Cierpienia Młodego Hipstera- Prolog

Zaczynam z dużym opowiadaniem ! :)

Kolejne fragmenty będę dodawać raz w tygodniu, gdyż niestety moje studia są na tyle wymagające, że nie mogę więcej pisać :( Choć czas na pisanie zawsze się ukradnie z podróży pociągiem, czy autobusem przygód, to chcę wstawiać teksty zredagowane w przynajmniej minimalnym stopniu...

zatem...

zaczynam...

 

PROLOG

 

Siedziałem w ten zimny listopadowy wieczór przy moim żółto brązowym, okrągłym stoliku. Zielona lampka, biała kartka, czarny grafit ołówka, ciemno pomarańczowe zasłonki, światło ulicy, deszcz. Mały, ciemny pokój na poddaszu, brązowe krzesło z białym oparciem z emaliowanej siatki, trzeszcząca, porysowana podłoga z grubą warstwą lakieru. Brązowy tapczan, stara, duża, ciemnobrązowa, zdobiona szafa, niebieskie drzwi. Siedziałem jak zawsze, pochylony nad kartką. Sam. Ja i kartka, ja i grafit ołówka. Właśnie kończyłem rysować Łajkę lecącą radziecką rakietą w kosmos. Potem schowam ją do szuflady. Będzie czekała razem z innymi moimi rysunkami, aż ktoś je niechcący znajdzie i powie mi co o nich sądzi. Czy nadają się do powieszenia na białych ścianach jakiejś galerii, czy może do schowania do jeszcze ciemniejszej i głębszej szuflady. Uwielbiałem takie wieczory. Listopadowe, deszczowe, warszawskie. Wstałem od stołu. Sięgnąłem po kurtkę i kaszkiet. Wyszedłem. Szedłem przez praskie podwórko. Dzieciaki sąsiadów pomimo późnej pory i lekkiego deszczu nadal grały w zbijaka przy naszej bramie. Szedłem przed siebie, patrzyłem w mrok. W wyobraźni widziałem wyraźnie ten dzień. Jasne, słoneczne przedpołudnie, ta sama ulica, jej czerwona sukienka. Można stwierdzić- banały. Banalne słońce, banalna czerwona sukienka. Wszystko w okół drwiło ze mnie swoją celowością. Brakowało mi tych banałów. Banalnych spacerów, wyznań i spojrzeń, jak z głupiej i prostej telenoweli, harlekina. Patrzyłem w niebo i myślałem o tajemnicy Stworzenia. Szedłem, patrzyłem i myślałem. Potknąłem się o krawężnik, upadłem. Zdawało mi się, że słyszę jej śmiech. Nie, to tylko wytwory mojej zmęczonej wyobraźni.

-Odpuść sobie frajerze-mówiłem do siebie w myślach-To tylko twoje frajerskie serce! Tyle istotnych rzeczy jest na na świecie, tajemnic, odkryć, a ty myślisz o romansach. Przed tobą świat pełen nieogarnionej wiedzy,którą mógłbyś posiąść, rzeczy które mógłbyś odkryć, zmienić bieg historii, filozofię, naukę, a ty użalasz się nad sobą pogłębiając się w tęsknocie za romansem. Przestań człowieku, przestań! Ona nie wróci, bo jej nigdy nie było, czerwona sukienka, śmiech, rozmowy, to wszystko wytwory twojej frajerskiej wyobraźni!- szedłem więc dalej, patrzyłem na mury starych kamienic, wąskie uliczki, bramy. Doszedłem do Wileniaka, skręciłem w lewo, wpadłem na Ząbkowską, wszedłem do absurdalnie dziwnej knajpy. Kupiłem nietanie piwo, usiadłem na antresoli przy stoliku na kanapie w zebrę, patrzyłem na ludzi na dole, siedzących w dużych swetrach, wąskich spodniach i krótkich butach do kostek. Śmiali się, rozmawiając o czarno-białych filmach i zespołach których słuchali zanim wydały swoje epki i zagrały koncerty w okolicznych klubach. Uśmiechnąłem się pod nosem unosząc jeden z moich szerokich wąsów niemalże wyciętych ze zdjęcia mojego wujka, na którym za młodu robi grilla nad Wisłą, gdzieś w latach 80. Poprawiłem brązowego miśka na kołnierzu mojej jeansowej kurtki z drugiej ręki. Nagle zobaczyłem w drzwiach gościa w długim, czarnym płaszczu. Szedł w stronę baru, kupił piwo, odwrócił się i zaczął wodzić wzrokiem po sali szukając wolnego stolika. Podniósł głowę, zawiesił na mnie wzrok. Nie może być! Ryszard! Ryszard uśmiechnął się, pomachał do mnie swą wielką dłonią i wszedł po schodach na antresolę. Nie widzieliśmy się z Ryśkiem od podstawówki, po której wyjechałem do Francji i wśród kolegów słuch o mnie zaginął.

-Żmuchowski, kolego! A co ty tutaj, o tej porze, jak wspaniale!- zakrzyknął klepiąc mnie po ramieniu. Zaśmiałem się i pokazałem ręką by usiadł.

-Żmuchowski, opowiadaj, co tam u Ciebie? Co robisz? Jak tam?-zasypał mnie Rysio pytaniami.

-Ach praca, dzieci, dom, życie jak życie.

-Czekaj , czekaj, co?! Jaka praca, jakie dzieci, jaki dom?! Co ty gadasz, Żmuchowski?

-Śmieje się Rysiu, u mnie po staremu. Mieszkam wciąż w tej samej okolicy, na co dzień pracuje w dobowym na Stalowej, studiuje zaocznie i tyle.

-Studiujesz? A co w końcu?

-Fizykę...

-Żmuchowski, ty fizykę?! To znaczy... nie, że się nie nadajesz, czy coś, ale to jakoś mi do Ciebie nie pasuje. Zawsze mówiłeś o tych polach umajonych, o tym niebie błękitnym, abstrakcji i innych tam takich, a studiujesz fizykę? Dlaczego?

-Wiesz Rysiek, cząstka higgsa, mechanizmy rządzące przestrzenią i tym podobne... Stymulując obie półkule mózgu mogę dojść do lepszych efektów poznawczych...

Ale wiesz, z drugiej strony, trochę mi ciężko, czuję się czasem jak w klatce, zamknięty w ciasnych ramach zasad badawczych, norm, praw, protokołów, brak mi luźnej ekspresji, abstrakcyjnego wyzwolenia myśli, wylania kolorowych plam na kartki... Wiesz, niby mogę to robić w chwilach wolnych, ale niestety chwil wolnych raczej brak. Och rozgadałem się niepotrzebnie, przepraszam, Rysiek, kolego! Co u Ciebie, nadal jesteś z Anką, studiujesz?

-Z Anką eh, niby tak, ale Anka dorabia u ciotki w Szwajcarii, widujemy się kilka razy do roku. To już będzie drugi rok, jak jej nie ma na Szmulkach. Niby wszystko w porządku, ale wiesz jak jest. Za to ja, cóż... Ja to do roboty musiałem iść, jestem hydraulikiem, to teraz zawód, powiedziałbym elitarny. Wszyscy inżynierowie, magistrzy, licencjaci, miliony tytułów, a jak uszczelka pęknie to do mnie wołają, więc biznes się kręci, nie mam na co narzekać, kasa jest. Teraz nawet w glazurnictwie i cykliniarstwie opłaca się robić, wszyscy gonią za tytułem, a wykańczać domów nie ma komu, to takie jak ja chłopaki lody na tym kręcą. Widzisz Żmuchowski, oni wszyscy, gdy ja do nich, jak to się śmieję, na interwencję przyjeżdżam, mają mnie za takiego chłopka-roztropka, robola. To ja tych napompowanych jak balony klimatyczne mieszkańców apartamentów zagaduję o Renoira, Waissa, literaturę rosyjską, albo niemiecką, czasem o nowinki naukowe i im kopara opada. Bywa, że ich zaginam, ale wiesz Żmuchowski, ja to jestem tylko obserwatorem, do żadnej wyższej sztuki się nie nadaję. Lubię sobie popatrzeć, pomyśleć, zadziwić się, schemacik złamać w czyjejś świadomości i tyle.

- Rany Rysiek! Ty się na tej hydraulice marnujesz, nie chciałbyś pisać? Tworzyć? Analizować sztukę za pieniądze?

-Spokojnie kolego, spokojnie, mi żadne zaszczyty za twórczość nie potrzebne, żaden ze mnie artysta czy analityk. Piszę sobie małe rozprawki, analizki w domu, może kiedyś spróbuję to wydać, ale tak dla rozrywki tylko. Widzisz, gdybym zaczął nazywać siebie artystą, nadął bym się jak te balony klimatyczne. To nie na tym polega, że ja się tak zacznę sam nazywać, tylko, że ktoś, kto coś w tej dziedzinie osiągnął tak orzeknie. Bo ja to, że tak powiem, amator, miłośnik w sensie. Prosty chłopak z prawej strony Wisły.- piwo mało nie wypadło mi z dłoni. Oto teraz, właśnie w tej chwili, siedział koło mnie dobry kumpel z dzieciństwa, Rysio, hydraulik, który całkowicie nieświadomie przewrócił moje postrzeganie osoby artysty do góry nogami. Zrobiło mi się głupio, bowiem odkryłem w jakim schemacie myślowym żyłem dotychczas. Po chwili milczenia Rysio wyrwał mnie z zamyślenia.

-Wiesz co, teraz tak sobie myślę... Jak o tych z tytułami mówiłem, to nie zrozum mnie źle, nie chodziło mi o zasadę, że każdy wykształcony to ignorant, dużo fajnych ludzi przy interwencjach poznałem i nie tylko Ci z tytułami mnie wzywają...

W każdym razie, wiesz o co mi biega, ale są niektórzy tacy napompowani i ja sobie myślę, że ja wiesz, nie zadziwiam ich tak złośliwie, żeby im pokazać jaki to ze mnie inteligent. To taka moja misyjka, żeby ich umysły trochę otworzyć na ludzi i na świat, dla ich dobra tylko... Och teraz ja się rozgadałem, stary tyle czasu żeśmy się nie widzieli, słuchaj w przyszłym tygodniu Anka przyjeżdża, ma urodziny, wpadnij do mnie to zrobimy imprezę!- powiedział najwyraźniej czując, że mógł kogoś niesłusznie ocenić, opierając się na powierzchowności osób i miejsc. Jakby to on sam powiedział, kopara mi opadła, nie mogłem wyjść z podziwu dla jego postaci, lekkości bytu, poczucia "misyjki", determinacji! A jeszcze nie chciał żadnych zaszczytów, ta skromność, ten intelekt!

-Dobrze, Rysiek, ale gdzie mieszkasz?- spytałem po chwili milczenia spowodowanej nagłym natłokiem myśli.

-Tam gdzie za małolata, wiesz, tam na końcu, na Szmulowiźnie, na Łochowskiej...

***

Szedłem ulicą i nie mogłem uwierzyć w prawdziwość tego, co stało się przed chwilą. Mój kolega z podstawówki, Rysiek. Rysiek, który zawsze mówił tylko o samochodach i kopał piłkę, ten sam Rysiek pisał eseiki i rozprawki, prowadził misyjkę! Co za człowiek, co za intelekt! Marnuje się chłopak na tej hydraulice. Lecz cóż można zrobić. Tkwi w nim myślenie iście abstrakcyjne! On nazywa się prostym chłopakiem z drugiego brzegu Wisły. Z DRU-GIE-GO! Bo przecież nie z pierwszego! Gdzieżby! Rysio, chłopak z prawego brzegu, hydraulik o niebywałym intelekcie nawet nie chce, by doceniać jego wyjątkowość. Ot co, on nawet nie analityk, obserwator tylko, patrzy i przetwarza, z niemalże inżynierską precyzją! Co za kunszt myśli,co za nowatorki punkt postrzegania! Ach gdyby ten Rysio dał się tylko namówić do pomocy w projekcie, który teraz opracowuję, to byłby przełom w filozofii, humanizmie! Co z tego, że nie mój. Mój byłby koncept, Rysia wykonanie, spółka! Spóła i sztama jak za dawnych lat. Tak samo jak w podstawówce, gdy zawsze stawaliśmy w swojej obronie, gdy starsi chcieli nam ukraść śniadanie i solidnie dokopać. Toż to byłby młodzieńczy powiew, wspomnienie lata! Och, muszę za tydzień, muszę koniecznie, wszystko z nim omówić,wszystko, wszyściutko! Jak za małolata! To będzie przełom! PRZE-ŁOM! Nie mogłem wyjść z podziwu,oprzytomnieć, dojść do siebie. Myśli wirowały mi w głowie, szaleńczy chocholi taniec zmysłów! Przystanąłem i oparłem się o mur jednej z leciwych, praskich kamienic, westchnąłem wypuszczając z ust całą podniosłość tej chwili, popatrzyłem w dal roziskrzonym wzrokiem.

Wróciłem do mieszkania na poddaszu, zdjąłem buty i kaszkiet, odwiesiłem kurtkę. Nastawiłem czajnik, żeby zaparzyć wodę na herbatę, wsparłem się o kuchenny blat, zamknąłem oczy. Po głowie przelatywały mi różne idee: musiałem, po prostu musiałem namówić Ryśka aby pomógł mi w projekcie! Nagle usłyszałem dźwięk gwizdka mojego brązowego czajnika. Zalałem wrzątkiem ulubiony oolong. Wziąłem kubek z Kazikiem D. i ruszyłem w stronę jedynego pokoju w moim mieszkaniu. Usiadłem przy okrągłym stoliku studząc herbatę. Wciąż myślałem o tym jak przekonać Ryśka do udziału w projekcie i o tym jak mój konwencjonalny kumpel z podstawówki, zwykle spędzający czas na boisku i wieczorami zgłębiający ukradkiem tajniki motoryzacji oglądając dokładnie samochody wszystkich swoich sąsiadów, przemienił się w myśliciela i prekursora nowatorskiej idei postrzegania artyzmu. Czułem jak powoli morzy mnie sen. Wpatrywałem się bezmyślnie w jednostajny ruch łyżeczki w herbacie. Wypiłem ją i poszedłem wziąć prysznic. Strużki wody spadały na mnie tworząc aurę letniego deszczu. Nie wiedziałem, czy to szok związany z odkryciem w Ryśku niespodziewanej potęgi umysłu, czy mrok za oknem wprowadziły mnie w ten stan błogiej melancholii. Wyszedłem spod prysznica, umyłem zęby i wskoczyłem w pidżamę. Położyłem się na tapczanie i długo nie mogłem zasnąć wlepiając wzrok w szary sufit. Wciąż rozmyślałem nad zjawiskowością Ryśka.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Neurotyk 13.05.2016
    Przeczytałem z wypiekami na twarzy, to częste, takie Ryski majstry , ale z ukrytymi właściwościami mędrców i ludzi oczytanych... Brawo. Autentyczny dialog bohaterów:) 5 Czekam kontynuację:)
  • Dziękuję za miłe słowa :) Rysiek majster ma w sobie pierwiastek autentycznej postaci :p
  • Okropny 13.05.2016
    Nazareth jest takim Ryśkiem właśnie.
  • ziomal 13.05.2016
    Jak zobaczyłem twojego nicka, to już miałem przeczucie, że jesteś ciekawą osobą. Klimaty praskie nie są mi obce. Opowiem ci wieczorny spacer: Wileńska, Inżynierska, Stalowa. Sporo sklepików
    i bram w ich pobliżu i wszędzie coś się dzieje. Mogą to być śmichy chichy, mogą być krzyki albo jeszcze straszniej może. Lazłem tam i nagle otoczyły mnie trzy dziewczynki, tak siedem, osiem lat. Zaczęły tańczyć i śpiewać. Piosenka była wesoła, tekst natomiast bardzo wyzywający i wulgarny. Dziewczynki bawiły się i sprawiało im to radość, natomiast mnie zmroziło, bo nie bylem pewny jak zostanie zinterpretowane moje zachowanie i czy w ogóle ma to sens, bo sam pewnie też zachowałbym się radykalnie, gdybym zobaczył dzieci które krzyczą, że ktoś je krzywdzi. Mogła to być zwykła prowokacja i babka na dwoje... Wytańczyły i skończyły, rozbiegły się roześmiane. O rany. Czułem się jak wykorzystany kretyn. To przykład ciekawych zabaw dziecięcych, które mogą zaskakiwać i budzić kontrowersje, a czasem tragedie. To nie znaczy, że tamtejsze rejony są niebezpieczne, inne czasy. Większą udręką może być natknięcie się na patrol, bo łatwiej porozumieć się z bandytą zwykłym, niż takim w mundurze. Pozdro
  • Bebe 13.07.2016
    Lekkie, malownicze pioro a obserwacja znakomita.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania