłem całkowicie skupić się na ludziach, co było niezbędne do mojego projektu. Zająłem się więc szczegółową analizą współpasażerów. Jechał ze mną autentyczny przekrój społeczności miejskiej. Naprzeciw siedział chłopak w wieku dojrzewania w ortalionowych spodniach, które bynajmniej nie przypominały garderoby gwiazdy nowofalowego techno popu. Ponadto ubrany był w szarą bluzę dresową z kapturem, obcięty był na globus, a na nogach nosił pieczołowicie wyczyszczone adidasy z firmy łudząco przypominającej te oryginalną, z tą jednak różnicą, że wyszyty na nich słynny listek składał się z czterech części zamiast trzech. Chłopak siedział zgarbiony. Opierał łokcie na kolanach, a w lewej ręce trzymał nieśmiertelny telefon komórkowy oliwkowego koloru, urządzenie manualne, klasyczne. Twarz miał okrągłą ze zgarbionym nosem, okrągłymi niebieskimi oczami i dużymi ustami. Patrzył na świat wrogo z nutą zniecierpliwienia w spojrzeniu. Zastanawiałem się dokąd zmierza. Może wraca z Pól Mokotowskich z parku? Może jest z Woli? A może z Pragi, czy jednak z Marymontu? Informacja ta miała już na zawsze pozostać dla mnie tajemnicą. Przeniosłem wzrok na mężczyznę siedzącego obok niego. Był to siwy pan około pięćdziesiątki. Ubrany był w stylu śródziemnomorskim. Miał na sobie niebieskie materiałowe spodnie, eleganckie brązowe buty i błękitną koszulę z zawiniętymi mankietami w pasy na odwrocie. Twarz miał opaloną, czerstwą z lekko zarysowanymi zmarszczkami. Nosił brodę z wąsami, nos miał duży, lecz prosty, usta duże, oczy piwne, patrzące ze spokojem przed siebie. Zdawało mi się, że czytał newsy wyświetlające się na pulpicie wiszącym na lewo od mojej głowy. Nagle mężczyzna wstał i ruszył w stronę drzwi. Wysiadł na stacji, a był to Plac Wilsona. Byłem ciekaw dokąd zmierzały jego kroki, lecz niestety tego również już nigdy miałem się nie dowiedzieć. Przeniosłem więc swoje obserwacje na następnego pasażera, a raczej pasażerkę. Była to kobieta w średnim wieku ubrana w jeansy i modną bluzkę z białymi falbanami. Włosy miała blond, nie widziałem jej twarzy, gdyż gorączkowo szukała czegoś w obszernej, skórzanej torebce. Nagle chłopak w ortalionowych spodniach wstał i ruszył w stronę drzwi. Przed wyjściem jednak przepuścił wszystkie kobiety w drzwiach, a staruszce z torbą na kółkach pomógł nawet wysiąść z metra i widziałem, jak idzie z nią dalej, pomóc jej wnieść ją po schodach. Ocknąłem się z zamyślenia. Byliśmy już na oczekiwanej przeze mnie stacji. Rzuciłem się do drzwi. W ostatniej chwili zdążyłem wydostać się z pociągu...

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Okropny 12.07.2016
    Brakowało mi pierdolnięcia, niestety.
  • Smutek.
  • Johnny2x4 12.07.2016
    Łyżka Durszlakowa I łzy
  • Szatan 12.07.2016
    To człowiek małpa, największy zbrodniarz wojenny.
  • ausek 14.07.2016
    nie praktykowane - niepraktykowane*
    po przez - poprzez*
    na prawdę -naprawdę*
    Na przeciw - Naprzeciw*
    Brak też paru przecinków np. ''-Do sklepu z farbami dla mojego mistrza -powiedziała szukając czegoś...'' - powiedział (,) szukając
    Ciekawi mnie Twój zamysł co do tego tekstu, bo jak na razie niewiele zdradziłaś poza opisami otoczenia. Podobnie jak Okropnemu brakowało mi tu jakiegoś momentu kulminacyjnego, jakiejś iskierki wyjaśnienia, dlaczego chłopak tak obserwuje i obserwuje, jaki ma w tym cel. ;) 4

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania