Poprzednie częściClaymore - Nowy świt - Prolog

Claymore - Rozdział II

Słońce chyliło się ku zachodowi, a wiatr przytulnie obtaczał ciało Rakiego całunem przyjemnego chłodu. Włosy mężczyzny rzewnie powiewały w rytm kolejnych podmuchów oraz pędu ruchu jego ciała, przy kolejnych zamachnięciach siekiery, którą ciął, kawałki drzewa na równe części na opał dla Irene.

Co prawda sama zainteresowana mówiła, że to zbędny wysiłek, w końcu dla niej pocięcie nawet sporego pnia na kawałeczki, wymagało dosłownie sekundy użycia jej techniki szermierczej, to jednak Raki nie dał jej wyboru w tej kwestii, kiedy spojrzał na nią tym dziwnym wzrokiem, który nawet ją przyprawił o dreszcz i spazm jakiegoś dawno zapomnianego uczucia. To było dla Irene, wręcz śmieszne, jak wielką determinację można ukazać w swych oczach, wobec tak trywialnej rzeczy, jaką było według towarzysza Clare, odpracowanie za gościnę i jedzenie.

Ten mężczyzna był naprawdę nietypowy i była Claymore nie wiedziała, jak to możliwe, że raz widziała w nim wzorowego wojownika, a raz roztrzepanego młodzieńca, któremu przydałoby się dać po łbie.

Ta myśl poprowadziła, Irene z obrazu pracującego Rakiego na Clare, która też przyglądała się mu zza okna. Jej spojrzenie śledziło każdy ruch jego mięśni, każdy jego cięższy wdech oraz mrugnięcie, kiedy kropla potu, opadła mu irytująco na powiekę. Wyraz twarzy wojowniczki był opanowany i spokojny, aczkolwiek to właśnie w jej oczach, była numer dwa organizacji, dostrzegała całą naturę emocji i uczuć drzemiących w podopiecznej Teresy. Był tam zawarty pierwiastek wręcz matczynej lub siostrzanej troski. Poczucie odpowiedzialności. Aczkolwiek to nie było wszystko. Prócz tego Irene dostrzegała tam, coś, co przywodziło jej na myśl, ten odcień dawno zapomnianych emocji, które mogła dostrzec tylko u zwykłych ludzi, którzy wpatrywali się, w ukochaną osobę.

Miłość? Czy to słowo pasowało do Claymore? Irene osobiście, nigdy się nad tym nie zastanawiała. Dla niej te uczucia jeszcze zza czasów bycia zwykłą dziewczynką nie miały większej wartości, w końcu jej rodzicie, sprzedali ją organizacji, jeszcze zanim nauczyła się dobrze chodzić. Pierwsze jej czyste i klarowne wspomnienie to było uczucie bólu kija na plecach podczas treningu. Potem, były nieprzespane noce i wrzask z jej gardła, po przeszczepieniu jej krwi i ciała yomy. Następnie były kolejne dni treningu, polowania i ból ran z tych walk. W zasadzie całe życie Irene kręciło się wokół służby w Organizacji. Nie było tam miejsca na małostkowe ludzkie uczucia. Była ona numerem dwa. Była profesjonalistką.

Różniła się od Teresy. A tym bardziej od wpatrującej się w mężczyznę kobiety która, pomimo że starała się ukrywać swe uczucia za opanowanym wyrazem twarzy, wykrzykiwała je, w każdej innej i możliwej formie.

Jak na przykład, teraz kiedy w jednej chwili całe ciało Clare się napięło i wojowniczka, niemal podskoczyła na krześle, widząc, jak Raki nagle zatrzymał się nienaturalnie w swym zamachu, odkładając topór na bok i posyłając swą dłoń na ramię z wymalowanym na twarzy dyskomfortem, po chwili rozmasowując swą drugą rękę i bark.

To nie była tylko troska. To był objaw godny panicznego przewrażliwienia i Irene miała ochotę wręcz sapnąć z zażenowania. Skrajność uczuć kłębiących się w piersi Clare, była jej największą siłą, ale i też wadą. Zagrożeniem, które mogło zagrozić jej życiu w ten sam prosty sposób, co zakończyło żywot Teresy. Jednakże tym razem była Claymore, postanowiła to przemilczeć. Nie widziała sensu w marnowaniu czasu i słów na prelekcje, którą i tak wojowniczka by zignorowała. To tak jakby mówić do ściany.

Zamiast tego Irene zmieniła trajektorie jej słów na nieco inny temat.

- Jest ranny. – zaczęła, zaraz skupiając na sobie spojrzenie Clare. – Patrząc na jego ruchy, mogę z przybliżeniem stwierdzić, że ma dwie głębokie rany na torsie i przynajmniej jedną na prawym ramieniu. Wspominałaś, że kiedy zjednoczyłaś się z Rafaelą i Lucielą, by powstrzymać i uwięzić Priscillę, wasza… przebudzona forma, zaatakowała go, badając jego ciało i krew. Aczkolwiek patrząc na to, rozumiem, że to nie może być przyczyną tego dyskomfortu. Z tego, co zrozumiałam, tamten atak zadał tylko powierzchowne rany, omijając ważniejsze punkty witalne i w zasadzie lekko nacinając skórę i mięśnie. A tutejsza reakcja jego ciała, wskazuje na głębokie rany, niemal, że fatalne. Czyż nie?

W jednych chwili spojrzenie Clare stężało. Promyk tej tak dobrze znanej nienawiści w aurze yoki wojowniczki na chwile zapłonął, niczym płomień pochodni. Dłonie byłej Claymore zacisnęły się złowrogo, a twarz nabrała dzikości i konsternacji.

- Ma dwie rany cięte na torsie zadane przez Priscille. – zaczęła Clare, niemal zgrzytając zębami, kiedy wypowiedziała imię, znienawidzonej przez niej wojowniczki. - Do tego jego ramię… Raki powiedział, że to drobnostka, ale wiem, że ukrywa prawdę. Jego ramię zostało przebite przez przebudzone części ciała Niszczyciela. Swego czasu mogłam wyczuć aurę yoki tej istoty w tej ranie. Szczerze, do dziś nie wiem, co się stało, że ręka Rakiego jest nadal sprawna ani że jego ciało nie zostało przejęte. On… Milczy na ten temat. – kończąc, na czole Clare pojawiła się żyłka irytacji i frustracji, która nadała twarzy byłej Claymore jeszcze bardziej posępnego wyrazu.

- Oh… Zatem macie swoje małe tajemnice. – odparła Irene, spoglądając powrotem na Rakiego, który znów wrócił do cięcia drwa. – Widać, sprawa musi być poważna, skoro ci o niej nie mówi. Poza tym, jeśli mogę zapytać. Jakim cudem on żyje, jeśli rany na torsie zadała mu Prisicilla? Nie weź tego do siebie, ale znając tego potwora, to twój towarzysz powinien być teraz pozbawionym wnętrzności truchłem, a nie jedynie rannym mężczyzną, z gojącą się raną ciętą.

Clare lekko skrzywiła się na dobór słów Irene, ale po chwili lekko przytaknęła.

- To prawda. Raki… Powinien umrzeć tego dnia – rzekła po chwili, wprawiając byłą numer dwa organizacji w osłupienie, bo ona nie spodziewała się tak rzeczowego potwierdzenia faktu z ust Clare. Zwłaszcza, po jej reakcjach na wszelkiej maści przejawy dyskomfortu ze strony mężczyzny. – Wiem, że powinien, dla mego umysłu, to jedyna logiczna opcja, nawet jeśli reszta mnie nie chce się z tymi realiami pogodzić, ale Priscilla walczyła z nim w swej ludzkiej formie… Niemalże dostosowując swą siłę do ludzkich możliwości Rakiego. I nawet jeśli tylko bawiła się, to jednak mogła go wykończyć na setki sposobów, ale nie zrobiła tego. Poza tym z tego, co rozumiem Raki i ona znali się... Nie wiem, jak i dlaczego ani tym bardziej jakim cudem, ale to jedyna możliwość.

Tym razem to oczy Irene rozszerzyły się do granic możliwości.

Ten człowiek znał Priscille? Jak to możliwe? Przecież jako przebudzona, ta dziewczyna była totalnym potworem, niszczącym całe miasta i wioski, by się pożywić. A teraz niby jakimś cudem miała ona jakąś dziwną i niezrozumiałą relację z Rakim? Kim do cholery był ten człowiek!? Co jeszcze ukrywa za tym swoim niewinnym uśmieszkiem?

- To niewiarygodne… - odparła mimowolnie Irene, tym razem nie mogąc zatrzymać swych przemyśleń w ciszy. Historia Clare była niesamowita i pełna niedorzeczności, ale jak widać i ten mężczyzna, przeżył niejedno przez te lata i szczerze była Claymore nie wiedziała, kto z tej dwójki był bohaterem jeszcze większych szaleństw, niż druga osoba.

- Tak… Niewiarygodne – zawtórowała Clare, spoglądając teraz na drzwi, zza których nagle ukazała się postać spoconego Rakiego, z tym swoim klasycznym uśmieszkiem na twarzy, oraz kawałkami drwa na opał na rękach.

- I pocięte! Mówiłem, że to nic wielkiego, jak i przynajmniej nie będę czuł się tak winny za gościnę – zaczął Raki, wchodząc do środka, nie zauważając na początku, niczego dziwnego ze strony obu kobiet, jednak zaraz to się zmieniło, kiedy tylko odłożył on kawałki pociętego drzewa tuż obok kominka i jego spojrzenie przeszło po kolei na Irene i Clare, które wpatrywały się w niego, jakby coś przeskrobał. – Eee, coś się stało? – zapytał po chwili, najdłużej i intensywniej wpatrując się w jego towarzyszkę, która jednak zamiast odpowiedzi tylko parsknęła, wstając na równe nogi, tylko po to, by bezwstydnie chwycić go za ramię, odsłaniając rękaw koszuli i kawał bandażu, który lekko się zaczerwienił. Nawet teraz po kilku tygodniach, ta rana czasem krwawiła, jeśli Raki nadwyrężał sobie mięśnie ramion.

- Mówiłam ci, byś oszczędzał to ramię! – odparła Clare, nie kryjąc w swym głosie nagany i frustracji godnej matki lub żony, pod którą ukryła kotłujące się myśli na temat powiązania Rakiego i Priscilli. Jakoś nawet sama idea, że on mógłby mieć jakąkolwiek relacje z tym… Potworem, przyprawiała Clare o atak szewskiej pasji w głębi jej duszy, choć do końca nie rozumiała sensu i powodu tego uczucia.

- Ah! To nic takiego, nawet niczego nie poczułem – odparł szybko Raki, lekko czerwieniąc się na polikach, pod wpływem dotyku Clare, który na dłuższy moment zatrzymał się na jego ramieniu wręcz w subtelnej pieszczocie, przez co mężczyzna zaraz uciekł głową na bok, by ukryć swą reakcję, ale zrobił to tak niefortunnie, że akurat obrócił się w stronę gdzie stała Irene, która była teraz świadkiem jego zawstydzenia, przez co jego twarz jeszcze bardziej poczerwieniała.

- Kłamiesz, widziałam cię przez okno. – zaczęła Clare, wymuszając zarazem swą drugą ręką, by jego twarz odwróciła się w jej stronę. Nawet jeśli jego czerwona jak burak twarz, wywarła na niej jakieś wrażenie, to wojowniczka ukryła tą reakcje, idealnie za maską powagi. Po chwili jej usta rozwarły się ponownie i choć tego nie planowała, mimowolnie jej słowa miały w sobie zawartą ukrytą prośbę, która była pochodną jej rozmowy z Irene. – Nie musisz, przede mną niczego ukrywać Raki. Wiesz o tym.

Raki widocznie zachłysnął się powietrzem i przez chwilę była numer dwa, organizacji miała wrażenie, że cała krew z jego ciała zebrała się na jego twarzy, ale po chwili ta reakcja ustała, a w miejsce czerwonych jak burak polików ukazał się soczysty uśmiech.

- Wiem Clare i przepraszam, że się martwisz, ale naprawdę to drobiazg, jak będzie mi dolegało coś poważniejszego dam ci znać, bez zawahania.

Wojowniczka wolno przytknęła, puszczając jego twarz i cofając się o krok. Widać, że jego odpowiedź zadowoliła ją, ale zarazem Irene czuła, że podopieczna Teresy, nie do końca, brała tę obietnicę za gwarancje. Była Claymore mogła to idealnie odczytać z tego wolnego mrugnięcia oczu Clare i cichego sapnięcia.

Co ciekawe Raki też wydawał się, zauważyć, że jego towarzyszka nie do końca kupowała jego odpowiedź, bo w jego brązowych oczach, Irene mogła dostrzec, cień pożerającej go winy, jednakże mężczyzna poza tym, nie dał po sobie poznać, że cokolwiek wyłapał z reakcji Clare. Tak jak wojowniczka, swe prawdziwe uczucia ukrył głęboko w swej duszy, nie wypowiadając ich bezpośrednio na wierzch.

- Dobraliście się idealnie… – odparła Irene, zaskakując ich dwójkę, która spojrzała na nią, nie kryjąc konsternacji wymalowanej na twarzach, w oczekiwaniu na dalszą wypowiedź kobiety, ale ta postanowiła tym razem nie dać im swych przemyśleń na tacy. W końcu, skoro oni sami wobec siebie grają w tę głupią grę małych tajemnic i ukrywania swych myśli i uczuć, to dlaczego ona ma tego nie robić?

Dlatego zamiast ujawniania swych spostrzeżeń, Irene sięgnęła po oparte o ścianę ostrze Clare, które zręcznie chwyciła w swą dłoń, zaraz podając go wojowniczce, przez co jej była uczennica, jeszcze bardziej zadrgała z zaskoczenia.

- Chodź, chce, być pokazała mi, na co cię stać. Poza tym nie ma nic lepszego na oczyszczenie swego umysłu ze zbędnych myśli niż walka. – odparła spokojnie Irene, zaraz wychodząc na dwór, zostawiając Rakiego i Clare za sobą, dając im czas na poukładanie sobie w głowie, wszystkiego na spokojnie. Po chwili jednak owa dwójka wspólnie ruszyła ku wyjściu, śladem wojowniczki.

Na twarzy Clare znów pojawił się obraz determinacji oraz skupienia, który niemal idealnie ukrywał przed Irene, jej zmieszanie z wcześniejszej rozmowy z nią i Rakim. No właśnie. Prawie że idealnie. Bo była numer dwa Organizacji, wiedziała, że wraz z pierwszym zderzeniem ich ostrzy, wszystko wyjdzie na jaw. Ponieważ twarz i ciało mogło kłamać. Aczkolwiek nie ostrze, które się dzierży podczas walki.

W każdym zamachnięciu, czy pchnięciu, kryła się prawda o człowieku. Styl walki, pozycja szermiercza, przerwy między oddechami. To wszystko ukazywało rzeczywistość, którą nie można było ukryć.

Dlatego Irene, tak mocno naciskała na rozwój swych technik szermierczych i „błyskawicznego miecza”. Bo dzięki temu nie tylko stała się jedną z najsilniejszych i najniebezpieczniejszych wojowniczek Organizacji, ale także dzięki tej wiedzy, mogła idealnie odczytać charakter i zasób zdolności jej oponenta.

Poza jedną osobą…

Terasa. Tylko ona jedna do końca życia była dla Irene zagadką, a nawet w swej śmierci odmówiła jej ukazania prawdziwej siebie, choć jej zarysy na wierzch wyciągnęła młoda Clare. Aczkolwiek prawdą, jest, że tylko właśnie była numer czterdzieści siedem organizacji zaznała prawdziwej osoby Teresy. Tylko ona. Nikt inny.

Nie kłamiąc ten fakt, gryzł Irene przez lata, a nawet do dziś pozostawał w jej duszy posmak goryczy i irytacji.

Mała dziewczynka potrafiła dostrzec i wydobyć z Teresy prawdziwe ja. Kiedy Irene mogła tylko przyglądać się temu „drobnemu uśmiechowi”. Wypracowanemu przez dawną towarzyszkę kłamstwu i dystrakcji, gdzie nawet jej ostrze nie dało jej prawdy.

Teraz jednak przed nią nie stała Teresa, a właśnie ta mała dziewczynka, której udało się przetrwać horror niedorzeczności i bólu, raz za razem. Dziecko, które porzuciło swą niewinność dla zemsty. Porzuciło swe większą część swego człowieczeństwa, by stać się Claymore i pomścić Terese, a mimo tego… Tuż obok stał dowód, na to, że zostało w niej więcej z człowieka, niż Organizacja chciała i oczekiwała od „srebrnookich wiedźm”

Raki. Też mężczyzna, który również przeżył niejedno i obtaczała aura tajemnicy.

Tę dwójkę, łączyła silna ludzka więź i emocja, równa tej, która oplotła duszę Clare i Teresy.

To był prosty fakt, który sprawił, że Irene znów przeszła fala zażenowania i frustracji.

Miłość. Głupie małe słówko, a jednak wydawało się ono idealnie określać, łączącą tę dwójkę więź.

I szczerze nieważne, czy była to miłość pomiędzy rodzeństwem, rodzicem i dzieckiem czy też kochankami. Bo nadal w ustach Irene, wydawała się ona równie niedorzeczna w każdej z tych form i co gorsza, każda z tych odpowiedzi wydawała się prawdą, na swój sposób.

Irene pozwoliła sobie na to przemyślenie jeszcze przez długość kilku oddechów, aż wreszcie odrzuciła to wszystko na sam spód swego umysłu. Teraz całe jej skupienie wylądowało na Clare, która stanęła przed nią, z wyciągniętym mieczem, gotowym do ataku w każdej chwili. Wojowniczka, z wolna sięgnęła po swe ostrze, ostatni raz schodząc spojrzeniem na bok, na stojącego nieopodal Rakiego, który bacznie wpatrywał się w Clare. W jego spojrzeniu jarzyła się aura wsparcia i wiary.

Zaraz potem wzrok Irene wrócił na podopieczną Teresy. W tej jednej chwili wszystko inne przestało mieć znaczenie. Teraz w umyśle byłej Claymore była tylko postać Clare i jej ostrza. Nie mniej, nie więcej.

- Kiedy odchodziłaś, za pierwszym razem mogłaś osiągnąć dzięki mej ręce, w najlepszym przypadku około pięćdziesięciu procent mej szybkości i siły, w „błyskawicznym mieczu”. Sądzę jednak, że byłabym ignorantką, jeśli uznałabym, że ten stan rzeczy się nie zmienił?

Clare, zamiast odpowiedzieć słownie, wykonała tylko szybki ruch dłonią. W jednej chwili ostrza obu kobiet zderzyły się, w plejadzie kilkunastu uderzeń, w ciągu czasu potrzebnego do zaledwie na wykonania jednego, krótkiego oddechu.

Dla oczów Rakiego nawet nie doszło do zderzenia ostrzy. Jego ludzki wzrok nie mógł dostrzec nawet skrawka ruchu obu kobiet, które dla niego wciąż nie zmieniły swej pozycji. Jednak tam, gdzie zawodziły go oczy, inne zmysły zapewniały mu odpowiedź. Jak słuch, który wyłapał świst i nakładający się na siebie dźwięk nacierających mieczy wojowniczek. Zmysł czucia, też pomagał, bo mężczyzna mógł bez problemu poczuć, na swej skórze siłę fali uderzeniowej i dźwiękowej. Temperatura wokół też była lekko wyższa od buzującej fali yoki obu Claymore.

Po chwili sytuacja się powtórzyła. Znów trzask zderzającego się metalu o metal i fala dźwięku uderzyła jego zmysły. A potem kolejny raz i kolejny.

Aż nagle Irene się uśmiechnęła.

- No... Widzę, że nie próżnowałaś, czas nieco przyśpieszyć.

Syk ruchu ostrzy, zaczął przypominać wręcz gwizdanie. A dźwięk zderzających się broni, sprawił, że Raki miał ochotę się cofnąć, porażony bólem w uszach, ale nie zrobił tego. Jego spojrzenie wciąż tkwiło na skupionej twarzy Clare. Która zdawała się idealnie odpowiadać na technikę jej przeciwniczki.

W sercu Rakiego zapłonął płomień dumy. Clare była zawsze dla niego niesamowita, ale teraz na spokojnie mógł dostrzec apogeum jej rozwoju oraz siły i był nią teraz totalnie oczarowany. Ona była wspaniała. Idealna. Niesamowita. Była godna każdego możliwego superlatywu, jaki nachodził jego umysł. Zwłaszcza jedno słowo powtarzało się w jego głowie z wręcz wypracowanym rytmem. Piękna.

Clare była po prostu najzwyczajniej piękna.

- Raki... Cofnij się o dwa kroki - odparł nagle głos Clare, która jednak wzrok wciąż utkwiony miała na Irene.

Choć Raki potrzebował chwilę, by zrozumieć jej prośbę, to gdy już pojął słowa Clare, bez chwili już wahania cofnął się, równo na dwa kroki.

I wtedy nastąpił trzask zdzieranej i ciętej ziemi. Obie wojowniczki, uwolniły jeszcze więcej swej energii i atmosfera wokół obu kobiet wręcz zawrzała. Trzask i huk zderzających się mieczy zaczynał być dla Rakiego niedoniesienia. Do bólu uszu, doszedł spazm kłującego uczucia w głowie i zębach.

Ryzykował teraz. Powinien się jeszcze bardziej cofnąć, ale zamiast tego nadal stał i wpatrywał się, aż nagle, huk metalu zniknął, a fala uderzeniowa i dźwiękowa zniknęła, odsłaniając idealne wyoraną ziemie, pociętą na kawałeczki, oraz obie Claymore, które opuściły swe ostrza niżej.

- Doskonale Clare. Choć nie sądziłam, że to możliwe, dorównujesz mi szybkością i siłą „błyskawicznego miecza”, a nawet jestem, w stanie stwierdzić, że jeszcze możesz ten limit przeskoczyć, czyż nie? - odparła Irene, nie kryjąc dumy w głosie.

Clare wolno przytaknęła, wciągając ciężki wdech.

- To prawda, ale mogę to zrobić tylko przez krótki okres, bo to za mocno wyczerpuje moją energię. Ty za to, bez problemu możesz to robić prawie bez przerwy, co nie?

Tym razem Irene parsknęła, nie kryjąc swej opinii.

- Bez przerwy? Bez przesady, ale zgodzę się w jednej kwestii. Ja mogę używać tej techniki przez o wiele dłuższy czas, bez ryzyka przekroczenia limitu kontroli yoki. Ty musisz bardziej uważać, ale... Tak jak mówiłam, jesteś, w stanie przekroczyć granice mych zdolności co do siły i szybkości tej techniki. Zatem to ciebie, należy uważać za przodującą w tej technice. Nawet w czasach Teresy byłabyś teraz pojedynczym numerem.

Te słowa uderzyły Clare jak młot. Świadomość otrzymania pochwały od kogoś pokroju Irene, mimowolnie subtelnie pieściła jej ego, uwalniając nadmiar radości z tego faktu, przez drobny uśmiech na jej ustach i spojrzenie schodzące na Rakiego, który wpatrywał się w nią z dumą, przez co była Claymore jeszcze bardziej zastygła w tej emocji.

Jednak ta reakcja zniknęła od razu, kiedy Irene również spojrzała na Rakiego z dziwnym błyskiem jej srebrnych oczu.

- Teraz ty. Pokaż, mi co potrafisz.

Nie kłamiąc Clare była w totalnym szoku, zaraz rzucając Irene ciężkie do sprecyzowania spojrzenie. Raki zareagował łagodniej. Co prawda, na początku pojawiła się na jego twarzy nutka zaskoczenia, ale zaraz w jej miejsce pojawił się uśmiech oraz spojrzenie pełne determinacji.

- Irene, Raki jeszcze do końca się nie wyleczył i... - zaczęła Clare, czując wewnętrzną potrzebę powstrzymania tego niezrozumiałego dla niej testu. Claymore była gotowa na sprzeciw ze strony Irene i już w głowie do wcześniejszej wypowiedzi przygotowywała kolejne kilkanaście argumentów przeciw, ale ostatecznie jej wypowiedź została przerwana nie przez jej mistrzynie, a przez mężczyznę, który szybko podszedł w stronę Irene ze swym mieczem w ręku.

- Clare spokojnie. To tylko niewinny sparing. Poza tym mówiłem ci, byś się tak nie przejmowała. Dam rade... Zaufaj mi. - odparł Raki, spoglądając nagle na towarzyszkę, przez co srebrnooka zaraz poczuła ukłucie irytacji i lekkiej czerwieni na polikach. Nawet pomimo jego słów, nadal wewnętrznie wręcz nią rzucało, by go powstrzymać, ale po chwili tylko wolno przytaknęła.

Nie miała prawa odmówić mu. A tym bardziej z powodu jej przewrażliwienia. Powinna bardziej mu ufać w tych kwestiach i chciała to zrobić. Bo w końcu na tym miała polegać ich relacja. Na wzajemnych zaufaniu, szacunku i zrozumieniu. Dlatego ostatecznie nieco opieszałym krokiem odeszła na bok, dając teraz Irene i Rakiemu pole do popisu.

Kiedy tylko Clare odeszła na bok, Raki jej podziękował przez jedno kiwnięcie głowy, zaraz wracając spojrzeniem na Irene. Z jego twarzy biła teraz czysta determinacja, odwaga i gotowość do walki. Mężczyzna wykonał kilka szybkich zamachnięć, rozgrzewając swe mięśnie ramion, oraz badając zakres ruchu, który możliwy był dla niego bez pobudzania spazmu bólu. Kiedy tylko upewnił się w tej materii, ustawił się w pozycji szermierczej nauczonej go przez Isleya i czekał na ruch Irene.

Raki nie musiał wspominać, by Claymore ograniczała swe możliwości. Było to oczywiste od samego początku. Nie oznaczało to jednak, że Irene zamierzała dać mu taryfę ulgową. Błyskawicznie ruszyła do ataku, wykonując kilka prostych cięć i sztychów, które Raki bezbłędnie zablokował, sam też wyprowadzając kilka kontr. Ostrza wojowniczki i wojownika ścierały się ze sobą raz za razem, z dzikim trzaskiem, który jednak nie imał się do tego, ze zderzenia dwóch technik „błyskawicznego miecza". Tak czy siak, pojedynek był wymagający dla Rakiego, a także, choć tego już mężczyzna nie wiedział, był on też wyzwaniem dla byłej numer dwa. Bo o ile, gdyby użyła ona większej ilości yoki, to by bez problemu pocięła go na kawałki, to teraz powstrzymując się od używania tych zdolności, Irene musiała przyznać, że Raki był wyjątkowym oponentem. Jego ruchy były szybkie i silne, ale zarazem oszczędne i wykalkulowane. Będące totalnym zaprzeczeniem jego roztrzepanej osobowości. To spostrzeżenie dało sporo informacji byłej Claymore na temat tego mężczyzny... A także parę teorii co do jego nienaturalnego szczęścia.

Clare za to przyglądała się tej walce z mieszaniną sprzecznych uczuć. Największa i najklarowniejsza oczywiście była emocja strachu o zdrowie Rakiego. Wojowniczka od chwili ponownego spotkania cierpiała na ciągłe ataki paniki w twej kwestii, jeśli chodziło o jej towarzysza. W końcu przez siedem lat go nie widziała, a gdy go odnalazła, to on prawie zginął z ręki Prsicilli i ciągle jak na złość kręcili się wokół niego, a to członkowie Organizacji, a to istoty przebudzone, jak Chronos. Nie raz w tym czasie Clare przez niego najadła się strachu.

Dlatego nawet teraz czuła wewnętrzną potrzebę chronienia go za wszelką cenę. Nawet jeśli powodem jej niepokoju był nawet przyjacielski sparing.

Druga połowa jej uczuć skupiała się na uczuciu dumy i zachwytu. Clare nigdy wcześniej nie widziała dokładnie stylu walki Rakiego, ale teraz mogła go podziwiać w pełnej okazałości. Mimowolnie patrząc na jego formy ataku i obrony, wojowniczka miała przed oczyma postać Rigaldo, Lwiego Króla. Podobnie jak on Raki polegał na szybkich i potężnych atakach, nastawionych na ofensywę i kontrofensywę. Jego pozycje szermiercze, sztychy i zamachnięcia się były idealne. Nie mające nawet śladu zbędnego ruchu mięśnia.

To było ciekawe uczucie. Patrzeć tak na zwykłego człowieka, który jednak dzięki latom treningów stał się konkretnym zagrożeniem. Clare nawet oczyma wyobraźni, mogła spokojnie wykalkulować, że gdyby Raki był Claymore, spokojnie z jego umiejętnościami, zyskałby pojedynczy numer.

Pojedynek trwał nieco dłużej niż walka Irene z Clare, aż nagle ostatni atak ukazał się w niesamowitej formie. Była numer dwa organizacji, zatrzymała swe ostrze idealnie centymetr od odsłoniętego ramienia mężczyzny, ale zarazem Raki poprowadził swe ostrze tak, że jego kraniec zatrzymał się idealnie pomiędzy nogami Claymore, celując w znajdującą się tam tętnice i kości miednicy.

Irene na ten widok, delikatnie kiwnęła w stronę wojownika z uznaniem. Podobnie Raki odpowiedział na tę uprzejmość lekkim ukłonem głowy i znów ukazując swój szeroki uśmieszek.

- Hmmm, Chyba zdałem twój mały test? - zapytał po chwili, wpatrując się w jego niedoszłą przeciwniczkę.

Była Claymore cofnęła na te słowa swój miecz wolno przytakując.

- Tak... Dostałam odpowiedź na większość pytań. - odparła enigmatycznie, zaraz jednak pochodząc do Rakiego, zatrzymując się dosłownie na mniej niż metr od jego twarzy.

- Aczkolwiek mam jedno pytanie... Czy twych technik szermierczych uczył cię jeden z męskich Claymore? A może raczej powinnam rzec przebudzony?

Te słowa totalnie zaskoczyły Clare, która rozwarła swe oczy do granic możliwości, zaraz wpatrując się w Rakiego z oczekiwaniem.

Mężczyzna na moment się napiął na to pytanie, zaraz poważniejąc na twarzy.

Widać było w jego oczach, że walczy z udzieleniem odpowiedzi.

Tak czy siak, dla Irene ta cisza, była odpowiedzią samą w sobie.

- Rozumiem... Choć nie powinnam nawet tego brać za możliwość. Naprawdę wasza dwójka jest... Inna.

- dodała po chwili wpatrując się w nadal milczącego Rakiego i skonsternowaną Clare.

Irene nawet nie mogła się domyślać, jak ta odpowiedź była prawdziwa.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • DEMONul1234 12.03.2021
    Tutaj bardzo dobrze skonsruowałeś opisy oraz uparcie Rakiego.????
  • matix1256 12.03.2021
    Cóż, Raki jest dość prostą postacią do napisania, bo on zazwyczaj od razu uzewnętrznia swoje uczucia i myśli :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania