Poprzednie częściCierpienia Młodego Hipstera- Prolog

Cierpienia Młodego Hipstera- Pachnący Marymont

Wreszcie mogłem wyłonić się na powierzchnię i nabrać do płuc trochę świeżego powietrza. Przede mną ukazał się Marymont w całej swej okazałości. Zielone rabaty wśród chodników i białe domy, odbijające słońce. Aż trudno było uwierzyć, że niegdyś w tym samym miejscu stały zapadające się budy. Dziś Marymont był przepiękny i zadbany. Stan ogromnego zachwytu nad tym miejsce wypełnił mnie dogłębnie. Każda moja cząstka pragnęła zobaczyć wszystkie zakamarki dzielnicy, powąchać rosnące tu kwiaty i ukłonić się każdemu z przechodniów. W geście radości skinąłem więc moim kaszkietem w stronę mężczyzny przechadzającego się z pieskiem tuż obok mnie. Musiał jednak tego nie zauważyć lub zignorować, gdyż nie odpowiedział na moje grzeczności. W całym moim pochyleniu nad magią tego miejsca niemal zapomniałem o celu mojej podroży. Czym prędzej skierowałem swoje kroki w stronę Gdańskiej, by po chwili, przemierzywszy skwer Wołyński i Aleję Armii Krajowej znaleźć się na ulicy Hłaski. Przedarłem się między budynkami i znalazłem miejsce, którego szukałem. Zszedłem schodami do piwnicy jednego z białych budynków. Już u progu w moje zmysły uderzył zapach suszonych owoców i roślin, a po chwili do mych uszu dobiegła cicha, orientalna muzyka. Zza ściany z barwnych, plastikowych koralików wyłonił się Jakub. Jakub był mężczyzną po trzydziestce. Nosił długie włosy i duże, słoikowe okulary. Nos i usta miał duże, oczy ciemne, a skórę nieco śniadą co nadawało jego postaci iście indiański wygląd. Ubrany był w beżową, lnianą koszulę, brązowe szarawary i ciemnozielone sandały. Na szyi miał wisiorek z wilczym kłem, który znalazł kiedyś w Bieszczadach, a jego ręce zdobiły różnokolorowe wisiorki i bransolety. Uśmiechnął się widząc mnie w wejściu.

-Hej Maćku, co Cię do mnie sprowadza?- spytał wesoło pokazując ręką, abym podszedł bliżej.

-Skończył mi się Oolong i wziąłbym coś jeszcze...- zacząłem niepewnie. Jakub uśmiechnął się szerzej i sięgnął po słoik obficie wypełniony suszonymi liśćmi.

-Tylko powąchaj!- zaszczebiotał podsuwając mi słoik pod nos.

-Zmieniłem dostawcę. Ten Oolong jest jeszcze doskonalszy! Jak uważasz?- Nachyliłem się nad słoikiem. Poczułem aromatyczną woń relaksacyjnej rośliny.

-Wyborne!- stwierdziłem z uznaniem.

-Tyle, co zwykle?- spytał Jakub, zakłócając moje błogie uniesienie spowodowane cudowną wonią zielonego skarbu. Zaczął przesypywać Oolong do fioletowej, papierowej torebki.

-Wziąłbym jeszcze coś owocowego...

-Wiśnia czy pomarańcza?- spytał nie podnosząc głowy znad torebeczki. Zacząłem zastanawiać się co powinienem wybrać. Z jednej strony intrygowało mnie jak zadziorny smak wiśni może komponować się z gorzkawym suszem assam, a z drugiej myśl o pomarańczy przepełniała mnie spokojem. Wiśnia zdawała się czymś ryzykownym, nieznanym, lecz jednak wielce ekscytującym. Pomarańcza zaś była czymś pewnym i statecznym. Po krótkim namyśle w końcu udało mi się dojść do konsensusu:

-Wezmę obie- wydusiłem

-O jak wspaniale! Zatem Pomarańczowy assam i wiśniowy yunnan.- Jakub uśmiechnął się tak szeroko, że zdawało się, jakby jego uśmiech miał zaraz wyjść spoza owalu jego twarzy.

-Yunnan?- spytałem nieco speszony swoją ignorancją.

-Będziesz zachwycony. Szalenie polecam!- niemal podskoczył z ekscytacji.

-Ile zapakować?-dodał po chwili.

-Każdej po pięć porcji. Aha, poproszę jeszcze parownik, bo poprzedni już się zużył i coś do smaku...

-Trzcinowy, czy buraczany?- mówiąc to, schylił się do szuflady umieszczonej w dębowej ladzie. -Trzcinowy...- Jakub sięgnął po cukier znajdujący się na półce po jego prawej stronie. Zapakował wszystkie produkty do papierowej torby i policzył ich cenę na kalkulatorze, po czym mi ją pokazał. Zapłaciłem. Uśmiechnął się szeroko, pokazując zęby.

-Dzięki wielkie! Jesteś u mnie zawsze miale widziany- powiedział z ożywieniem.

-To ja dziękuję...cześć!- powiedziawszy to, skierowałem się w stronę drzwi i wyszedłem na powierzchnie. Rozejrzałem się nerwowo i chowając się zerknąłem zza futryny sklepiku. Jakub siedział oparty o ladę ze wzrokiem wlepionym w dal. Wyciągnąłem z plecaka aparat i zważając, by mnie nie dostrzegł, zrobiłem mu zdjęcie. Pośpiesznie przesunąłem się w lewo, by nie mógł dosięgnąć mnie wzrokiem. Czułem się jak detektyw będący na drodze do rozwikłania skomplikowanej zagadki. Moje zmysły wypełniała ekscytacja, a serce łomotało mi tak mocno, że przez chwilę przestraszyłem się, że Jakub może je usłyszeć. Powoli, cichym krokiem ruszyłem dalej w lewo, by po chwili znów znaleźć się na ulicy Hłaski. Szedłem szczęśliwy, trzymając całą siatkę wyśmienitych suszonych rozmaitości. Uśmiechnąłem się niemal tak szeroko, jak Jakub przed chwilą, lecz nie suszone roślinki były głównym celem mojej podroży aż na Marymont...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • reksio 24.07.2016
    Nie wiedziałem, że na ul. Hłaski jest taki cymes i warto jechać taki kawał. Jeśli chodzi o Marka, to zawsze kojarzy mi się z ul. Sokołowską. No, ale tam jeszcze coś się będzie działo, na tym marymoncie poza herbacianymi aromatami. Nara
  • Na ulicy Hłaski nie ma takiego cymesu, albo nic mi o nim nie wiadomo... to fikcja. Maciej jest po prostu niespokojnym, zabłąkanym melancholikiem, więc myślę, że opłacało by mu się grzać z Inżynierskiej na Ursus, gdyby łączyło się to z niezwykłymi doznaniami estetycznymi ;}

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania